Czuję w
społeczeństwie tęsknotę za silnym państwem, która może kojarzyć się z ideologią
faszystowską - mówi. W czasie spotkań czytelnicy pytają go
o politykę, grzechy
Kościoła, a nawet o pornografię.
JACEK TOMCZUK
Spieszenie
się z porównywaniem dzisiejszej Polski do hitlerowskich Niemiec jest
przedwczesne, budzi strach i zaciemnia umysł. Ciągle mamy wolność słowa, nie
słyszałem o aresztowaniach czy wywózkach do obozów koncentracyjnych - przekonuje ks. Adam Boniecki we Wrocławiu na Targach
Dobrych Książek.
Sala na 300 osób pęka w szwach.
Ci, dla których zabrakło krzeseł, siadają na podłodze. Ktoś notuje, ktoś
nagrywa komórką. Wielu trzyma na kolanach najnowszą książkę ks. Bonieckiego
„Abonent chwilowo nieosiągalny”. Były redaktor naczelny „Tygodnika
Powszechnego” wspomina w niej 48 wybitnych, bliskich sobie postaci: od Marka
Edelmana, Barbary Skargi po Jerzego Turowicza czy ks. Józefa Tischnera. Temat
autorytetów, duchowych przewodników jeszcze się pojawi, ale ludzie chcą przede
wszystkim wiedzieć, co ksiądz myśli o bieżącej polityce.
- Przeciwnicy obecnej władzy muszą mówić spokojnie i kompetentnie, żeby
nie przegiąć w inwektywach, bo wtedy traci się wiarygodność. Nie ma też co się
upierać, że wszystko to, co zrobiła PO, było świetne. Z drugiej strony wielu
ludzi jest zachwyconych, że nareszcie ktoś wprowadza porządek, skończy z tą
obleśną, nieprzyzwoitą sztuką w teatrach, z rozpustą, przestaną obrażać nasze
uczucia religijne. Ja już za długo gadam, co nie? - pyta ks. Boniecki.
- Nieeee!!!! - odpowiada chór publiczności.
- To taka starcza gadatliwość, a i tak rozkręcam się dopiero w trzeciej
godzinie.
Śmiech z sali.
I tak będzie już do końca spotkania: ludzie śmieją się z żartów
księdza, cieszą z chwytliwych bon motów, łapią w lot aluzje. Kiedy pada
pytanie z sali, on wstaje z wygodnego fotela i podchodzi do pierwszego rzędu.
Potem wchodzi między ludzi.
W ruch idą aparaty fotograficzne.
MUR NIE DO PRZEBICIA
Rok temu ks. Boniecki
trafił do szpitala, diagnoza: przemęczenie.
Od tamtego czasu chodzi o lasce, ale nie w czasie spotkania z
publicznością. Jest lekko przygarbiony, ale krok ma pewny.
- Mam wrażenie, że jest dość zmęczony. Ale niech tylko pojawi się
publiczność, odżywa, nabiera siły, jest cały dla ludzi - mówi Maja Kuczmińska z
„Tygodnika Powszechnego”, która odpowiada za spotkania księdza z czytelnikami.
To we Wrocławiu odbywa się dzień
po nocnym zaprzysiężeniu sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta
Dudę.
- To demokratycznie wybrany prezydent. Mam prawo protestować czy po
prostu trzeba przeczekać do kolejnych wyborów? - pyta mężczyzna w kraciastej
koszuli, wyraźnie zdenerwowany Publiczność trochę się śmieje z naiwności
pytania, ale ks. Bo
niecki odpowiada poważnie: - Każdy
ma prawo demonstrować. Tylko nic z tego nie wynika, jak pan pójdzie i stanie.
Niech pan wymyśli coś lepszego. Chodzi o to, żeby było dobrze w Polsce, nie
o to, żeby powiesić prezydenta - mówi.
I dodaje: - Jeżeli ktoś mówi, że wola ludu jest ponad prawem, i Sejm go
oklaskuje, to pytam: jak tak można? Jaka wola ludu? Komuniści tak twierdzili.
Ktoś inny chce wiedzieć, czy
podzieleni Polacy potrafią ze sobą jeszcze rozmawiać.
- Czasami trafiam na mur emocji nie do przebicia. Trzeba pogodzić się z
tym, że niektórzy ludzie są tak przywiązani do swoich przekonań, że kiedy ktoś
ma inne zdanie, stają się agresywni. Ja takich ludzi obchodzę szerokim lukiem i
zwracam się do tych, którzy szukają, pytają - odpowiada.
Kilkanaście dni wcześniej na rynku we Wrocławiu narodowcy spalili kukłę
Żyda, to tutaj działa ks. Jacek Międlar, sympatyzujący z ruchem narodowym.
Ktoś wypala: „Czy dużo księży pod sutanną nosi brunatną koszulę?”. Sala buczy,
uznaje to za atak na ks. Bonieckiego.
- W latach 70. w Rzymie na ulicy powiedziałem coś niepochlebnego na
temat faszyzmu. Jakiś staruszek strasznie się na mnie wściekł, krzyczał, że
faszyzm uzdrowił Włochy. Teraz czuję w polskim społeczeństwie tęsknotę za
silnym państwem, która może kojarzyć się z ideologią faszystowską. Ale te
tęsknoty są tak samo silne pod marynarką, jak i pod sutanną.
A księża narodowcy? - Nie można używać Boga, ewangelii do nienawiści, zabijania,
niszczenia. Jeden czy drugi proboszcz powie: „muzułmanie zabiorą nam
kościoły”. Jak będziemy do kościoła chodzić i będą pełne, to nam ich nie
zabiorą. Spokojnie.
Jeszcze goręcej robi się, gdy rozmowa schodzi na spektakl „Śmierć i
dziewczyna”, którego premiera odbyła się dwa tygodnie wcześniej w Teatrze
Polskim we Wrocławiu. Mężczyzna deklarujący, że pochodzi z rodziny, która czyta
„Tygodnik” od 1945 r., chce się dowiedzieć, czy pozytywna recenzja w „TP”
oznacza, że pismo na stałe „będzie dostrzegać pozytywne aspekty porno”. Ludzie
uznają pytanie za prowokację, ale mężczyzna nie daje się zagłuszyć. Chce też
wiedzieć, czy w 2003 r. ks. Boniecki siedział w pierwszym rzędzie na spektaklu,
podczas którego „spółkowało dwóch brazylijskich, błyskotliwych wirtuozów
porno. I na dodatek ksiądz generał nie reagował”.
- To, że we wrocławskim spektaklu jest scena tego typu, nie znaczy
jeszcze, że cały spektakl jest porno. Czy mi się to podoba? Nie. Czy będę
kontestował? Jedno wiem: nie ma lepszego sposobu na reklamę niż protesty kościelne.
Tak samo było z Nergalem, darciem Biblii i krzyczeniem, za przeproszeniem,
„Jedzcie to gówno”. Żałosny show, chamstwo, ale nie róbmy z tego wojny
religijnej. Trzeba z tego balona spuścić powietrze, a nie jeszcze bardziej
nadymać, że to satanista. Jaki on satanista? Diabeł z jasełek.
Ksiądz przypomina też sobie spektakl sprzed 12 lat. - Może to zabrzmi
głupio i niewiarygodnie, ale tam była taka kotłowanina, że ja w ogóle nie
widziałem tej sceny. Dopiero potem powiedziała mi o tym Krysia Zachwatowicz,
zresztą z największym obrzydzeniem. Przeszło mi to koło nosa - uśmiecha się.
SPOTKANIA, CZYLI TOUR DE POLOGNE
Słyszałam, że kiedy
był naczelnym „Tygodnika”, takie spotkania były
rzadkością, jak
ksiądz chciał się wypowiedzieć, to pisał artykuł albo przyjmował zaproszenie do
mediów.
Wszystko się zmieniło w
listopadzie 2011 roku, kiedy po programie „Kropka nad i” Moniki Olejnik
otrzymał zakaz występowania w mediach - opowiada Maja Kuczmińska.
Zakon marianów nakazał mu przeprowadzkę do klasztoru w Warszawie i nałożył
bezterminowy zakaz występowania w telewizji, radiu i prasie. Powód? Ks. Boniecki
nie dość gorliwie, jak na kościelne standardy, bronił obecności krzyża w
Sejmie, a na dodatek stwierdził, że „powieszenie krzyża ukradkiem nie było fortunne”.
(Zrobili to pod osłoną nocy dwaj posłowie AWS).
Władzom zakonnym nie podobało się też, że były naczelny „Tygodnika”
krytykował klerykalizację życia społecznego w Polsce. Efekt zakazu można było
przewidzieć: na spotkania z księdzem zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi.
- Zrozumiałem, że dla Kościoła jestem jak nieprzewidywalny synek dla
rodziców - opisuje Boniecki. - Jak ma przyjść ktoś ważny do domu, to mówi się:
„Masz tu dychę na kino”, żeby go nie było i żeby z czymś nie wyskoczył.
Prowincjał, który zakazał mi wypowiedzi, był klerykiem, kiedy j a byłem
generałem zakonu [wiatach 1993-1999 - przyp. red.]. W ten sposób się teraz
rządzi. Ja nikomu takiego zakazu przez sześć lat nie wydałem.
- Niektórzy bardzo się zdziwili, że ksiądz Boniecki tak pokornie
podporządkował się woli prowincjała - mówi Joanna Podsadecka, redaktorka książki
„Abonent chwilowo nieosiągalny”. - Ale to konsekwencja jego wyboru z 1953
roku, tego, że kiedyś zdecydował się wstąpić do zakonu. Dla niego było jasne,
że trzeba zrobić tak, a nie inaczej, skoro prowincjał ma takie życzenie.
Piotr Mucharski, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, nie ma
wątpliwości, że w całej tej historii chodziło tylko o upokorzenie księdza,
zakaz był demonstracją siły - Kiedy Kościół podejmie jakąś decyzję, to ostatnia
rzecz, jaka przyjdzie mu do głowy, to powiedzenie, że popełnił błąd i teraz się
z tego wycofa - mówi.
Na czym polega siła Bonieckiego? - Adam jest wyjątkowym rodzajem
księdza, który nie mówi ex cathedra, jest ciekawy ludzkich rozterek, stara się
na nie odpowiedzieć, jak tylko potrafi. On się nie gorszy. To nie jest facet,
który dzieli twardo świat na naszą substancję kościelną i obcych, którzy chcą
tę kościelną twierdzę wysadzić w powietrze - ocenia Mucharski.
Przez trzy lata odbywał nieustanny tour de Pologne,
duże miasta i miasteczka, biblioteki, szkoły, uniwersytety trzeciego wieku.
Zdarzały się dwa, trzy spotkania dziennie.
- Absolutna większość zaproszeń pochodzi od strony świeckiej - mówi
Kuczmińska. Dlaczego? Boją się, wiadomo, że jest niewygodny, i nikt się nie
chce narazić, zostać posądzonym o sprzyjanie. Kościół to wojsko. Po co kłopoty?
KOŚCIÓŁ
JAK ARMIA
Ks. Boniecki pytany o
kościół Polski odpowiada: poprawna odpowiedź to lud w drodze. Idzie za Chrystusem, jedni się ociągaj
ą, inni gdzieś zboczyli, ale ten obraz jest najwłaściwszy. Doświadczyłem tego w
Toruniu. Podczas wizyty poszedłem odprawić mszę świętą do najbliższego
kościoła. To był kościół Redemptorystów. Czekałem w zakrystii, przyszli
ojcowie, a widząc mnie, mieli takie śmieszne miny (śmiech na sali). Jak już wychodziliśmy do ołtarza, jeden ojciec podszedł do
mnie: „Przepraszam, ksiądz to jest ten ksiądz Boniecki?”. To była msza święta
słuchaczy Radia Maryja, a jednak razem się modliliśmy. To było cudowne.
- A ta mniej poprawna odpowiedź? - dociska prowadzący.
- Kościół to armia, wojsko. Psychoza ludzi przygotowanych do boju.
Atakujemy nieprzyjaciela, którego widzimy za każdym krzakiem, strzelamy słowem,
ekskomuniką, czym się da. A przy tym Kościół jest podzielony, różnice dotyczą
stosunku do reformy Kościoła według wizji papieża Franciszka. Przeciwnicy są
przekonani, że kiedy wrócimy do zasad ewangelicznych, to ten cały system
władzy, struktury pewnych klas w Kościele, duchownych, świeckich, biskupów,
wszystko się rozpirzy.
Ksiądz opowiada też, co czuje,
kiedy „Tygodnikowi” odmawia się prawa bycia pismem katolickim.
- Nie przeczę, że jak mi ktoś pisze, że jestem głupi, lubuję się w
zbieraniu medali czy że jestem rozsypującym się staruszkiem, jak napisał
ostatnio jeden portal, to mnie nie obchodzi. Ale jak piszą, że nie mam prawa
używać słowa „katolicki”, to boli naprawdę. To straszna bezczelność. To nawet
lepiej, że „Tygodnik Powszechny” nie jest sprzedawany przez parafie - zapewnia
ks. Boniecki i opisuje, jak wygląda dystrybucja katolickich pism przez
kościoły.
- Kiedy zostanie 10 niesprzedanych egzemplarzy, to proboszcz nie odsyła
ich do kurii. Bo jak to wygląda, wszyscy sprzedają, tylko nie on. No więc
kupuje za stówę i ma spokój, nie? Można użyć do wyłożenia podłogi po umyciu.
Nie chciałbym, żeby tak miało być z „Tygodnikiem”.
ŻYCIE CODZIENNE
Ksiądz dzieli tydzień
na dwie części: poniedziałek i wtorek jest w Krakowie, ma obowiązki w parafii
św. Floriana (msza, spowiedź), kolegium w „Tygodniku”. Środa,
czwartek są zarezerwowane na spotkania, potem jedzie do Warszawy, gdzie na
blokowisku na Stegnach jest klasztor zakonu marianów. Ma tu obowiązki:
rekolekcje, dni skupienia, opieka nad warszawskim Klubem „Tygodnika
Powszechnego”.
Jak mu się żyje w warszawskim
klasztorze? - Staram się nie rozmawiać o polityce. Różnimy się z moimi braćmi w
poglądach. Kiedy słyszę prowokujące wypowiedzi, zmieniam temat, proszę, by ktoś
podał sól albo trochę więcej zupy - śmieje się.
W niedzielę wraca do Krakowa. - Czas spowiedzi w Krakowie dla księdza
jest święty. On kocha Kościół i swoje obowiązki duszpasterskie. Powtarza, że
taka jest jego rola, musi być zawsze - tej
samej porze w konfesjonale - mówi Kuczmińska. - Nie odmawia, kiedy ktoś chory chce
się wyspowiadać w domu, potrafi wsiąść w nocy w samochód i jechać kilkaset
kilometrów, by udzielić ostatniego namaszczenia.
- W redakcji „Tygodnika” jest masa ludzi przed trzydziestką, a jednak
są z Adamem uroczo zakolegowani - mówi Piotr Mucharski. Ksiądz uczestniczy w
kolegiach i ciągle rzuca żartami, ma anglosaski dowcip. To jedna z jego
strategii oswajania świata.
Czy utrzymuje kontakt ze środowiskiem kościelnym? - Oczywiście. Czasami
ktoś wyrazi solidarność, a ktoś inny wręcz przeciwnie. Są tacy, którzy
woleliby, żeby ich z nim w żadnej poufałości nie widziano. Nie wiem, jaką ma
prasę w episkopacie, ale chodzi do kardynała Dziwisza.
Słyszałem, jak kardynał mówił do
niego „Adasiu”, to świadczy raczej o poufałości, która nie minęła. Sam Adam nie
jest typem człowieka frustrata, który napawałby się swoją krzywdą - opowiada
Mucharski.
W Krakowie ma prawdziwych oddanych fanów, niektórzy potrafią być
uciążliwi: przychodzą do „Tygodnika”
-
domagają się widzenia,
czekają pod domem, dzwonią, ślą SMS-y. Ksiądz też dostaje obfitą
korespondencję, często anonimową i niezbyt przyjemną. - To efekt tego, że jest
się w życiu publicznym. Proponujemy jako „Tygodnik” jakąś wizję Kościoła,
która nie musi się wszystkim podobać, może budzić złość - mówi ks. Boniecki.
SPŁASZCZANIE, CZYLI ANEGDOTY I KREMÓWKI
- Bezwarunkowe
autorytety nie są dzisiaj potrzebne, bo zwalniają ludzi z myślenia.
Dla wielu to Jarosław Kaczyński czy ksiądz Rydzyk. I każdy, kto myśli
inaczej, niech będzie wyklęty. Taką mamy dzisiaj epokę, że potrzeba oparcia,
ojca, kogoś, kto stwarza klimat bezpieczeństwa - mówi ksiądz. - Niektórzy ubolewają, że w Kościele nie ma już takiego autorytetu, jak
chociażby kardynał Wyszyński. A ja myślę, że to dobrze, że takiego autorytetu
nie ma. Nie ma dziś oblężonej twierdzy, jaką był Kościół za PRL, więc tego typu
wódz mógłby być nieznośny. Autorytetem dla katolików jest papież, ale jak się
porozmawia z różnymi polskimi księżmi, to mówią: „A ten Franciszek, zamieszanie
robi, populista”. Za mojej młodości to było nie do pomyślenia, żeby ksiądz tak
powiedział o papieżu. Czy to źle? Dobrze, to bliższe prawdy, w duchu Franciszka
jest to, żeby wystawić się na działanie oceny publicznej.
Ktoś z sali zauważa, że autorytety są dzisiaj sprowadzane do żartów: ks.
Józef Tischner do anegdot góralskich, a Jan Paweł II - kremówek. W ten sposób spłaszcza się autorytety.
- Mnie też to brzydzi. Ale o papieżu opowiadam (śmiech). To sposób
bronienia się przed ludźmi, którzy mówią coś niepokojącego. Upupiamy ich, żeby
nie posłuchać tego, co do nas mówią. To nieuniknione. Tak jest też z żyjącymi.
Jak ksiądz wychodzi na ambonę, to wierni oczekują, że będzie mówił to co
zawsze. Kiedyś na 3 Maja powiedziałem kazanie, że mieliśmy wspaniałe królowe z
zagranicy, począwszy od pierwszej Dąbrówki, wymieniłem kolejne, które były
importowane. Powiedziałem, że najlepiej nam się udała Żydówka. Zrobiło się
nieprzyjemnie. Po co? O matce, królowej Polski? Trzeba było mówić o
Częstochowie, Cudzie nad Wisłą. Tego się słucha, A ten wychodzi i mówi, że
Żydówka - wspomina ks. Boniecki.
- Wyśrubowaliśmy obraz księdza, zrobiliśmy z niego nadczłowieka, a
teraz się wściekamy, że on nim nie jest. Z tego co pani mówi, wynika, że
musielibyśmy zrezygnować kompletnie z kazań, proszę bardzo, kto tu może
głosić? Ostrożnie. Czasami ktoś, kto nie dorasta do ideału, może nam
powiedzieć coś mądrego. Choć zgadzam się, że arogancja księżowska czasami
jest nie do wytrzymania - mówi ksiądz.
I opowiada taki dowcip: Pan Jezus mówi, że kto jest bez grzechu, niech
pierwszy rzuci kamieniem w cudzołożnicę. Leci kamień w jej stronę i trafia.
Jezus się odwraca i mówi do Marii: „Mamusiu, tyle razy cię prosiłem, żebyś się
nie wtrącała”.
Po spotkaniu sala pustoszeje
powoli, kolejka po dedykację w książce ciągnie się na wiele metrów, - Babcia
powiedziała, żebym nie wracał bez zdjęcia z księdzem - mówi 20-letni student
Siada obok gościa, prosi kogoś o zrobienie zdjęcia.
Współpraca
Weronika Bruździak
Wszystkie wypowiedzi ks. Adama
Bonieckiego pochodzą ze spotkania z czytelnikami4 grudnia na wrocławskich Targach
Dobrych Książek w związku z wydaniem jego książki
„Abonent chwilowo nieosiągalny”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz