Chuligani
warszawskiej Legii zafundowali jej nowym właścicielom, Bogusławowi
Leśnodorskiemu i Dariuszowi Mioduskiemu, trudny start. Ostatnie awantury,
mówią, zniweczyły rok pracy.
W normalnych okolicznościach mecz
Legii z Wisłą Kraków byłby jednym z hitów sezonu, jednak zamiast święta była
stypa przy pustych trybunach. To efekt kary nałożonej na mistrzów Polski przez
Komisję Ligi za bójki chuliganów Legii i Jagiellonii Białystok w sektorze gości
podczas poprzedniego ligowego spotkania przy Łazienkowskiej. Legia i tak może
mieć poczucie ulgowego traktowania, bo jej kibice od dawna testują cierpliwość
działaczy. Do bójek wprawdzie nie dochodziło, ale na żylecie, trybunie
zajmowanej przez ultrasów, regularnie odpalano zakazaną pirotechnikę i
wywieszano flagi, na których widniały dwuznaczne symbole, interpretowane jako
rasistowskie, a nawet nawiązujące do faszyzmu.
Straty, jakie Legia poniosła w ciągu minionych kilku
miesięcy wskutek kar finansowych za wybryki kibiców oraz zamykania trybun,
sięgają 6 mln zł.
Od stycznia biją one po kieszeni
Dariusza Mioduskiego i Bogusława Leśnodorskiego, którzy odkupili klub od koncernu
ITI (kwota transakcji pozostaje tajemnicą). Elementem strategii było objęcie
przez Leśnodorskiego fotela prezesa Legii pod koniec 2012 r. - Boguś miał
wyprostować wiele spraw, które stały w Legii na głowie. Przede wszystkim
skończyć z klimatem permanentnego konfliktu między żyletą a władzami klubu
- podkreśla Mioduski, który w tym tandemie ma 80 proc. udziałów.
Leśnodorski podjął się misji z
właściwą sobie energią.
Marek, bywalec żylety od ponad 20
lat: - Takiego prezesa jeszcze tu nie było. Wreszcie mam pewność, że Legią
rządzi człowiek, który ją naprawdę kocha. No i nam, ultrasom, daje poczucie, że
jesteśmy sercem tego klubu.
Leśnodorski przymykał oczy na
wybryki kibiców, chwalił za efektowne oprawy i publicznie dawał do zrozumienia,
że przepisy dotyczące używania rac oraz pirotechniki są nieżyciowe, co żyleta
interpretowała jako zielone światło nałamanie prawa. - Ten świat trochę go
uwiódł -mówi Maciej Wandzel, przewodniczący rady nadzorczej Ekstraklasy SA
i bliski znajomy Leśnodorskiego. - Jest zafascynowany więziami wśród
kibiców, poczuciem zjednoczenia
wokół klubu i wspólnych
wartości, które, jak uważa, są dobre. Dla Bogusia sport niesie przede
wszystkim pozytywne emocje i chyba zbyt optymistycznie ocenił ewolucję całej
żylety w tym kierunku. Tak sarno w dobrej wierze uważał, że przywódcy kibiców,
których poznał i z którymi się zbliżył, są w stanie skutecznie narzucić swój
autorytet radykałom. Nadal jednak uważam, że jest świetnym prezesem Legii.
Leśnodorski: - Czuję się
odpowiedzialny za to, że moi podwładni, mający dbać o bezpieczeństwo na
stadionie, zawiedli. Ale teza, że doszło do zadymy dlatego, że pobłażałem
ultrasom, jest bzdurna.
Gdyby ITI dalej rządziło Legią,
Leśnodorskiego już by pewnie w klubie nie było. Zwłaszcza że zbliżenie z
kibicami, w tym partnerskie traktowanie przez prezesa gniazdowego z żylety
Piotra Staruchowicza Starucha (który nieraz w przeszłości dawał wyraz temu, że
ITI traktuje jak okupanta), było policzkiem zwłaszcza dla współwłaściciela
koncernu Mariusza Waltera, traktującego Legię jak projekt życia. Dariusz
Mioduski stoi jednak przy swoim wspólniku twardo: - To nie była polityka
Leśnodorskiego, tylko polityka klubu. Wierzę w oczyszczającą moc tego kryzysu.
Zresztą naszym sukcesem jest to, że mimo wydawania przez klub zakazów
stadionowych i mimo podwyżki cen biletów na żyletę temat bojkotu nie istnieje.
A bojkotu Legia boi się jak ognia
- kilkanaście miesięcy temu, jeszcze zanim Leśnodorski został prezesem, podczas
kolejnej odsłony sporu z klubem żyleta wyniosła się z trybuny północnej, wraz z
tym siadło widowisko i w efekcie inne sektory też opustoszały. Próby
zorganizowania przez część kibiców dopingu skończyły się fiaskiem, bo zostali
przez strajkujących skutecznie zastraszeni. Struktura kibiców stadionowych to
wyraz prowincjonalizmu polskiej piłki - w najlepszych ligach na świecie ultrasów
na trybunach jest nie więcej niż 15 proc., a u nas ten udział dochodzi do
40.
Wszystko wskazuje na to, że
szok wywołany zajściami na stadionie już nowym właścicielom minął. A chwilowy kryzys potraktowali wręcz jak wyzwanie oraz próbę
sił. „Wyzwanie” to zresztą odpowiedni termin do określenia motywów ludzi,
którzy decydują się zainwestować w rodzimy futbol swój czas, pomysły oraz
przede wszystkim pieniądze. Ten biznes zasadza się na zupełnie
nieprzewidywalnym czynniku ludzkim (trafność transferów, zdrowie piłkarzy,
chwiejna miłość kibiców) i jak uczą polskie doświadczenia, w zdecydowanej większości
przypadków to straceńcza misja.
Dariusz Mioduski obraca się w
kręgach bliskich Legii od prawie dziesięciu lat, zasiadał w jej radzie nadzorczej,
świadkował biznesowej klęsce ITI (który stracił na Legii ponad 200 min zł),
jednak te doświadczenia nie zniechęciły go do zainwestowania w stołeczny klub.
- Po raz pierwszy w życiu, podejmując decyzję biznesową, nie kalkulowałem,
tylko zdałem się na emocje. Robienie rachunku zysków i strat dla klubu
piłkarskiego mija się z celem. Za dużo niewiadomych - przyznaje.
Zakup klubu piłkarskiego uchodzi
więc za szaleństwo, o które trudno było podejrzewać akurat Mioduskiego -
prawnika z dyplomem Harvardu,
perfekcjonisty, który zrobił zawrotną karierę
w biznesie, m.in. optymalizując strategie funkcjonowania dużych korporacji.
Ostatnio w Kulczyk Investments,
gdzie był prezesem. Taka decyzja już prędzej
pasuje do Leśnodorskiego, który kocha improwizację i ryzyko. Dużych pieniędzy
dorobił się jako współwłaściciel sieci kancelarii prawnych LSW, a firmę
zakładał jeszcze na studiach.
Obu właścicieli łączą amerykańskie
doświadczenia. Mioduski wyemigrował tam jako nastolatek z rodzicami, a
Leśnodorski został wysłany na głęboką amerykańską prowincję, bo w Warszawie
przedkładał przyjemności życia nad obowiązki ucznia szkoły średniej. W Ameryce
sport jest misją, a kluby to jedyny w swoim rodzaju zwornik lokalnych
społeczności. - Chcę mieć satysfakcję z tego, że kieruję projektem, który
stanowi sedno życia tysięcy kibiców - podkreśla Mioduski.
Leśnodorski też postrzega Legię
przede wszystkim jako projekt społeczny, ale
pod jego rządami Legia stała się rentowna. Sponsorzy się garną, vipowskie loże są pełne, a kres przypadkowym transferom ma położyć
dowodzona przez Michała Żewłakowa sieć skautów.
Za czasów ITI nie udało się jej
zbudować, co najlepiej pokazuje, że w klubie rządził wtedy przypadek. -
Spłacanie bezwartościowych piłkarzy zakończy się dopiero w przyszłym roku.
Utrzymanie zawodników wciąż za dużo nas kosztuje - informuje Leśnodorski.
Maciej Wandzel: - Mioduski i
Leśnodorski to w polskiej piłce ligowej zupełnie nowa jakość. Pod względem
standardów organizacyjnych, jakości kadry menedżerskiej, którą Boguś ściągnął,
Legia jest już w czołówce europejskiej.
Ale mistrz Polski wciąż odstaje od
europejskiej konkurencji na dwóch zasadniczych polach, czyli pod względem
finansów oraz wartości sportowej. Mioduski nie ukrywa, że jego możliwości
finansowe są ograniczone. - Sytuacja wygląda tak, że zarabiam w biznesie, a
wydaję w Legii. Ale klub powinien być rentowny. A straty, na jakie narażają nas
kibice, tego nie ułatwiają. Maciej Wandzel twierdzi, że najlepszym
scenariuszem dla Legii byłoby postawienie na trzecią nogę, czyli znalezienie w
ciągu 2-3 lat dużego podmiotu zewnętrznego gotowego wesprzeć klub w razie
nagłej potrzeby.
Mioduski jednak deklaruje, że
władzą może co najwyżej się podzielić, ale nie zamierza jej oddawać, co z kolei
prowokuje wiecznie zatroskanych niespełnionymi ambicjami kibiców Legii do
fundamentalnego pytania: czy znajdzie się ktoś, kto przeznaczy na klub miliony,
nie chcąc w zamian realnego udziału w podejmowaniu decyzji? A bez pieniędzy
klub wyżej nie podskoczy.
Legia bardzo potrzebuje sukcesu
piłkarskiego, żeby przykryć rysy na wizerunku klubu. Nie tylko ostatnie
ekscesy, ale również tragiczną grę w jesiennej edycji europejskich pucharów. - Nie możemy dostawać takiego
łomotu, bo wychodzimy na niepoważną firmę- przyznaje Leśnodorski. Mimo
ubiegłorocznego mistrzostwa Polski Legia jest w dwumilionowej stolicy
traktowana dość obojętnie. Widać to przede wszystkim po spadającej frekwencji
na stadionie. Dwa sezony temu spotkania Ekstraklasy na ponad 30-tys. stadionie
przy Łazienkowskiej oglądało średnio prawie 21 tys. widzów, w poprzednim było
to niewiele ponad 18 tys. widzów, a w przedłużonej w wyniku reformy rozgrywek
rundzie jesiennej - zaledwie 14,7 tys.
Swoje zrobiło zamykanie trybun
decyzją wojewody, co na Legii przerabiano już jesienią. Nie brak też głosów, że
to efekt taktyki obranej przez Leśnodorskiego, który tak bardzo przejął się
budowaniem dobrych relacji z ultrasa- mi, że zaniedbał pozostałą część
kibiców, którzy na dodatek czuli się pokrzywdzeni tym, że płacą za bilety
więcej niż żyleta (tę dysproporcję wyrównano dopiero teraz, na fali zmian po
burdach z Jagiellonią).
Do tego doszła jeszcze chybiona kampania
billboardowa, której kwintesencją było hasło „Możesz być nawet z Poznania
(Łodzi, Krakowa, Wrocławia...) jeśli jesteś kibicem Legii”. Dość powszechnie
odebrano to jako typowo warszawskie zadzieranie nosa, co poza stolicą kłuło w
oczy, a w Warszawie pełnej słoików, czyli przyjezdnych, też nie mogło się
podobać.
Leśnodorskiemu przyznanie się do
porażki przychodzi z trudem. - Ludzie wyrabiają karnety, a potem nie przychodzą.
Jak mecz jest w sobotę o 20.30, to sektor rodzinny świeci pustkami, mimo że
oficjalnie mamy sprzedanych te dwa tysiące miejsc. Tak samo jest na meczach ze
słabymi przeciwnikami. Ale dziś już wiem, że gdyby energię, którą włożyliśmy w
rozwiązywanie problemów żylety przeznaczyć na projekty związane z rozwojem
klubu, bylibyśmy dużo dalej.
Legia nie idzie jednak drogą Wisły
Kraków, która zerwała współpracę ze stowarzyszeniem kibiców i teraz musi liczyć
się z bojkotem. W Warszawie klub wydał ponad 40 zakazów stadionowych i
zobowiązał się do wyeliminowania z trybun pirotechniki. Żyleta ponoć się na to
zgadza.
Dariusz Mioduski: - Ta awantura
zniweczyła ponad rok świetnej pracy. Teraz od nowa musimy przekonywać, że stadion
jest bezpieczny.
Marcin Piątek
Z jakiego wywiadu pochodzi ten fragment:
OdpowiedzUsuń"Tak samo jest na meczach ze słabymi przeciwnikami. Ale dziś już wiem, że gdyby energię, którą włożyliśmy w rozwiązywanie problemów żylety przeznaczyć na projekty związane z rozwojem klubu, bylibyśmy dużo dalej."
Bo interesuję się Legią, ale ta wypowiedź mi umknęła.
Napisz do autora
OdpowiedzUsuńhttp://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/ludzieistyle/1573999,1,legia-warszawa-pod-nowa-wladza.read