Jarosław
Kaczyński słynie z grzeczności wobec kobiet, ale dla partyjnej strategii
niewiele z tego wynika. W PiS, mimo wystawiania kolejnych zastępów
„aniołków" rządzą mężczyźni.
Wojciech Szacki
O spotach
„Zdrowie, praca, rodzina”, które w połowie lutego promowały program PiS, mało
kto już pamięta; w dniu kongresu Polska zdobyła dwa złota olimpijskie, a potem
wszystko przysłonił dramat Ukrainy Warto jednak wrócić do tego manewru PiS, bo
może on zapowiadać, z jaką opozycją będzie miał do czynienia Donald Tusk w
najbliższych miesiącach: socjalną, niekonfrontacyjną, promowaną nie przez
Antoniego Macierewicza Joachima Brudzińskiego, lecz Andrzeja Dudę, Beatę Szydło
i Jadwigę Wiśniewską. Mniej Smoleńska, więcej kobiecych uśmiechów. Bo choć
niełatwo to zrozumieć, kolejne akcje ocieplania prezesa, mimo że przedzielane
znanymi ekscesami i twardą „zamachową” retoryką, wciąż są sondażowo skuteczne.
Chyba że Kaczyńskiemu znów zabraknie cierpliwości, jak przed pięcioma laty. Na
krótko przed poprzednimi wyborami europejskimi ówcześni spin doktorzy partii -
Adam Bielan i Michał Kamiński - wymyślili serię spotów, które miały ocieplić
wizerunek partii zrujnowany po dwóch latach rządów z Samoobroną i LPR.
Wystąpiły w nich pierwszoplanowe, cenione także poza PiS posłanki - Grażyna
Gęsicka, Aleksandra Natalii-Świat, Joanna Kluzik-Rostkowska. Szybko zostały
ochrzczone „aniołkami prezesa”. Ale też szybko kampania została wygaszona.
Kotłowało się wówczas pod pisowskim dywanem; Jacek Kurski chciał odebrać spin
doktorom wpływ na strategię wizerunkową. Udało mu się przekonać Jarosława
Kaczyńskiego do zmiany kursu. Kampania do Parlamentu Europejskiego była więc
już zdecydowanie na ostro, co skończyło się zresztą rekordową stratą PiS do
Platformy.
W jakimś stopniu straciły na tym
uczestniczki spotów, dla celów wizerunkowych wzięte na afisz, a potem bezceremonialnie
z niego zdjęte. Spotkały je kpiny w mediach. -To nie są naturalne osoby, tylko
aktorki. Są odczłowieczone i sprawiają wrażenie reklam makijażu czy fryzjera -
drwił w TVN24 ówczesny poseł Platformy Kazimierz Kutz.
Były też szepty koleżanek
partyjnych, zazdrosnych o względy prezesa, a nawet o garsonki, które partia
zafundowała uczestniczkom kampanii. Wszystko to działo się bowiem w bardzo
specyficznym środowisku, w którym całkiem dorosłe kobiety- posłanki PiS -
imały się różnych sposobów, byle zdobyć uwagę prezesa.
„Umocniła pozycję jako
»narzeczona« premiera czy później prezesa. Pokochały ją tabloidy. Chwyciła
życie pełną piersią” - czytamy o posłance z Pomorza Jolancie Szczypińskiej w
książce Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń”. Brukowce niejeden raz pytały, czy
łączy ich coś więcej niż tylko działalność w jednej partii, co ilustrowały
zwykle zdjęciem Szczypińskiej wręczającej Kaczyńskiemu kwiaty. Prezes
oczywiście dementował wszystkie plotki, ale Szczypińska czuła się z nimi bardzo
dobrze.
Chwilowe aniołki
„Aniołki prezesa” wróciły w 2011
r., ale historia powtórzyła się jako farsa. W 2009 r. celom wizerunkowym
służyły bowiem kobiety z rzeczywistym dorobkiem politycznym - Gęsicka i
Kluzik-Rostkowska były w rządzie, a Natalii-Świat kierowała kluczową w Sejmie
komisją finansów i była wiceprezesem PiS.
Ale w 2011 r. Gęsicka i
Natalli-Świat już nie żyły - zginęły w katastrofie smoleńskiej - a
Kluzik-Rostkowska była, owszem, twarzą kampanii, lecz Platformy.
PiS - a ściślej zawiadująca
kampanią ekipa Adama Hofmana -znalazło więc nowe „aniołki". Nie miały
żadnej pozycji w partii, młode kobiety zostały po prostu wyłowione spośród
wielu anonimowych działaczy. I nagle siedziały już w pierwszym rzędzie tuż
obok prezesa, wystąpiły w spotach i na billboardach, dostały niezłe miejsca na
listach wyborczych. Mimo to w wyborach 2011 r. przepadły wszystkie, przegrały
z dużo bardziej doświadczonymi politykami PiS. I wróciły do dwudziestego czy
trzydziestego rzędu działaczy.
Dwóm „aniołkom” z 2014 r. jest
nieco bliżej do poprzedniczek z 2009 r. Jadwiga Wiśniewska posłuje od 2005 r.,
w ostatnich wyborach była „jedynką" listy PiS w Częstochowie. Uchodzi za
jedną z faworytek prezesa, w Sejmie jest bardzo aktywna na sali posiedzeń,
zwłaszcza gdy z ław poselskich pokrzykuje na partię rządzącą. Moi rozmówcy z
niejakim uznaniem mówią o jej „twardych łokciach”, dzięki którym umacnia
pozycję.
Beata Szydło - także posłanka od
2005 r. - wiceprezesem partii została latem 2010 r. w trybie awaryjnym, gdy
zaczynał się konflikt Kluzik-Rostkowskiej z Kaczyńskim, zakończony rozłamem i
powstaniem PJN. Joanna Kluzik-Rostkowska zgodziła się zostać wiceprezesem pod
warunkiem, że w kierownictwie znajdzie się miejsce dla jej ludzi. Kaczyński na
to nie poszedł i w ciągu kilku dni do ścisłego kierownictwa PiS weszła Szydło.
Później ta etnografka z wykształcenia była przez pewien czas promowana jako
ekspert ekonomiczny partii, co dawało zabawne rezultaty, gdy myliły jej się
fakty i dane, aż wreszcie nawet Kaczyński się poddał i nie wymienił jej jako
kandydatki na ministra finansów.
Obie, ale zwłaszcza Wiśniewska,
padły teraz ofiarą klimatu panującego w PiS. Gdy Wiśniewska została gwiazdą
kongresu i spotów (odpowiadała za podrozdział „zdrowie”), zaczęły się pytania.
To, że w kampanii wzięła udział Szydło, w końcu wiceprezes partii, było jeszcze
do zniesienia. Ale dlaczego twarzą spotu nie została Izabela Kloc? To
szczególnie drażliwe zagadnienie, bo obie panie - Wiśniewska i Kloc - przymierzają
się do startu w eurowyborach, a są z jednego okręgu wyborczego, więc każda
forma promocji w mediach daje przewagę nad rywalką. A dlaczego prezes nie
wskazał Anny Zalewskiej, posłanki odpowiedzialnej w Sejmie za działkę
„zdrowie”? O tym rozprawiały kuluary warszawskiego kongresu programowego.
Powróciły też opowieści o tym, jak
bardzo prezes szanuje kobiety i jak niektóre z nich potrafią mu wejść na głowę.
- Zachowuje się inaczej wobec kobiet niż wobec mężczyzn - wspomina
jedna z posłanek. - Wielokrotnie widziałam, jak krzyczał na mężczyzn, widać
tam było relację przełożony-podwładny. Na mnie nie krzyknął nigdy- dodaje.
Byli politycy PiS wspominali też
nieraz, jak prezes pilnował, by wszyscy wstawali, gdy kobieta wchodziła do
pokoju, i był bardzo czuły na punkcie grzeczności wobec pań. Mówi się też o
„wianuszku” - grupce posłanek walczących o to, by znaleźć się jak najbliżej
prezesa na uroczystościach partyjnych.
Ale byłoby błędem uważać, że z tej
rewerencji dla kobiet wynika wiele dla polityki partyjnej. Kobiety w PiS nie
odgrywają praktycznie żadnej roli. Na 38 szefów okręgów są tylko trzy kobiety.
W komitecie politycznym - kierownictwie partii -na31 osób 28 to mężczyźni. PiS
do europarlamentuw2009r. wprowadziło 15 europosłówi ani jednej europosłanki.
PiS kieruje sześcioma komisjami w Sejmie - żadna nie przypadła
kobiecie. Także w
dziewięcioosobowym sztabie wyborczym obecnej kampanii zasiadają wyłącznie
mężczyźni.
Przez wiele lat w kierownictwie
PiS nie było zresztą ani jednej kobiety, co stało się w końcu ciężarem
wizerunkowym. Gdy otoczenie Kaczyńskiego mu to uświadomiło, prezes podobno się
żachnął. - Kobieta w komitecie politycznym? To jak my będziemy swobodnie
rozmawiać? - miał powiedzieć współpracownikom.
- Nie chodzi oczywiście o to,
że na tych zebraniach działy się jakieś bezeceństwa - mówi były polityk PiS, który opowiedział tę anegdotę. - Na
posiedzeniach komitetu było jak w szkole. Zakaz rozmów na boku, czytania
esemesów, żadnych przekleństw. Jak ktoś się spóźnił, prezes potrafił pastwić
się nad nim przez kilka minut. Nie, Kaczyńskiemu nie chodziło o to, że kobiety
mogłyby się poczuć urażone. On po prostu ma problem z kobietami w polityce -
dodaje nasz rozmówca.
- Lech Kaczyński lubił pracować
z kobietami i je promował najpierw jako prezydent Warszawy, później jako
prezydent Polski. To się kończyło scenami jak z brazylijskich telenowel,
koszmarnymi awanturami z obrażaniem się, trzaskaniem drzwiami w Pałacu
Prezydenckim. Jarosław to wszystko widział, może dlatego był ostrożniejszy - wspomina były polityk PiS.
Nieczyste sumienie
Jednak zdaniem innego rozmówcy
prezes nie ma żadnego kłopotu we współpracy z kobietami, a ich brak we władzach
PiS wynika z racjonalnej oceny ich kompetencji. -Me ma teraz w PiS kobiet
takiego kalibru jak kiedyś. Prezes bardzo liczył się np. z Zytą Gilowską,
wicepremier w jego rządzie. Żartowaliśmy nawet, że PiS ma trzech koalicjantów:
Samoobronę, LPR i najtrudniejszego - Zytę- opowiada.
- Gdy powstawał rząd PiS, a
Gilowska miała do niego wejść, spotkała się z prezesem. Szedł na to spotkanie z
przekonaniem, że musi zagwarantować jej tekę ministra finansów, a koniec końców
ofiarował jej stanowisko wicepremiera. On naprawdę czuł przed nią respekt-mówi były współpracownik Kaczyńskiego.
Jego zdaniem respekt ten był na
tyle duży, że Kaczyński obawiał się jej przekazać władzę nad rządem: -Jarosław
zastanawiał się na początku 2007 r. nad oddaniem stanowiska premiera. Ale nie
chciał, żeby jego następczynią była Gilowska, którą uważał za zbyt
samodzielną. Powstał wówczas pomysł, że premierem mogłaby zostać Gęsicka, ale
wydarzenia przyspieszyły i nie udało się już go zrealizować.
O takiej pozycji, jaką miały
Gilowska czy Gęsicka, ich następczynie mogą tylko pomarzyć. Służą teraz
bieżącym celom wizerunkowym partii, mają rozbrajać lęki przed PiS. I tak
zniknęły teraz z ekranów, bo wszyscy żyją Ukrainą, a to temat zarezerwowany
przez ważniejsze w PiS postaci - Hofmana, Adama Lipińskiego, Ryszarda
Czarneckiego, samego prezesa.
Ale wcale nie jest tak, że PiS w
kwestii kobiecej wyróżnia się na tle innych partii. Wystarczy pobieżny rzut oka
na powszechnie dostępne dane. W Kancelarii Bronisława Komorowskiego wśród 18
doradców - etatowych i społecznych - jest jedna kobieta. Na 10 ministrów w
Kancelarii też tylko jedna kobieta. W rządzie Donalda Tuska na 19 ministrów są
trzy panie minister. W Platformie na 16 szefów regionów są dwie kobiety. Na 16
marszałków województw jest jedna kobieta. Na 106 prezydentów miast jest siedem
kobiet.
Janusz Palikom - w jego klubie
poselskim kobiety stanowią niecałe 10 proc. - pogodził się ostatnio ze
środowiskiem feministek. Jednak o miejscach wyborczych decydował w gronie:
Aleksander Kwaśniewski, Marek Siwiec, Ryszard Kalisz, Robert Kwiatkowski, a
żadna z kobiet nie dostała tzw. miejsca biorącego.
W 38-osobowym zarządzie lewicowego
SLD jest zaledwie pięć kobiet.
PiS rządzą mężczyźni, a kobiety
bywały wykorzystywane głównie do celów wizerunkowych. Jednak w polskiej
polityce nie ma nikogo, kto mógłby w tej sprawie pierwszy rzucić kamieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz