sobota, 22 marca 2014

Królowie Życia



WOJCIECH FRYKOWSKI uważał pośpiech za znak złego smaku. Kiedyś nad ranem wracał z libacji na dachu triumpha, krzycząc do idących dziewcząt: Robotnice łódzkie! Dlaczego tak rano wstajecie? - fragment książki Sławomira kopra „Skandaliści PRL”


Któregoś dnia Agnieszka [Osiecka] zagadnęła mnie: Co ty tak ciągle o tym Frykowskim opowiadasz ? - wspominał Wojciech Solarz.
- Zacząłem o nim mówić: jaki to jest łobuz, jak on wódkę popija, jak traktuje kobiety, że z jednej strony jest genialnym kierowcą rajdowym, a z drugiej potwor­nym leniem. Ona słuchała, aż powiedziała:
- To ja go muszę poznać.
Dałem jej jego adres i telefon. I stała się rzecz straszna. Pięć-sześć tygodni później dostałem pocztówkę z Kazimierza: „Tu jest cudownie, całujemy serdecznie - Agnieszka i Wojtek”.
Wojciech Frykowski był jedną z najwięk­szych legend PRL, człowiekiem przewijają­cym się przez niemal wszystkie wspomnienia z tego okresu. Postać niezwykle malownicza, osobnik obdarzony ogromną fantazją i zawsze dysponujący dużą gotówką. A do tego nigdy nie żałował jej dla przyjaciół i znajomych.

JAN FRYKOWSKI
„Ojciec Wojciecha urodził się na milionera - pisał Krzysztof Kąkolewski - i był nim. Cokolwiek zobaczył, stawało się towarem.
Pieniądze - mówiono - ścigają go nieustan­nie, prześladują. Miał talent posiadania, ale uważał się za człowieka pracy, który pracuje w pieniądzu”.
Jan Frykowski pochodził z Poznania, przed wojną zajmował się drobnymi interesami, a budowę swojego imperium rozpoczął w latach okupacji. Największe sukcesy osiągnął jednak już w czasach Polski Ludowej. Tuż po wojnie założył firmy na Pomorzu, w Wielkopolsce i Łodzi, specja­lizował się w transporcie oraz produkcji wyrobów chemicznych i tekstylnych. Gdy komuniści ograniczyli działalność prywat­nych przedsiębiorców, Frykowski przeniósł się do podziemia gospodarczego i nadal znakomicie prosperował. „Stworzył [...] organizację zaufania, w której mieli etaty i pełnili funkcje członkowie jego rodziny i przyjaciele. [..,] Jak się mówi, miał własne zasoby dolarowe, bank podziemny, który był tak potężny, że jego decyzje kupna i sprzeda­ży walut miały wpływ na notowania rynku czarnogiełdowego w Polsce” [...].
„Z natury rzeczy taki człowiek jak mój oj - ciec był wrogiem klasowym - wspominał Je­rzy Frykowski, brat Wojtka. - Miał przeciwko sobie Państwową Izbę Handlową, inspekcje kontrolno-rewizyjne, izby skarbowe, komisje specjalne do walki ze spekulacją. Wszystkich trzeba było przekupywać. Straszyło widmo obozu pracy dla spekulantów w Mielęcinie”
Rodzinie jednak znakomicie się po­wodziło, do dyspozycji było zawsze kilka samochodów, a synowie chodzili do renomowanych szkół. Ojciec przygotowywał ich do przejęcia rodzinnego interesu, poniósł jednak spektakularną porażkę wychowawczą. Jerzy, zamiast studiować chemię, wybrał prawo (obecnie jest producentem filmowym), a Maciej ukończył socjologię (zamiast szkoły handlowej). Tylko Wojciech początkowo nie zawodził, ukończył studia na Politechnice Łódzkiej, niebawem okazało się jednak, że on również nie spełni oczekiwań ojca. Bardziej odpowiadało mu „towarzystwo chuliganów i studentów szkoły filmowej” a swoje kon­takty z naukami technicznymi ograniczył do udziału w imprezach organizowanych przez studentów politechniki. Związał się wów­czas z „polską Brigitte Bardot” późniejszą modelką Ewą Morelle.

EWA
Dziewczyna była wówczas w drugiej klasie liceum. Poznali się w bardzo romantycznych okolicznościach. Frykowski pojawił się przed nią w roli rycerza broniącego damy przed bandytami. „Została otoczona przez chuli­ganów - relacjonował Kąkolewski - którzy zaczęli zdzierać jej sukienkę i szarpać za włosy. W tej chwili usłyszała pisk opon, na chodnik wjechał samochód amerykańskiej marki, roztrącając bandę. Z wozu wyskoczył barczysty młody chłopak, który straszli­wym ciosem rzucił jednego chuligana na ziemię, a drugiego kopniakiem złożył na dwie połowy, po czym jak książę, z rykiem silnika, zarzucając potężnym wozem, uwiózł ocaloną”.
Ewa zakochała się w barczystym i wy­sportowanym młodzieńcu. Wprawdzie Frykowski miał już opinię playboya i lekkoducha, jednak uznała, że będzie dla niej tym jedynym. Gdy zaszła w ciążę, pobrali się, a ich ślub w łódzkiej katedrze był znaczącym wydarzeniem towarzyskim.
Młoda pani Frykowska szybko się jednak przekonała, że życie u boku takiego męża nie będzie łatwe. Zaraz po ślubie „Wojtek od razu gdzieś uciekł”, a potem nie było wcale lepiej. Na domiar złego Frykowski okazał się damskim bokserem. [...]
Obracali się w łódzkim środowisku arty­stycznym, Wojtek uwielbiał przesiadywać w kawiarni Honoratka w gronie studentów szkoły filmowej. Często go widywano w to­warzystwie Romana Polańskiego, którego poznał na balu gałganiarzy. „Nie wpuściłem go wtedy - wspominał reżyser. - Lubił rozrabiać, poza tym nie miał zaproszenia. Omal nie doszło do mordobicia, lecz później, gdy spotkałem go w jakimś barze na mieście, wystąpił z kieliszkiem wódki. Tak się zaczęła nasza długotrwała przyjaźń”.
Polańskiemu Frykowski imponował, był zamożny, przystojny i wysportowany. Wieczorami paradował po Piotrkowskiej jak udzielny książę, schodzono mu z drogi. Sam nie szukał zaczepki, przyłączał się do rozrób, czasami również stawał w obronie słabszych. „Wojtek z nosem boksera i lekkim grymasem ust - opowiadał Polański - miał w sobie coś supermęskiego i wyglądał jak wykidajło z nocnego lokalu. Pod powierzchownością brutala kryła się natura łagodna, złote serce graniczące z sentymentalizmem i absolutna lojalność”.
Zażyłość Frykowskiego ze środowiskiem filmowców była tak wielka, że został nawet studentem szkoły filmowej. Jego studiowanie nie trwało jednak zbyt długo, bowiem relego­wano go z uczelni za przedstawienie kupionej pracy. Ale świat filmu go zafascynował. Sfinansował (oczywiście za pieniądze ojca) pierwszą powojenną prywatną produkcję w bloku wschodnim. Była to krótkometra­żówka Polańskiego „Ssaki”.

SCENY Z ŻYCIA TOWARZYSKIEGO
Frykowscy zamieszkali na zapleczu manu­faktury ojca, skąd Wojtek miał nadzorować produkcję zakładu. Nie był tym jednak specjalnie zainteresowany i bardziej odpo­wiadała mu rola króla życia towarzyskiego. Jedna z organizowanych przez niego imprez przeciągnęła się o dziesięć dni. W tym czasie przez mieszkanie Frykowskiego „przewinęły się dwie ekipy filmowe oraz tabuny bliższych i dalszych znajomych” Z powodu ograniczonego metrażu balanga „wylała się” na dach, gdzie jej uczestnicy „zaliczali nowe towary, które sprowadzasz miasta” Wkrótce u Wojt­ka pojawiła się „delegacja kobiet” z pobliskiej fabryki protestujących przeciwko „gorszącym scenom na dachu, odciągającym ich mężów od pracy”. [...]
Frykowski [...] wyznawał filozofię „zwisu” - uważał, że zabawa i przyjemności są jedy­nym celem w życiu. Miało to zastąpić pracę zawodową i wszelkie inne nudne obowiązki. „Uważał pośpiech za znak złego smaku. Drażniło go i budziło odrazę podobieństwo ludzi do mrówek i pszczół. Tych nie znosił. Kiedyś nad ranem wracał z libacji na dachu triumpha, krzycząc do idących dziewcząt: Robotnice łódzkie! Dlaczego tak rano wsta­jecie?”.
Miał niezwykłe powodzenie u kobiet. Decydował o tym nie tylko zasobny portfel, ale również wolny czas, którym z reguły dysponował. „Mógł zawsze go ofiarować kobiecie - pisał Kąkolewski - towarzyszyć jej wszędzie, nieustannie: do krawcowej, modystki, czekać u fryzjera, opiekować się nią, choćby z nudów - był dobry, doskonaląc w miarę mijania lat swój kunszt, w czasie gdy inni tracili czas na pracę” [...]

NÓŻ W WODZIE
Frykowski senior miał jednak już dosyć wybryków syna i odbył z nim poważną roz­mowę. Zabrał go wraz z Ewą do Warszawy, aby im pokazać kupiony niedawno dworek w Radonicach, a podczas podróży odwoływał się do sumienia Wojtka. Na próżno, w czasie obiadu w Hotelu Europejskim syn „po prostu się urwał” a w drodze powrotnej Ewa oznajmiła teściowi, że chce rozwodu. Frykowski zniknął z Hotelu Europejskiego, aby dołą­czyć do Romana Polańskiego kręcącego na Mazurach „Nóż w wodzie”. Większość akcji rozgrywała się na jeziorze, a Frykowski jako świetny pływak dostał angaż ratownika. [... ]
Po miesiącu dołączyła do męża Ewa. Z przyczyn kwaterunkowych musiała spać razem z Wojtkiem (w końcu wciąż pozo­stawali małżeństwem), był to już jednak łabędzi śpiew ich związku. Przez pewien czas małżonek rościł sobie jeszcze pretensje do wyłączności na jej wdzięki, aż wreszcie interweniowali koledzy z ekipy [...].
Gdy Wojtek się rozwodził, jego ojciec po raz kolejny przekonał się, że los biznesmena w kraju komunistycznym bywa czasami niebezpieczny. Kilka lat wcześniej kupił
transport kradzionej przędzy i teraz wydano nakaz aresztowania. „Wojtek poprosił mnie, żebym pomógł przerzucać ojca z miasta do miasta - opowiadał Andrzej Kostenko. - Raz wiozłem go do Sochaczewa, raz gdzieś koło Błonia. To było jak w komedii. Szyfrowany telefon Wojtka, gdzie mam się stawić. W tym miejscu pojawiał się stary Frykowski w ka­peluszu i w czarnych okularach słonecznych. [...] Czuło się w nim siłę. Wojtek miał respekt przed ojcem” Biznesmen ostatecznie trafił do więzienia, gdzie spędził dwa lata. Zza krat nadzorował interesy, a wolny czas spędzał, wyplatając wiklinowe koszyki. [...]
W tym czasie Wojtek był już związany z Agnieszką Osiecką. Poetka uległa jego uro - kowi; inna sprawa, że zawsze miała słabość do skandalistów. Jednym z poprzedników Wojtka był przecież Marek Hłasko. „Wojtek był postacią tak malowniczą - wspominała po latach - że w wielu ludziach, nie tylko we mnie, wzbudzał fascynacje literackie. Posiadał swoisty dar uwodzenia ludzi, nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Każdy miał wra­żenie, że w chwili poznania Wojtka otwierał się przed nim baśniowy świat kolorowych przygód”.
Pobrali się w Zakopanem latem 1963 r., a świadkami na ślubie byli Bogumił Kobiela i Krzysztof Komeda. Pan młody wystąpił w smokingu, do ślubu jechali białym oplem Frykowskiego. Uroczystość miała nieco­dzienny charakter. „Do dziś nieraz wzdragam się na myśl o restauracyjnym charakterze tego ślubu - opowiadała Osiecka. - Ten smoking w upalną niedzielę, ten biały opel, to towa­rzystwo pensjonatowe... Jeszcze dziś czuję jakby zapach sałatki francuskiej. Aż dziw bierze, że kelner nie przyniósł rachunku na ołtarz. Przez cały czas miałam poczucie grzechu. To śmieszne, ale wydawało mi się, że to może sen, że się przerwie”.
Zamieszkali w Radonicach, które stary Frykowski traktował „jako dobrą lokatę kapitału”. Przyjmowali wielu gości, bywali tam: Dygatowie, Morgensternowie, Cy­bulski, Kobiela, Skolimowski, Czyżewska. Na ich cześć urządzano huczne zabawy zwane frykowiskami, pod tym względem na Wojtka zawsze można było liczyć. Fry­kowski miał jednak artystyczne aspiracje, podobno „w środku zżerała go ambicja”. Marzył o karierze scenarzysty, w Radonicach z pomocą żony napisał nawet scenariusz. Dostał zaproszenie na rozmowy od jednej wytwórni, ale skończyło się jak zwykle w jego przypadku. Wystarczyło, że tego dnia padał deszcz, a postój taksówek był pusty, aby Wojtek zrezygnował ze spotkania.
Okazał się również fatalnym gospoda­rzem. Polecił rozpędzić własne stado owiec (irytowało go ich beczenie), drażniły go również pszczoły z pobliskich uli. Na koniec zwolnił zarządcę majątku zanudzającego go przyziemnymi sprawami. Osiecka również nie mogła się tam odnaleźć. [...] Obyczaje Frykowskich były jej obce; ona, córka artysty, poetka z inteligenckiej rodziny, nie potrafiła zrozumieć interesów teścia i nienormalnego świata gospodarki PRL. Pomimo to usiłowała tworzyć, w Radonicach powstały teksty do spektaklu „Niech no tylko zakwitną jabłonie”. Małżeństwo z Frykowskim układało się jednak coraz gorzej, Wojtek okazywał pogardę dla jej pracy i regularnie nadużywał alkoholu. Irytował żonę swoją „pijacką mitomanią”, w efekcie niedzielne przedpołudnia często upływały „na płaczliwym kacu”. Bywał zazdrosny o swoich poprzedników, ale przywłaszczył sobie kożuch otrzymany przez żonę od Hła­ski. Kiedy jednak po kolejnej awanturze (tym razem o Andrzeja Jareckiego) Agnieszka musiała uciekać z pędzącego samochodu, to zdecydowała się na rozwód.
Po jej odejściu Frykowskiemu nudziło się jeszcze bardziej.[...] Zapłacił za doprowadzę - nie do dworu specjalnej linii telefonicznej, a potem wydawał ogromne sumy na rachunki. To jednak nie pomogło mu zwalczyć nudy, tym bardziej że z nieukrywaną zazdrością obserwował początki kariery Romana Po­lańskiego na Zachodzie. Sam też postanowił opuścić Polskę.

ABIGAIL
Właściwie nie wiadomo, co dokładnie pla­nował Frykowski. Chciał współpracować z Polańskim? Jeżeli tak, to w jaki sposób? A może po prostu pragnął coś zmienić i za­bić nudę dostatniego życia? W Polsce miał praktycznie wszystko, Zachód zaś stanowił dla niego wyzwanie. Niebawem okazało się jednak, że będzie skazany niemal wyłącznie na samego siebie, imperium Frykowskich runęło bowiem kilka miesięcy później, gdy w wypadku samochodowym zginął jego ojciec. [...]
Na początku trafił do Francji, w Marsylii przez pewien czas towarzyszył Hłasce. Żaden z nich nie miał pieniędzy, snuli zatem plany zaciągnięcia się do Legii Cudzoziemskiej. Ostatecznie jednak Marek grzecznie powrócił
do zamożnej żony, natomiast Frykowski wybrał się za Atlantyk. W Nowym Jorku dopisało mu szczęście. [...] Dzięki dobrze już zadomowionemu w USA Jerzemu Kosińskiemu poznał absolwentkę historii sztuki Abigail (Gibby) Folger. Dziewczyna pochodziła z niezwykle zamożnej rodziny, była córką „księcia kawy”, prezesa Folger Coffee Company. Frykowski zrobił na niej duże wrażenie, najwyraźniej z wiekiem nic nie stracił ze swojego uroku. A chociaż twier­dził, że Abigail jest zbyt bogata, aby mógł ją poślubić, to jednak korzystał z jej pieniędzy. Wprowadził się do nowojorskiego mieszkania dziewczyny, przedstawiał ją jako żonę, a ona nie protestowała.
W USA panowały jednak nieco inne obyczaje niż w Polsce. Córka „księcia kawy” była dziedziczką gigantycznego majątku, ale ojciec uważał, że sama powinna na siebie zarabiać. Wprawdzie miała pokaźny dochód z tytułu spadków (130 tys. dolarów rocznie, równowartość obecnego miliona dolarów), ale duże sumy wydawała na finansowanie kampanii wyborczych demokratów i cele charytatywne. W efekcie Frykowski prosił rodzinę w Łodzi o paczki żywnościowe [...]. Zapewne był jedynym emigrantem z bloku wschodniego, który otrzymywał podobne przesyłki, zamiast je wysyłać.
Zdecydował się wreszcie poprosić o pomoc Polańskiego odnoszącego sukcesy w Hollywood. „Uwijał się wokół Romka Po­lańskiego - opowiadał Kostenko. - Pamię­tam, jak Romek pokazał mi kiedyś wylewny list Wojtka i pytał: Czy on chce się ze mną żenić? A to był list człowieka zestresowa­nego, liczącego na to, że nadejdzie pomoc.
- Romek mu pomogł”.
W sierpniu 1968 r. Abigail i Wojtek prze - nieśli się do Kalifornii [...]. Abigail zatrudniła się w pomocy społecznej, zainwestowała jednak dużą sumę w nowy salon fryzjerski przyjaciela żony Polańskiego, Jaya Sebringa, w San Francisco. Natomiast Wojtek usiłował sobie znaleźć miejsce w świecie filmu. Po­lański zachęcał go do pisania scenariuszy, ale chyba jednak nie wierzył, że Frykowskiemu wreszcie coś się uda. Tym bardziej że do jego legendarnego lenistwa i upodobania do alkoholu doszło jeszcze uzależnienie od narkotyków. Zdesperowany reżyser zatrudnił go wreszcie do prac przy dekoracjach, ale po kilku dniach Wojtek stwierdził, że „nie ma zamiaru wbijać gwoździ w jakieś pieprzone dechy” i zrezygnował z pracy.
Pan Roman pamiętał jednak, że to Frykowski sfinansował przed laty jego krótkometrażówkę. I teraz dał mu posadę ochroniarza swojej ciężarnej żony Sharon Tate. Frykowski zajmował się nią, gdy Po­lański pracował w Londynie, razem z Abigail przenieśli się do posiadłości reżysera. Miesz­kał tam również Jay Sebring. „Niektórzy z naszych gości na Cielo Drive - wspominał Polański - rozdrażnieni jego [Frykowskiego i S.K.] stałą obecnością u nas, nazywali go pieczeniarzem, żigolakiem, a także zarzucali mu, że wyleguje się bez przerwy koło basenu z nieodłączną szklaneczką wina w ręce. Nie zamierzałem we własnym domu żałować przyjacielowi wina”.

MASAKRA PRZY CIELO DRIVE
Polański był w Londynie, gdy otrzymał tra­giczną wiadomość z Los Angeles. „Właśnie miałem wyjść na spotkanie z Victorem Lownesem, kiedy zadzwonił telefon - wspominał po latach. - Od razu poznałem Billa [Tennanta, swojego agenta - S.K.] i zapytałem, jak się czuje. - Źle - zabrzmiała odpowiedź. Jego głos wydawał mi się daleki, przytłu­miony. Zdziwiło mnie to, ponieważ zwykle przy połączeniach z Ameryką miało się wrażenie, że rozmówca siedzi w sąsiednim pokoju. - W domu wydarzyło się nieszczęście i powiedział. Sądziłem, że ma na myśli jakąś rodzinną awanturę u siebie - wiedziałem, że jego małżeństwo przeżywa kryzys - ale na wszelki wypadek zapytałem: - W czyim domu? - W twoim. Sharon nie żyje. Wojtek, Gibby i Jay też. Wszyscy nie żyją. Usłyszałem swój własny głos: Nie, nie, nie! ”
W nocy z 8 na 9 sierpnia 1969 r. do po­siadłości Polańskich wdarli się członkowie sekty Rodzina Charlesa Mansona. Przed domem zastrzelili 18-letniego Stevena Parenta, gościa ogrodnika, któremu chciał sprzedać radio z zegarem (zbierał pieniądze na studia). Będąca w ósmym miesiącu ciąży Sharon Tate otrzymała 16 ciosów nożem, Jay Sebring został ugodzony siedem razy i dodatkowo postrzelony, ich ciała znaleziono związane razem sznurem. Wojtek bronił się do upadłego, na jego ciele było 51 ran kłutych, dwukrotnie zraniono go z broni palnej, dostał też wiele razów tępym narzędziem w głowę. Abigail otrzymała 28 ciosów nożem.
Ciała Frykowskiego i Folger znaleziono na trawniku koło domu. Najwyraźniej w ostat­niej chwili próbowali uciec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz