poniedziałek, 10 marca 2014

Moimi szefami są widzowie



Teraz myślę zupełnie odwrotnie. Może dorosłem po prostu. Wiem, że późno, bo pod pięćdziesiątkę - mówi Krzysztof Ibisz, który wkrótce będzie prowadził „Taniec z gwiazdami” w Polsacie.

MAGDALENA RIGAMONTI

KRZYSZTOF IBISZ: Wiem, że pewnie będziemy rozmawiać o telewizji, o „Tańcu z gwiazdami: aleja cały czas śledzę, co się dzieje na Ukrainie, myślę o tych ludziach, o ich walce.
Wie pani, żyjąc w PRL, nie myśla­łem, że tamten system przestanie istnieć, że dokonamy tak niezwykłych rzeczy. Tam, na Ukrainie, też się zmieni i to dla nas, dla Polski ważne. Bo przecież to jest naszą racją stanu, byśmy mieli w końcu na wschodzie bezpiecznego sąsiada. Wiem, wiem, musimy wracać do naszego podwórka, do naszych drobnych spraw.
Nie wiem, czy drobnych. Słyszałam, że pan chce kiedyś móc o sobie powie­dzieć, że jest, był telewizyj­nym twórcą, a nie zwykłym spikerem - sam pan tak o sobie pisze.
Z tym zwykłym spikerem to żarty.
Wiem. Ja na poważnie pytam o tę te­lewizyjną twórczość. Mam nadzieję, że nie wstydzi się pan swojego wieku
A co jest wstydliwego w PESEL-u? Korzystając z okazji, przypomnę czy­telnikom, że mam 49 lat.
Prawie pół wieku. Czy pan już myśli o sobie, że jest telewi­zyjnym twórcą, czy też jeszcze facetem do wynajęcia, który po­prowadzi każdy program?
Jedno nie wyklucza drugiego. Z pew­nego punktu widzenia wszyscy jesteśmy ludźmi do wynajęcia, pani również. Na półce w moim domu stoją zobowiązania do pracy nad sobą i pokory - dwie Telekamery i trzy Wiktory Publiczności. Moimi szefami są widzowie. I czuję się przez nich doceniony i zmotywowany.
Przepraszam. Pytam, czy pan tworzy, czy odtwarza.
Coraz bardziej staram się tworzyć. Ostatnie projekty, ostatnie programy, które przygotowuję, pozwalają mi na to. Ale nie mówię o sobie, że jestem telewizyjnym twórcą. Na razie. Bo za 10-20 lat chciałbym móc tak o sobie powiedzieć. Przygotowuję teraz, czyli redaguję i współprowadzę, weekendowe po­ranki w Polsacie News, i wydaje mi się, że to jest tworzenie.
Mówią, że Ibisz jest Kuźniarem Polsatu.
Być może tak mówili na początku. Środowi­sko dziennikarskie nawet trochę się obru­szyło. Ale teraz już nikt mnie do nikogo nie porównuje. Już chyba jestem Ibiszem Pol­satu i tyle. A jak za 20 lat ktoś powie o mnie, że Ibisz jest twórcą, to będzie dla mnie największe wyróżnienie.
Rozumiem, że taki jest cel pana kariery?
Prawdę mówiąc, to jest moje największe zawodowe marzenie.
A przy tym być celebrytą?
Prof. Wiesław Godzic powiedział, że celebryta to ktoś znany z tego, że jest znany, więc na pewno nie o mnie mówił.
Powiedział pan sobie: „Yes, yes, yes!” na wiadomość, że to pan poprowadzi „Taniec z gwiazdami”?
tak to nie. Ale ucieszyłem się bardzo. Podglądałem ten format u konkurencji.
To 14. edycja programu.
I sądzi pani, że nie będzie twórczo?
Powie pan, kto zatańczy, potem zapyta, jak się tańczyło, i odda głos jurorom.
W tym programie akurat nie o twórczość chodzi, tylko o to, że to jest teraz najbardziej elegancka, prestiżowa telewizyjna rozrywka. Ma wywołać uśmiech na twarzach widzów, ma ich zrelaksować i wywołać zachwyt tymi, którzy będą tańczyli. Zapewne pani nie wie, że format ten został nagrodzony 11 nagrodami Emmy, a to telewizyjne Oscary. Jestem więc dumny, że będę częścią tego projektu.
Będzie pan mówił z głowy?
W weekendy w Polsacie News przez cztery godziny prowadzę program. Nie mam kar­tek, prompterów. Tak głęboko siedzę w te­matach, o których rozmawiam, że wszystko mam w głowie. Tydzień na to pracuję, przygotowuję się. Nigdy niepracowałem z prompterem. Wiem, że teraz ma być wszystko łatwo i przyjemnie, ale moim zdaniem ludzie widzą, kiedy prowadzący czyta z ekranu. To jest sztuczne, ja tej sztuczności nie lubię.
Mówi pan jak człowiek starej daty.
I nawet się z tego cieszę. A co do ekscytacji, to jestem w zawodzie telewizyjnym 22 lata i już nauczyłem się nie mówić: „Yes, yes, yes!'! Mam za sobą wzloty i wodowania.
I upadki.
Całkowitych upadków nie mam. Raczej zanurzenia pod wodę albo lepiej „falowanie i spadanie”, jak śpiewa Maanam. Nie eks­cytuję się, bo zaraz można znowu spadać. Nauczyłem się, że nawet jak spadam, to staram się robić to, co akurat jest do zrobie­nia. Angażuję się w projekty na sto procent. Nie kalkuluję, na ile to się opłaca. Próbuję wyłączyć emocje.
Jakoś nie wierzę. Naliczyłam, że pan od początku lat 90., od „Czaru par”, popro­wadził w trzech telewizjach kilkadziesiąt programów, festiwali, wielkich imprez.
„Czar par” nie był pierwszy. Pierwszy był „Klub yuppies'!
Wiem, jest o tym nawet w Wikipedii. Po­myślałam, że pan powinien mieć ustabi­lizowaną sytuację zawodową, a nie ciągle udowadniać, że do wszystkiego się pan nadaje.
Wiem, co potrafię. Nie muszę udowadniać. Przecież pani wie, że taki człowiek jak ja często nie ma wpływu na to, co się dzieje z jego życiem zawodowym i, jakie propozycje dostaje. Nie mam wpływu na mody.
Jakie mody?
Są mody na konkretnych ludzi, na twarze. Poza tym jak ktoś chce komuś medialnie zaszkodzić, to zaszkodzi. A zawodowo trzy­mam taki sam poziom - przecież raz było mnie więcej, a raz mniej. Mogę panią zapew­nić, że do każdego zadania przykładam się tak samo mocno.
A ja mam wrażenie, że pana traktują, jakby pan był 20-letnim chłopakiem startującym w castingach.
Ja tak nie uważam. Moi szefowie czekali na format, który będzie idealny dla mnie, i to jest „Taniec z gwiazdami”. W tym czasie zro­biłem 42 odcinki „Zrozumieć kobietę’! Poza tym pracowałem przy wszystkich dużych produkcjach telewizji Polsat: sylwestrach, Top Trendach, Sopot Festiwalach i kilku innych. Do tego gram w teatrze, jeżdżę po Polsce, ludzie kupują bilety, są pełne sale.
Bo pan jest aktorem po łódzkiej Filmówce.
I dziennikarzem po Uniwersytecie Warszaw­skim. Ja mam taki charakter, że...
Że się pan nie wychyla, tylko czeka?
Nie czekam, tylko pracuję.
Mam nadzieję, że po to, żeby być na szczycie, na topie topów. Sądzę nawet, że pan uważa, że ten szczyt się panu należy.  
Nic mi się nie należy.
Jak się wchodzi na pana stronę inter­netową, widać gwiazdę, a zaraz potem zdjęcia w różnych stylizacjach.
Nie mam czasu zająć się tą stroną. Chcę ją przebudować, nie chwalę się nią.
Jak to nie? Informacja o niej jest przy pana nazwisku na Twitterze.
Będę miał chwilę, to ją zmienię.
Gwiazdę pan wyrzuci? Szkoda, pasuje do pana.
Zmienię tę stronę. Będzie prosta, czarno­-biała. Proszę nikogo nie zachęcać, żeby wchodził na tę starą. Wie pani, ja jestem gościem, który ma to szczęście w życiu...
Już słyszę, że to brzmi banalnie, ale OK, powiem: mam to szczęście, że kocham swoją pracę. Mnie nigdy nie chodziło o to, żeby być kimś, gwiazdą, tylko żeby robić to, co lubię. Przecież pani wie, że kiedyś przed kamerę trafiłem przypadkiem.
Mówi pan to w każdym wywiadzie.
No właśnie, znana sprawa. Mam frajdę z pracy. Dla jednych banał, dla mnie ważne.  
Krzysiek dorósł, założył długie spodnie, jest szpakowaty - to o panu.
Kto tak powiedział?
Nina Terentiew. Jest krytyczna?
Bywa. Jestem za to Ninie bardzo wdzięczny. Czy pamięta pani, jak Maria Czubaszek powiedziała, że wolała mnie, gdy byłem starszy?
Czyli nie taki piękny jak teraz?
Nie o urodzie mówię. Wiem, że trochę błędów popełniłem.
Że pan był trochę obiektem podśmiewa­nia się.
Wiem. Ale to było bardzo dawno, ze cztery lata temu.
Rozumiem, że cztery lata wstecz w show-biznesie to zamierzchłe czasy?
Zamierzchłe. Nie sięgajmy do starych dzie­jów. Ale też wiem, że dwa -trzy lata temu zacząłem inaczej myśleć o świecie, mediach, o telewizji, o show-biznesie. Wie pani, ja tej pracy oddałem kawał swojego życia, również prywatnego. Zrozumiałem, w jaką historię się zapętliłem.
Mówi pan o okładkach kolorowych gazet z kolejnymi żonami, z dziećmi, wywia­dach na temat spraw intymnych?
Tak, o tym. Oczywiście łatwo powiedzieć: po co mi to było. Gdybym mógł cofnąć czas, to bym nie opowiadał, wszystkie te okładki zamazał. Ale opowiadałem, bo gdzieś w swojej naiwności wierzyłem, że skoro ludzie oglądają moje programy, to mają
prawo wiedzieć, jestem, jak żyję, co myślę, kogo kocham itd. Ba, nawet sądziłem, że mam obowiązek o tym mówić. Pewnie pani zauważyła, że jestem człowiekiem prostolinijnym. Ale, żeby było jasne, teraz myślę zupełnie odwrotnie. I bardzo pilnuję swojego życia osobistego. Skupiam się raczej na tym, żeby na swój prywatny użytek, na użytek moich dzieci być archiwistą własnej rodziny. Niedługo jadę do Kalisza, gdzie są pochowani moi pradziadkowie. Nagrywam ojca, moją mamę, zbieram pamiątki rodzin­ne z czasów wojny. Robię to dla siebie, dla moich synów, dla mojej siostry. Myślę, że korzenie są ważne, to, skąd się pochodzi, co robili nasi przodkowie. Czuję, że kiedyś moi synowie to docenią.
To naprawdę zmiana, bo dla wielu jest pan ciągle synonimem faceta z okładek kolorowych pism. Myśli pan, że zmą­drzał?
Może dorosłem po prostu. Wiem, że póź­no. A i tak prośby z różnych pism, bym „opowiedział o swojej miłości’: są bardzo częste. Odmawiam. Kuszenie na mnie nie działa. Nie pokażę się już ze swoją partnerką na okładce żadnego pisma. Kiedy byłem na tych okładkach, to nie zakładałem, że związek mi się nie uda, tylko myślałem, że wszystko jest na całe życie. Kolegom z show-biznesu mówię, że lepiej nie otwie­rać tych pierwszych drzwi, nie zapraszać do swojej prywatności.
Pan otworzył, i to wiele razy.
Owszem, ale teraz mogę dbać tylko o to, co będzie.
Kiedy pan to zrozumiał? Menedżer panu powiedział: przestań?
Nie mam menedżera, czyli osoby, która organizuje moje życie zawodowe. Kiedyś miałem, ale w tym kraju nie ma wielu ludzi, którzy potrafią to robić, którzy rzeczywiście dbają o interesy osób takich jak ja. Często jest wręcz przeciwnie. Teraz sam o sobie decyduję. Wcześniej być może zabrakło w moim życiu czasu na refleksję, na spraw­dzenie, jak jestem odbierany, czy ktoś mnie wykorzystuj e i jaki ma w tym biznes. Zacząłem obracać się wśród innych ludzi i to też mi dużo dało.
To jest dla mnie trudna rozmowa, czuje to pani? 'Wydaje mi się, że teraz myślę bardziej perspektywicznie, również o pracy, o tym, co robię, jak to będzie zapięć czy dziesięć lat. I taka dziesięcioletnia perspektywa, my­ślenie o tym, gdzie chcę być, co mi sprawia największą frajdę, jak chcę być postrzegany, jest mi teraz bliższa.
Mówi pan, jakby był pan po sesji z jakimś life coachem.
Nie mam żadnego coacha. Po prostu obserwuję rynek i widzę, co się dzieje. Czasem potrzebna jest bliska, życzliwa, mądra osoba, która na to wszystko patrzy z boku, na chłodno i umie to ocenić.
I gdzie pan chce być za dziesięć lat?
Już pani mówiłem. Chcę tworzyć. Wiem, ile programów już robiłem, prowadziłem, współprodukowałem, i wiem też, czego bym nie powtórzył.
Czego?
Gdyby przyszła propozycja prowadzenia reality show, to bym odmówił.
„Bar” pan poprowadził, bo nie było nic lepszego?
Nie, bo to był nowy gatunek telewizyjny i uznałem, że mogę się czegoś nauczyć.
Idąc pana tokiem rozumowania, „Taniec z gwiazdami” to odgrzewany kotlet.
Nic takiego nie powiedziałem. Tych for­matów nie można porównywać. Nigdy nie prowadziłem takiego programu jak „Taniec z gwiazdami’1 Wie pani, tak na marginesie, za parę lat może się okazać, że jest gatunek telewizyjny, którego jeszcze nie odkryli­śmy.
l już pan zaciera ręce, żeby poprowa­dzić?
Nie, raczej myślę, by ten nowy gatunek odkryć, stworzyć.
Już pan coś ma?
Nie, ale strasznie mnie to ekscytuje.
Od razu by pan siebie obsadził w nowej telewizyjnej roli.
Dlaczego pani tak mówi? Myśli pani, że jestem taki łapczywy. Mnie interesuj e kon­cepcja, tworzenie, a nie tylko pokazywanie się na wizji. Przecież teraz nie zajmuję się tym, jak będę się prezentował w „Tańcu z gwiazdami”, tylko od rana kombinuję, ko­go zaprosić w weekend do Polsatu News.
I ogląda pana kilkaset tysięcy ludzi, a „Taniec z gwiazdami” obejrzy pewnie z pięć milionów.
W konkurencji ten program oglądało po­nad cztery miliony widzów. Ja tam jestem
człowiekiem, który serwisuje. Jestem gospodarzem, który zaprosił gości i chce, żeby dobrze się czuli, i zapewnia im profe­sjonalny serwis. Chyba jasno się wyrażam? Jasno.
Ja wiem, że im bardziej będę zapewniał, że mam frajdę z pracy, tym bardziej pani nie będzie mi wierzyła, więc już nie za­pewniam. Opowiem coś pani, wiosną ze­szłego roku zapytano mnie, czy zgodzę się robić wejścia reporterskie na żywo z róż­nych miejsc Polski. Z plaży, z Mazur, z gór. Start 5.58 rano. W weekend. I oczywiście się zgodziłem. W każdy weekend jechałem w Polskę z ekipą i pracowaliśmy.
A to nie jest tak, że ci pana zwierz­chnicy myślą sobie: Ibisz wszystko weź­mie, żeby tylko być na wizji?
Dlaczego jest pani taka napastliwa? Nie mam w sobie takiego myślenia. Jest 5.50, pusta plaża, a ja mam 12 minut wejścia na żywo. W telewizji wieczność. I co? Radzę sobie. I w konsekwencji dostaję propozycję tworzenia i współprowadzenia weeken­dowych poranków w Polsacie News. Nie przewidziałem, że po pół roku będę rozmawiał o poważnych sprawach: Ukrainie, polityce, ekonomii. Kolegom dziennika­rzom to może się nie podobać.
Panu zależy na opinii?
A pani nie zależy? Pani nie zależy na sprze­daży pisma? Wszyscy gramy do tej samej bramki.
Słyszę, że na koniec złote myśli.
Ironia?
Nie. Myślę, że osiągnął pan więcej, niż się panu wydaje, a sprawia pan wraże­nie albo pan udaje chłopaka, dla które­go wszystko się zaczyna. To zarzut, żeby było jasne.
Może coś w tym jest. I chyba potrzebuję więcej czasu na przemyślenia, na refleksje. Niektórzy zawodnicy po meczu idą święto­wać zwycięstwo, ale też są tacy, którzy zo­stają na boisku i ćwiczą strzały do bramki.
I ja jestem takim facetem. Mówiłem pani o tym archiwizowaniu prywatności. Każdy chce po sobie coś zostawić.
Pan zostawi kilkadziesiąt programów. Myśli pani, że w archiwach telewizyjnych leżą kasety z „Czarem par” ?
Nie wiem, myślę, że u pana w domu leżą, że pan nagrywa to, w czym pan bierze udział.
Telewizja ma ulotną wartość. Taka trochę sztuka tu i teraz. Mam jakieś odcinki swoich programów i pewnie synom przegram coś na pamiątkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz