wtorek, 18 marca 2014

Mówienie Kaczyńskim



Prawo i Sprawiedliwość najwy­raźniej przestraszyło się swe­go poparcia dla rządu w sprawie Ukrainy. Rozpoczęło więc huraganowy atak na premiera i ministra spraw zagra­nicznych. Atak ma dwa cele: osłabienie premiera Tuska i wzniesienie pomnika Le­chowi Kaczyńskiemu.
Rozejm nie mógł trwać długo. Wiadomo było, że się skończył, gdy pojawiły się son­daże wskazujące, że kryzys pomaga Plat­formie. Gdy więc KS ustami swego lidera popiera działania polskich władz w sprawie Ukrainy, wszystkie inne PiS-owskie usta zaangażowane są w dezawuowanie kom­petencji Tuska i Sikorskiego oraz całej ich wieloletniej wschodniej polityki.
Chór PiS-owskich propagandystów głoś­no wyśpiewuje niezmienny refren: „Lech Kaczyński miał rację” „Jarosław Kaczyński miał rację”, ewentualnie, jak to na wazeliniarskiej okładce ujął jeden z prawicowych tygodników, „Kaczyńscy zawsze mieli ra­cję”. Jeśli więc Tusk i Sikorski brzmią roz­sądnie, to dlatego, że „mówią Kaczyńskim”.
Dowodem ostatecznym absolutnej nie­omylności byłego prezydenta jest jego zdanie z 2008 r., że dziś Gruzja, potem Ukraina, a następnie państwa bałtyckie i być może Polska. Myśl to niestety mało wyrafinowana, bo zapędy Kremla, by po­łknąć Ukrainę, widoczne były już w 2004 r., a tezy zawierające słowa „być może” z zało­żenia się sprawdzają.
Nie bagatelizuję ani banalnej słuszności owej tezy, ani ważnego gestu, jakim była demonstracja poparcia dla Gruzji zaaran­żowana przez Lecha Kaczyńskiego. Polityka wschodnia byłego prezydenta, choć oparta na dobrym instynkcie, była jednak pasmem porażek równie kompromitujących, co upo­karzających. Prawidłowy instynkt rodził po­litykę doskonale nieskuteczną.
Założenie, że nie można ufać Ro­sji i ulegać Niemcom, a trzeba stawiać na Amerykanów, w praktyce sprawiło, że sto­sunki z Rosją zostały zamrożone, stosunki z Niemcami były pełne wzajemnej niechę­ci, a stosunki z Ameryką pełne mrzonek po naszej stronie i zimnych pryszniców fundo­wanych nam przez drugą stronę.
A teraz o dokonaniach Lecha Kaczyńskie­go na „froncie wschodnim”. Przypomnij­my, że gdy Lech Kaczyński występował na wiecu w Tbilisi, prezydent Saakaszwili ak­ceptował na spotkaniu z prezydentem Sarkozym de facto ultimatum sprezentowane mu przez Moskwę. Gest pre­zydenta Kaczyńskiego, choć symbolicznie istotny, prak­tycznie był bez znaczenia.
Uzasadnioną obsesją Le­cha Kaczyńskiego było ener­getyczne bezpieczeństwo Polski. Założenie słuszne, polityczne inicjatywy z nie­go wynikające - niedowarzone lub naiwne. Polska kupiła rafinerię w Możejkach - w oparciu o rosyjskie paliwo mieliśmy się unieza­leżnić od Rosji. Poza kłopo­tami Orlenu nic ten zakup nie dał. Potem był pomysł powołania Wspólnoty Ener­getycznej. Efektem był szczyt w Krakowie zakończony fiaskiem i bolesną polityczną porażką - najważniejszy zapro­szony, prezydent Kazachstanu Nazarbajew, zamiast do Krakowa pojechał do Moskwy.
Porażką zakończyły się również starania Lecha Kaczyńskiego, by NATO przyjęło plan działań na rzecz członkostwa Ukrai­ny i Gruzji. Cel duszny, ale jak go osiągnąć, gdy nie umie się zbudować prawdziwej koalicji na rzecz jego realizacji.
Lech Kaczyński, jak mógł, wspierał pre­zydenta Juszczenkę. W rewanżu Juszczenko ogłosił Banderę ukraińskim bohaterem narodowym, co było dla Polski oczywistym despektem - kancelaria Lecha Kaczyńskiego skomentowała decyzję Juszczenki oświadczeniem, z którego wynikało, że bu­dzi ona sprzeciw polskiego prezydenta.
Wysiłki Lecha Kaczyńskiego w sprawie zbudowania dobrych relacji z Litwą zosta­ły spuentowane kilka dni przed smoleń­ską katastrofą. W dniu wizyty prezydenta w Wilnie litewski parlament odrzucił pro­jekt ustawy, która umożliwiłaby Polakom na Litwie zapis swego nazwiska w języku polskim. Kolejny despekt.
Bezpieczeństwo Polski miała wzmocnić tarcza antyrakietowa. Niestety admi­nistracja Obamy w 2009 r. de facto wyrzuciła ten pro­jekt do śmietnika. Jakby tego było mało, uczyniła to 17 września. Następny despekt.
Słyszymy dziś, że wschodnia polityka Tuska i Sikorskiego zbankrutowa­ła. Nieprawda. Lata temu zbankrutowała moralnie słuszna, ale politycznie naiwniutka koncepcja jakiejś polityki pseudojagiellońskiej, w której ważne gesty i uzasadnione moralne od­ruchy plus zamaszysta reto­ryka towarzyszyły amatorskim działaniom. Ukraina wybuchła kilka miesięcy temu, gdy Janukowycz odrzucił umowę stowarzy­szeniową z Unią, będącą efektem polsko­- szwedzkiego pomysłu Partnerstwa Wschodniego promowanego przez prezy­denta Komorowskiego i ministra Sikorskie­go. Kolejnym nieszczęściom na Majdanie zapobiegły negocjacje z udziałem polskiego ministra. Dziś, jeśli jest szansa na sankcje wobec Rosji, to w dużej mierze za sprawą polskiego rządu działającego i racjonalnie, i stanowczo. Polityka to może mało jagiel­lońska, za to profesjonalna i poważna.
Tomasz Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz