Gdy Kaczyński był
premierem, Centralnym Biurem Antykorupcyjnym
zdaniem niezawisłego
sądu dowodzili przestępcy. Ułaskawił ich prezydent Duda, aby mogli powrócić do
władzy..
Wiceprezes PiS Mariusz Kamiński twierdzi - nie
inaczej niż większość doświadczonych recydywistów - że skazano go „za niewinność”.
Były szef CBA ma jednak zdecydowanie lepszą sytuację niż oni. Otóż sądy
Kamińskiemu mogą „skoczyć”, ponieważ jego polityczni wspólnicy sprawują obecnie
niczym nieograniczoną władzę. Prezydent Andrzej Duda spełnił prośbę koleżki
o ułaskawienie. Mariusz, obecnie minister
koordynator ds. służb specjalnych, okazał się człowiekiem nader wątpliwego
honoru, bo obiecywał, że choćby go łamano kołem, to nie poprosi o protekcję.
„Nie interesuje mnie prawo łaski. Mnie interesuje pełne uniewinnienie przed
sądem” - podkreślił Kamiński (27 maja dla radia RMF FM). Duda z kolei wyszedł
na łamacza Konstytucji oraz komedianta, bo ułaskawił osobnika, który wciąż
jeszcze uchodził za niewinnego.
- Postanowiłem uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy, w której
zawsze ktoś by powiedział, że sądy działały na polityczne zlecenie - próbował
tłumaczyć prezydent. Innymi słowy: zrobił grzeczność Temidzie. Bo kolega
podobno wcale jej nie potrzebował. „Nie słyszałem, żeby ktokolwiek kwestionował
kryształową uczciwość Kamińskiego” - bredził w telewizji minister Andrzej
Dera z Kancelarii Prezydenta. Gorąco więc Derę namawiamy, żeby przeczytał
sobie ciąg dalszy tego artykułu na głos... Najlepiej kilka razy.
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Sródmieścia (w trzyosobowym składzie
zawodowym) orzekł, że były szef CBA i kilku jego podwładnych
dopuścili się przestępstwa. Przy
słynnej prowokacji wobec wicepremiera i ministra rolnictwa Andrzeja Leppera
(tzw. afera gruntowa) notorycznie przekraczali uprawnienia, zlecali
fałszowanie dokumentów i podżegając osoby trzecie do korupcji, sami
„wykreowali
przestępstwo”.
Wyrokiem z 30 marca 2015 roku Kamiński i jego były zastępca
Maciej Wąsik dostali za to po 3 lata więzienia, a podlegli im niegdyś dyrektorzy
Zarządu Operacyjno-Śledczego Grzegorz Postek oraz jego zastępca Krzysztof
Brendel - po 2,5 roku. Wobec wszystkich orzeczono 10-letni zakaz
zajmowania stanowisk publicznych. Razem z Kamińskim Duda hurtem ułaskawił
też pozostałych. Dwa dni później premier Beata Szydło mianowała
więc Wąsika sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera. Będzie tam nieformalnym
wice-Kamińskim. Postek prowadzi na razie „doradztwo w zakresie prowadzenia
działalności gospodarczej”, a Brendel ma firmę detektywistyczną. Ale „szef
wszystkich szefów” zapewne o nich nie zapomni.
Akcję CBA przeciwko Lepperowi zapoczątkowała działalność Andrzeja
K., z wykształcenia prawnika, który zaraz po studiach zaciągnął się w 1990
roku do Urzędu Ochrony Państwa. Po przeszkoleniu wywiadowczym w Kiejkutach
zniknął z przestrzeni publicznej. Wypłynął w ZChN -
za rządów Akcji Wyborczej Solidarność był doradcą ministra łączności Tomasza
Szyszki. Później pracował w Polskiej Agencji Rozwoju Przemysłu. Gdy Lech
Kaczyński był prezydentem Warszawy, Andrzej K. został radcą prawnym
stołecznego ratusza przydzielonym do obsługi biura edukacji. Dorabiał do pensji
w radzie nadzorczej Warszawskiego Parku Technologicznego. W kwietniu 2006 roku
wylądował we Wrocławiu, gdzie dostał posadę wiceprezesa spółki Telefonia Dialog,
„córki” kombinatu miedziowego KGHM. Załatwili mu ją senator PiS Jarosław
Chmielewski i przewodniczący rady nadzorczej Dialogu Maksymilian
Bylicki. Ten drugi, absolwent szkoły muzycznej na kierunku fortepianu, był
wcześniej w Urzędzie m.st. Warszawy dyrektorem biura edukacji, a następnie
szefem zespołu doradców Lecha Kaczyńskiego.
Podsumowując: Andrzej K. miał nadzwyczaj
i jej otoczeniem biznesowym. Według naszych źródeł przez wiele lat
pozostawał na tzw. niejawnym etacie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego,
następczyni dawnego Urzędu Ochrony Państwa.
Były dziennikarz Piotr Ryba wszedł z wiceprezesem Andrzejem K. w
komitywę dzięki senatorowi Chmielewskiemu. Dostał w firmie Dialog etat
dyrektora ds. logistyki. „Poznałem Rybę przez Ryszarda Czarneckiego (wtedy
w Samoobronie, obecnie członek komitetu politycznego PiS - red.) albo
jakieś inne osoby z kręgów wrocławskich. Ryba i Czarnecki uchodzili za część
intelektualną Samoobrony” - wspomina Chmielewski.
Członkowie zarządu Dialogu podejrzewali Andrzeja K. o łapówki i
ustawianie przetargów, ale zwlekali z zawiadomieniem prokuratury. Postanowili
działać po sygnale biznesmena Tomasza Kurzewskiego (producent
filmowo-telewizyjny), że wiceprezes oferuje pośrednictwo w odrolnieniu
dowolnych gruntów. Andrzej K miał sugerować, że może to załatwić dzięki układom
w Warszawie. 7 grudnia 2006 r. wiceprezes
Dialogu Marcin Olewnik zawiadomił
swojego „prywatnego znajomego” Kamińskiego o przekrętach przetargowych w
spółce. Ponieważ CBA zlekceważyło tę informację, 11 grudnia Olewnik wraz z
prezesem Sławomirem Szychem złożyli wizytę Adamowi Lipińskiemu (PiS).
Był on wówczas szefem gabinetu politycznego premiera Jarosława Kaczyńskiego
i grzecznie wysłuchał, co goście mają do powiedzenia w sprawie perspektyw
i problemów spółki.
Wyraźnie
się ożywił,
gdy usłyszał o „możliwościach” Andrzeja K. dotyczących nieruchomości.
Natychmiast zatelefonował do Kamińskiego i jeszcze tego samego dnia Olewnik i
Szych zostali zaproszeni do siedziby CBA. Czekali tam na nich: Wąsik, Ernest
Bejda (drugi z zastępców Kamińskiego) i Martin Bożek (dyrektor
Samodzielnego Wydziału Prawnego CBA, wcześniej funkcjonariusz UOP i ABW). Ich również nie interesowały łapówki w Dialogu,
podniecali się za to tematem gruntów.
Na polecenie Kamińskiego Bożek w towarzystwie oficera operacyjnego W.S.
(były policjant) pojechali do Wrocławia. 14 grudnia konferowali w hotelu z
Szychem, Olewnikiem i Kurzewskim. Następnie agenci spotkali się w innym hotelu
ze ściągniętym tam przez Kurzewskiego deweloperem Jackiem Wróblewskim. To
jemu Andrzej K. zaproponował we wrześniu 2006 roku interes z gruntami. Cztery
lata później Wróblewski zeznał: „Poproszono mnie, żebym zrelacjonował tę
rozmowę z 26 września. Po czym panowie z CBA zapytali, że skoro Andrzej K.
już mnie zna, to czyja bym im nie pomógł. Że oni by podstawili jakąś
nieruchomość celem przeprowadzenia akcji. Stanowczo odmówiłem, więc
poproszono mnie tylko o to, abym spotkał się z nim i powiedział, że mam kogoś,
kto jest znajomym moim i Tomka Kurzewskiego, a oni już dalej będą prowadzić sobie
sprawę. Najpierw nie było mowy o nagrywaniu. Później powiedzieli, że ktoś od
nich będzie obserwował spotkanie z Andrzejem K. i nasza rozmowa będzie
rejestrowana. Że dostanę jakiś gadżet [do nagrywania]. I rzeczywiście dostałem
niby gumę do żucia, którą nawet można było częstować. Włożyli mi to do
kieszeni marynarki. Proszono mnie, żeby tak poprowadzić rozmowę, aby pan K. wyartykułował
kwotę, jakiej żąda za swoje usługi. Ale on nie sprecyzował, ile chce. Tylko
powiedział, że »bardzo, bardzo grubo«, bo interesują go wyłącznie duże nieruchomości.
Ta rozmowa z K. odbyła się 15 grudnia i nie trwała dłużej niż - minut. Po miesiącu
panowie z CBA poprosili
mnie, żebym jeszcze spotkał się z tym podstawionym panem, który będzie
występował jako właściciel gruntu (agent „pod przykryciem” przedstawiający się
jako Andrzej Sosnowski - red.), i poinstruował go o procedurach
odralniania”.
15 grudnia CBA wszczęło sprawę operacyjnego rozpracowania domniemanej
korupcji w Ministerstwie Rolnictwa. Na podstawie danych z podsłuchów
telefonicznych oraz pomieszczeń ustalono, że Andrzej K. utrzymuje kontakty z
Rybą, a ten dobrze zna Leppera. I nic ponadto. Ale Kamińskiemu wystarczyło
to do stwierdzenia, że K. „posiada wpływy” w ministerstwie. 18 grudnia
zatwierdził plan „operacji specjalnej”. Bardzo się spieszył, bo obecność
Leppera w rządzie niemiłosiernie uwierała Jarosława Kaczyńskiego. 11
stycznia 2007 r. Kamiński wystąpił do prokuratora generalnego z wnioskiem nr
002/07 o zgodę na „kontrolowane wręczenie
korzyści majątkowej” Andrzejowi K. oraz „innym osobom ustalonym w toku
kombinacji operacyjnej”. Za „pośrednictwo w załatwieniu w Ministerstwie
Rolnictwa wyłączenia gruntów z produkcji rolnej”. W uzasadnieniu szef CBA
podkreślił, że on i jego ludzie posiadają
„wiarygodną informację” o panującej w ministerstwie korupcji. To
przeświadczenie było rzekomo efektem rozmowy „przykrywkowca” Sosnowskiego z
Andrzejem K.
Kamiński kłamał,
bo do pierwszego ich spotkania w warszawskiej restauracji doszło dopiero
14 stycznia. Czas pokaże, że kłamał wielokrotnie. Przykładowo: czym innym jest
płatna protekcja, której objawy u Andrzeja K. były ewidentne (dla popełnienia
przestępstwa wystarczy deklaracja, choćby nieurzeczywistniona i niemająca
żadnego faktycznego umocowania), a zupełnie czym innym domniemana korupcja
funkcjonariuszy publicznych pozostająca wówczas tylko hipotezą. Sąd w
uzasadnieniu wyroku z 30 marca 2015 roku orzekł, że Kamiński, Wąsik, Postek,
Brendel i Bejda „posiadali co najwyżej sygnał iż może dochodzić do korupcji
w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, którego nie sposób utożsamiać z wiarygodną
informacją o przestępstwie, co umożliwiałoby przeprowadzenie [zgodnej z
ustawą o CBA] operacji specjalnej”.
Wniosek nr 002/07 zaaprobował 12 stycznia Jerzy Engelking, zastępca
Zbigniewa Ziobry, chociaż wedle obowiązujących wówczas przepisów mógł
to uczynić tylko i osobiście prokurator generalny. Mimo że wciąż nie było
żadnych śladów korupcji, 19 stycznia agent Sosnowski dał Andrzejowi K. 10
tys. zł na „koszty własne”.
Sąd nie miał wątpliwości, że doszło do wykreowania przestępstwa przez
CBA: „ W takiej sytuacji wydanie zarządzenia o kontrolowanym wręczeniu
korzyści majątkowej w celu weryfikacji wpływów [Andrzeja K.] w
ministerstwie (...), a także swoistego sprawdzenia w ten sposób, czy w tej
instytucji ma miejsce korupcja, było niedopuszczalne w świetle przepisów
polskiego prawa. Zakładano bowiem podżeganie A.K. do wręczenia korzyści
majątkowej w Ministerstwie Rolnictwa”.
Agenci wypatrzyli 39,75
ha pod Mrągowem. Ziemia pozostawała
w rękach prywatnych, więc musieli
sfałszować kwity, że jest ona własnością Sosnowskiego. Tylko i wyłącznie ABW
mogło wówczas wytworzyć im jakiekolwiek dokumenty legalizacyjne, bo Kaczyński
dopiero 31 sierpnia 2007 r. wydał zarządzenie o podobnych uprawnieniach dla
CBA. Kamiński i jego ludzie postanowili więc
sfałszować dokumenty
na własną rękę, nie bacząc na fakt, że popełniają przestępstwo. Sąd
uznał, że Kamiński, Wąsik, Postek i Brendel „celem wyłudzenia poświadczenia
nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonańusza publicznego nie
tylko zlecili podrobienie odpowiednich dokumentów, co ostatecznie nastąpiło,
ale także kierując działaniami osób podległych im służbowo, doprowadzili do
wprowadzenia tych dokumentów do obrotu”.
Poczynając od 27 stycznia, CBA zaczęło inwigilować kilkunastu parlamentarzystów
Samoobrony i pracowników biura partii. Sąd później ocenił, że „wręcz zabronionym
przez prawo było występowanie o zarządzenie kontroli operacyjnej wobec
innych osób wyłącznie z tego powodu, że pojawiały się w otoczeniu [Andrzeja
K. i Piotra Ryby] czy odbywały z nimi spotkania, lub tylko dlatego, że były
one członkami określonej partii politycznej”.
Podsłuchiwano także urzędników Ministerstwa Rolnictwa, jednak
pominięto PiS-owskiego sekretarza stanu Henryka Kowalczyka, w którego
gestii leżały decyzje dotyczące odrolnienia. Sąd dostrzegł to i podsumował: „Zważywszy
na to, że [Andrzej K.] miał kontakty z politykami różnych ugrupowań, w
tym politykami ugrupowania, które reprezentował H.K., wprost razi nieobjęcie
go kontrolą operacyjną i świadczy dobitnie o rzeczywistej motywacji oskarżonych”.
Teraz już się wyjaśniło: Kaczyński dał Kowalczykowi posadę ministra bez teki w
rządzie Szydło i obdarzył go funkcją przewodniczącego Komitetu Stałego Rady
Ministrów. Zawsze to był „ich” zaufany człowiek.
Ustawa o CBA nie określa, na jaki maksymalny okres można zarządzić
operację specjalną. Najważniejsze jest to, że absolutnie nie wolno jej
przedłużyć. - Jeśli nie odbędzie się w zaplanowanym czasie to finito. We
wniosku nr 002/07 Kamiński poprosił o zgodę na trzy miesiące. Czyli od 13 kwietnia działalność funkcjonariusza „pod
przykryciem” i jakiekolwiek „kontrolowane wręczenia” Andrzejowi K.
stały się nielegalne.
Sosnowski zdążył jeszcze dać mu telefon komórkowy Nokia z zestawem
akcesoriów. 5 kwietnia Kamiński wystąpił z wnioskiem nr 006/07 o „przedłużenie czynności polegającej na wręczeniu korzyści
majątkowej”.
I znowu nieuprawnioną aprobatę
wyraził zastępca Ziobry (tym razem Tomasz Szalek). Sąd: „Jest to
kolejna okoliczność świadcząca o przekroczeniu uprawnień przez Szefa CBA”.
Operacja zaczęła się rozsypywać, bo rzekome „wpływy” Andrzeja K. nie
istniały, a Ryba mógł co najwyżej dowiadywać się w ministerstwie, jak sprawy
stoją. Dodatkowym problemem było to, że dokumenty dotyczące gruntów podrobili
amatorzy. Urzędnicy z Mrągowa szybko zorientowali się, że sprawa śmierdzi
przekrętem, i zawiadomili prokuraturę. Podobna informacja dotarła również do
ministerstwa. Od końca maja 2007 roku działający już bezprawnie Sosnowski
przestał być bierny. Z polecenia swoich szefów odgrażał się Andrzejowi K., że
jak ten nie przyspieszy odrolnienia, to zażąda zwrotu poniesionych kosztów.
Krótko mówiąc:
szantażował i podżegał
do przestępstwa. Nie na wiele się to jednak zdało. Sprawa gruntów miała
swój głośny finał 6 lipca 2007 roku, kiedy to Sosnowski przyniósł do hotelu
walizkę znaczonych pieniędzy i usiłował wręczyć Andrzejowi K. 2,7 min zł. Po
to, żeby zaniósł Rybie, a ten przekazał kasę wciąż nie wiadomo komu. Kamiński
wymarzył sobie, że końcowym odbiorcą będzie ówczesny wicepremier Andrzej
Lepper. Operacja spaliła na panewce - prawdopodobnie na skutek przecieku,
którego źródła do dzisiaj nie ustalono. Ryba nie chciał słyszeć o wziątce, zaś Andrzej K. po przeliczeniu gotówki uciekł z
hotelu. Bez walizki. Obu panów CBA zamknęło i poddało
obróbce. Za złożenie zeznań obciążających Leppera zaoferowali im łagodne
wyroki. Okazało się, że wiedza Andrzeja K., mimo jego najszczerszych chęci,
jest niewiele warta, a Ryba poszedł w zaparte i upierał się, że nie ma nic
wspólnego z korupcją. Obaj dostali więc zarzuty płatnej protekcji. Były funkcjonariusz
K. w nagrodę za współpracę z CBA został skazany na 54 tys. zł grzywny, a Ryba
zainkasował 2,5 roku więzienia. W październiku 2015 roku Sąd Okręgowy w Warszawie
uchylił ten wyrok i sprawa wróciła do ponownego rozpoznania.
A co by było, gdyby nadzieje Kamińskiego się spełniły? Okazuje się, że
byłby dramat.
Sąd: „Brak zgody na operację specjalną organu uprawnionego niweczyłby
wszystkie zebrane w sprawie dowody (...). Prokurator Generalny w tym
przypadku nie miał możliwości scedowania uprawnienia do wyrażenia zgody na
przeprowadzenie czynności operacyjno-rozpoznawczych na swojego zastępcę”.
Podsumowując wszystkie dokonania
Kamińskiego i spółki, sąd stwierdził, że wyłudzając zgodę na podsłuchy,
permanentnie manipulowali faktami lub wręcz oszukiwali warszawski sąd okręgowy
i prokuratora generalnego.
„Szef CBA
[Kamiński] i Dyrektor Zarządu Operacyjno-Śledczego CBA [Postek] wskazywali
w uzasadnieniach okoliczności jawnie nieprawdziwe” - zauważa sąd. W innym
miejscu uzasadnienia czytamy, że oskarżeni „podchodzili do przepisów prawa
w sposób lekceważący”, często „popełniali oszustwa procesowe”, bo „mieli
przekonanie o swojej wszechwładzy.
A beniaminek Kaczyńskiego Mariusz Kamiński „zachowywał się, jak osoba
stojąca ponad prawem, bo zlecał czynności, co do których już w początkowym
okresie funkcjonowania CBA był informowany, że przeprowadzić ich nie może”.
Teraz Duda mu załatwił, że wszystko będzie jak kiedyś...
ANNA TARCZYŃSKA
„Władza
wykonawcza nie może konkurować z władzą sądowniczą, a Prezydent RP nie jest
organem mogącym „uwolnić wymiar sprawiedliwości" od sprawowania władzy w
konstytucyjnie zakreślonym obszarze" (uchwała Zgromadzenia
Przedstawicieli Sędziów Apelacji Warszawskiej z 23 listopada 2015 r.)
„Jako
minister w Kancelarii Prezydenta RP( nadzorujący Biuro Prawa i
Ustroju oraz Biuro Obywatelstw i Prawa Łaski w okresie od jesieni 2008 do lipca
2010, chciałbym tu z całą odpowiedzialnością oświadczyć, że (...) ułaskawia się
osoby uznane przez sądy za winne. Ułaskawienie nie jest uniewinnieniem. (...)
Trzeba też jeszcze raz przypomnieć, że akt łaski nie zmienia wyroku sądu i nie
podważa winy skazanego, a z kodeksu postępowania karnego wynika wprost, że
skazany może zasługiwać na łaskę m.in. wtedy, gdy cieszy się nienaganną opinią
środowiskową i gdy doszło do naprawienia szkody wyrządzonej przestępstwem"
(oświadczenie Andrzeja Dudy z 8 marca 2011 r.).
„Przyznanie
prezydentowi prawa do wiążącego nakazywania sądom umorzenia postępowania
karnego oznaczałoby przyznanie mu kompetencji do wyłączenia pewnej kategorii
spraw spod zakresu wymiaru sprawiedliwości, co godziłoby w samą istotę władzy
sądowniczej. (...) Zagrożony byłby również interes publiczny, gdyż prezydent
mógłby w łatwy sposób pozbawić opinię publiczną prawa do wiedzy na temat
nieprawidłowości, których dopuścili się funkcjonariusze publiczni" (opinia
prawna Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka z 23 listopada 2015 r.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz