Miały
być zyski, wielkie inwestycje i wejście na giełdę. Z kościelnego biznesu ojców
cystersów z małopolski pozostał jednak tylko niesmak.
SZYMON KRAWIEC
Klasztorna kruchta. Ciemno. Gdzieniegdzie
migoczą punkciki plastikowych lampek rozstawionych w ścianach. Wierni po
omacku wyciągają przed siebie dłonie, żeby sprawdzić, czy mają gdzie uklęknąć.
- Taką samą ciemność widział Pan Jezus, kiedy go złożono do grobu - słychać
szept z głośnika. W opactwie oo. Cystersów w Szczyrzycu wierni się modlą,
śpiewając „Gorzkie żale”.
Modlitwy w tym miejscu odbywają się od prawie ośmiu wieków.
Największy cud wydarzył się podczas wojny, kiedy gestapo spustoszyło klasztor w
poszukiwaniu broni i radiostacji. Sprzęt był ukryty w podłodze celi jednego z ojców,
a broń zadekowano za wielkim ołtarzem. Jak mówią, tylko dzięki boskiej
opatrzności Niemcy niczego nie znaleźli. Zakonnicy przeżyli, klasztor ocalał.
Kilkanaście lat temu także się modlono o cud. Gospodarczy.
Do zakonu przybyli wtedy lokalni biznesmeni ze spółki Dominium. Chcieli razem
z ojcami rozkręcić firmę handlującą ekologiczną żywnością.
- Padło na nas, bo mieliśmy browar. Wtedy nieczynny, ale
obiecano, że nam go wyremontują - mówi jeden z zakonników. Skusiła ich też
bliskość Krakowa i prawie sto czerwonych krów, które zakonnicy hodują na
terenie opactwa. Ten rzadki gatunek daje o wiele smaczniejsze mleko niż zwykła
łaciata krowa. - To była wielka wizja. Kiedy zobaczyłem projekt rozbudowy
modernizacji opactwa, powiedziałem, że to szklane domy Żeromskiego.
Nowa masarnia, mleczarnia, browar. Brakowało tylko ruchomych chodników -
uśmiecha się jeden z braci. Umowę z biznesmenami podpisywał ówczesny opat. -
Oni mieli dar przekonywania, a nasz przełożony bardzo ufał ludziom - dodaje.
KLASZTORNE MAKARONY
Na fali biznesowej fantazji opactwo podpisało w 2003 r.
25-letnią umowę z Dominium, bo taką nazwę nosiła spółka, która dzisiaj
funkcjonuje na giełdzie pod nazwą Produkty Klasztorne SA. W zamian za zaledwie
1 proc. zysków z działalności
biznesowej ojcowie oddali prawa do klasztornego wizerunku i
nazwy. I tak w sklepach wylądowały makarony, sery czy pierogi z obrazkiem
budynku klasztoru, jego nazwą oraz datą założenia na pudełku. Na każdym wielki
napis „Produkt klasztorny ojców cystersów ze Szczyrzyca”
Klienci mogli pomyśleć, że ciasto na pierogi pieczołowicie
ugniatają zakonnicy w zaciszu klasztornych murów, a tymczasem wyroby oferowane
przez spółkę miały niewiele wspólnego z małopolskimi cystersami. Dzisiaj
ojcowie kombinują, jak się wycofać z niekorzystnego kontraktu. Czują się
oszukani. Nie chcą okłamywać ludzi, że sprzedają produkty wytwarzane w ich
klasztorze albo na podstawie ich sekretnych przepisów. Firma nadal jednak
wciska kit klientom, mówiąc, że część pro - duktów powstaje na podstawie cysterskich
receptur albo mleka z ich hodowli. Jak jest naprawdę?
My nie mamy z tym nic wspólnego. Ani tego nie produkujemy,
ani nie dajemy żadnych przepisów. W kuchni mamy dwie świeckie
panie, które gotują na zmianę dla braci. Żaden z nich nie ma żadnych przepisów
- przyznaje jeden z zakonników.
Z NIEBA DO PIEKŁA
- Wizji przebudowy opactwa nie
udało się zrealizować. Projekt był słuszny i ambitny, zakładający rewitalizację
klasztornego browaru. Niestety w ówczesnej rzeczywistości nie było jeszcze
miejsca na rynku na małe lokalne browary - mówi Marek Nowicki, prezes Produktów
Klasztornych. Twierdzi, że wina spoczywa na poprzednim zarządzie. Nowicki
prezesem spółki został dopiero w 2012 r., a rozmowy z cystersami toczyły się
kilkanaście lat wcześniej.
Zakonnik, z którym rozmawiam,
uśmiecha się, kiedy słyszy, że ich nazwa wraz z datą założenia klasztoru (1234
r.) pojawiała się też na słoiczkach z pasztetem, smalcem albo boczkiem
wytwarzanych pod nazwą Produkt Klasztorny. - Przez całe średniowiecze i wiele
wieków później cystersi mieli zakaz spożywania mięsa. Jedli głównie warzywa i
owoce, więc jak mogliśmy mieć starodawny przepis na mięsne wyroby? - pyta zgryźliwie ojciec.
Biznes jednak kwitł, produkty
lądowały w kolejnych sklepach, firma sprzedawała rocznie żywność wartą kilka
milionów złotych. Chociaż w zeszłym roku nadal nie osiągnęła zysków, to
należności względem opactwa uiszcza regularnie. - Trzeba przyznać, że są
sumienni i wpłacają te 500 zł miesięcznie - mówi z ironią zakonnik. Kiedyś w
ramach zarobku zamiast gotówki były opat brał nawet meble albo sprzęt kuchenny.
- Przekazali nam starą obieraczkę do ziemniaków, której dzisiaj nikt nie używa.
Kucharka powiedziała, że to złom - oburza się jeden z przełożonych w zakonie.
Nowicki przekonuje, że gdy został
prezesem, chciał stosunki z klasztorem uporządkować. Był nawet trzykrotnie z wizytą
u obecnego opata, ale nie udało mu się z nim spotkać. Zakonnicy twierdzą
jedynie, że rok temu pojawił się u nich przedstawiciel handlowy z Produktów
Klasztornych.
- Chciał rozmawiać z opatem.
Zostawił wizytówkę i pojechał - mówi jeden z braci.
- Kilka lat temu w konwencie
odbyło się głosowanie, kto jest za utrzymaniem współpracy z firmą. Cały nasz
konwent, w sumie 32 zakonników, był
przeciw. Wszyscy byli za tym, żeby się rozejść, ale współpraca nadal trwa -
mówi jeden z braci. Od tamtego czasu zakonnicy próbują zerwać 25-letni
kontrakt. Współpracują z prawnikami, którzy badają, czy odstąpienie od umowy
jest w ogóle możliwe.
Działalnością spółki i tym, czy
jej produkty mają coś wspólnego z klasztorem, zainteresowały się w zeszłym
roku Inspekcja Handlowa i Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych.
- Inspekcja nie miała najmniejszych zastrzeżeń co do jakości naszych produktów
i zgodności etykiet z zawartością opakowań. Otrzymaliśmy jedną wytyczną
dotyczącą zmiany w grafice. Chodziło o logo z napisem „Produkt klasztorny”, co
mogło wprowadzać konsumentów w błąd, że ta żywność jest wytwarzana w
klasztorze, a tak nie jest - mówi Marek Nowicki.
W 2011 r. firma zmieniła swoją
nazwę z Dominium na Produkty Klasztorne, więc na etykietach zamiast napisu
„Produkt klasztorny” pojawiła się po prostu nazwa firmy: Produkty Klasztorne.
Dopisano również adres spółki. Wydawało się, że firma powoli przestaje
wprowadzać odbiorców w błąd. Nie na długo.
ÓSME PRZYKAZANIE
- Cystersi wchodzą na giełdę! -
taki nagłówek obiegł w połowie zeszłego roku największe polskie media. Gazety
pisały o sensacyjnym przypadku polskich zakonników, którzy postanowili szukać
pieniędzy na warszawskim parkiecie. - My nigdzie nie debiutowaliśmy. Jako
klasztor mieliśmy 60 akcji i byliśmy trzecim największym udziałowcem w spółce.
Jednak pozbyliśmy się wszystkich udziałów w 2012 r.- mówi jeden z ojców. Debiut
na warszawskiej giełdzie NewConnect był dla spółki udany. Zgarnęła 700 tys. zł.
W wywiadzie towarzyszącym wiadomości
o rzekomym debiucie zakonników prezes Nowicki mówił: „Cystersi od zawsze mieli
gospodarstwo rolne, w którym do dzisiaj hodują polską krowę czerwoną.
Produkowali żywność na swoje potrzeby według własnych receptur. Postanowili to
wykorzystać i zacząć je sprzedawać przy wsparciu kilku małych inwestorów, do
których należę”. Kilka linijek później dodano, że na bazie cysterskich przepisów
firma zleca produkcję ponad 20 mikroprzedsiębiorcom. Problem w tym, że
szczyrzyccy cystersi nigdy nie sprzedawali żadnych produktów spożywczych z
wyjątkiem mleka z hodowli. Nie dzielili się też z nikim recepturami, bo po
prostu ich nie mają.
BAJKA O KLASZTORZE
Po co więc cała ta bajka? Jak mówi
Maciej Kraus, ekspert rynku spożywczego z firmy konsultingowej FernPartners,
aby sprzedać produkt, często trzeba do niego dorobić historię, w którą ludzie
uwierzą. - Czasami marketerzy trochę się zapędzają. I może tak się stało w
przypadku produktów z klasztoru? - zastanawia się ekspert.
Tym bardziej że w Polsce moda na
produkty tradycyjne i ekologiczne trwa. Zdaniem Sławomira Chłonia, prezesa Organic Farma Zdrowia, największej w Polsce sieci samoobsługowych
delikatesów z produktami ekologicznymi, rynek ekożywności w Polsce rośnie w
tempie 15-20 proc. rocznie. Obecnie jest wart ok. 700 mln zł, a w ciągu
najbliższych dwóch lat powinien przekroczyć miliard złotych. Wzrosty odczuwa
również Nowicki.
FAŁSZYWE KROWY
Miesiąc temu przy okazji wywiadu z
Katarzyną Żarnik-Chojnacką, wiceprezeską Produktów Klasztornych, pojawiła się
informacja, że spółka Produkty Klasztorne korzysta z mleka krów hodowanych w
opactwie w Szczyrzycu. Ojcowie rzeczywiście hodują polską krowę czerwoną, ale
jak mówią, mleko skupuje od nich mleczarnia w położonej kilka kilometrów obok
Limanowej. I tutaj kolejny raz rozminięto się z prawdą, bo mleczarnia w
Limanowej zakończyła współpracę z Produktami Klasztornymi grubo ponad rok temu.
Prezes Nowicki podkreśla, że jego
firma nie szczyci się specjalnymi recepturami zakonników ze Szczyrzyca. Okazuje
się, że i to nie do końca prawda. Dzwonimy na infolinię Produktów Klasztornych.
Konsultantka przekonuje nas, że część ich wyrobów bazuje na recepturach ojców
cystersów, chociaż produkty są wytwarzane przez lokalnych małych
przedsiębiorców.
Gdy relacjonujemy to Nowickiemu,
prezes zapowiada, że wprowadzanie klientów w błąd jest niedopuszczalne. A w
stosunku do konsultantki wyciągnie konsekwencje. Ale po co w ogóle wciskać
ludziom taki kit?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz