wtorek, 25 marca 2014

Prawie jak pogrzeb



Oficjalnie wystąpić z Kościoła to nie jest łatwa sprawa. Jeszcze trudniej zniknąć z kościelnych kartotek. Bo polski Kościół wciąż lub liczyć martwe dusze.

MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ, RAFAŁ GĘBURA

Grażyna Barzdo-Waeli mieszka w Gdańsku, zajmuje się konsultingiem, ma 59 lat. Za­nim poszła powiedzieć proboszczowa, że nie chce już należeć do Kościoła, spisała, co jej się z Koś­ciołem kojarzy. Wyszło pół tysiąca wyrazów, w tym: indoktrynacja, podejrzliwość, wrogość, nietoleran­cja, przemoc, władza, fałsz, bogactwo, tuszowanie niegodziwych czynów.
Złożyła akt apostazji, czyli została - trzymając się kościelnego języka - odstępcą, odszczepieńcem. Aby zostać apostatą, trzeba mieć minimum 18 lat (ma), podać przyczynę odejścia od wiary (załączyła 500 wy­razów), stawić się osobiście w parafii (stawiła się) ze świadkami (wzięła ze sobą córki). Ksiądz powie­dział, że córki być nie mogą, więc zadzwoniła po zna­jomych, przyjechali. Niedługo minie pól roku, odkąd zrobiła wszystko, co trzeba, żeby się wypisać z Kościo­ła. Powinna dostać skorygowany odpis aktu chrztu. Nie dostała.
Krzysztof Poradziński z Krakowa (28 lat, filozof) złożył akt apostazji ponad dwa lata temu i również wciąż nie ma metryki chrztu z adnotacją, że wystąpił z Kościoła.
Robert Binias, prawnik z Chorzowa, to dopiero cie­kaw przypadek. Doszedł do wniosku, że religia jest duchową protezą, a on nie chce się na protezie opie­rać. Pisemne oświadczenie o tymi, że odchodzi z Koś­cioła, zaniósł proboszczowi 22 lata temu. Pamięta, że sekretarka proboszcza aż się popłakała, bo wtedy takie deklaracje rzadko się zdarzały. Binias sądził, że skoro zrywa z Kościołem, to i Kościół z nim. Po kilkunastu latach coś go tknęło. - Pomyślałem: sprawdzę, jak wy­gląda sytuacja. Okazało się, że cały czas figurowałem jako wierzący.
Proboszcz włożył jego oświadczenie między papiery. Nigdzie tej apostazji nie odnotował.

Martwe dusze
- Apostazja - profesor Zbigniew Mikołejko, filo­zof, historyk religii, nie lubi tego słowa. Przypo­mina mu średniowieczne praktyki wykluczenia ze społeczności. Bo apostazja ma w sobie coś z po­chówku. W obecności świadków apostata wy­głasza formułę, że wyrzeka się wiary w Boga, a uczestniczący w obrzędzie ksiądz ma czarną stułę. Czarnych szat liturgicznych używa się pod­czas mszy pogrzebowych, czarny to zresztą nie tylko kolor śmierci, nicości, lecz takie wyniszcze­nia, grzechu.
- Apostata - prof. Mikołejko znów lekko się krzywi - znaczy odstępca. To określenie stygmatyzuje, upokarza. Sugeruje, że ktoś był na dobrej drodze, jednak zszedł, zmierza w złym kierunku.
Profesor nie poddałby się apostazji, bo od­cinając się od Kościoła za pomocą kościelnych rytuałów, przyznałby tej instytucji prawo do de­cydowania o swoim losie. Wolałby wypisać się w prostszy sposób: po prostu przestałby go Koś­ciół obchodzić. Ale są tacy, którym zależy na za­akcentowaniu odejścia. Nie chcą być martwymi duszami.

Gdy nie chodzi się do kościoła, to na dobrą spra­wę nie 'wiadomo, do którego pójść, by się wypisać.
- Poszedłem do najbliższego - mówi Krzysztof Gutkowski, 30-letni etnolog z Warszawy (odkrył, że jest Żydem, nie chce być w Kościele katolickim, drażnią go żenujące wypowiedzi ojca Rydzyka). Trafił na młodego księdza. - Zacząłem od tego, że jestem niewierzący, nie wyrażałem zgody na chrzest, to się stało wbrew mojej woli - wspomina Gutkowski. - A ksiądz na to, że „dupa po śmierci nie decyduje”. Nie mam pojęcia, co chciał przez to powiedzieć. Odesłał mnie do kościoła, gdzie zo­stałem ochrzczonym Tam ksiądz, gdy się dowie­dział, w jakiej sprawie przychodzę, zaczął mnie zwodzić, nigdy nie miał dla mnie czasu. Wresz­cie złapałem go między jedną a drugą mszą, po­dałem dokumenty, cisnął nimi, nawet nie spojrzał - mówi Gutkowski. Złożył skargę w kurii, pomo­gło. Po pół roku proszenia, chodzenia proboszcz wydal pismo informujące, że „na marginesie aktu chrztu świętego odnotowane zostało oświad­czenie Pana Krzysztofa Piotra Gutkowskiego o jego, jak to oświadczył, rezygnacji z członkostwa w Kościele katolickim”.
Zdarzają się księża uprzejmi, nie robią prob­lemów. Wydają skorygowany akt chrztu, jeszcze potrafią dopisać: „Z wyrazami szacunku”. Ale na­wet w takich przypadkach bywa niełatwo. - Trze­ba zebrać dokumenty, świadków i liczyć na laskę proboszcza. To uwłaczające - narzeka Krzysztof Mrozik (35 lat, księgowy z Poznania) i dodaje, że większy opór napotkał w domu niż na pleba­nii. Mama, jak tylko się dowiedziała, co on wy­czynia, przestała go traktować jak syna, stał się szatanem, bluźniercą, dziwakiem, cudakiem.
I chociaż Mrozik nie ma jeszcze dowodu (cze­ka od roku), że jego więzi z Kościołem został zerwane, to ma - niestety - wiele dowodów na to, że pozrywały się więzi rodzinne: mama już do niego nie dzwoni ani on do niej. Przestali się odwiedzać.

W Niemczech wystarczy wypełnić formularz w urzędzie stanu cywilnego, w Austrii wnioski przyjmują starostwa, w Szwajcarii - parafie, ale nie trzeba uzasadniać odejścia ani przyprowa­dzać świadków. W Polsce apostata może sądzić, że odszedł z Kościoła, tymczasem wciąż tam jest. W myśl zasady: semel catholicus, semper catholicus - raz katolik, zawsze katolik.
- Miałem szczęście, że moja apostazja prze­biegła mniej więcej tak jak wizyta w urzędzie skarbowym: złożyłem pismo, podpis i ksiądz od razu, przy mnie, dokonał korekty w księdze chrztu - wspomina Jarosław Milewczyk, założy­ciel serwisu Apostazja.pl. Został apostatą osiem lat temu, kiedy nie było jeszcze instrukcji Kon­ferencji Episkopatu i księża nie bardzo wiedzie­li, co począć z kimś takim jak Milewczyk. Teraz się usztywnili. Ludzie skarżą się Milewczykowi. Jeden pan narzeka, że trzeba się sporo nachodzić w sprawie wyjścia z Kościoła, a on bez nóg. Płyną także skargi od wielu rodziców: chcieliby wypisać swoje dzieci - nie mogą, instrukcja episkopatu nie pozwala. Jeśli ochrzcić, to proszę bardzo, można każdego, zaraz po urodzeniu. Ale żeby wypisać, to dopiero od 18. roku życia.

Ze strony Apostazja.pl w ciągu ostatnich lat po­brano kilkaset tysięcy wzoru aktu apostazji. Ale ilu z tych, którzy pobrali formularz, wypełniło go i za­niosło do kościoła? Ilu proboszczów nigdzie tego nie odnotowało, a ilu rzetelnie zapisało każdy akt?
Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski pyta­ny o liczbę, odsyła do Instytutu Statystyki Kościo­ła Katolickiego. W instytucie twierdzą, że tym się nie zajmują. Ostatni raz liczyli apostatów w latach 2008-2010, wówczas zarejestrowano 1057 osób.
Ciekawe, dlaczego nie aktualizuje się tych danych?
- Nie wiem, czy to lęk, czy demonstracyjne lek­ceważenie wynikające z myślenia: jesteśmy tak silnym Kościołem, że wyjście tych czy tamtych nie robi nam różnicy - mówi prof. Mikołejko.
- Dla księży apostazja to trudny temat - przekonuje dr Paweł Borecki z Katedry Prawa
Wyznaniowego UW. - Jeśliby się okazało, że w jakiejś parafii jest dużo podobnych przypadków, przełożony mógłby pomyśleć, że proboszcz sobie nie radzi. Ale z drugiej strony w wielu diece­zjach obowiązuje tzw. poduszne, czyli podatek od duszy - im więcej wiernych, tym więcej pieniędzy trzeba odprowadzić do diecezji. Utrzymywanie sztucznie zawy­żonej statystyki pociąga za sobą koszty. Lepiej byłoby chyba jed­nak ustalić, ilu tych wiernych rzeczywiście jest - mówi dr Borecki.
Nie widzi też sensu w tym, by mnożyć przeszkody i nie pozwa­lać ludziom wychodzić z Kościo­ła. - Trzymanie owiec w zagrodzie pod przymusem będzie tylko te owce zniechęcać - przypusz­cza. - A może nawet wzbudzić nienawiść, bunt.

Dane prawdziwe
Maciej Psyk, twórca portalu Wystap.pl, poleca rozstać się z Kościołem po włosku: napisać grzeczne, jednoznaczne oświad­czenie, że chce się wystąpić. Podpisać, dołączyć kserokopię dowodu osobistego i wysłać za zwrotnym potwierdzeniem od­bioru do parafii, w której było się kiedyś ochrzczonym. W piśmie poprosić o nanie­sienie poprawki w kościelnej dokumen­tacji i o przesłanie odpisu aktu chrztu z adnotacją o wystąpieniu z Kościoła.
We Włoszech tak to działa od ponad 10 lat. Tamtejszy Gwarant Ochrony Da­nych Osobowych (odpowiednik polskiego GIODO) uznał, że każdy ma prawo żą­dać, by w kościelnych dokumentach dane o nim były prawdziwe.
- By ksiądz nie miał wątpliwości, że ja to ja i że występuję z Kościoła, będąc trzeźwym oraz w pełni władz umysło­wych , poszedłem najpierw do notariusza - opowiada Marcin Kaliński (32 lata, fi­lozof, pracę magisterską pisał z filozofii religii).
Swój akt woli wystąpienia z Kościo­ła (notarialnie potwierdzony) wysłał pro­boszczowi i poinformował na Facebooku, że się wypisał. Czterech znajomych od razu też postanowiło się wypisać, skoro to takie proste.
A tu proboszcz przysyła Kalińskiemu odmowę. - Radzi się zastanowić, obiecu­je, że się będzie za mnie modlił - mówi Ka­liński. - Niech się ksiądz modli, a ja i tak nie zmienię zdania - zapowiada. Napi­sze skargę na księdza. Jak trzeba będzie, wystąpi do sądu. Nie odpuści.
Artur Grzelski z Pobiedzisk pod Pozna­niem (43 lata, pracuje w firmie produku­jącej hale namiotowe) pismo, w którym poinformował, że występuje z Kościo­ła, wysłał do proboszcza w listopadzie 2012 roku. I od tej pory stale korespondu­ją: ksiądz do niego, że tak się nie da, on do księdza, że chce właśnie w ten sposób. Potem pisma: do kurii, do biura Głów­nego Inspektora Ochrony Danych Oso­bowych (ze skargą na księdza), do sądu (ze skargą na bezczynność GIODO).
Ostatecznie trzy miesiące temu radość.
- Biuro GIODO nakazało proboszczowi zaznaczyć w akcie chrztu, że wystąpiłem z Kościoła - mówi Grzelski. I już dawno powinien dostać odpis aktu. A wciąż nie ma. "Wysłał do księdza pismo przypomina­jące. Żadnej reakcji.
- Trzeba będzie napisać do GIODO, żeby wyegzekwował swoją decyzję - mówi Grzelski.
- Tyle pisania, zachodu. I po co? - pytam.
- Nie chcę być w kościelnych statysty­kach - mówi Grzelski.
To samo inni.
Paweł Czubiliński (37 lat, pilot) zadał sobie trud właśnie po to, żeby zniknąć ze statystyk: - Jestem niewierzący, zostałem ochrzczony jak prawie każde dziecko, z rozpędu - tłumaczy Sylwia Młodowiedzka z Warszawy (złożyła akt apostazji trzy lata temu): - Nie chcę być członkiem organiza­cji, której zachowania mnie odrzuca­ją i do której zapisano mnie bez mojej zgody, a sądząc po tym, jak się darłam - to wręcz przy sprzeciwie. Nie chcę im poprawiać statystyk.
Robert Binias, prawnik z Chorzo­wa, nie chciał, żeby jakiekolwiek in­formacje o nim były w kościelnej bazie. Sprawa oparła się nawet o sąd. Decyzja sądu: Kościół nie może prze­twarzać danych osób, które z niego wystąpiły.
- I tu dotykamy sedna sprawy - twierdzi Psyk. - Informacje, które Kościół gromadzi, są przecież poza jakąkolwiek kontrolą. Dopóki byty to tylko księgi parafialne, w których od­notowywano chrzty, śluby czy zgo­ny, nie było wielkiego problemu. Ale teraz są programy komputerowe do obsługi parafii - mówi Psyk.
Na przykład program FARA pozwa­la prowadzić kartoteki rodzinne: kto kie­dy ochrzczony, bierzmowany, czy brał ślub kościelny. Kto w rodzinie praktykuje, kto nie? Zawód, miejsce pracy, zaangażowa­nie w życie parafii, wpłaty Jaka jest stopa życiowa rodziny? Czy przyjmuje księdza po kolędzie? Jeśli w rodzinie ktoś jest cho­ry, to na co? Jeśli są dzieci, to można kar­totekę rodzinną połączyć z historią ucznia i dziennikiem klasowym: oceny z religii, zachowanie na lekcjach, frekwencja.
Z takiej sieci informacji naprawdę nie jest łatwo się wyswobodzić.
- Archiwa kościelne zawsze był po­tężne, teraz jeszcze - w miarę możliwości technicznych - poszerzyły się - przyznaje prof. Mikołejko.
- Jeżeli ktoś nie chce być w Kościele, po­winien móc wystąpić i mieć gwarancje, że jego dane zostaną usunięte - Robert Bi­nias snuje wizje miłe tym, którzy próbują opuścić Kościół. Na razie nie ma ani swo­body, ani kasowania danych. I po co tyle starań, żeby odejść? Co się zyskuje?
- Spokój, że to już nie moja wspólnota - mówi Binias.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz