środa, 5 marca 2014

Minister paradoks



Oksfordczyk, który zerwał ze światem anglosaskiej polityki, aby stać się wzorcowym
Europejczykiem. Konserwatysta, który uciekł od prawicy. Polski dyplomata, który porzucił styl poetycki i przemówił prozą. I odniósł wielki sukces.

Dziś Gruzja, jutro Ukraina, poju­trze państwa bałtyckie, a później może czas na mój kraj, na Pol­skę! Byliśmy głęboko przekonani, że przy­należność do NATO i Unii Europejskiej zakończy okres rosyjskich apetytów. Oka­zało się, że nie, że to błąd. Ale potrafimy się temu przeciwstawić, jeżeli te warto­ści, na których miałaby się Europa opierać, mają jakiekolwiek znaczenie w praktyce. Jeżeli mają mieć, to cała Europa powin­na być tutaj” - tym wystąpieniem na wiecu w Tbilisi w sierpniu 2008 r., w obliczu zbliżających się wojsk rosyjskich, prezydent Lech Kaczyński odświeżył na krótko mit mo­carstwowej Polski Jagiellońskiej. I zbudo­wał swą legendę „małego rycerza”, który „zatrzymał rosyjskie czołgi”.
Legendę piękną, choć nieprawdziwą. Bo gdy mieszkańcy Tbilisi fetowali Kaczyń­skiego, prezydent Gruzji Saakaszwili go­dził się na przywiezione z Moskwy przez Nicolasa Sarkozy’ego warunki zawieszenia broni. Warunki kapitulanckie, przewidu­jące utratę przez Gruzję kontroli nad częś­cią terytorium. Ale to właśnie była realna polityka.
Na tym tle należy ocenić ukraińską misję Rado­sława Sikorskiego. Bo ledwie kilka tygodni wcześ­niej Jarosław Kaczyński próbował nawiązać do legendy brata, gdy na Majdanie krzepił Ukraiń­cowi „jagiellońskiego” ducha w kraju. Była to jednak wizyta bez większego znaczenia. „Realpolitik” zawitała do Kijowa z delegacją Unii Europejskiej, która wynegocjowała z Wiktorem Janukowyczem kompromis. Trudny, z perspektywy uru­chomionej natychmiast lawiny wydarzeń wręcz kapitulancki - ale na tamten moment jedyny.
Nowej legendy nie będzie. Stało się jednak coś istotniejszego - po raz pierwszy szef polskiej dyplomacji wraz z przedstawicielami Niemiec i Francji, z unijnym mandatem, podjął realną grę polityczną o znaczeniu strategicznym dla kon­tynentu. Według Aleksandra Smolara to chwila historyczna, moment „konsekracji europejskiej roli Polski”.
W karierze Radosława Sikorskiego to również moment przełomowy.

Poeci i grafomani
Takiego szefa dyplomacji Polska jeszcze nie miała. Po przełomie 1989 roku nadawali jej ton mędrcy z dorobkiem naukowym, z biografiami wtopionymi w wielkie procesy dziej owe: Krzysz­tof Skubiszewski, Bronisław Geremek, Włady­sław Bartoszewski. Stanowili żywą metaforę Polski, kraju porzucanego przez sojuszników i mielonego przez totalitaryzmy. Apelowali do sumienia przywódców Zachodu, którzy pamię­tali jeszcze Jałtę. Ich osobiste autorytety poma­gały równoważyć ogromne różnice potencjałów dzielące w latach 90. Polskę od Zachodu. Mie­li komfort zabiegania o polskie interesy w opar­ciu o argumenty moralne, którym pragmatyczni liderzy z Zachodu nie mogli się przeciwstawiać. Proza ustępowała przed poezją.
Epoka mędrców minęła, gdy cele strategicz­ne - wejście do NATO i Unii Europejskiej - zo­stały zrealizowane. Należało wytyczyć nowe, na skromniejszym diapazonie. Należało przesta­wić się na dyplomatyczną prozę. Ale obóz PiS nie przyjął tego do wiadomości. Stawiając w centrum kategorię interesów narodowych, definiowa­nych już nie symbolicznie, ale całkiem wymiernie - w miliardach euro, liczbie przysługujących nam głosów w unijnych ciałach, dostępie do surowców energetycznych - bracia Kaczyńscy nadal mówi­li wierszem. Choć inaczej niż za Geremka czy Bartoszewskiego, którzy poszukiwali płaszczyzn pojednania. Nowa poezja była gniewna, oskarżycielska, rozliczeniowa wobec partnerów. Talia polityka musiała skończyć się izolacją Polski.
Po szefowej MSZ Annie Fotydze, która dyplo­matyczną emfazę Kaczyńskich doprowadziła do karykatury, przyszedł wraz z rządem PO minister Sikorski. Na samym początku zmroził kanclerz Merkel porównaniem bał­tyckiej rury gazowej do paktu Ribbentrop-Mołotow. Potem jednak wszystko zaczęło się zmieniać.

Ucieczka od prawicy
Trafił do polskiej polityki na początku lat 90. jako Radek Sikorski, wicemini­ster obrony w rządzie Olszewskiego - antykomunista z pobudzającym wyobraźnię epizodem w Afganistanie, oksfordzkim dyplomem i pryncypialnością w forsowa­niu drogi do NATO. Całkowicie wtedy nie­realistyczną. Dla młodej prawicy stał się punktem odniesienia. Przyszłym liderem, gdy odejdzie już pokolenie solidarnoś­ciowe i wyłoni się nowa formacja kon­serwatywna, ulepiona według wzorców reaganowsko-thatcherowskich.
Ale czas weryfikował te oczekiwania. Po­kolenie solidarnościowe ani myślało odejść, a rząd dusz po prawej stronie przejął Jaro­sław Kaczyński. Sam Sikorski wyciąga! zaś wnioski z kolejnych politycznych lek­cji. Najpierw z parytetu AWS został wice­ministrem spraw zagranicznych. Kierujący resortem Bronisław Geremek z trudem to­lerował pryncypialnego współpracownika. Obciążył go obowiązkami protokolarnymi, co oznaczało marginalizację.
Po upadku rządu AWS Sikorski wyje­chał do Waszyngtonu, gdzie związał się z American Enterprise Institute, konserwa­tywnym think tankiem. Znalazł się w środ­ku neokonserwatywnej rewolucji Busha. Z perspektywy waszyngtońskiej przyglądał się wielkim krucjatom wymierzonym w „oś zła”, podlanym moralistycznym sosem. I nabierał wątpliwości. „W kategoriach nie tylko polskich, ale i europejskich uchodzi­łem zawsze za przedstawiciela wyrazistej prawicy. W kategoriach amerykańskich, przynajmniej w niektórych kwestiach, byłem postrzegany jako człowiek cen­trum czy nawet stojący na lewo od niego” - powie, później w wywiadzie rzece Łukasza Warzechy „Strefa zdekomunizowana”.
Sikorski tłumaczył amerykańskiej opi­nii publicznej, że polskie zaangażowanie w Iraku nie jest bezwarunkowa. Apelował, aby „Stany Zjednoczone zechciały poka­zać, że opłaca się być ich przyjacielem”. Ale trafiał w próżnię. Już w 2003 r. ostrzegał na łamach „Washington Post”: „Od przy­szłego roku obecność Europy Zachodniej w Europie Środkowej znacznie wzrośnie. Miliony kierowców przejeżdżać będą obok tablic znakujących finansowane przez Unię Europejską projekty inwestycyjne, miliony rolników dostaną czeki z unijny­mi subsydiami (...). Jeśli Stany Zjednoczo­ne chcą pozostać w tej grze, to może być już na to za późno”.
Sprawdziło się co do joty. Zresztą w schładzaniu polskiego entuzjazmu wo­bec Ameryki sam Sikorski jako szef MSZ będzie miał udział. Wcześniej jednak za­liczył epizod kierowania MON w rządach PiS. Przychodził jeszcze jako „nasz czło­wiek” w Waszyngtonie, lecz już na wstępie negocjacji o instalację w Polsce elemen­tów tarczy antyrakietowej zraził do siebie Kaczyńskich twardością wobec USA. Wy­leciał po ostrym konflikcie z Antonim Macierewiczem o sposób likwidacji WSI. Wchodząc do obozu PO z hasłem „dorzynania pisowskiej watahy”, stał się znienawi­dzonym przez prawicę renegatem.

Od ściany do ściany, ale do przodu
Oportunista czy pragmatyk? Jak ocenić człowieka, który jeszcze w 2007 roku do­wodził, że „w Rosji odżyła ideologia nie wprost komunistyczna, ale neoimperialna z korzeniami sowieckimi” a po dwóch latach stwierdził, że „Rosja od bez mała 20 lat idzie drogą prób modernizacyjnych i demokratyzacyjnych”? W Rosji nic się przez te dwa lata nie zmieniło. Zmienił się tylko punkt siedzenia Sikorskiego, który został szefem polskiej dyplomacji.
Z drugiej strony, polską racją stanu było podjęcie próby odmrożenia stosunków pol­sko-rosyjskich. Zwłaszcza że przy okazji wizyty Putina na Westerplatte pojawiła się nadzieja na ocieplenie.
Tyle że Sikorski poszedł znacznie da­lej. Milczeniem zbył interesy sojuszników w regionie, wpisując Polskę w geopoli­tyczną przestrzeń rozciągającą się między Berlinem a Moskwą. Pisał: „Właściwej od­powiedzi na dylematy geostrategiczne i toż­samościowe Polski nie oferują jagiellońskie ambicje mocarstwowe. Jest nią natomiast nowoczesne państwo narodowe”. Nawet je­śli zastrzegał, że nie definiuje państwa na­rodowego w kategoriach etnicznych, to i tak jego wystąpienie zostało odebrane jako na­zbyt śmiałe odejście od doktryny uważanej za fundament polskiego bezpieczeństwa. Po niepowodzeniach Lecha Kaczyńskiego na Wschodzie „polityka jagiellońska” wymagała gruntownej rewizji, lecz - tu polskie elity były zgodne - nie zerwania. A Sikor­ski schlebiający Putinowi, przy jednoczesnym zaostrzaniu konfliktu z Litwą oraz schłodzeniu relacji z Ukrainą, zdawał się podążać w takim kierunku.
W porę zaniechał tej drogi. Czy mamy krytykować polityka, który wyciąga wnioski z błędnych koncepcji?
Skutkiem reorientacji doktryny jagielloń­skiej było Partnerstwo Wschodnie - pro­gram definiujący politykę UE wobec krajów z obszaru postsowieckiego. W sumie nie­udany, skoro nie zdołał zbliżyć Ukrainy i Gruzji do Europy. Zarazem stanowiący osiągnięcie polskiej dyplomacji. Przeforso­wany mimo obojętności europejskich lide­rów, wbrew Rosji, stał się realnie istniejącym bytem politycznym, wreszcie opatrzonym mandatem europejskim, a nie izolowanym dążeniem kilku krajów naszego regionu. Tutaj kijowski sukces miał początek.

Sztuka przekraczania siebie
Paradoksów dostarczał bez liku. Jego słynne wystąpienie w Berlinie z listopada 2011 roku, wygłoszone w obliczu groźby rozpadu strefy euro, ustawiło go w sze­regu prymusów idei Europy federacyj­nej. Pod niemieckim przywództwem, co jasno wyraził dobitnym stwierdzeniem: „Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam się oba­wiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbęd­nym narodem Europy”.
W oczach Berlina te słowa oznacza­ły przekroczenie przez Polskę historycz­nego Rubikonu. Ranga wystąpienia była tym większa, że wygłosił je polityk, któ­rego nieufne niemieckie elity oceniały z początku przez pryzmat żony, amerykań­skiej konserwatystki Anne Applebaum; ewentualnie dawnego chojrackiego antykomunizmu. Co już wtedy' było pieśnią przeszłości. Sikorski opowiadał: „Po raz pierwszym poczułem się Europejczykiem w sensie politycznym dopiero w Waszyng­tonie [między 2002 a 2005 r.]. Słyszałem tam tyle zrzędzenia na Europę, częściowo uzasadnionego, że siłą rzeczy budziła się we mnie tradycyjna polska przekora”.
A więc droga do tożsamości europej­skiej 'wiodąca przez odczuwanie polskości? „Nowoczesnym polski patriotyzm powi­nien polegać na rozpychaniu się łokcia­mi w procesie budowy Unii Europejskiej” - mówił jeszcze przed objęciem MSZ. To świadectwo ewolucji polityka dojrzewają­cego do swej roli, który poszukując polskiej racji stanu, potrafi zrewidować zasadność swych dotychczasowych zaangażowań.
Nie byłbym oczywiście sobą, gdyby nie uczynnił tego dobitnie. Nazbyt jak na stan­dardy polityki krajowej. Tusk i Komo­rowski nie odcięli się od berlińskiego wystąpienia, choć mieli pretensje, że tekst nie został skonsultowany. Nie był, bo Sikorski musiałby pójść na retoryczne kompromisy. I zapewne nie zbudowałby sobie tak dużego prestiżu w Berlinie.
Jednak skłonność do retorycznych szarż czasem osłabia pozycję Sikorskiego. Rok później w Oksfordzie w obecności szefa brytyjskiej dyplomacji sztorcował rząd torysów za próbę rozbijania Unii Europej­skiej, przeciwstawiając eurosceptycznych Anglików proeuropejskim Szkotom. I tak jak w Berlinie przełamał nieufność niemie­ckich elit, tak po Oksfordzie ów absolwent tamtejszej uczelni - hołdujący anglosaskiej elegancji, do niedawna posiadacz brytyj­skiego obywatelstwa, dawny polski torys - budzi żywą niechęć torysów brytyjskich.

Dyplomata klasyczny
Po sześciu latach kierowania polską dyplo­macją jest w gronie europejskim jednym z seniorów. Autorytetem bije odpowiedni­ków z Włoch i Hiszpanii. Cieszyn się opinią doskonałego oratora, błyszczy angielszczy­zną. Dyplomaci unijni zwracają uwagę na coraz sprawniejsze zaplecze polskiego MSZ.
Uprawia dyplomację bliską klasycznych wzorców: grać na miarę narodowego po­tencjału, walczyć o to, co możliwe. Jeśli szarżować, to retorycznie - lecz i wtedy pa­miętać, że za słówkami powinna stać realna siła. A o sile państw stanowi poziom PKB. Nie należy więc porywać się na zbyt ambit­ne projekty, które zazwyczaj prowadzą do zawiedzionych nadziei.
Jest politykiem skutecznym, ale praw­dziwą „wysokość przelotową” osiągnie - jak sugeruje jeden z analityków polity­ki europejskiej - gdy zdoła zaproponować europejskim elitom własną wizję.
Jego liczne lapsusy, którymi bulwer­suje opinię publiczną w kraju, w Euro­pie nie rezonują. Być może osiągnął już taki poziom, że może sobie pozwolić na luzowanie rygorów poprawności. Jego konserwatywne poglądy, zwłaszcza sugerowanie niekiedy poparcie dla kary śmier­ci, zapewne wzburzyłyby kontynentalny establishment. Mało kto jednak wie, co tak naprawdę gra w duszy Sikorskiego.
Publicznie stroni od deklaracji, prywatnie również się kamufluje - nawet znajomym trudno ocenić, czyjego światopogląd ewo­luował wraz z ocenami geopolitycznymi. Churchill, jak wiadomo, ulegał antysemi­ckim resentymentom, ale skoro nie rzuto­wało to na jego politykę, to nie obciążało karty wybitnego męża stanu.
Analizowanie potencjału Sikorskiego w polityce krajowej nie ma sensu. Porzucił ten obszar dawno temu. Jest aktywny wy­łącznie wtedy, gdy - z wyraźną satysfakcją - wdaje się w zaczepki z Kaczyńskim. Wię­cej one jednak mówią o psychologicznym rysic Sikorskiego niż o jego roli na polskiej scenie. Poza krótkim momentem, gdy sta­nął do prezydenckich prawyborów w PO, funkcjonuje na obrzeżach. Co zresztą spra­wiło, że jest ostatnią niezgraną kartą w talii Tuska. A zarazem jest wobec premiera bez­względnie lojalny, bo nawet słabnący Tusk ciągle pozostaje protektorem europejskiej kariery Sikorskiego.

Jeszcze nie pora?
Wiele zależy od planów samego Tuska; je­śli zdecyduje się przejść do polityki euro­pejskiej, dla drugiego Polaka nie będzie już miejsca. Jeszcze więcej - od wyniku ma­jowych wyborów do europarlamentu. Pa­radoks: zwycięstwo chadeckiej EPP (do której należy Platforma) nie leży w osobi­stym interesie Sikorskiego. Prawica dele­gowałaby wtedy szefa Komisji Europejskiej (to szansa dla Tuska), lecz drugie kluczowe stanowisko - przedstawiciela UE ds. poli­tyki zagranicznej - przypadłoby lewicy. Za to w razie sukcesu socjalistów sytuacja byłaby odwrotna i to właśnie Sikorski stał­by się naturalnym kandydatem do objęcia sukcesji po Lady Ashton.
Najwięcej jednak zależeć będzie od przy­szłej dynamiki integracji UE. Jeśli Berlin i Paryż uznają, że nadszedł czas szarpnię­cia cugli, wyrazistość Sikorskiego będzie w cenie. Gdyby zaś przywódcom europej­skim raz jeszcze zabrakło odwagi, to przed szansą staną kandydaci pastelowi.
W kręgach dyplomatycznych krąży opinia, że gdy Sikorski widzi przed sobą szansę, unika skrajnych wypowiedzi i gła­dzi retorykę. Ostatnio lubuje się w wypo­wiedziach zdecydowanych. Czyżby więc uznał, że jego kolej jeszcze nie nadeszła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz