Kardynał Nycz liczy
głosy, jeśli nie będzie pewien wygranej, raczej nie wystartuje.
A konserwatyści
szukają kandydata, który nie będzie zbyt radykalny. Czy biskupi posłuchają
papieża Franciszka?
ALEKSANDRA PAWLICKA
Oczekuję
wyboru kogoś na miarę polskiego papieża Franciszka, ale bardziej liczę na
opatrzność, która potrafi splatać figla, niż na decyzję biskupów - mówi
dominikanin Paweł Gużyński. - Stopień odwagi biskupów w podejmowaniu decyzji
oceniam na niewystarczający w stosunku do oczekiwań wiernych.
W przyszłym tygodniu biskupi wybiorą
nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski - człowieka, który przez
najbliższe pięć lat będzie twarzą Kościoła katolickiego w Polsce.
- W Kościele tak samo jak w każdej
instytucji są ci, którzy nadają się do pełnienia danych funkcji, i ci, którzy
się tylko po nie pchają. Mam nadzieję, że tym razem weźmie górę poczucie
odpowiedzialności i głoszona przez papieża Franciszka potrzeba dotarcia przez
Kościół do człowieka - mówi „Newsweekowi” bp Tadeusz Pieronek, który po
poprzednich wyborach szefa episkopatu w 2009 r. nie krył rozczarowania. Gdy
biskupi zdecydowali się na reelekcję abp. Józefa Michalika, bp Pieronek
skwitował to lapidarnie: „Miało być słońce, a jest księżyc”.
- Abp Michalik gwarantował biskupom
trwanie starego porządku. Najgorszą rzecz, jaką dziś mogą zrobić biskupi, to
ponownie próbować bronić starych struktur - uważa ks. Tadeusz Isakowicz-
-Zaleski, duchowny od lat domagający się rozliczenia grzechów Kościoła. Dziś
mówi z nadzieją: - To musi być człowiek, który rozumie zmiany i będzie miał
odwagę odpowiadać w imieniu Kościoła na bieżące wydarzenia. Gotowy do
prowadzenia dialogu, a nie jak abp Michalik przemawiający ponad główkami
wiernych i zwykłych księży.
Jedno jest pewne - Józefa
Michalika biskupi nie wybiorą, bo funkcji szefa episkopatu nie można pełnić
dłużej niż dwie kadencje. Równocześnie nadzieję na zmianę daje papież
Franciszek, który od pierwszych dni pontyfikatu postuluje, a wręcz demonstruje,
konieczność otwarcia na zwykłego człowieka.
- Sądzę, że polscy biskupi nie
mogą zignorować faktu, że ich szef w Watykanie przedkłada ewangelizację nad
administrowanie instytucją. Jeśli w polskim Kościele ma się dokonać
zmiana, to zbliżające się wybory są dobrą do tego okazją - uważa ojciec Ludwik
Wiśniewski, autor głośnego kilka lat temu listu piętnującego grzechy polskiego
episkopatu. On także oczekuje przełomu.
Według nieoficjalnej informacji
papież Franciszek dal polskim biskupom wytyczne dotyczące wyborów podczas niedawnej
wizyty „Ad limina apostolorum”. To odbywana co kilka lat pielgrzymka do
Watykanu, w czasie której biskupi przedstawiają papieżowi raport z działalności
swoich diecezji. - Papież zasugerował, że trzeba postawić na człowieka
jednocześnie medialnego i zaangażowanego społecznie. Takiego, który wykorzystując
dzisiejsze możliwości przekazu, będzie potrafił zbliżyć instytucję Kościoła do
wiernych - potwierdza „Newsweekowi” jeden z uczestników tego spotkania.
Biskupi obstawiają
Dość długo uważano, że decydujące
starcie rozegra się między metropolitą warszawskim kard. Kazimierzem Nyczem
a ordynariuszem diecezji warszawsko-praskiej abp.
Henryki cm Hoserem. Hoser przestał jednak być mocnym kandydatem, gdy wyszło na
jaw, że ukrywa w swojej diecezji księdza pedofila. Arcybiskup mimo wyroku sądu
pozwolił oskarżonemu pełnić funkcję proboszcza aż do momentu, gdy sprawę
nagłośniły media. - Na pierwszą linię nie można wystawiać kogoś, kto jest
łatwym celem do trafienia. Trwają poszukiwania innego kandydata, który podobnie
jak abp Hoser gwarantowałby kościelnym konserwatystom obronę ich status quo - twierdzi jeden z biskupów pomocniczych, biorący aktywny
udział w przedwyborczych układankach. Jego telefon jest pełen SMS-ów
dotyczących tego, kto ma szanse i na czyje poparcie może liczyć.
Także zwolennicy kard. Nycza liczą
głosy. Nycz jest dziś uznawany za lidera Kościoła otwartego na zmiany. Jest
jednym z nielicznych hierarchów, który rozmawia z obecną władzą. To on negocjował
z rządem PO zamianę Funduszu Kościelnego na odpis podatkowy. Ojciec Ludwik
Wiśniewski mów wprost: - Dla mnie kard. Nycz jest naturalnym wyborem. Jako
pasterz stolicy jest w centrum, ma dobrą orientację, co dzieje się w polskim
Kościele i polskim państwie. I co ważne, nie należy do żadnej ze skrajnych
opcji. Co jednak zrobią biskupi, zobaczymy.
- Zobaczymy przede wszystkim, co
zrobi sam kardynał - mówi jeden z jego współpracowników. - Jeśli z
przedwyborczych obliczeń wyjdzie mu, że nie jest w stanie wygrać w pierwszym
glosowaniu, czyli dostać połowę głosów plus jeden, to najprawdopodobniej w
ogóle nie wystartuje. Rywalizowanie w drugiej turze z jakimś konserwatywnym
biskupem, a co gorsza - ewentualna przegrana z nim, nie jest w interesie kard.
Nycza. I bez funkcji szefa episkopatu jest dziś jedynym polskim kardynałem,
który ma coś do powiedzenia w Watykanie.
Dotkliwy brak Życińskiego
Kardynał Nycz, choć uchodzi za najmocniejszego
kandydata, ma pewne słabości. Przede wszystkim jest bardzo zachowawczy w
działaniach, co najdobitniej objawiło się podczas wojny o krzyż na Krakowskim
Przedmieściu po katastrofie smoleńskiej. Jako metropolita stolicy to właśnie
on powinien zareagować i nie dopuścić do gorszących przepychanek wokół krzyża.
Obawiając się jednak posądzenia o sprzyjanie władzom, wolał się wycofać i oddać
pole tłumowi. Odwaga publicznych wystąpień i medialność, które charakteryzują
papieża Franciszka, z pewnością nie są mocną stroną kardynała.
Kard. Nycz woli jednak hołdować
zasadzie: tisze jediesz, dalsze budiesz, co jak twierdzą jego zwolennicy,
wynika z faktu, że ma spory elektorat negatywny wśród biskupów. Udowodniły to
wybory z ostatnich lat. W 2012 roku kard. Nycz przegrał dwukrotnie. Raz
forsując na szefa kościelnej komisji ds. mediów abp. Stanisława Budzika
(byłego sekretarza generalnego episkopatu), który wydawał się pewnym
kandydatem, ale przegrał ze zgłoszonym w ostatniej chwili przez abp. Głodzia
częstochowskim abp. Wacławem Depo. Podobnie było w czasie wyborów członka Rady
Stałej Episkopatu. Kandydatem Nycza był chwalony za otwartość krakowski biskup
pomocniczy Grzegorz Ryś. Tymczasem wygrał konserwatywny bp Adam Lepa.
Popierająca kard. Nycza frakcja
liberalna episkopatu jest więc w trudnej sytuacji. Jeśli ich kandydat nie
podejmie ryzyka wyborczego, to kogo wystawić w wyborach ? Na giełdzie nazwisk
pojawia się kandydatura biskupa polowego Józefa Guzdka, którego sposób walki
z pedofilią został uznany za wzorcowy. Zanim jeszcze biskupi wydali rodzony w
bólach dokument „zero tolerancji dla pedofilii”, bp Guzdek doprowadził do
wykluczenia ze stanu duchownego podległego mu księdza podejrzanego o czyny
pedofilskie. Zapewnił jednocześnie pomoc terapeutyczną ofiarom i ich rodzinom.
Uchodzi za jednego z najbardziej obiecujących hierarchów. Jeśli nie wystartuje
w wyborach szefa episkopatu, wskazuje się go
na następcę prymasa, bo pełniący tę funkcję abp Józef Kowalczyk odejdzie
wkrótce na emeryturę.
Oprócz Guzdka brani są pod uwagę
także ordynariusze: diecezji poznańskiej abp Stanisław Gądecki, obecny
wiceprzewodniczący episkopatu, oraz arcybiskup diecezji wrocławskiej Józef
Kupny. - Ławka jest krótka. Wybierać można tylko spośród biskupów
diecezjalnych i to najlepiej tych, którzy nie
osiągną w czasie trwania kadencji wieku emerytalnego. To ogranicza pulę do
góra trzydziestki hierarchów spośród blisko setki biorących udział w wyborach
- mówi jeden z księży i dodaje: - Niestety, wśród tej
trzydziestki nie ma nikogo, o kim można by powiedzieć: polski Franciszek.
Najbliższy temu ideałowi był nieżyjący już abp Józef Życiński, który miał
odwagę mówienia i budował Kościół otwarty na ludzi. Dotkliwy brak Życińskiego
odczujemy w czasie zbliżających się wyborów.
Szarża watykańczyków
Szanse liberałów w znacznej mierze
zależą od tego, kogo wystawi druga strona. Żelaznym kandydatem konserwatystów
w czasie różnych wyborów był zwykle abp Sławoj Leszek Głódź. Tym razem jednak
uważany jest, podobnie jak abp Hoser, za kandydata z obciążeniami - chodzi o
doniesienia o jego wystawnym stylu życia i skłonności do alkoholu. Nie oznacza
to jednak, że pozbawiony szans na odgrywanie pierwszoplanowej roli, nie zechce
pociągać za sznurki zza kulis. Mówi się, że jego kandydatem będzie szczeciński
abp Andrzej Dzięga. Podobnie jak Głódź zwolennik Radia Maryja, PiS, spiskowej
teorii o zamachu smoleńskim („tego typu katastrofy same się nie zdarzają, to
albo zamach czynny, albo bierny”), wróg gender i in vitro (na władzach Szczecina 'wymusił wycofanie się z projektu
dofinansowania tej metody).
Konserwatyści wiedzą jednak, że
wybór abp. Dzięgi byłby odebrany jako demonstracyjne weto wobec postawy
papieża Franciszka. W tym, co w ciągu roku trwania jego pontyfikatu robił poi
siei episkopat, trudno doszukać się zalecanego wietrzenia zatęchłych
zakrystii. Postawa polskich hierarchów była raczej strategią na przeczekanie,
dlatego obrona wygrzanych i dobrze umoszczonych stołków przebiegnie raczej z
zachowaniem pozorów.
Konserwatyści wiedzą, że są to być
może już ostatnie wybory, które mają szansę wygrać. Trzon ich frakcji to tzw.
dawni watykańczycy, biskupi z nadania Jana Pawła II, ale typowani przez tandem:
nuncjusz Józef Kowalczyk i sekretarz papieski Stanisław Dziwisz, który przez
20 lat decydował o biskupich nominacjach. Watykańczycy zaczynają się wykruszać,
odchodzą na emeryturę, a ci, którzy ich zastępują, są coraz częściej wybierani
z klucza: dobry proboszcz sprawdzający się w pracy z wiernymi albo sprawny
rektor seminarium odnoszący sukcesy wychowawcze.
- Watykańczycy to Kościół
tryumfujący, pewny siebie i przekonany o swojej wielkości oraz o tym, że
trzeba bronić się jak oblężona twierdza przed atakami ze wszystkich stron. W
erze papieża Franciszka taki Kościół jest dla wiernych nie do przyjęcia
- mówi ks. Isakowicz-Zaleski.
Inny ksiądz dodaje: - Gdyby wybory
odbywały się nie teraz, a na jesieni, to ich przebieg mógłby być zupełnie inny.
W najbliższych miesiącach pojawi się siedmiu nowych biskupów, którzy zastąpią
emerytów. Będzie inny układ sił i inna pula kandydatów mogących piastować
prestiżowe funkcje.
Pływający środek
Konserwatyści, sondując swoje
przedwyborcze szanse, doszli do wniosku, że jeśli chcą wygrać, muszą zdobyć
poparcie tzw. pływającego środka, czyli hierarchów mniej radykalnych, lecz
niechętnych zmianom, stojących na straży przywilejów kleru i silnej pozycji
episkopatu wobec władz.
W wyniku tych kalkulacji jako
kandydat pojawił się arcybiskup łódzki Marek Jędraszewski. Znany jest z tego,
że bezkompromisowo walczy z pedofilią. Po ogłoszeniu przez episkopat dokumentu
„zero tolerancji” abp Jędraszewski natychmiast ujawnił i zawiesił proboszcza
ze swojej diecezji podejrzanego o molestowanie nieletnich. Błyskawicznie
zadziałał też w sprawie ks. Bochyńskiego, który zasłynął wypowiedzią o
„dzieciach wchodzących do łóżek dorosłych, chcących być spełnionymi”. Z
drugiej jednak strony abp Jędraszewski równie bezkompromisowo zlikwidował
wieloletnią łódzką tradycję ekumenicznej drogi krzyżowej. Bo, jak stwierdził,
„droga krzyżowa jest katolicka”. Takie gesty podobają się radykałom.
Abp Jędraszewski jako pierwszy
ordynariusz wprowadził comiesięczne spotkania z wiernymi, tzw. dialogi w
katedrze, na których odpowiada na pytania. Tyle że, jak mówi jeden z łódzkich
księży, „są to raczej monologi w katedrze, bo trudno się oprzeć wrażeniu, że
biskup odpowiada na pytania pisane pod jego dyktando”. Wizerunkowo jednak
zbija punkty. Trzy miesiące temu papież mianował go członkiem watykańskiej
Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej.
- Zbliżające się wybory są szansą
na zmianę w polskim Kościele, ale wszystko zależy od tego, czy biskupi
postawią na obsługę wewnętrznych spraw Kościoła i obronę swoich pozycji, czy
wybiorą lidera, który będzie ich samych motywował do nowego stylu posługi -
mówi jezuita Jacek Prusak. - Jak większość z nas chciałbym wierzyć, że
biskupi wybiorą to drugie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz