Laryngolog kazał
pacjentkom zdejmować spodnie. Sąd Najwyższy rozważy, czy to, co potem robił,
było inną czynnością seksualną, czy też obcowaniem płciowym.
HELENA KOWALIK
Czerwcowy ranek 2012 r. W
przychodni medycyny pracy w Krakowie kolejka pacjentów, wszyscy muszą przejść
rutynowe badania, które wpisuje się do książeczki zdrowia. 22-letnia Zofia L.
już oddała krew do analizy, pozostało jeszcze zmierzenie ciśnienia. Czeka na
wezwanie pielęgniarki. Z gabinetu naprzeciwko (na drzwiach nazwisko lekarza:
Wacław K., laryngolog) wychodzi krępy starszy mężczyzna bez fartucha i
rozgląda się po oczekujących. Pyta, czy wszyscy do gabinetu 117, czy może ktoś
jest zapisany do niego. Cisza. Wtedy lekarz podchodzi do L. Pochyla się nad
nią, z troską szepcząc: - Czy pani ma problemy z tarczycą? Gdy dziewczyna
odpowiada, że chyba nie, zresztą nie wie, doktor zaprasza ją do pokoju. -
Będziemy mieli diagnozę - zapewnia młodą kobietę – nim wezwą panią na badanie ciśnienia.
W gabinecie dr Wacław K. sadza
Zofię L. na stołku, poleca otworzyć usta. Zagląda do gardła, masuje szyję.
Pyta, czy coś odczuwa, gdy ją dotyka. - Jakbym miała gulę w gardle - odpowiada pacjentka. - Z tarczycą raczej w porządku -
uspokaja ją lekarz - ale jeszcze się upewnię po zbadaniu brzucha.
Każe dziewczynie położyć się na
kozetce, podnieść bluzkę i opuścić spodnie. Dotyka żeber, schodzi w okolice
pachwiny. Teraz pada polecenie zsunięcia dolnej bielizny - ręce lekarza są już w okolicy krocza. - i co czujesz, gdy
cię tam dotykam? - dr K. zagląda pacjentce w twarz. Ona, speszona, milczy,
odwraca głowę. Ale gdy laryngolog każe jej się odwrócić, klęknąć i oprzeć na
łokciach, bo chciałby ją zbadać od tyłu, dziewczyna posłusznie wykonuje
polecenie. Zrywa się z leżanki dopiero wtedy, gdy czuje palec lekarza w swoich
narządach rodnych.
Nim wybiegnie z gabinetu, jeszcze
usłyszy: Tylko się nie denerwuj, bo od tego
rośnie tarczyca. A tam masz wąsko, dla twojego chłopaka na pewno Gdy Zofia L.
dochodziła do równowagi na korytarzu, zagadnęła ją młoda kobieta, która stała
na końcu kolejki. Przedstawiła się: Anna O. - Widzę, że on zrobił ci to samo,
co chciał mnie... - zaczęła rozmowę. W ustronnym miejscu opowiedziały sobie
wszystko, co im się przydarzyło w gabinecie laryngologa. Zdecydowały, że o
molestowaniu seksualnym powiadomią policję. Przedtem jednak poszły do
kierowniczki przychodni. Ta z góry przeprosiła pacjentki za zachowanie lekarza
(choć nie uwierzyła w to, co opowiedziały) i zaproponowała rekompensatę: nie
będą musiały czekać w kolejce, sama podbije im książeczki i jeszcze zwróci po
60 zł opłaty za badania. Do konfrontacji z laryngologiem nie doszło, gdyż tego
dnia już skończył dyżur.
Tydzień później Anna O.
dowiedziała się od wartownika przy bramie w swoim zakładzie pracy, że pytał o
nią jakiś starszy mężczyzna. Chciał wiedzieć, gdzie mieszka. Opis jego wyglądu
wskazywał, że był to Wacław K.
TŁUCZEK DO MIĘSA
3 lipca 2012r. W Krakowie upał, w
południe jest ponad 30 st.
C. Na krawężniku osiedlowej uliczki, przy której stoi dom rodzinny Anny O., siedzi
dziwnie ubrany mężczyzna: ma głęboko nasuniętą na czoło czapkę bejsbolówkę,
czarne okulary, takież rękawiczki i torbę do przewieszenia przez ramię. Matka
Anny odrywa się na chwilę od gotowania obiadu i wygląda przez otwarte okno. Na
jej widok mężczyzna raptownie zasłania twarz. Kobieta wraca do swojej roboty.
Trzy godziny później pod dom
podjeżdża swoim volkswagenem
Anna O. Wychodząc z samochodu, niechcący
upuszcza kluczyki. Schyla się po nie i wtedy czuje na karku, że ktoś ją mocno
trzyma, tak że nie może podnieść głowy. Słyszy: „Teraz się, suko, przejdziemy”.
O. usiłuje się wyrwać napastnikowi, bije rękami na oślep, ale mężczyzna jest
silniejszy. Rzucił nią na pobliski
żywopłot i kilkakrotnie prysnął w
twarz gazem. Na szczęście Anna nosi okulary. Krzyk napadniętej usłyszała
sąsiadka, która wyrzucała śmieci. Do biegnącej z pomocą dołączył przechodzący
mężczyzna. W samą porę, bo napastnik zdołał zerwać ofierze okulary i grożąc
kuchennym nożem, ciągnął ją po chodniku do samochodu. Nie udało mu się, bo zobaczył
go z balkonu (akurat wywieszał pranie) policjant, który miał wolne po służbie.
Zbiegł i obezwładnił oprawcę, wyrywając mu nóż. Nim przyjechał wezwany patrol
policji, akcja ratunkowa została zakończona. Przerażona O. wypłakiwała się na
ramieniu swojego chłopaka, a obok stali jej rodzice i współczujący sąsiedzi.
Po wylegitymowaniu napastnika
okazało się, że jest to dr Wacław K. Wykrzykiwał nerwowo: „Co ja narobiłem?!”,
i prosił funkcjonariuszy, aby go puścili wolno, chciał tylko porozmawiać ze
swoją pacjentką.
K. został zabrany na komisariat. W
jego torbie znaleziono metalowy tłuczek do mięsa, taśmę klejącą, dwa foliowe
worki, skórzany pasek, lateksowe rękawiczki i tabletkę escapelle'u medykamentu wywołującego wczesne poronienie po
niezabezpieczonym stosunku. W portfelu miał dwa egzemplarze oświadczenia
adresowanego do kierowniczki przychodni medycyny pracy.
Jego treść: „Informuję, że ja,
Anna O., złożyłam fałszywe zeznania dotyczące jakoby molestowania mojej osoby
przez lekarza Wacława K. Podczas badania laryngologicznego była obecna
pielęgniarka i nie doszło do żadnego molestowania. Pomówiłam lekarza, bo
chciałam uzyskać duże finansowe odszkodowanie, na pewno jest bogaty. Siedząc
na korytarzu, rozmawiałam z pacjentką, chyba się nazywa Zofia L., która
powiedziała mi, że podoba się jej ten laryngolog, gdyż jest bardzo pogodny,
uśmiechnięty i chętnie leczy, nawet pytał się, kto czeka do jego gabinetu.
Powiedziałam jej, że on wygląda na naiwnego i można go wykorzystać, podając, że
w czasie badania molestował pacjentkę. Zofia L. zdecydowała, że tak zrobi i
zgłosi ten fałszywy fakt kierowniczce przychodni.
Nie wiem, co w takiej sytuacji ja
zrobię z sobą, ale chcę mieć czyste sumienie, dlatego musiałam ten list
napisać i przekazać gdzie trzeba”.
GAZEM PIEPRZOWYM W PACJENTA
Obrażenia 28-letniej Anny O. nie
okazały się zbyt dotkliwe i po kilku dniach mogła być przesłuchana przez
śledczych.
W przychodni medycy pracy znalazła
się z powodu obligatoryjnych badań okresowych. Ze względu na ich szeroki
zakres przychodziła tam kilka razy.
Nieoczekiwane zaproszenie laryngologa na badanie tarczycy usłyszała już podczas
pierwszej wizyty. Do gabinetu weszła z ufnością, posłusznie się położyła na
kozetce, odsłoniła brzuch, rozpinając spodnie. Zawahała się, gdy laryngolog kazał
jej zdjąć majtki. W tym momencie do gabinetu ktoś zapukał i lekarz się odsunął.
Wykorzystała to, wybiegła na korytarz. Czuła, że płonie jej twarz i wszyscy w
kolejce to widzą. Następnego dnia taką samą reakcję dostrzegła u młodej
kobiety, która pospiesznie wychodziła z pokoju nr 113. Podeszła do niej w
miejscu, gdzie nie było ludzi, i zachęciła do zwierzeń uwagą, że prawdopodobnie
doświadczyły tego samego od lekarza zboczeńca.
Tą pacjentką była studentka Zofia
L. Przesłuchiwana w komisariacie szczegółowo opisała zachowanie laryngologa,
potwierdzając wersję znajomej z przychodni.
Doprowadzony z aresztu 60-letni
Wacław K. już od progu zaprzeczył absurdalnemu, jak to określił, podejrzeniu o
molestowanie pacjentek. Owszem, podjechał na uliczkę, przy której mieszkała
pani O., bo chciał z nią porozmawiać. Siedział kilka godzin na krawężniku, gdyż
osłabł z gorąca na dworze, a także z powodu otrzymania zatrważającej
telefonicznej informacji od żony. W czasie jego nieobecności w domu listonosz
przyniósł wezwanie z policji, że ma się stawić na przesłuchanie w związku z art. 197 Kodeksu karnego. Żona zajrzała do internetu i wyczytała,
że chodzi o przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajności.
- Wiedziałem od kierowniczki
przychodni - zeznał lekarz - o absurdalnej skardze jakichś dwóch pacjentek.
Uznałem, że to z ich strony prowokacja, dlatego wziąłem z rejestracji adres tej
starszej, aby się z nią spokojnie rozmówić w neutralnym miejscu.
Na pytanie, skąd znalezione przy
nim pisemne rzekome przyznanie się Anny O. do winy, dr K. wyjaśnił, że
przygotował to oświadczenie w kafejce internetowej, gdyż był przekonany, że
młoda kobieta dobrowolnie podpisze się pod tekstem.
- A pozostałe dziwne rzeczy w
podręcznej torbie? Do czego miały służyć? - dopytywał się funkcjonariusz.
Otóż, wyjaśniał bez zająknienia
laryngolog, włożył do torby tłuczek do mięsa, który był w bagażniku i podczas
jazdy się turlał, czyniąc hałas. Nóż kuchenny, taśma klejąca i worki foliowe to
normalne wyposażenie jego samochodu, na wypadek gdyby chciał coś wyrzucić do
śmietnika. Gaz pieprzowy zwykł nosić przy sobie, bo mógłby go zaatakować jakiś
agresywny pacjent. Nie zamierzał nim pryskać w
oczy pani O. Zrobił to wyłącznie we własnej obronie, gdy wydarzenia na ulicy
potoczyły się zupełnie inaczej, niż planował.
To Anna O. pierwsza podbiegła do
niego, gdy tylko zaparkowała samochód. Wykrzykiwała: - Ja ci dopiero pokażę,
na co mnie stać, zażądamy odszkodowania finansowego, wykończymy cię! Chwyciła
go za koszulę, szarpała, drapała paznokciami. Usiłował ja odepchnąć, ale ona
ponownie doskakiwała. Wtedy psiknął w jej stronę gazem pieprzowym i zaczął
uciekać, niestety histerycznym krzykiem ściągnęła mieszkańców okolicznych
domów. Zatrzymali go, rzucili na ziemię, wezwali policję, pogotowie, choć tej
histeryczce nic się stało, kilka drobnych skaleczeń.
Ponownie przesłuchiwany Wacław K.
wyraził ubolewanie, że znalazł się pod domem poszkodowanej. To było
nierozsądne, chciałby przeprosić uczestników zajścia. Jedyne, co go tłumaczy,
to wzburzenie nieprawdziwym posądzeniem o molestowanie. Zawód lekarza wykonuje
od 30 lat, ma w miejscu pracy dobrą opinię. Zdaje sobie sprawę, że te rzeczy w
torbie podręcznej wyglądały podejrzanie, ale to tylko takie niewinne
dziwactwo, nie pomyślał, że w pewnych okolicznościach mogą zaszkodzić jego
wizerunkowi. Nie powinien na spotkanie z Anną O. brać tej torby. Ale w żadnej
mierze nie miał zamiaru pozbawienia jej wolności.
Potem Wacław K. odmówił składania
wyjaśnień. Złożył wniosek o dobrowolne poddanie się karze: rok i osiem miesięcy
więzienia z warunkowym zawieszeniem na pięć lat. Prokurator odrzucił
propozycję; uznał, że powinien odbyć się proces.
K. został skierowany do szpitala
na badanie psychiatryczno-psychologiczne. W rozmowie z psychologiem przyznał
się, że sześć lat wcześniej miał już postawiony zarzut molestowania pacjentki.
Z oskarżenia rzecznika odpowiedzialności zawodowej sprawa trafiła do sądu
lekarskiego, który zawiesił sprawcy prawo wykonywania zawodu i skierował go na
specjalną terapię radzenia sobie z emocjami natury seksualnej. Po zakończonym
cyklu leczenia Wacław K. został uznany za zdrowego i mógł już wrócić do
przychodni. W roku 2012 biegli psychiatrzy i psycholodzy nie dopatrzyli się u
badanego zaburzeń w sferze popędu płciowego.
Wacław K. został oskarżony o
przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Ponadto odpowiadał
za napaść na Annę O. z zamiarem pozbawienia jej wolności
oraz wywarcia na nią jako świadka w
sprawie o molestowanie.
SPÓR O PALEC
Na rozprawie sądowej oskarżony
ostatecznie przyznał się do kompromitujących go zdarzeń w przychodni, choć
początkowo kłamał, przekonując sąd, że nie mógł zrobić nic nagannego Annie O.,
gdyż w czasie badania w gabinecie była rejestratorka. Jednak poszkodowana
udowodniła, że owa urzędniczka owszem, zajrzała do pokoju lekarza, ale tylko na
chwilę i podczas pobytu pierwszej pacjentki. Podczas kolejnej wizyty już jej
nie było.
Co do napaści na ulicy, oskarżony
zasłonił się niepamięcią. Możliwe, że uderzył tę kobietę, ale trudno mu sobie
przypomnieć, co robił owego czerwcowego popołudnia. Co do jednego niemiał
wątpliwości, na dworze było bardzo gorąco. I na pewno nie miał zamiaru
uprowadzenia Anny O.
Natomiast doskonale pamiętali
dramatyczne wydarzenia na cichej uliczce wezwani przez sąd świadkowie. Ich
relacje skrupulatnie dokumentowały przebieg wypadków. O nowych okolicznościach
zeznał chłopak Anny O., która tuż przed przewróceniem jej na żywopłot i
obezwładnieniem gazem zdążyła zatelefonować do narzeczonego, wołając o ratunek.
- Usłyszałem odgłosy uderzenia i
mężczyznę mówiącego: „Chodź tu, suko” - powiedział świadek. - Natychmiast
pojechałem pod dom swojej dziewczyny i pomogłem obezwładnić napastnika, który
ciągnął Annę w pobliskie krzaki. Zaraz potem przyjechał patrol policji i
powalili faceta na ziemię. Płakał, powtarzając: „Co ja narobiłem?!”.
Te ostatnie słowa świadka nie
wzbudziły współczucia obecnych na sali sądowej do oskarżonego lekarza. - To
symulant - twierdził ojciec Anny O. - Gdy go
skuwali, udawał, że płacze, ale łzy mu nie leciały.
Z kolei matka poszkodowanej opowiedziała
o traumie córki, która mimo upływu czasu nadal boi się wyjść o zmroku z domu.
Sąd uznał, że przestępcze
działanie Wacława K. w gabinecie wobec obu oskarżających go pacjentek powinno
zostać za- kwalifikowane zarówno jako doprowadzenie do poddania się innej
czynności seksualnej, jak i do obcowania płciowego.
Wacław K. został skazany na cztery
i pół roku więzienia oraz otrzymał zakaz wykonywania zawodu lekarza przez pięć
lat. W praktyce z uwagi na wiek oznaczało to, że już nie będzie miał kontaktu z
pacjentami. Mocą orzeczenia sądu Zofia L. miała otrzymać od sprawcy 10 tys. zł
zadośćuczynienia. Domagała się 50 tys. zł.
Jej pełnomocnik wniósł o uchylenie
wyroku. Konkretnie o zmianę kwalifikacji prawnej - z innej czynności seksualnej
na obcowanie płciowe, gdyż wówczas Kodeks karny przewiduje wyższy wyrok, do 12
lat więzienia. Poszkodowane nie zgodziły się też z uzasadnieniem wyroku, że
sama czynność molestowania trwała krótko i nie była to duża dolegliwość
fizyczna.
Natomiast adwokat skazanego wnosił
o wyeliminowanie z opisu czynności sformułowania o doprowadzeniu Zofii L. do
obcowania płciowego. W wystąpieniu do Sądu Najwyższego o kasację wyroku obrońca
postawił pytanie: „Czy wystarczającym kryterium pozwalającym na oskarżenie jest
wystąpienie penetracji rozumianej jako wniknięcie przez sprawcę w naturalny
otwór ciała osoby pokrzywdzonej, czy też konieczna jest każdorazowa ocena formy
tej czynności, intensywności i czasu trwania oraz stopnia dolegliwości
ofiary?’!
W odpowiedzi na kasację obrońcy
pełnomocnik Zofii L. wniósł o jej oddalenie: „Skarżący się nie przedstawił
żadnej argumentacji w tym zakresie, lecz poprzestał jedynie na stwierdzeniu, że
skazanie było rażące, a jego konsekwencją jest zbyt wysoka kara. W ocenie
skarżącego się włożenie palca do narządu płciowego kobiety nie stanowi
obcowania płciowego, lecz jedynie inną czynność seksualną, ponieważ penetracja
penetracji nierówna’!
Czy to znaczy - zastanawiał się
pełnomocnik poszkodowanej - że włożenie jednego palca w intymne miejsce
kobiety na sekund jest mniejszym naruszeniem stanu wolności człowieka od
włożenia całej dłoni i na dłużej?
Kasacja została przyjęta, wyrok
Sądu Najwyższego jeszcze nie zapadł.
*IMIONA I INICJAŁY POSZKODOWANYCH ZOSTAŁY
ZMIENIONE.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń