W samolocie w Polaka
wstępuje diabeł. Kłóci się z sąsiadem, wymyśla stewardesom, a z nerwów czasem
wyrywa z zawiasów drzwi do toalety. I ma pretensje o wszystko, na przykład o
to, że kupił bilet, a za alkohol trzeba płacić.
RENATA KIM
Roszczeniowy,
niezadowolony - opisuje typowego pasażera Agnieszka, stewardesa LOT z
czteroletnim stażem. Nie poda nazwiska, bo nie powinna krytykować klientów
linii, a niewiele dobrego ma o nich do powiedzenia. - Są tacy... - zastanawia
się nad odpowiednim słowem. - Tacy awanturujący się! - mówi. Dlatego wcale nie
zdziwiła jej afera z europosłem Jackiem
Protasiewiczem, który wdał się w kłótnię z celnikami na lotnisku we
Frankfurcie.
- Codziennie mamy do czynienia z
takimi pieniaczami.
Kiedy lot się opóźnia, Polacy
krzyczą, że to skandal. Przecież mają zaraz połączenie, dlaczego nikt tego nie
bierze pod uwagę?! Kiedy mgła uniemożliwia start lub - lądowanie, głośno pomstują, że to wina tej dziadowskiej
polskiej linii lotniczej, w innych tak się nie zdarza. I strasznie wkurza ich
płacenie za napoje albo przekąski. Potrafią za to tak naubliżać stewardesie, że
ta aż się popłacze. - Bo kiedy Polak kupuje bilet lotniczy, nawet ten
najtańszy, uważa, że kupił cały samolot. Więc ma prawo •wymagać - tłumaczy
Krzysztof, steward z linii czarterowych. Ostatnio na przykład jest mnóstwo
zażaleń, że samolot przyleciał za wcześnie. - Pasażer czuje się oszukany. No
bo jak to? Przecież zapłacił za 2,5 godziny lotu, a nie za 2 godziny i 15 minut
- opowiada steward.
Najgorzej jest z nowiutkimi dreamlinerami,
które latają szybciej niż inne maszyny, więc do Nowego Jorku przybywają nawet
godzinę wcześniej, niż wynika z rozkładu. Co mamy zrobić z wolnym czasem? -
złoszczą się Polacy i każą sobie zwracać pieniądze za kawę, którą musieli w
tej nieoczekiwanej sytuacji kupić na lotnisku.
Tracą nerwy, bo musieli walczyć
już w czasie lotu. Na przykład o miejsce na bagaż podręczny, które jakiś
bezczelny typ próbował im zająć. - Polacy często myślą, że razem z miejscem
wykupili półkę, która znajduje się nad ich fotelem - tłumaczy Agnieszka. I później -widzi się nobliwych panów,
którzy próbują równocześnie wcisnąć swoje torby do schowka.
Nagminne są też kłótnie o
rozkładanie fotela. Pasażer z przodu opuszcza oparcie siedzenia do pozycji
leżącej, a ten z tylu protestuje. - Kopie w oparcie, szarpie i pomstuje na
niewygodę. Kiedy ten z przodu mówi, że ma prawo się położyć, na co wskazuje
choćby konstrukcja fotela, ten z tyłu ripostuje, że ma prawo lecieć w
komforcie. Czasem kłótnia jest tak gorąca, że muszę interweniować - śmieje się
Agnieszka.
Na linii
frontu
Jacek Kotus, socjolog, profesor
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, uważa, że wyruszając w podróż
samolotem, ludzie zaczynają się zachowywać inaczej niż zwykle. - Rytuał odprawy
paszportowej i kontroli celnej odziera ich z tożsamości. Cale to ściąganie
butów, zdejmowanie pasków, prześwietlanie bagażu sprawia, że stają się tak
naprawdę przesyłką. Umundurowani pracownicy obsługi lotów są ważniejsi od pasażerów,
którzy od momentu nadania bagażu stają się anonimowym numerem biletu -
tłumaczy.
Być może właśnie dlatego - zauważyła
Olga Kuczyńska, która od roku pracuje w irlandzkich tanich liniach lotniczych Ryanair - w samolocie każda sprawa urasta do rangi gigantycznego
problemu.
- Proszę, aby schować mały bagaż
pod siedzeniem, a Polak za nic! Albo wręcz
przeciwnie, nie chce go włożyć do
schowka nad głową, przekonując: „Dobrze jest, to nikomu tu nie przeszkadza”.
Wszystko mu nie w smak, o wszystko ma pretensje.
I ma w nosie towarzyszy podróży.
- Miałam kiedyś pasażerkę, która
puszczała głośno muzykę discopolową z komórki. Kiedy sąsiadka zwróciła jej
uwagę, zwyżywała ją od najgorszych - wspomina Iza, stewardesa z polskich linii
czarterowych.
Katarzyna, która niedawno po ponad
20 latach odeszła z LOT-u, zapamiętała z kolei parkę, która uprawiała seks na
rozłożonym fotelu. Kiedy pasażer siedzący obok zwrócił im uwagę, zwymyślali go
za wtrącanie się w nie swoje sprawy. - To jest, proszę pani, front line. Jesteśmy na linii frontu - mówi
sentencjonalnie stewardesa. Najgorsi są politycy, bez dwóch zdań.
Niesforni, nikogo nie słuchają. Na
przykład za żadne skarby świata nie wyłączą telefonu. Nie mogą, zawsze czekają
na jakieś superważne rozmowy. - Pewien bardzo znany polityk oświadczył mi
kiedyś, że nie wyłączy komórki, bo ma immunitet, który go chroni - mówi Ewa
Jezierska, kiedyś w Eurolocie, a teraz szefowa pokładu w norweskich liniach Norwegian. Pamięta też czasy, gdy w samolotach rozdawano jeszcze gazety,
posłowie brali zachłannie wszystkie tytuły. Nie obchodziło ich, że gdy oni
wezmą kilka, to ktoś inny nie dostanie żadnego.
- Są niegrzeczni i aroganccy -
diagnozuje poi i tyków Agnieszka. Wiele razy słyszała, jak stewardesy
ostrzegały się nawzajem przed ministrem Sikorskim, który podobno bywa
opryskliwy dla załogi. - Mnie za- lazł za skórę Kazimierz Marcinkiewicz, który
często latał na trasie Londyn - Warszawa. Zasłaniał się gazetą, nie reagował
na pytania, odganiał mnie niecierpliwie ręką jak natrętną muchę.
Osobny rozdział to różnego rodzaju
artyści. Niektórzy są mili, ale większość zachowuje się tak, jakby cała
załoga była na ich usługi. - Są bardzo absorbujący, ciągle się czegoś domagają
- opowiada Katarzyna. - Jak nie daj Bóg nie działa gniazdko do laptopa, robią
awanturę. Albo stawiają swoją walizkę na środku przejścia i mówią: - Proszę
coś z tym zrobić.
Katarzyna znalazła na celebrytów
sposób: trzeba ich rozpoznać, kiedy wchodzą na pokład i przywitać: dzień
dobry, panie Robercie, witam, pani Moniko. - Stroszą wtedy piórka i od razu
jest lepiej.
Klepanie po pupie
Kiedy Katarzyna zaczynała pracę
pod koniec lat 80., w barwach LOT latały jeszcze wysłużone rosyjskie antonowy
i tupolewy. Pasażerowie też byli wtedy inni: zestresowani, bo nie mieli
doświadczenia z lataniem. - Nie potrafili rozłożyć stolika, włożyć bagażu do
schowka, pytali, gdzie jest damska toaleta, a gdzie męska i dziwili się, że w
samolocie są wspólne - wspomina. A niektórzy
tak się wstydzili o cokolwiek zapytać, że siedzieli nieruchomo przez cały lot.
Ale szybko się uczyli i już po
kilku podróżach samolotem nabierali pewności siebie. - I natychmiast robili
się niegrzeczni, pokazywali, kto tu rządzi - uśmiecha
się stewardesa.
Pamięta także pierwsze czartery, w
połowie lat 90. - Latały nimi całe grupy na wakacje, wszyscy wstawieni już w
chwili startu. Nie czekając, aż ich obsłużymy,
sami wyciągali sobie z wózka piwo czy colę. Próbowali nas poklepywać po pupie,
wygłaszali sprośne uwagi - opowiada.
Jeszcze kilkanaście lat temu
Polacy byli postrachem linii lotniczych: pijani, głośni, czasem agresywni.
Nagminnie palili papierosy w toalecie, a niedopałki chowali w koszach z
brudnymi papierowymi ręcznikami. Opracowali niewykrywalną metodę nielegalnego
palenia. - Bierze się plastikowy kubeczek,
zakłada go na detektor dymu i przyciska, żeby dym się nie ulatniał - opowiada
Olga Kuczyńska. Ostatnio - musi przyznać -
takich przypadków jest coraz mniej. Podobnie jak pijackich burd.
- Kiedyś alkohol był za darmo,
teraz trzeba za niego płacić. Myślę, że to dlatego pasażerowie już tak nie
rozwijają skrzydeł - tłumaczy Anna Więckowska, stewardesa LOT z ponad
30-letnim stażem.
Ale nadal piją. Żeby nie
przepłacać, wnoszą na pokład litrowe butelki kupione w strefie bezcłowej.
Niektórzy dla niepoznaki mieszają wódkę z colą. - Podtyka- ją nam butelki pod
nos, przekonując, że żadnego alkoholu w nich nie ma. My wiemy, że jest, ale
dopóki kontrolujemy sytuację, przymykamy oko, zwłaszcza na krótkich rejsach.
Na dłuższych już nie, bo nie możemy dopuścić, by na pokładzie zaczęły się
tańce i śpiewy. A proszę mi wierzyć, takie sytuacje się zdarzają - mówi
Krzysztof.
Agnieszka nigdy nie zapomni
pasażera, który tak się cichaczem upił, że żołądek odmówił mu posłuszeństwa,
zwymiotował. - To był długi lot do Ameryki, więc
trzeba było coś zrobić z brzydkim
zapachem. Obłożyliśmy tego pana plastikowymi workami i zaczęliśmy posypywać
proszkiem neutralizującym odór wymiocin. Pan się ocknął, spojrzał na stewardesę
i zapytał: „Co mnie, k..., solisz?”. Po czym znowu zasnął.
Reklamówka i
brudne buty
Znana podróżniczka i pisarka Beata
Pawlikowska za rodaków wstydziła się dwa razy. - Raz kiedy Polak, który miał
kilka godzin przerwy między lotami, wykorzystał ten czas, by się znieczulić.
Zrobił to na tyle skutecznie, że obsługa samolotu nie pozwoliła mu wejść na
pokład. Za drugim razem rodacy wypili całe zapasy alkoholu, jakie były na
pokładzie samolotu. Fakt, to był bardzo długi lot na inny kontynent - opowiada.
Podkreśla jednak, że to były wyjątkowe sytuacje. Dlatego jest przeciwna
wszelkim uogólnieniom typu: Polacy podróżują tak, a Anglicy inaczej. - Z tego
biorą się stereotypy, które są niesprawiedliwe i nieprawdziwe.
Na pewno Polaka łatwo wyłuskać z tłumu
innych pasażerów. - Nie muszę nawet sprawdzać nazwiska na liście, wystarczy
zerknąć na ubiór - mówi Ewa Jezierska.
- Nie jest to na pewno typ
biznesmena, który podróżuje w eleganckim garniturze - precyzuje Aleksandra
Olejniczak, stewardesa z linii Norwegian, - Często trzyma w ręku
plastikową reklamówkę.
- Polki, zwłaszcza starsze, mają
długie tipsy i opaleniznę prosto z solarium. Mężczyźni z reguły mają
wydatny brzuszek - dodaje Olga Kuczyńska.
- Zdarza się jeszcze, że
rozpoznaję rodaków, zwłaszcza panów, po niewypastowanych butach - uzupełnia
opis Anna Więckowska.
I jak chyba żadna inna nacja Polacy
uwielbiają łączenie ojczystego języka z angielskim. Krzysztof pamięta lot z Birmingham
do Warszawy. - Podszedł do mnie pan, bardzo miły i uprzejmy, i zapytał: „Excuse me, where is ubikejszyn?”. Od tamtej pory słowo „ubikejszyn” weszło do
użytku w całej firmie.
Agnieszka często spotyka
pasażerów, którzy zamawiają „sok z piczy” (od ang. peach, czyli brzoskwinia) albo „orange juice jabłkowy”.
- Pamiętam również ojca, który chcąc uspokoić swoje dziecko, krzyknął: „Listen to me, nie wkurwiaj mnie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz