Teraz myślę zupełnie
odwrotnie. Może dorosłem po prostu. Wiem, że późno, bo pod pięćdziesiątkę -
mówi Krzysztof Ibisz, który wkrótce będzie prowadził „Taniec z gwiazdami” w
Polsacie.
MAGDALENA RIGAMONTI
KRZYSZTOF IBISZ: Wiem,
że pewnie będziemy rozmawiać o telewizji, o „Tańcu
z gwiazdami: aleja cały czas śledzę, co się dzieje na Ukrainie, myślę o tych
ludziach, o ich walce.
Wie pani, żyjąc w PRL, nie myślałem,
że tamten system przestanie istnieć, że dokonamy tak niezwykłych rzeczy. Tam,
na Ukrainie, też się zmieni i to dla nas, dla Polski ważne. Bo przecież to jest
naszą racją stanu, byśmy mieli w końcu na wschodzie bezpiecznego sąsiada. Wiem,
wiem, musimy wracać do naszego podwórka, do naszych drobnych spraw.
Nie wiem, czy drobnych.
Słyszałam, że pan chce kiedyś móc o sobie powiedzieć,
że jest, był telewizyjnym twórcą, a nie zwykłym spikerem - sam pan tak o sobie
pisze.
Z tym zwykłym spikerem to żarty.
Wiem. Ja na poważnie pytam o tę
telewizyjną twórczość. Mam nadzieję, że nie wstydzi się pan swojego wieku
Prawie pół wieku. Czy pan już
myśli o sobie, że jest telewizyjnym twórcą, czy też jeszcze facetem do wynajęcia,
który poprowadzi każdy program?
Jedno nie wyklucza drugiego. Z pewnego
punktu widzenia wszyscy jesteśmy ludźmi do
wynajęcia, pani również. Na półce w moim domu stoją zobowiązania do pracy nad
sobą i pokory - dwie Telekamery i trzy Wiktory Publiczności. Moimi szefami są
widzowie. I czuję się przez nich doceniony i zmotywowany.
Przepraszam. Pytam, czy pan
tworzy, czy odtwarza.
Coraz bardziej staram się tworzyć.
Ostatnie projekty, ostatnie programy, które przygotowuję, pozwalają mi na to.
Ale nie mówię o sobie, że jestem telewizyjnym
twórcą. Na razie. Bo za 10-20 lat chciałbym móc tak o sobie powiedzieć. Przygotowuję teraz, czyli redaguję i
współprowadzę, weekendowe poranki w Polsacie News, i wydaje mi się, że to jest
tworzenie.
Mówią, że Ibisz jest Kuźniarem
Polsatu.
Być może tak mówili na początku. Środowisko dziennikarskie nawet
trochę się obruszyło. Ale teraz już nikt mnie do nikogo nie porównuje. Już
chyba jestem Ibiszem Polsatu i tyle. A jak za 20 lat ktoś powie o mnie, że
Ibisz jest twórcą, to będzie dla mnie największe wyróżnienie.
Rozumiem, że taki jest cel pana
kariery?
Prawdę mówiąc, to jest moje
największe zawodowe marzenie.
A przy tym być celebrytą?
Prof. Wiesław Godzic powiedział, że celebryta to ktoś znany z
tego, że jest znany, więc na pewno nie o mnie mówił.
Powiedział pan sobie: „Yes, yes, yes!” na wiadomość, że to pan poprowadzi „Taniec z
gwiazdami”?
Aż tak to nie. Ale ucieszyłem się bardzo. Podglądałem ten
format u konkurencji.
To 14. edycja programu.
I sądzi pani, że nie będzie
twórczo?
Powie pan, kto zatańczy, potem
zapyta, jak się tańczyło, i odda głos jurorom.
W tym programie akurat nie o
twórczość chodzi, tylko o to, że to jest teraz najbardziej elegancka,
prestiżowa telewizyjna rozrywka. Ma wywołać uśmiech na twarzach widzów, ma ich
zrelaksować i wywołać zachwyt tymi, którzy będą tańczyli. Zapewne pani nie wie,
że format ten został nagrodzony 11 nagrodami
Emmy, a to telewizyjne Oscary. Jestem więc dumny, że będę częścią tego
projektu.
Będzie pan mówił z głowy?
W weekendy w Polsacie News przez
cztery godziny prowadzę program. Nie mam kartek, prompterów. Tak głęboko
siedzę w tematach, o których rozmawiam, że wszystko mam w głowie. Tydzień na
to pracuję, przygotowuję się. Nigdy niepracowałem z prompterem. Wiem, że teraz
ma być wszystko łatwo i przyjemnie, ale moim zdaniem ludzie widzą, kiedy
prowadzący czyta z ekranu. To jest sztuczne, ja tej sztuczności nie lubię.
Mówi pan jak człowiek starej
daty.
I nawet się z tego cieszę. A co do
ekscytacji, to jestem w zawodzie telewizyjnym 22 lata i już nauczyłem się nie
mówić: „Yes, yes, yes!'! Mam za sobą wzloty i wodowania.
I upadki.
Całkowitych upadków nie mam.
Raczej zanurzenia pod wodę albo lepiej „falowanie i spadanie”, jak śpiewa Maanam. Nie ekscytuję się, bo zaraz
można znowu spadać. Nauczyłem się, że nawet jak spadam, to staram się robić to,
co akurat jest do zrobienia. Angażuję się w projekty na sto procent. Nie
kalkuluję, na ile to się opłaca. Próbuję wyłączyć emocje.
Jakoś nie wierzę. Naliczyłam,
że pan od początku lat 90., od „Czaru par”, poprowadził w trzech telewizjach
kilkadziesiąt programów, festiwali, wielkich imprez.
„Czar par” nie był pierwszy.
Pierwszy był „Klub yuppies'!
Wiem, jest o tym nawet w
Wikipedii. Pomyślałam, że pan powinien mieć ustabilizowaną sytuację zawodową,
a nie ciągle udowadniać, że do wszystkiego się pan nadaje.
Wiem, co potrafię. Nie muszę
udowadniać. Przecież pani wie, że taki człowiek jak ja często nie ma wpływu na to,
co się dzieje z jego życiem zawodowym i, jakie propozycje dostaje. Nie mam
wpływu na mody.
Jakie mody?
Są mody na konkretnych ludzi, na
twarze. Poza tym jak ktoś chce komuś medialnie zaszkodzić, to zaszkodzi. A
zawodowo trzymam taki sam poziom - przecież raz było mnie więcej, a raz mniej.
Mogę panią zapewnić, że do każdego zadania przykładam się tak samo mocno.
A ja mam wrażenie, że pana
traktują, jakby pan był 20-letnim chłopakiem startującym w castingach.
Ja tak nie uważam. Moi szefowie
czekali na format, który będzie idealny dla mnie, i to jest „Taniec z
gwiazdami”. W tym czasie zrobiłem 42 odcinki „Zrozumieć kobietę’! Poza tym
pracowałem przy wszystkich dużych produkcjach telewizji Polsat: sylwestrach,
Top Trendach, Sopot Festiwalach
i kilku innych. Do tego gram w teatrze, jeżdżę
po Polsce, ludzie kupują bilety, są pełne sale.
Bo pan jest aktorem po łódzkiej
Filmówce.
I dziennikarzem po Uniwersytecie
Warszawskim. Ja mam taki charakter, że...
Że się pan nie wychyla, tylko
czeka?
Nie czekam, tylko pracuję.
Mam nadzieję, że po to, żeby
być na szczycie, na topie topów. Sądzę nawet, że pan uważa, że ten szczyt się
panu należy.
Nic mi się nie należy.
Nic mi się nie należy.
Jak się wchodzi na pana stronę
internetową, widać gwiazdę, a zaraz potem zdjęcia w różnych stylizacjach.
Nie mam czasu zająć się tą stroną.
Chcę ją przebudować, nie chwalę się nią.
Jak to nie? Informacja o niej
jest przy pana nazwisku na Twitterze.
Będę miał chwilę, to ją zmienię.
Gwiazdę pan wyrzuci? Szkoda,
pasuje do pana.
Zmienię tę stronę. Będzie prosta,
czarno-biała. Proszę nikogo nie zachęcać, żeby wchodził na tę starą. Wie pani,
ja jestem gościem, który ma to szczęście w życiu...
Już słyszę, że to brzmi banalnie,
ale OK, powiem: mam to szczęście, że kocham swoją pracę. Mnie nigdy nie
chodziło o to, żeby być kimś, gwiazdą, tylko żeby robić to, co lubię. Przecież
pani wie, że kiedyś przed kamerę trafiłem przypadkiem.
Mówi pan to w każdym wywiadzie.
No właśnie, znana sprawa. Mam
frajdę z pracy. Dla jednych banał, dla mnie ważne.
Krzysiek dorósł, założył długie spodnie, jest szpakowaty - to o panu.
Krzysiek dorósł, założył długie spodnie, jest szpakowaty - to o panu.
Kto tak powiedział?
Nina Terentiew. Jest krytyczna?
Bywa. Jestem za to Ninie bardzo
wdzięczny. Czy pamięta pani, jak Maria Czubaszek powiedziała, że wolała mnie,
gdy byłem starszy?
Czyli nie taki piękny jak
teraz?
Nie o urodzie mówię. Wiem, że
trochę błędów popełniłem.
Że pan był trochę obiektem
podśmiewania się.
Wiem. Ale to było bardzo dawno, ze
cztery lata temu.
Rozumiem, że cztery lata wstecz
w show-biznesie to zamierzchłe czasy?
Zamierzchłe. Nie sięgajmy do
starych dziejów. Ale też wiem, że dwa -trzy lata temu zacząłem inaczej myśleć
o świecie, mediach, o telewizji, o show-biznesie. Wie pani, ja tej pracy
oddałem kawał swojego życia, również prywatnego. Zrozumiałem, w jaką historię
się zapętliłem.
Mówi pan o okładkach kolorowych
gazet z kolejnymi żonami, z dziećmi, wywiadach na temat spraw intymnych?
Tak, o tym. Oczywiście łatwo
powiedzieć: po co mi to było. Gdybym mógł cofnąć czas, to bym nie opowiadał,
wszystkie te okładki zamazał. Ale opowiadałem, bo gdzieś w swojej naiwności
wierzyłem, że skoro ludzie oglądają moje programy, to mają
prawo wiedzieć, jestem, jak żyję,
co myślę, kogo kocham itd. Ba, nawet sądziłem, że mam obowiązek o tym mówić.
Pewnie pani zauważyła, że jestem człowiekiem prostolinijnym. Ale, żeby było
jasne, teraz myślę zupełnie odwrotnie. I bardzo pilnuję swojego życia
osobistego. Skupiam się raczej na tym, żeby na swój prywatny użytek, na użytek
moich dzieci być archiwistą własnej rodziny. Niedługo jadę do Kalisza, gdzie są
pochowani moi pradziadkowie. Nagrywam ojca, moją mamę, zbieram pamiątki rodzinne
z czasów wojny. Robię to dla siebie, dla moich synów, dla mojej siostry. Myślę,
że korzenie są ważne, to, skąd się pochodzi, co robili nasi przodkowie. Czuję,
że kiedyś moi synowie to docenią.
To naprawdę zmiana, bo dla
wielu jest pan ciągle synonimem faceta z okładek kolorowych pism. Myśli pan, że
zmądrzał?
Może dorosłem po prostu. Wiem, że
późno. A i tak prośby z różnych pism, bym „opowiedział o swojej miłości’: są
bardzo częste. Odmawiam. Kuszenie na mnie nie działa. Nie pokażę się już ze
swoją partnerką na okładce żadnego pisma. Kiedy byłem na tych okładkach, to nie
zakładałem, że związek mi się nie uda, tylko myślałem, że wszystko jest na całe
życie. Kolegom z show-biznesu mówię, że lepiej nie otwierać tych pierwszych
drzwi, nie zapraszać do swojej prywatności.
Pan otworzył, i to wiele razy.
Owszem, ale teraz mogę dbać tylko
o to, co będzie.
Kiedy pan to zrozumiał?
Menedżer panu powiedział: przestań?
Nie mam menedżera, czyli osoby,
która organizuje moje życie zawodowe. Kiedyś miałem, ale w tym kraju nie ma
wielu ludzi, którzy potrafią to robić, którzy rzeczywiście dbają o interesy
osób takich jak ja. Często jest wręcz przeciwnie. Teraz sam o sobie decyduję.
Wcześniej być może zabrakło w moim życiu czasu na refleksję, na sprawdzenie,
jak jestem odbierany, czy ktoś mnie wykorzystuj e i jaki ma w tym biznes. Zacząłem
obracać się wśród innych ludzi i to też mi dużo dało.
To jest dla mnie trudna rozmowa,
czuje to pani? 'Wydaje mi się, że teraz myślę bardziej perspektywicznie, również
o pracy, o tym, co robię, jak to będzie zapięć czy dziesięć lat. I taka
dziesięcioletnia perspektywa, myślenie o tym, gdzie chcę być, co mi sprawia
największą frajdę, jak chcę być postrzegany, jest mi teraz bliższa.
Mówi pan, jakby był pan po
sesji z jakimś life coachem.
Nie mam żadnego coacha. Po prostu
obserwuję rynek i widzę, co się dzieje. Czasem potrzebna jest bliska, życzliwa,
mądra osoba, która na to wszystko patrzy z boku, na chłodno i umie to ocenić.
I gdzie pan chce być za
dziesięć lat?
Już pani mówiłem. Chcę tworzyć.
Wiem, ile programów już robiłem, prowadziłem, współprodukowałem, i wiem też,
czego bym nie powtórzył.
Czego?
Gdyby przyszła propozycja
prowadzenia reality
show, to bym odmówił.
„Bar” pan poprowadził, bo nie
było nic lepszego?
Nie, bo to był nowy gatunek
telewizyjny i uznałem, że mogę się czegoś nauczyć.
Idąc pana tokiem rozumowania,
„Taniec z gwiazdami” to odgrzewany kotlet.
Nic takiego nie powiedziałem. Tych
formatów nie można porównywać. Nigdy nie prowadziłem takiego programu jak
„Taniec z gwiazdami’1 Wie pani, tak na marginesie, za parę lat może się okazać,
że jest gatunek telewizyjny, którego jeszcze nie odkryliśmy.
l już pan zaciera ręce, żeby
poprowadzić?
Nie, raczej myślę, by ten nowy
gatunek odkryć, stworzyć.
Już pan coś ma?
Nie, ale strasznie mnie to
ekscytuje.
Od razu by pan siebie obsadził
w nowej telewizyjnej roli.
Dlaczego pani tak mówi? Myśli
pani, że jestem taki łapczywy. Mnie interesuj e koncepcja, tworzenie, a nie
tylko pokazywanie się na wizji. Przecież teraz nie zajmuję się tym, jak będę
się prezentował w „Tańcu z gwiazdami”, tylko od rana kombinuję, kogo zaprosić
w weekend do Polsatu News.
I ogląda pana kilkaset tysięcy
ludzi, a „Taniec z gwiazdami” obejrzy pewnie z pięć milionów.
W konkurencji ten program oglądało
ponad cztery miliony widzów. Ja tam jestem
człowiekiem, który serwisuje.
Jestem gospodarzem, który zaprosił gości i chce, żeby dobrze się czuli, i
zapewnia im profesjonalny serwis. Chyba jasno się wyrażam? Jasno.
Ja wiem, że im bardziej będę
zapewniał, że mam frajdę z pracy, tym bardziej pani nie będzie mi wierzyła,
więc już nie zapewniam. Opowiem coś pani, wiosną zeszłego roku zapytano mnie,
czy zgodzę się robić wejścia reporterskie na żywo z różnych miejsc Polski. Z
plaży, z Mazur, z gór. Start 5.58 rano. W weekend. I oczywiście się zgodziłem.
W każdy weekend jechałem w Polskę z ekipą i pracowaliśmy.
A to nie jest tak, że ci pana
zwierzchnicy myślą sobie: Ibisz wszystko weźmie, żeby tylko być na wizji?
Dlaczego jest pani taka
napastliwa? Nie mam w sobie takiego myślenia. Jest 5.50, pusta plaża, a ja mam
12 minut wejścia na żywo. W telewizji wieczność. I co? Radzę sobie. I w
konsekwencji dostaję propozycję tworzenia i współprowadzenia weekendowych
poranków w Polsacie News. Nie przewidziałem, że po pół roku będę rozmawiał o
poważnych sprawach: Ukrainie, polityce, ekonomii. Kolegom dziennikarzom to
może się nie podobać.
Panu zależy na opinii?
A pani nie zależy? Pani nie zależy
na sprzedaży pisma? Wszyscy gramy do tej samej bramki.
Słyszę, że na koniec złote
myśli.
Ironia?
Nie. Myślę, że osiągnął pan
więcej, niż się panu wydaje, a sprawia pan wrażenie albo pan udaje chłopaka,
dla którego wszystko się zaczyna. To zarzut, żeby było jasne.
Może coś w tym jest. I chyba
potrzebuję więcej czasu na przemyślenia, na refleksje. Niektórzy zawodnicy po meczu
idą świętować zwycięstwo, ale też są tacy, którzy zostają na boisku i ćwiczą
strzały do bramki.
I ja jestem takim facetem. Mówiłem
pani o tym archiwizowaniu prywatności. Każdy chce po sobie coś zostawić.
Pan zostawi kilkadziesiąt
programów. Myśli pani, że w archiwach
telewizyjnych leżą kasety z „Czarem par” ?
Nie wiem, myślę, że u pana w
domu leżą, że pan nagrywa to, w czym pan bierze udział.
Telewizja ma ulotną wartość. Taka
trochę sztuka tu i teraz. Mam jakieś odcinki swoich programów i pewnie synom
przegram coś na pamiątkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz