poniedziałek, 24 marca 2014

Koniec eldorado



Czy wydawcom uda się utopić pomysł bezpłatnego podręcznika? Zrobią wszystko, by odzyskać rynek wart prawie miliard złotych.

Cezary Łazarewicz
Igor Ostachowicz, najbliższy doradca premiera Donalda Tuska, we wrze­śniu 2013 r. posłał swoje dziecko do pierwszej klasy. Żeby nie dźwigało zbyt dużo książek, kupił mu dwa komplety podręczników, jeden do domu, drugi do szkoły. Wtedy się dowiedział, ile kosztują podręczniki szkolne. Z tego czo­łowego zderzenia z rynkiem wydawnictw podręcznikowych miała narodzić się idea bezpłatnego podręcznika finansowanego przez państwo.
Sejmowa legenda głosi, że Ostachowicz był tak wzburzony chciwością wydawnictw, że zapowiedział im wtedy walkę na śmierć i życie.
I słowa dotrzymał. Śmierć, a co najmniej wielkie kłopoty finansowe wydawcom podręczników premier zapowiedział niespo­dziewanie 10 stycznia, ogłaszając, że ponad pół miliona pierwszoklasistów dostanie od rządu we wrześniu jeden podręcznik, zre­dagowany i wydrukowany przez państwo. Ta zapowiedź oznaczała, że w kieszeniach rodziców zostaną 132 min zł. To jednak także oznacza, że te pieniądze nie trafią do wydawców. To tak, jakby odciąć im nagle dopływ paliwa w samochodzie, który wiózł ich do coraz wyższych zysków i luksusu. I nie można się dziwić, że zareagowali nerwowo.
- To dzień, który dzieli polską edukację - mówi Jarosław Matuszewski, reprezen­tujący podręcznikowego potentata, czyli Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. - Nic już nie będzie takie samo, jak było.
Tak kończy się w Polsce podręcznikowe eldorado.


POMPOWANIE CENY
Dawno, dawno temu wszystkie dzieci uczyły się czytać i pisać z jednego, wydawanego przez państwo „Elementarza” Mariana Falskiego. Jednak później podręczniki dla dzieci zaczęły pęcznieć, rozrastać się i dzielić na książki, ćwiczenia, wycinanki i naklejki. Z czasem zestaw książek dla pierwszoklasisty urósł do prawie 20 książeczek, które zostały zapakowane w specjalne pudełka. Razem z rozrostem boksów rosła też cena podręcznika dla maluchów i zyski wydawców. Dziś zestaw zintegrowanych książek dla pierw­szoklasisty kosztuje rodziców ok. 250 zł. Gdy doliczyć do tego książkę i ćwiczenia do języka obcego (kolejne 100 zł) oraz podręcznik do religii (ok. 50 zł), to zestaw książek w klasach I-III to dziś wydatek ok. 400 zł. Rynek ten zdominowały dwa wielkie wydawnictwa - WSiP i Nowa Era, które kontrolują ponad połowę sprzedaży rynku podręczników wartego według MEN ok. 850 mlnzł rocznie.
By tego kawałka tortu nikt nie uszczknął, pilnują od lat wydawcy oraz pracujący na ich rzecz prawnicy i PR-owcy.
Jarosław Lipszyc z fundacji Nowoczesna Polska zajmującej się tworzeniem wolnych zasobów edukacyjnych nazywa ten model funkcjonowania oligopolicznym. - Patologia polega na tym, że te firmy nie są zaintere­sowane konkurencją między sobą i dlatego ceny podręczników rosną, zamiast spadać - tłumaczy i dodaje, że dzieje się to też dla­tego, że decyzję o zakupie podręczników dla maluchów podejmuje nauczyciel, ale płaci za nie rodzic. - To nie służy obniżaniu ceny.
W ciągu lat wydawcy nauczyli się technik, jak związać z sobą klientów i pomnażać zy­ski. By zwiększyć cenę podręcznika, jest on sprzedawany w zestawie z innymi książkami, niepodlegającymi dopuszczeniu przez MEN, a podręczniki są tak skonstruowane, by nie istniał dla nich rynek wtórny. Wydawcy walczą też, by związać ucznia z podręczni­kiem od razu na trzy lata. Ta walka odbywa się w pierwszej klasie, gdy nauczyciel wybiera podręcznik, z którego będzie korzystał. Kilka lat temu wydawnictwo traktowało nauczyciela podobnie jak koncern farmaceutyczny lekarza - za wybór podręcznika był wynagradzany udziałem w atrakcyjnej konferencji, bywał w drogich hotelach lub dostawał prezenty. Koszty nie grały roli, bo za wszystko i tak płacili rodzice w cenie podręcznika. Gdy o tej marketingowej korupcji zaczęło się robić głośno, najwięksi wydawcy wymusili etyczne zachowanie kodeksem dobrych praktyk, który zabraniał tego typu działalności. Wzrostu cen podręczników to jednak nie zahamowało.
Ulgę miał zapewnić rządowy program „Wyprawka szkolna” - czyli pieniądze, które dostawali najbiedniejsi rodzice. Jednak to też nie mogło zahamować apetytów wydawców, bo było im obojętne, z jakiej kieszeni popłyną do nich pieniądze - rządowej czy prywatnej.

ROZBESTWIENI WYDAWCY
Pierwszy raz temat drogich podręczników pojawił się na poważnie dopiero w kampanii 2005 r. PiS wówczas obiecało, że obniży ceny szkolnych książek o połowę. Ale gdy doszło do realizacji wyborczych obietnic, to wydawcy zgodzili się tylko na 25-proc. cięcie, co miało się dokonać przez wyeli­minowanie księgarzy, więc nie uderzało w interesy wydawnictw. Ceny jednak nie spadły, bo w 2006 r. szef MEN Roman Giertych ogłosił swój autorski program „Tani podręcznik” który miał jeszcze mocniej przycisnąć do muru wydawców. - Będzie re­wolucja - zapowiadał Giertych i dodawał, że już za rok skończy się dyktatura wydawnictw: książki będą używane przez cztery lata, a nie przez rok. A dzięki temu, że marszałek województwa miał zamawiać podręczniki dla wszystkich uczniów ze swojego woje­wództwa, cena miała być znacznie niższa.
Wydawcy podnieśli krzyk: ograniczenie wyboru między podręcznikami to obniżenie jakości kształcenia. Im podręcznik tańszy, tym merytorycznie gorszy, a państwo wyeliminuje czynnik konkurencji między wydawcami. O żadnym ograniczeniu zysków nie chcieli słyszeć.
Mniej więcej te same argumenty stosują wydawcy i dziś, gdy tylko usłyszą o jakim­kolwiek pomyśle uderzającym w ich interesy.
Pomysł Giertycha nigdy nie wszedł w życie, bo polityk przestał być ministrem. Pokazał, że tylko siłą można zmusić wydaw­nictwa do uległości. Takiego stylu polityki nie potrafili uprawiać jego następcy: ani Katarzyna Hall, ani Krystyna Szumilas.
- Państwo oddało inicjatywę w ręce wy­dawców, a ci się tak rozbestwili, że zaczęli korumpować szkoły, oferując im sprzęt w za­mian za wybranie konkretnego podręcznika - mówi jeden z lobbystów branży księgarskiej.
Efekt jest taki, że Polska to ostatni kraj w Europie, gdzie rodzice w 100 proc. płacą za podręczniki dla swoich dzieci. I płacą za to niezwykle słono. - To skutek oddania inicjatywy w ręce wydawców i abdykacji państwa - mówi lobbysta.
Każda próba ograniczenia zysków wydaw­ców i ich oligopolistycznej pozycji kończy się zwykle ich ostrym atakiem.
Gdy dwa lata temu zaczęły się prace nad e-podręcznikiem do 14 przedmiotów, wydawcy najpierw odmówili współpracy, a potem ich prawnicy (reprezentujący Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, wydawnictwo Nowa Era, Wydawnictwo Szkolne PWN i Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe) zaczęli straszyć jego twórców procesami sądowymi i wielomilionowymi karami. Zdaniem prawników udostępnienie takiego podręcznika za darmo stanowi czyn karalny, czyli nieuczciwej konkurencji.
Pracownicy MEN mówią, że gdy rozpo­częły się prace nad darmowym podręcznikiem i zaczęli pojawiać się w MEN autorzy, to od razu duże wydawnictwo zaczęło ich nakłamać, by się z tej współpracy wycofali.

REWOLUCJA W SZKOLE
Informacja o darmowym podręczniku przy­gotowywanym przez MEN spadła na wydaw­ców jak grom z jasnego nieba. Zwłaszcza że Joanna Kluzik-Rostkowska ogłosiła wojnę z nimi zaledwie półtora miesiąca po tym, jak objęła stanowisko ministra edukacji.
- Przegrali, bo byli za bardzo pazerni i spa­dła na nich karząca ręka regulatora – mówi o wydawcach edukacyjnych lobbysta.
Minister Kluzik-Rostkowska twierdzi, że pierwsze rozmowy na ten temat zaczęła już na początku grudnia 2013 r. - Wiedziałam, że muszę mieć twardą propozycję, by się wtrącić w rynek, bo inaczej rozmowy z wy­dawcami zakończą się po trzech miesiącach. Powiedzą, że nic nie da się zrobić.
Wkrótce, jak zapowiada MEN, podręczniki będą darmowe. We wrześniu pierwszoklasista otrzyma bezpłatny podręcznik, a szkoła do­tację, by kupić dla niego ćwiczenia i książkę do nauki języka obcego. W kolejnych latach z dotacji będą finansowane podręczniki i ćwi­czenia dla uczniów starszych klas. Wszystkie mają być wieloletnie. Zmieni się tryb ich wyboru. Każdy podręcznik będzie można kupić pojedynczo, a wydawców obejmie zakaz oferowania szkołom i nauczycielom korzyści w zamian za dokonanie wyboru danej książki.
Jarosław Lipszyc z fundacji Nowoczesna Polska twierdzi, że przygotowanie przez MEN taniego podręcznika na 1 września 2014 r. jest możliwe, bo można zaadaptować do wersji papierowej e-podręcznik, nad którym prace trwają już od dwóch lat.
Jego zdaniem wydrukowany przez państwo podręcznik może kosztować zdecydowanie poniżej 20 zł za sztukę, czyli dużo mniej, niż każą sobie dziś płacić wy­dawcy. - Nawet do 80 proc. dzisiejszej ceny podręczników to koszty hurtowni i księgarza, promocji, zysk wydawcy i pośredników oraz inne koszty, których w modelu publicznym po prostu nie ma - mówi.
Na czym można zaoszczędzić? Na wy­eliminowaniu pośredników, czyli hurtowni i księgarni, a także na przygotowaniu treści. Bo państwo zapłaci za nią tylko raz. Ponadto podręcznik będzie tylko jeden dla wszystkich i będzie wykorzystywany przez wiele lat, a nie jak dzisiaj przez rok.
- Mam nadzieję, że jeden podręcznik to sytuacja przejściowa. Docelowo nauczyciel powinien mieć ogromną ilość wolnych i darmowych treści edukacyjnych do wyboru, niekoniecznie w formie drukowanej - mówi Lipszyc i zapewnia, że otwarta i darmowa edukacja to przyszłość.
Od wielu lat lansuje pomysł bezpłatnego ogólnodostępnego podręcznika, ale wydawcy niechętnie go słuchają. Bo to, co mówi, uderza w ich interesy: - Być może przybyło mi kilku wrogów wśród wydawców, ale za to z pewnością przybyło także wspaniałych przyjaciół wśród nauczycieli.

KUPCIE, ALE OD NAS
- Wiem, że pięć firm PR pracuje nad tym, żeby ten projekt się nie udał - mówi mi­nister Kluzik-Rostkowska. - Rozumiem, bo darmowy podręcznik uszczupli wpływy wydawców o setki milionów złotych.
Jedna z osób zaangażowanych w two­rzenie darmowego podręcznika twierdzi, że z rynku dochodzą plotki, że wielcy wy­dawcy powołali nawet wspólny fundusz, by razem zwalczać darmowy podręcznik.
Jarosław Matuszewski z WSiP mówi, że to bzdura. Wydawcy edukacyjni skupie­ni są w jednej sekcji Polskiej Izby Książki, a najbardziej aktywni i najwięksi stworzyli dodatkowo porozumienie Nowoczesna Edukacja. - Po to, by przemówić jednym głosem - tłumaczy Matuszewski.
Teraz mówią więc jednym głosem, że na żaden opracowany w MEN pod­ręcznik dla pierwszoklasistów się nie zgadzają, że nie da się go stworzyć w kilka miesięcy, że powstanie z tego knot, że brak możliwości wyboru podręcznika wpłynie na jakość kształcenia dzieci, że gwałci się wolną wolę nauczyciela, zmuszając go do korzystania z jednego podręcznika, że nauczyciele nie są przygotowani do nowej sytuacji, że naginane jest prawo, że takimi działaniami rząd eliminuje z rynku podmioty gospodarcze, że polskiemu systemowi edukacyjnemu grozi zapaść. Że to przedwyborczy populizm, że pomysł jest z kosmosu, że żaden kraj na świecie nie poszedł podobną ścieżką, że protestują państwo Elbanowscy, że szykuje się kolejny wielki eksperyment na dzieciach, że we wrześniu nastąpi kompromitacja rządu, a chodzi przecież o bezpieczeństwo 550 tys.dzieci z 25 tys. szkół, które za pół roku pójdą do szkoły.
Mimo krytyki rządowego pomysłu wydawcy są gotowi wesprzeć darmowy podręcznik, ale pod jednym warunkiem. Niestety, tym warunkiem jest to, że rząd zdecyduje się kupić podręcznik właśnie od nich. - Kupcie go od nas - proponuje Matuszewski.
Dlaczego? Bo to towar dobrze przygoto­wany, sprawdzony od wielu lat i na najwyż­szym poziomie. - Warto korzystać z rzeczy sprawdzonych - dodaje.
Wydawcy nie ukrywają, że gdyby te 70 min zł, które rząd przeznaczył w tym roku na bezpłatny podręcznik, trafiło do ich kieszeni, to gotowi by byli tak przerobić istniejące podręczniki, by sprostać wszelkim ministerialnym wymogom. I są gotowi pracować w szaleńczym tempie, o które do tej pory oskarżali MEN przy próbie wprowadzenia darmowych książek dla uczniów.

KTO SILNIEJSZY?
Ministerstwo Edukacji przypomina dziś oblężoną twierdzę. Kluzik-Rostkowska nie spotyka się ze zdesperowanymi wydawcami.
Znajomy Kluzik-Rostkowskiej uważa, że porozumienie między MEN i wydawcami jest wciąż możliwe, tylko minister musi być dobrze przygotowana. - Prace nad pod­ręcznikiem to jedyny sposób, by ich zmusić do ustępstw - mówi. - Wszystko w rękach wydawców. Jak będą zbytnio brykali, to ona go wyda i odetnie ich od pieniędzy.
Minister twierdzi jednak, że sprawa jest już przesądzona i żadnych ustępstw nie będzie. Pierwsza część darmowego pod­ręcznika pojawi się w maju. - Podręcznik to realnie powstający byt - mówi. - Dzień, w którym się zawaham nad jego wydaniem, będzie dniem, w którym wydawcy podniosą ceny.
Według obliczeń MEN tylko z tytułu wprowadzenia darmowego podręcznika w klasach I-III rodzice w ciągu trzech lat zaoszczędzą ponad 700 min zł.
I jedno jest pewne - wydawcy tych pie­niędzy tak łatwo nie odpuszczą.
Z naszych informacji wynika, że wydaw­nictwo Nowa Era, by zablokować powstanie podręcznika, zaczęło nawet współpracę z agencją zajmującą się w czarnym PR. Nie przeraża to Kluzik-Rostkowskiej. - Ten pomysł popierają wszystkie kluby parla­mentarne - mówi. - Parlament musi być silniejszy niż grupy PR. i

2 komentarze: