Prawo i Sprawiedliwość najwyraźniej
przestraszyło się swego poparcia dla rządu w sprawie Ukrainy. Rozpoczęło więc
huraganowy atak na premiera i ministra spraw zagranicznych. Atak ma dwa cele:
osłabienie premiera Tuska i wzniesienie pomnika Lechowi Kaczyńskiemu.
Rozejm nie mógł trwać długo.
Wiadomo było, że się skończył, gdy pojawiły się sondaże wskazujące, że kryzys
pomaga Platformie. Gdy więc KS ustami swego lidera popiera działania polskich
władz w sprawie Ukrainy, wszystkie inne PiS-owskie usta zaangażowane są w
dezawuowanie kompetencji Tuska i Sikorskiego oraz całej ich wieloletniej
wschodniej polityki.
Chór PiS-owskich propagandystów
głośno wyśpiewuje niezmienny refren: „Lech Kaczyński miał rację” „Jarosław
Kaczyński miał rację”, ewentualnie, jak to na wazeliniarskiej okładce ujął
jeden z prawicowych tygodników, „Kaczyńscy zawsze mieli rację”. Jeśli więc Tusk
i Sikorski brzmią rozsądnie, to dlatego, że „mówią Kaczyńskim”.
Dowodem ostatecznym absolutnej
nieomylności byłego prezydenta jest jego zdanie z 2008 r., że dziś Gruzja,
potem Ukraina, a następnie państwa bałtyckie i być może Polska. Myśl to
niestety mało wyrafinowana, bo zapędy Kremla, by połknąć Ukrainę, widoczne
były już w 2004 r., a tezy zawierające słowa „być może” z założenia się
sprawdzają.
Nie bagatelizuję ani banalnej
słuszności owej tezy, ani ważnego gestu, jakim była demonstracja poparcia dla
Gruzji zaaranżowana przez Lecha Kaczyńskiego. Polityka wschodnia byłego
prezydenta, choć oparta na dobrym instynkcie, była jednak pasmem porażek równie
kompromitujących, co upokarzających. Prawidłowy instynkt rodził politykę
doskonale nieskuteczną.
Założenie, że nie można ufać Rosji
i ulegać Niemcom, a trzeba stawiać na Amerykanów, w praktyce sprawiło,
że stosunki z Rosją zostały zamrożone, stosunki z Niemcami były pełne
wzajemnej niechęci, a stosunki z Ameryką pełne mrzonek po naszej stronie i
zimnych pryszniców fundowanych nam przez drugą stronę.
Uzasadnioną obsesją Lecha
Kaczyńskiego było energetyczne bezpieczeństwo Polski. Założenie słuszne,
polityczne inicjatywy z niego wynikające - niedowarzone lub naiwne. Polska
kupiła rafinerię w Możejkach - w oparciu o rosyjskie paliwo mieliśmy się uniezależnić
od Rosji. Poza kłopotami Orlenu nic ten zakup nie dał. Potem był pomysł
powołania Wspólnoty Energetycznej. Efektem był szczyt w Krakowie zakończony
fiaskiem i bolesną polityczną porażką - najważniejszy zaproszony, prezydent
Kazachstanu Nazarbajew, zamiast do Krakowa pojechał do Moskwy.
Porażką zakończyły się również
starania Lecha Kaczyńskiego, by NATO przyjęło plan działań na rzecz członkostwa
Ukrainy i Gruzji. Cel duszny, ale jak go osiągnąć, gdy nie umie się zbudować
prawdziwej koalicji na rzecz jego realizacji.
Lech Kaczyński, jak mógł,
wspierał prezydenta Juszczenkę. W rewanżu Juszczenko ogłosił Banderę
ukraińskim bohaterem narodowym, co było dla Polski oczywistym despektem - kancelaria Lecha Kaczyńskiego skomentowała
decyzję Juszczenki oświadczeniem, z którego wynikało, że budzi ona sprzeciw
polskiego prezydenta.
Wysiłki Lecha Kaczyńskiego w
sprawie zbudowania dobrych relacji z Litwą zostały spuentowane kilka dni przed
smoleńską katastrofą. W dniu wizyty prezydenta w Wilnie litewski parlament
odrzucił projekt ustawy, która umożliwiłaby Polakom na Litwie zapis swego
nazwiska w języku polskim. Kolejny despekt.
Bezpieczeństwo Polski miała
wzmocnić tarcza antyrakietowa. Niestety administracja Obamy w 2009 r. de facto
wyrzuciła ten projekt do śmietnika. Jakby tego było mało, uczyniła to 17
września. Następny despekt.
Słyszymy dziś, że wschodnia
polityka Tuska i Sikorskiego zbankrutowała. Nieprawda. Lata temu zbankrutowała
moralnie słuszna, ale politycznie naiwniutka koncepcja jakiejś polityki
pseudojagiellońskiej, w której ważne gesty i uzasadnione moralne odruchy plus
zamaszysta retoryka towarzyszyły amatorskim działaniom. Ukraina wybuchła kilka
miesięcy temu, gdy Janukowycz odrzucił umowę stowarzyszeniową z Unią, będącą
efektem polsko- szwedzkiego pomysłu Partnerstwa Wschodniego promowanego przez
prezydenta Komorowskiego i ministra Sikorskiego. Kolejnym nieszczęściom na
Majdanie zapobiegły negocjacje z udziałem polskiego ministra. Dziś, jeśli jest
szansa na sankcje wobec Rosji, to w dużej mierze za sprawą polskiego rządu
działającego i racjonalnie, i stanowczo. Polityka to może mało jagiellońska,
za to profesjonalna i poważna.
Tomasz Lis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz