„Ziarnko do ziarnka i dla wywiadu zbierze się
miarka” - tak komentowano w prasie nikłość prokuratorskich zarzutów wobec
sądzonych zdrajców ojczyzny.
HELENA KOWALIK
Inżynier
Marian Śniegocki był kierownikiem ośrodka informacji techniczno -
-ekonomicznej w jednym z zakładów przemysłowych w Poznaniu. Planował ucieczkę
do RFN. W1970 r. uzyskanie wizy do tego kraju było bardzo trudne. Śniegocki
wybrał drogę nielegalną, ale przetartą już przez wielu Polaków. Wyjechał na
wczasy do Jugosławii zorganizowane przez Orbis. Poszukiwanie kontaktów z
turystami z Zachodu na plaży zakończyło się znajomością z pewną Niemką, która
za tysiąc marek przewiozła go do Zurichu. Śniegocki od razu zgłosił się na
posterunek policji. Został skierowany do obozu dla uchodźców w Zirndorfie.
20 -osobowa sala noclegowa z piętrowymi łóżkami przygnębiała
uciekiniera. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Zwrócił się do
komendanta obozu o azyl polityczny, zaoferował swoje usługi jako tłumacz z
polskiego na niemiecki. Swoją operatywnością wzbudził zainteresowanie wywiadu
RFN.
Został zakwaterowany w dobrym hotelu, nie musiał płacić za pobyt. W
zamian - jak
trzy lata później zeznał przed
Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie - miał odpowiedzieć na kilkadziesiąt pytań.
Dotyczyły cen artykułów żywnościowych i przemysłowych w jego kraju, zarobków w
poszczególnych zawodach, struktury organizacyjnej i zadań poszczególnych
resortów. Pytano także o nastroje społeczne i zasady stosowania w fabrykach
bodźców ekonomicznych. Na to ostatnie pytanie nie potrafił odpowiedzieć.
Kazali mu wracać do Zirndorfu. Znów był nieszczęśliwy. Zwierzył się
obozowemu policjantowi, że chciałby wyjechać do USA. Wkrótce wezwano go do
siedziby wywiadu amerykańskiego w Monachium. Otrzymał kwaterę na mieście, nowy
dowód tożsamości, i numer wywoławczy. Jego opiekuna szczególnie interesowała
produkcja zbrojeniowa w Polsce, rozmieszczenie lotnisk wojskowych, nazwiska i
adresy pilotów. Niewiele miał do powiedzenia na ten temat. O wy- jeździe do USA
nie było nawet co marzyć, ale dostał prawa azylanta i pracę w fabryce BMW.
W prasowych relacjach z procesu Śniegockiego nie ma informacji, w jaki
sposób oskarżony trafił do aresztu w Polsce. Jest tylko fragment aktu
oskarżenia: „Szkalowanie PRL i działanie na rzecz obcego wywiadu przez
udzielanie wiadomości dotyczących spraw politycznych oraz gospodarczych”
Na początku procesu Marian Śniegocki zachowywał się butnie, na pytanie o
narodowość i obywatelstwo mówił: „International” Gdy dotarło do niego, że jest
oskarżony z paragrafu, który przewiduje karę śmierci, spuścił z tonu: „Wysoki
sąd musi zrozumieć moje trudne położenie. Udzielając informacji
funkcjonariuszowi wrogiego wywiadu, nie mogłem niczego zataić, kluczenie
przekreśliłoby szanse mojej egzystencji”
Prokurator zaznaczył, że oskarżony sprzeniewierzył się zasadom, jakie mu
wpojono w domu. Jego ojciec, ceniony przedwojenny nauczyciel, został za
działalność pedagogiczną rozstrzelany przez okupanta. Marian Śniegocki jako
17-latek był wywieziony na ro - boty przymusowe do Rzeszy. Ludowej Polsce
zawdzięczał awans - w 1949 r. skierowano go do bytomskiego technikum, potem do
wieczorowej szkoły inżynieryjnej. Zaufano mu, mianując kierownikiem
zakładowego ośrodka informacji technicznej. Miał nieograniczony dostęp do
dokumentacji technicznej zakładu, patentów i wniosków racjonalizatorskich.
Śniegocki został skazany na 12 lat pozbawienia wolności oraz praw
honorowych i obywatelskich. Sąd w uzasadnieniu wyroku podkreślił brak
wdzięczności wobec władz ojczystego kraju, które zapewniły mu życie w
standardzie wyższym niż przeciętny.
Wszyscy sprawozdawcy sądowi obsługujący proces szpiega nie szczędzili
dlań słów potępienia. Krystyna Świątecka z „Prawa i Życia” napisała o skazanym:
„Sprzedał się dla tych paru marek, nędznej pożywki, w prymitywnym przekonaniu,
że Zachód to eldorado” Gdy oskarżony twierdził, że w jego rzekomym szpiegostwie
nie sposób było doszukać się zdrady tajemnic państwowych, jeden z dziennikarzy
napisał: „Te informacje pozornie nie miały większego znaczenia. Ale tylko
pozornie. Bo ziarnko do ziarnka i dla wywiadu zbierze się miarka”
AMNESTIA NIE DLA SZPIEGÓW
Arkadiusz Zomczyk, przewodniczący
Miejskiego Komitetu Kultury Fizycznej w Szczecinie, trener klubów wojskowych,
wszedł na szpiegowską ścieżkę wieczorem 29 grudnia 1969 r., gdy opuszczał
Polskę z wkładką paszportową upoważniającą do pobytu w Jugosławii. W Belgradzie
spędził sylwestra i zaraz po Nowym Roku wybrał się do konsulatu włoskiego,
prosząc o umożliwienie mu odbycia jednodniowej wycieczki do Italii.
Odpowiedzieli, że muszą mieć zgodę Warszawy. Przestał nalegać i tydzień później
po przejściu dwóch zielonych granic, m.in. w Alpach Salzburskich, znalazł się w
RFN. W Zirndorfie zapukał do bramy obozu dla uchodźców z krajów socjalistycznych.
W trakcie przesłuchań pytano go o sprawy wojskowości, jak to pięć lat
później określił przed polskim sądem. Druga grupa pytań dotyczyła stosunków
społecznych i gospodarczych panujących w Szczecinie.
Po rozmowach z agentami wywiadu zarekomendowano go do Brytyjskiej Armii
Renu, gdzie miał być trenerem sportowym. Nie udało mu się utrzymać tej posady.
Następnie dzięki protekcji opiekuna z wywiadu został szefem ośrodka
resocjalizującego przestępców kryminalnych. Nie zarabiał dużo (1200 marek
zachodnich), ale miał dochody nieoficjalne za werbowanie rodaków przebywających
w RFN. Stać go było na podróże, kupno trzech luksusowych samochodów, odłożenie
kilkunastu tysięcy marek. I nagle wszystko to się urwało, popadł u swych
mocodawców w niełaskę, wydali mu opinię, że jest mało użyteczny, bo dba tylko o
własne korzyści. Stracił pracę.
Kiedy poziom jego egzystencji sięgnął bruku, postanowił wrócić do kraju
i przy
znać się do szpiegowania. Był
przekonany, że mu się upiecze, bo z okazji 30-lecia PRL spodziewano się
ogłoszenia amnestii.
Pod koniec czerwca 1974 r. podając swoje dokumenty strażnikowi WOP na
przejściu granicznym w Kołbaskowie, zażądał doprowadzenia go do prokuratora.
Ponieważ do kraju wjechał najnowszym modelem Volkswagena Passata,
poprosił o odprowadzenie samochodu na strzeżony parking. Z góry zapłacił za
ochronę samochodu do końca lipca. Czekając w celi na amnestię, którą zwykle
ogłaszano 22 lipca, sporządził obszerny opis swych przygód za granicą.
Nie wiedział, że amnestia nie obejmie przestępstwa szpiegostwa i zdrady
racji stanu. Stanął przed sądem wojskowym. Nie pomogły deklaracje, że chciałby
odpokutować winę na wolności, wiernie służąc Polsce Ludowej.
Wyrok brzmiał: osiem lat więzienia.
SUKCES POLSKIEGO KONTRWYWIADU
Jan Borecki i Edward Warzecha
znali się jeszcze z piaskownicy. Gdy dorośli, zostali bramkarzami w katowickim
klubie hokejowym. Marzyli o wyjeździe na Zachód. Pierwszy odważył się
Warzecha. W1964 r. zabrał się z wycieczką Orbisu do Jugosławii. Już następnego
dnia przepłynął rzekę graniczną z Austrią. Potem nielegalnie przedostał się do
RFN. Poznany jeszcze w Katowicach Niemiec zawiózł uciekiniera do siedziby
wywiadu w Monachium. Funkcjonariusz Bundesnachrichtendienst kazał Polakowi
opowiedzieć o odbytej służbie wojskowej. Gdzie stacjonowała jego jednostka,
jakiego rodzaju bronią dysponowała, nazwiska przełożonych. Pierwszy test na
użyteczność Warzechy przeszedł pomyślnie i dostał skierowanie do obozu dla
uciekinierów.
Rok później tę samą drogę przebył z sukcesem Jan Borecki. Drzwi do
placówki BND otworzył mu Warzecha. Polak został zaangażowany, miał weryfikować
wiadomości uzyskiwane od takich uciekinierów jak on. Nie wiadomo, z jakiego
powodu (akta procesowe już nie istnieją, a w relacjach ówczesnych sprawozdawców
sądowych nie ma informacji na ten temat) już pół roku później
zachodnioniemiecki wywiad uznał usługi obu Polaków za bezwartościowe. Jeszcze
tułali się po różnych obozach, ale ich informacje były odrzucane jako
zdezaktualizowane. Przerzucili się na handel kradzionymi samochodami. Kupowali
je od złodziejów i przewozili do Czechosłowacji. Przyjęli pseudonimy: „Sznycel”
i „Casanova” Interes padł, gdy za sprawą innych obrotnych uciekinierów
znad Wisły przestępczy proceder rozszerzył się na całe
RFN. Mnożyły się aresztowania,
„Sznycel” z „Casanovą” nie chcieli dłużej ryzykować.
Boreckiemu udało się wrócić do łask BND. W1970 r. za pieniądze wywiadu
otworzył bistro w Duisburgu. Za to wsparcie miał prze - rzucać pewne osoby z
Jugosławii oraz NRD do RFN. Kazano mu też nawiązać kontakt z polskimi
hokeistami przyjeżdżającymi do RFN na zawody. O ile w tym drugim przypadku
plan spalił na panewce, bo sportowcy odmówili, to z przemycaniem obywateli
polskich Borecki radził sobie całkiem dobrze. Do czasu. Pewnego razu jego
klienci z NRD wpadli podczas kontroli celnej w pociągu na granicy
węgiersko-jugosłowiańskiej. Uciekinierzy mieli fałszywe polskie paszporty, ale
nie znali języka polskiego. Towarzyszący im Borecki został odtransportowany do
aresztu w Katowicach. Wsypał Warzechę.
Kiedy przed sądem Śląskiego Okręgu Wojskowego oskarżony powiedział, że
stracił wolność na skutek przypadkowego zbiegu okoliczności, prokurator
przerwał mu tyradą:
- Muszę was, oskarżony,
wyprowadzić z błędu. Nie był to przypadek, lecz ofiarna praca pracowników
polskiego kontrwywiadu. To dzięki ich czujności i inteligentnej obserwacji
waszej osoby w ostatnich latach udało się przerwać waszą wyjątkowo szkodliwą
dla Polski działalność, a waszym mocodawcom jeszcze raz udowodnić, że daremne
są ich wysiłki. Każdego zdrajcę takiego jak wy będziemy karać z całą
surowością.
Borecki został skazany na dziesięć lat, Warzecha z powodu okazanej
skruchy trafił za kraty na lat pięć.
APARTAMENT MARYNARZA
Innym sposobem przedostania się na
Zachód było zamustrowanie się na polski statek handlowy i ucieczka z niego w
czasie postoju w porcie. Tak postąpił Tadeusz Paczkowski, marynarz m/s
„Olsztyn”. Jesienią 1963 r. w czasie przechodzenia statku przez śluzę w Kilonii
dostał zgodę kapitana na zejście do nabrzeżnego kiosku. Nie wrócił już na
statek, jak to się mówiło, wybrał wolność.
Dalszy swój los Paczkowski opisał dziesięć lat później w celi gdańskiego
aresztu. W relacji podejrzanego było tak: w Lubece zgłosił się do obozu dla
uchodźców. Przesłuchującemu go funkcjonariuszowi powiedział, że jest gotów
ujawnić tajne informacje z Polski, jeśli zapewnią mu lepsze warunki do życia,
nie chce dłużej mieszkać w lagrze.
Rozłożono przed nim wojskowe mapy - pokazał
palcem, gdzie odbywał służbę. Pytali o pracowników gdańskiego urzędu morskiego.
Podał kilka nazwisk, które znał
ze słyszenia. Kiedy miał ocenić
stosunki międzyludzkie w urzędzie, rozłożył bezradnie ręce. Dali mu kontakt do
Radia Wolna Europa, gdzie został konsultantem nadsyłanych do redakcji
artykułów. Miał się wypowiedzieć na temat melioracji w Olsztyńskiem. Na wszelki
wypadek zrecenzował publikację jako „nic nowego pod słońcem”. Dostał 20 marek
honorarium, drugi raz już nie poprosili o konsultację. Odetchnął z ulgą. Z
paszportem bezpaństwowca i książeczką żeglarską mógł się zaciągnąć w Hamburgu
na statek rybacki.
Po jednym z rejsów zgłosił się do niego oficer wywiadu i przekazał
polecenie: będzie zawierał znajomości z polskimi marynarzami w czasie postojów
w portach. Wyciągał od nich informacje na temat obronności i typował osoby
przydatne do zwerbowania. Zmienią mu nazwisko i adres. To już nie będzie
skromny hotel dla rybaków, ale elegancki apartament. Marynarze z Polski,
których tam zaprosi na rozmowy, mają się na własne oczy przekonać, że warto iść
na współpracę.
Nie za bardzo mu to wychodziło. Choć się starał. Próbował nawet
prowokacji. Kiedy odmówił mu pewien rybak z Ustki, zaaranżował z nim bójkę w
knajpie. Przyjechała policja, Polak trafił do aresztu. Tam próbowano go
przeciągać na drugą stronę. Odmówił, po 48 godzinach wyszedł na wolność.
(Paczkowski spotka się z nim na sali sądowej w Gdyni. Rybak będzie świadkiem
oskarżenia).
Werbowanie wymagało picia. Kiedy Paczkowski przesiadując godzinami w
portowych barach, wpadł w alkoholizm, mocodawcy go skreślili. Stracił pracę i
wygodne mieszkanie. Od czasu do czasu dostawał od swego opiekuna już tylko 20
marek - ale musiał o nie prosić. Kiedy kolejny
raz zabrakło mu na puszkę piwa, postanowił wrócić do Polski. Było to we wrześniu
1973 r. Wkrótce stanął przed wojskowym sądem.
Zarzucono mu zdradę ojczyzny, a
przy okazji kreowanie się na bohatera. Jego kumple zeznawali, jak to zwierzał
się w portowych knajpach, że w czasie wojny służył w Anglii w Polskich Siłach
Zbrojnych oraz w AK. Okazało się, że całą okupację przesiedział za piecem na
wsi pod Siedlcami.
Za współpracę z zachodnioniemieckim wywiadem Paczkowski dostał osiem
lat.
MIĘDZY NAMI NAUKOWCAMI
Erwin Józef Szkudlarek, alumn
Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, porzucił w 1959 r. zakon i
wyjechał na studia filozoficzne do Monachium. Po ich ukończeniu nawiązał
kontakt z pracownikami tamtejszego Instytutu Badań nad Historią
- Kulturą ZSRR, gdzie dwa lata
później napisał pracę doktorską.
W1964 r. zmienił nazwisko na Sadler, zamierzał habilitować się z
futurologii. Sadlerem zainteresowało się BND. Przystał na współpracę, dostał
pseudonim „Dalex” Jako doktor habilitowany w Ostforschungen - instytucie ds.
krajów Wschodu, często wyjeżdżał do placówek naukowych w Polsce.
Jego szpiegowanie miało polegać na uzyskiwaniu interesujących BND
informacji od naukowców krajów socjalistycznych. Dobrą do tego okazją były
sympozja naukowe organizowane w którymś z państw kapitalistycznych. „Dalex” zapraszał wybrane osoby do drogich restauracji, gdzie kusił
możliwościami uzyskania stypendiów w placówkach naukowych RFN.
Zgubiła go nadgorliwość. Pewien natarczywie werbowany doktorant Uniwersytetu
Warszawskiego po powrocie do Polski poinformował Służbę Bezpieczeństwa
o propozycjach naukowca z
Monachium. Szkudlarek został zatrzymany podczas podróży po Polsce. Znalezione
w samochodzie materiały dowodowe, m.in. wyposażenie dla zwerbowanego właśnie
kandydata na agenta, były tak mocne, że szpieg musiał się przyznać do swojej
przestępczej działalności.
Erwin Józef Szkudlarek vel Sadler został skazany na dziesięć
lat więzienia.
BRAK KONKRETÓW
Nie sposób się dowiedzieć z
relacji sprawozdawców sądowych, jakie konkretnie tajne informacje sprzedawali
zwerbowani przez zachodnioniemiecki wywiad. Jeśli padały konkrety, dotyczyły
tylko nazw lub danych osobowych. Być może więcej informacji uzyskiwał sąd od
świadków oskarżenia pracujących w kontrwywiadzie, ale ta część procesu była dla
publiczności utajniona.
NAZWISKA SKAZANYCH ZOSTAŁY
ZMIENIONE.
NAJSŁYNNIEJSI POLSCY SZPIEDZY
« Ppłk Józef Światło,
wicedyrektor Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego,
odpowiedzialnego za inwigilowanie szeregów partii, bliski współpracownik
Bolesława Bieruta.
I
W1954 r. w Berlinie Wschodnim oddał się w ręce CIA. Po kilku miesiącach
zaczął opowiadać na antenie Radia Wolna Europa o kulisach reżimu.
« Romuald Spasowski. Również ambasador - w Waszyngtonie. Również
poprosił o azyl. Skazany początkowo na 15 lat więzienia. Jego „dezercję”
uznano za „akt zdrady zasługujący na powszechną pogardę i potępienie”.
Później dostał karę śmierci po rewizji pierwszego wyroku. Po 1989 r. został
uniewinniony.
« Jerzy Pawłowski, szablista z tytułem Sportowca 30-lecia PRL. W
połowie 1976 r. Ministerstwo Obrony przyznało oficjalnie, że został
zatrzymany pod zarzutem zdrady i szpiegostwa na rzecz USA. Skazany na 25 lat
więzienia. Po dziesięciu latach miał być wymieniony za Mariana Zacharskiego,
ale odmówił. Został w Polsce.
« Płk Ryszard Kukliński, zastępca szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu
Generalnego WP. Najcenniejszy współpracownik CIA w komunistycznym bloku.
Współpracę rozpoczął prawdopodobnie w 1972 r. Jako oficer sztabowy
przygotowywał inwazję na Czechosłowację oraz brał udział w planowaniu stanu
wojennego. Został ewakuowany z Polski przez CIA z 7 na 8 listopada 1981 r.
Zaocznie skazany na karę śmierci. Zrehabilitowany po 1989 r.
« Zdzisław Rurarz. Był doświadczonym dyplomatą. Na początku lat 70.
doradzał Edwardowi Gierkowi. W1981 r. został ambasadorem w Japonii. Poprosił
o azyl dziesięć dni po wprowadzeniu stanu wojennego i poszedł na współprace z
CIA. Ujawnił między innymi kulisy, jak władza przygotowywała się do 13
grudnia. Skazany na karę śmierci. Uniewinniony po upadku PRL.
|
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz