piątek, 7 marca 2014

Alleluja i do tyłu?



Potęga ojca Rydzyka zdaje się odchodzić w przeszłość, nawet jeśli jego marsz zdoła zablokować Warszawę. Pozostaje mu walka o utrzymanie pozycji - w Kościele i polityce. Być może też skazana na porażkę, bo jego akcje w episkopacie ostatnio spadają.

Przygotowania idą pełną parą. Zgody są, transparenty się robią, listy najważniejszych gości pra­wie dopięte, pogoda sprawdzona. Godzina zero wybije w sobotnie połu­dnie 29 września na warszawskim placu Trzech Krzyży. Najpierw modlitwa Anioł Pański, potem msza i przemarsz na plac Zamkowy, z obowiązkowym przystankiem przed Pałacem Prezydenckim, czyli - jak stwierdził niedawno w TV Trwam poseł PiS i koordynator marszu Andrzej Jawor­ski- „miejscem, gdzie funkcjonuje prezy­dent Bronisław Komorowski”. Na koniec - przemówienia. Na pewno Jarosława Kaczyńskiego i szefa Solidarności Piotra Dudy (tym razem bez Zbigniewa Ziobry).
Manifestacja pod hasłem „Obudź się, Polsko!” ma być - według organizato­rów - największym w ostatnich latach antyrządowym protestem w Polsce. Bę­dzie Solidarność, PiS, Solidarna Polska, Solidarni 2010, kluby „Gazety Polskiej" i oczywiście ojciec Tadeusz Rydzyk oraz jego zwolennicy z Rodziny Radia Maryja. To w gruncie rzeczy będzie jego marsz, choć - jak mówi Jaworski - „w sprawy organizacyjne się nie włącza".
Oficjalnie dyrektor Radia Maryja walczy o koncesję na cyfrowe nadawanie dla TV Trwam. Ale to tylko pretekst, bo KRRiT najpewniej mu ją w końcu przyzna. Staw­ką, o którą walczy redemptorysta, jest przede wszystkim jego pozycja w polskim Kościele, która w ostatnich miesiącach wydaje się słabnąć wprost proporcjonal­nie do malejącej oglądalności TVTrwam. Swoje przy tej okazji chcą ugrać prawi­cowe ugrupowania, a także Solidarność, której przewodniczący Piotr Duda, pokazujący na początku urzędowania jakąś po­lityczną niezależność, teraz coraz wyraź­niej wchodzi w buty swojego poprzednika Janusza Śniadka, dzisiaj posła PiS.
Machina od pól roku pracuje pełną parą: ponad sto marszów w całym kraju, grubo ponad 2 min podpisów w obronie zagro­żonej telewizji, którą władze rzekomo chcą zamknąć. - Warszawski marsz być może jest ostatnią falą wielkiego zrywu ze Smoleń­skiem w tle, który ojciec Rydzyk chce wyko­rzystać Ale to też suma wszystkich strachów i frustracji, jakie można teraz zebrać w Pol­sce. Dlatego wielu biskupów woli się od nie­go trzymać z daleka - mówi ks. Kazimierz Sowa, dyrektor kanału Religia.tv.
- Milczenie ks. Rydzyka w sprawie wspólnego przesłania polskiego Kościoła i rosyjskiej Cerkwi zostało fatalnie przyjęte przez biskupów. / będzie mu z pewnością zapamiętane - mówi parlamentarzysta bliski Kościołowi. I nie jest to bynajmniej głos odosobniony wśród osób dobrze zo­rientowanych w tym, co dzieje się za ko­ścielnymi kulisami.
Sprawa okazuje się znacznie poważ­niejsza, niż mogło się wydawać, jej konsekwencje też mogą być długofalo­we. I to nic tylko dla przyszłości toruń­skiego redemptorysty, ale i jego relacji z biskupami, PiS i prezesem Kaczyńskim oraz dla kultu „smoleńskiej religii”.

Wysadzone pojednanie
Aby dobrze zrozumieć, co się stało, trze­ba się cofnąć o dwa miesiące. 1 sierpnia w „Gazecie Polskiej” ukazał się artykuł, któ­ry w oczach wielu związanych z narodową prawicą katolików wysadził w powietrze historyczne polsko-rosyjskie pojednanie, sygnowane przez głowę rosyjskiej Cerkwi patriarchę Cyryla i przewodniczącego episkopatu Polski abp. Józefa Michalika. Detonatorem okazało się jedno zdanie na końcu tekstu. Można się z niego do­wiedzieć, że „rzeczywisty wymiar tego »pojednania« uwidacznia się również w fakcie, że po jednej stronie sygnatariuszy znajdujemy agenta KGB Michajłowa [czyli abp. Cyryla-red.], z drugiej zaś hierarchę, który - jak wynika z akt przechowywanych w IPN - zarejestrowany został jako tajny współpracownik SB o pseudonimie Zefir [chodzi o abp. Michalika, kościelna komi­sja historyczna ustaliła, że nie ma podstaw do uznania, że współpracował z SB - red.] Czyli w gruncie rzeczy historyczny dla wielu świeckich i duchownych dokument nadaje się do kosza, bo podpisali go dwaj komunistyczni agenci, w dodatku jeden z nich to kumpel Putina, który ma na rę­kach krew poległych pod Smoleńskiem.
Artykuł wywołał burzę wśród wielu hie­rarchów, szczególnie dotknięty poczuł się abp Michalik -Pewna bliska arcybiskupo­wi osoba ze świata polityki przekazała m u, że. artykuł w „Gazecie Polskiej" rzekomo nie mógł zostać opublikowany bez aprobaty Jarosława Kaczyńskiego. Arcybiskup Michalik uwierzył. I po prostu się wściekł - wyjawia POLITYCE osoba dobrze zo­rientowana w sprawie. Pod adresem pre­zesa PiS miały paść ostre słowa.
Dla metropolity przemyskiego podpi­sanie przesłania do narodów Polski i Ro­sji było sprawą, do której przywiązywał wielką wagę i w której powodzenie zaan­gażował się osobiście, zresztą zachęcany i wspierany przez Watykan.
- Abp Michalik chciał udowodnić, że Ko­ściół, tak jak dawniej, potrafi zrobić coś ważnego nie tylko dla katolików, ale też dla całego narodu i państwa. A tu spadł na nie­go taki cios i to ze strony środowiska, które uważa się za bliskie Kościołowi - tłumaczy Jan Filip Libicki, związany z Kościołem konserwatywny senator PO. Nic pierwszy zresztą raz - to „Gazeta Polska” razem z Radiem Maryja najmocniej broniła krzyża na Krakowskim Przedmieściu, co poważnie nadszarpnęło wizerunek Kościoła i hierar­chów w oczach wielu katolików.
Tym razem Michalik liczył na pozy­tywną reakcję mediów ojca Rydzyka i samego redemptorysty, który znany jest z tego, że nawet w środku nocy po­trafi zadzwonić do radia, by podzielić się ze słuchaczami swym i uwagami. Dni jednak mijały, a ojciec Rydzyk i jego me­dia milczały (do dziś zresztą nie zabrały w tej sprawie głosu).
Arcybiskup musiał bronić się sam. 8 sierpnia, czyli tydzień po ukazaniu się artykułu w „Gazecie Polskiej”, Józef Mi­chalik udzielił głośnego wywiadu Katolic­kiej Agencji Informacyjnej (właścicielem KAI jest episkopat), w którym nie tylko bronił idei pojednania z Rosjanami, ale przede wszystkim ostro skrytykował wy­znawców „religii smoleńskiej” i głosicie­li spiskowych teorii o zamachu. Słowa hierarchy, by „w tej sprawie lać oliwę na wzburzone morze, nie zaś dolewać ją do ognia”, to jasna aluzja nie tylko do „Ga­zety Polskiej” i PiS, ale i mediów ojca Ry­dzyka, które od miesięcy odurzają się smoleńskim halucynogenem. Wypowiedź przewodniczącego episkopatu zabrzmia­ła jak wezwanie do otrzeźwienia i swoiste votum separatum. - Artykuł w „Gazecie PoIskiejpo ważnie na ruszył zaufanie konserwatywnej części episkopatu do PiS i pre­zesa Kaczyńskiego. A ojciec Rydzyk? Zdał sobie sprawę, że popełnił błąd i zaczął się dystansować od PiS. Ale za późno i za słabo -twierdzi polityk bliski Kościołowi.

Kruszy się rodzina
Wydarzenia z ostatnich tygodni są ko­lejną poszlaką wskazującą na to, że drogi biskupów i ojca dyrektora coraz bardziej się rozchodzą. - Po śmierci Jana Pawła II Rydzyk miał poważne obawy, że to jego koniec, bo ekipa nowego papieża dopro­wadzi do jego odsunięcia - twierdzi nasz rozmówca z kręgów kościelnych. Nic takiego się nie stało, ale akcenty zmieniły się na jego niekorzyść. W Watykanie uwaga nie skupia się już na Polsce w takim stop­niu, jak za pontyfikatu Jana Pawła II. Nie słychać już o polskości, narodzie i patrioty­zmie, ale głównie o zagrożeniach dla wiary i rozwoju religii. Siłą rzeczy presja na ojca dyrektora zaczęła rosnąć.
Polscy biskupi z trudem, ale jednak wydają się pojmować lekcję z Watykanu. Zdali sobie sprawę, że płacą wysoką cenę za polityczne akcje Rydzyka. Bo to nie tylko nadszarpnięty wizerunek wśród wiernych, ale i gorsze relacje z rządem, z którym tak wiele mają do załatwienia. Nie ma oczywiście mowy o odwołaniu Tadeusza Rydzyka z funkcji szefa Radia Maryja, a tym bardziej o jakiejkolwiek formie sekowania jego mediów, które jako jedyne media katolickie - poza „Gościem Niedzielnym ” - odniosły sukces po 1989 r. Żaden z biskupów raczej nie zdecyduje się też na otwartą krytykę redemptorysty, który zresztą pod względem autopromocji jest w Kościele mistrzem.
W episkopacie wydaje się zwyciężać pogląd, że trzeba nakłonić ojca Rydzyka do zmiany akcentów - z politycznych na bliższe sprawom wiary - i mocniej włą­czyć go w nurt Kościoła powszechnego.
- Rzeczywiście można dostrzec początki tego procesu - mówi Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny miesięcznika „Więź”. -Na razie dla Radia Maryja ważniejsze jest to, jak spadał Tupolew, a nie obrona na­uczania Kościoła. Mam wrażenie, że do bi­skupów to dotarło, zrozumieli, że czas za­reagować -twierdzi senator Libicki.
O tym, że tak się rzeczywiście stało, może świadczyć zapowiedź ustanowie­nia przez episkopat kościelnej rady, która miałaby nadzorować treści emitowane w TV Trwam pod kątem ich zgodności z katolicką ortodoksją. - Prawdopodobnie stanie się tak, jeśli stacja otrzyma koncesję na nadawanie cyfrowe - potwierdza Mar­cin Przeciszewski, redaktor naczelny KAI.



Dymisje biskupów
Zmianom sprzyja coraz większe osa­motnienie Tadeusza Rydzyka - jego stronnicy w episkopacie powoli, ale systematycznie się wykruszają. Proces postępuje od chwili zmiany na stanowi­sku nuncjusza apostolskiego w Polsce, którym w czerwcu 2010 r. został włoski arcybiskup Celestino Migliore. To on ma decydujący glos w wyborze kandyda­tów na najwyższe stanowiska kościelne w Polsce, a od Radia Maryja dzielą go lata świetlne.
Już pierwsza nominacja za jego urzę­dowania była szeroko komentowana w episkopacie jako wyraźna zmiana kierunku - sympatyzującego z Radiem Maryja biskupa polowego Tadeusza Płoskiego, który zginął w katastrofie smo­leńskiej, zastąpił Józef Guzdek - skromny hierarcha z Krakowa zainteresowany głównie problemami duszpasterskimi.
Z dokonywanych za kadencji nowego nuncjusza roszad kadrowych widać wyraź­nie, że biskupi o mocno politycznych cią­gotach nie mają szans. Operacja odbywa się w białych rękawiczkach, ale jak na ko­ścielne standardy dość stanowczo. -Moż­na powiedzieć, że są po prostu wycinani z episkopatu - twierdzi jeden z naszych rozmówców z kręgów kościelnych. Tak się składa, że są to głównie zwolennicy Radia Maryja, tacy jak biskup łomżyński Stani­sław Stefanek, jeden z najbardziej zade­klarowanych zwolenników ojca dyrektora w episkopacie, który przeszedł na emerytu­rę w maju ubiegłego roku. I to w okoliczno­ściach, które dają wiele do myślenia.
Zgodnie z prawem kanonicznym po ukończeniu 75 lat biskup zrezygnował z funkcji. Ale niepisaną normą było do tej pory, że papież w takich przypadkach dy­misji nie przyjmował, tylko przedłużał biskupom kadencję o rok albo o dwa lata. W przypadku bp. Stefanka już po kilku dniach było wiadomo, że o żadnym takim geście nie ma mowy. W listopadzie nowym biskupem łomżyńskim został ks. Janusz Stępowski, watykański kurialista, który 22 lata spędził w Kongregacji do Spraw Biskupów i z Radiem Maryja nic nie ma wspólnego.
Emerytem został niedawno również biskup kaliski Stanisław Napierała, inny protektor ojca dyrektora. W jego przy­padku sprawa została załatwiona równie szybko - biskup złożył rezygnację pod ko­niec listopada ub.r., a już w lutym została przyjęta. Każdy, kto zna specyfikę funk­cjonowania kościelnej hierarchii, wie, że w ten sposób Watykan wysyła sygnał nie tylko do episkopatu, ale pośrednio również do toruńskiej rozgłośni: „wiara i religia tak, polityka nie". W tym duchu mianowani będą zapewne kolejni bisku­pi, którzy zastąpią w najbliższym czasie innych, bezgranicznie niemal oddanych ojcu Rydzykowi hierarchów - bp. Antoniego Dydycza z Drohiczyna (za rok) i Kazimierza Ryczana z Kielc (za dwa lata). Za cztery lata odejdzie na emeryturę bi­skup toruński Andrzej Suski.

Nieufność prezesa
Na to wszystko nakładają się jeszcze komplikujące się relacje z prezesem PiS. Przez całe lata ojciec Rydzyk był jedynym człowiekiem na świecie, który nie był wstanie obrazić Jarosława Kaczyńskiego, choćby pamiętną wypowiedzią o bratowej czarownicy. Kilka miesięcy temu na biur­ko prezesa trafiły badania, z których miało wynikać, że wśród słuchaczy Radia Maryja cieszy się podobnym zaufaniem jak ojciec dyrektor. W PiS powstała obawa, że gdyby ta informacja dotarła do redemptorysty, zirytowałaby go, co mogłoby ochłodzić jego stosunek do tej partii i zwiększyć szanse ziobrystów. By nie drażnić dyrek­tora, dokument wylądował na dnie preze­sowskiej szuflady.
Choć obaj nadal są od siebie uzależnie­ni, to równocześnie nie darzą się pełnym zaufaniem, a ostatnio zaczęli patrzeć na siebie z większym dystansem. Prezes nie bywa już w Radiu Matyja - nie w smak mu docinki ojców o tym, jak to często PiS się dzieli, nie uśmiecha mu się też wizja spotkania z ziobrystami, którzy są sta­łymi gośćmi w mediach redemptorysty. Poza tym Kaczyński doskonale pamięta, że to popierani przez Radio Maryja po­słowie PiS, którzy po ostatnich wyborach parlamentarnych weszli do Sejmu, zasilili w większości rozłamowców z Solidarnej Polski. Kaczyński zaczął bardziej niż do tej pory obawiać się wpływów ojca dyrekto­ra i wizji przewrotu w partii dokonanego rękami sprzyjających mu ludzi.
By temu przeciwdziałać, gotów jest na­wet na cichy sojusz z PO. Jak się dowiaduje­my, niedawno wysłał do Platformy sygnał, że gotów jest poprzeć zmiany w ordynacji wyborczej do europarlamentu, by zamiast z 13 okręgów, wybierać kandydatów z list krajowych. W dużym skrócie można po­wiedzieć, że przy obecnej ordynacji do PE wchodzą ci, którzy zdobędą największą liczbę głosów, teoretycznie nawet kandy­daci z odległych miejsc. Gdyby przeszedł pomysł z listą krajową, wynikająca stąd niepewność zostałaby wyeliminowana. O tym, kto za dwa lata zdobędzie mandat, decydowałaby kolejność na liście, a tę usta­lają partyjni liderzy. Jarosław Kaczyński na pewno zadbałby o to, by na najwyższych pozycjach nie było najgorętszych zwolen­ników Radia Maryja i ojca dyrektora.
Los ojca Rydzyka zależy jednak przede wszystkim od Watykanu i biskupów, którzy, jak się wydaje, uruchomili już proces odcinania toruńskiej rozgło­śni od smoleńskiego paliwa. Kościelne młyny mielą powoli. Ale jak już ruszą, mielą skutecznie.

Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz