Pijany mężczyzna popchnięty przez posła
PiS Dawida Jackiewicza zmarł. Prokurator umorzył śledztwo, wątpliwości
pozostały.
Po sześciu latach o sprawie znów jest
głośno.
CEZARY ŁAZAREWICZ
Dałbym
wszystko, żeby ten wieczór nigdy się nie zdarzył
- mówi dziś
Dawid Jackiewicz.
- Gdy ten
człowiek się na mnie zamachnął, odruchowo go odepchnąłem, bo groziło mi
niebezpieczeństwo. Nie zrobiłem tego, bv go skrzywdzić, ale żeby się bronić.
Jackiewicz to
dolnośląski baron PiS. Karierę zaczynał jako wiceprezydent Wrocławia u boku
Rafała Dutkiewicza, potem był wiceministrem skarbu w rządzie Jarosława
Kaczyńskiego i jego zaufanym współpracownikiem. Jest jednym z głównych mówców
na wrocławskich marszach pamięci o Smoleńsku.. W ubiegłym roku wsławił się
brutalny m atakiem na Henrykę Krzywonos: nazwał ją łamistrajkiem, a rząd
tchórzami.
To nie jest
malowany pisowski baron, ale człowiek elity władzy, który dba o swoją
rozpoznawalność w mieście - mówi wrocławski dziennikarz, prosząco nie podawanie
jego nazwiska.
Rozpoznawalność
ma swoją cenę. Jackiewicz twierdzi, że do dziś zdarza mu się spotkać ludzi na
ulicy, którzy na jego widok mówią: „Ty morderco”. - Wiecie że ta sprawa będzie
się za mną ciągnęła całe życie, ale mam poczucie, że broniąc żony, dziecka i
siebie, inaczej nie mogłem się zachować - mówi.
Wtedy, 27 grudnia 2006 roku, początkowo wszystko wydawało się proste. Gdy policjanci
przyjechali na przystanek MPK przy ul. Świcradowskicj we Wrocławiu, Dawki
Jackiewicz pokaz; legitymację poselską (nr 116) i leżącego na chodniku nieprzytomnego, pijanego mężczyznę.
„Z jego zachowania wynikało, że może być pedofilem" - napisali funkcjonariusze
W służbowej notatce. Od żony
posła
dowiedzieli się, że mężczyzna zaczepił ją w autobusie i pogłaskał jej pięcioletniego syna. A po wyjściu
z autobusu przyciągnął go do siebie, bełkocząc, że to jego dziecko. Matka
wyrwała mu chłopca, a potem z pobliskiego sklepu wezwała na pomoc męża. Poseł
przyjechał po kilkunastu minutach.
Pamięta, że
zastał roztrzęsioną żonę, która opowiedziała o zdarzeniu, a on na własną rękę
Zaczął poszukiwania. - To był odruch. Pomyślałem, że być może jest w okolicy.
Mógł przecież skrzywdzić kogoś innego - opowiada dziś.
Pijany mężczyzna gdzieś się jednak ulotnił.
więc Jackiewiczowie poszli do sklepu.
Gdy wracali z
zakupami do domu, Anna zobaczyła w autobusie mężczyznę, który przypominał jej
napastnika. Jackiewicz wyskoczył więc z samochodu na przystanku MPK i poprosił
kierowcę o wezwanie policji. Chwilę potem doszło do szarpaniny; mężczyzna
uderzył głową o beton i
stracił przytomność.
„Żadna z
poszkodowanych osób nic odniosła obrażeń" - zanotowali policjanci. Kilka
dni później 56-let ni Zbigniew
Marchel zmarł w szpitalu.
Nie molestował
Śledczy
skupili się najpierw na wątku molestowania syna posła. Pierwsze kroki
skierowali tło mieszkań żony i matki Zbigniewa Marchela. Szukali tam pedofilskich
zdjęć. Niczego nie znaleźli, więc sprawę umorzono.
Teraz
kluczowe stało się wyjaśnienie, co wydarzyło się na przystanku. Początkowo nic
budziło wątpliwości, że Marchel został pobity. Jednak już. podczas pierwszego
przesłuchania posła Jackiewicz zaprzeczył, by
uderzył mężczyznę. Twierdził, że zapytał go, czego chce od jego rodziny. Ten
odpowiedział wulgarnie i podniósł do góry lewą rękę z zaciśniętą pięścią. „Odruchowo,
spodziewając się, że zaraz padnie cios, odepchnąłem go, opierając swoją dłoń
na jego podbródku” - zeznał poseł. Słowo „odepchnięcie” będzie dominować w
śledztwie, wypierając z protokołów' słowa „cios” i „uderzenie”.
Po trwającym rok śledztwie
prokurator Anna Molik nie miała wątpliwości: poseł Jackiewicz działał w
warunkach obrony koniecznej, a jeśli uderzył, to z niewielką siłą. „Cios
wyprowadzony przez Dawida Jackiewicza był adekwatny do sytuacji”
- napisała w postanowieniu o
umorzeniu śledztwa prokurator Molik.
- W mojej ocenie przesłanki do
postawienia zarzutów nieumyślnego spowodowania śmierci nic zostały spełnione
- mówi prokurator Molik,
jednoosobowo rozstrzygając sprawę. Dlaczego nic skierowała jej do sądu? Po
szczegóły odsyła do napisanego przed ponad czterema laty uzasadnienia. Można w
nim przeczytać, że poseł odpierał bezprawny zamach na jego zdrowie.
- Gdyby to nie był poseł, zostałby
pewnie oskarżony, sprawa trafiłaby do sądu i tam rozważano by, czy Jackiewicz
się bronił, czy atakował - mówi znany wrocławski adwokat.
W kwietniu 2008 roku sąd we Wrocławiu
odrzucił zażalenie rodziny Zbigniewa Marchela na
prokuratorskie umorzenie śledztwa. Skończyły się też możliwości odwoławcze.
Krewni zmarłego byli rozgoryczeni.
„Nie wiemy, z jakich powodów umorzono śledztwo - pisała jego żona Aleksandra Marchel. - Braku dowodów, zgonu ofiary, małej szkodliwości
społecznej? Bo na pewno nie z powodu niewinności posła. Dochodzimy do wniosku,
że co prawda mamy w Polsce jedno prawo, ale dwie miary - jedną dla obywatela,
drugą dla polityka”.
Wątpliwości rzeczywiście pozostały. Nie wiadomo na przykład, dlaczego
poseł Jackiewicz, dowiedziawszy się o napaści na żonę i dziecko, nie
zawiadomił od razu
policji. Dziś
mówi. że chciał najpierw odwieźć roztrzęsioną kobietę do domu i potem złożyć
doniesienie. Ale jak miał to zrobić, skoro nawet nie znal rysopisu napastnika?
Nie wiadomo też. dlaczego nikt nic udzielił
nieprzytomnemu Marchelowi pomocy. Mężczyzna przez co najmniej godzinę leżał
na mrozie, zanim przyjechała karetka pogotowia. Jackiewicz zeznał, że poszedł
do kierowcy autobusu, by upewnić się, czy wezwał policję. - Jak wróciłem, to leżał
i chrapał - zeznał.
Poseł początkowo zaprzeczał, by dotykał
nieprzytomnego, ale świadkowie zeznali, że przeciągnął bezwładne ciało na
trawnik i badał mu puls. Nie wezwał jednak lekarza, zrobili to dopiero
policjanci.
Adwokat Krzysztof Bonar. który reprezentował
rodzinę zmarłego, przyznaje, że wszystko toczyło się niestandardowo. Chociażby
to, że policjanci odstąpili od rutynowego zabezpieczenia dowodów na miejscu
zdarzenia. Pozwolili Jackiewiczowi wrócić do domu, przebrać się i dopiero
potem wrócić do komisariatu. To się nic zdarza w podobnych wypadkach - mówi
adwokat.
Bonar twierdzi, że nic ma nawet pewności,
czy osobą, która zaatakowała Jackiewiczów w zatłoczonym autobusie, był Zbigniew
Marchel. Nie odnalazł się żaden świadek, który by potwierdził wersję Anny
Jackiewicz. Nie wyjaśniono, jak wyglądał tamten napastnik i dlaczego pięcioletni
wtedy syn posła mówił o nim „chłopak", choć jednocześnie młodych mężczyzn
nazywa panami dodaje adwokat. Podczas przesłuchania chłopiec przyznał, że nic
widział zajścia przed samochodem, ale dodał: „ Tato powiedział tło mnie i do
mamy. że tego faceta zmiksował. To znaczy, że go tak uderzył, że pojechał do
szpitala”.
- Gdyby sprawa trafiła do sądu, byłaby
szansa na jawny, dwuinstancyjny proces, podczas którego strony mogłyby składać
wnioski dowodowe, brać udział w przesłuchiwaniu świadków i próbować wyjaśniać
wszystkie wątpliwości mówi mecenas Konar.
Poseł ma żal
- Śmierć .Marchela mogła złamać błyskotliwą karierę Dawida Jackiewicza – twierdzą
wrocławscy adwokaci.
Każdy wyrok inny niż uniewinniający pozbawiłby go mandatu poselskiego, który
lider dolnośląskiego PiS sprawuje od roku 2005.
Choć od wypadku minęło prawic sześć lat, a
od umorzenia sprawy cztery, wciąż budzi ona we Wrocławiu duże emocje. Gdy Dawid
Jackiewicz walczył ostatnio o fotel prezydenta miasta, w lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej"
ukazał się tekst Jerzego Sawki „Trup w szafie Jackiewicza" Autor jeszcze
raz zastanawiał się, czy poseł nic przekroczył granic obrony koniecznej.
Argumentował, że nic odpierał on ataku na swoją rodzinę, tylko dopadł agresora
po jakimś czasie. Tej sprawy nigdy porządnie nie wyjaśniono - pisał Sawka – a wrocławska prokuratura postawiła
się w roli sądu”.
To niezawisły sąd powinien ustalić, co
wydarzyło się wtedy na przystanku przy ul. Świcradowskicj - mówi dziś
dziennikarz.
Sawka postawił pytania, które wcześniej
zadawało sobie wielu wrocławian.
I rozpętała
się burza. Prawicowi publicyści od razu wydali
wyrok: poseł PiS został opluty i nie może się skutecznie bronić.
Sam poseł też czuje się opluwany.
- Przez lata znosiłem te zaczepki, ale czas najwyższy z tym skończyć - mówi. - Mam
żal do niektórych mediów, że z powodów politycznych podsycają wrogie zachowania
wobec mnie. Nie było żadnego samosądu. To było działanie w granicach obrony
koniecznej. Cała ścieżka prawna została wykorzystana. Wszystko, co było do
wyjaśnienia, zostało wyjaśnione i nie jestem w stanie nic więcej zrobić, by udowodnić
swoją niewinność. Nie chcę, by konsekwencje takich publikacji ponosiły w
przyszłości moje dzieci. Postanowiłem bronić swojego dobrego imienia.
Dlatego - tłumaczy - skierował do
sądu pozew przeciwko dziennikarzowi gazety. Żąda od Sawki przeprosin i
wydrukowania oświadczenia, że działał w granicach obrony koniecznej, a cała
sprawa została rzetelnie i zgodnie z prawem wyjaśniona.
Jego pełnomocnik Dominik Hunek nie kwestionuje prawa mediów do krytyki
osób publicznych. Jednak dodaje, że w tym wypadku informacje zostały
zmanipulowane i służą zdyskredytowaniu posła.
Innego zdania jest Piotr Rogowski,
jeden z obrońców Sawki: - Sprawę rozstrzygnął jednoosobowo prokurator, a
zażalenie - sąd na niejawnym posiedzeniu. Dziennikarz ma prawo pytać, jeśli ma
wątpliwości. A w tej sprawie jest ich mnóstwo.
- Każda inna osoba niebędąca prominentnym działaczem PiS w okresie, gdy
prokuratorem generalnym był Zbigniew Ziobro, zostałaby oskarżona o nieumyślne
spowodowanie śmierci - dodaje Ryszard Woźniak, drugi obrońca Jerzego Sawki.
Jego zdaniem prokuratura nigdy jednak nic przyzna się do popełnienia błędu. Jedynym
sposobem, żeby w pełni wyjaśnić wszystkie wątpliwości, byłoby wznowienie
sprawy, ale to może zrobić tylko prokurator generalny Andrzej Seremet.
Cywilny proces, który rozpoczął
się właśnie w Warszawie, ma być namiastką tego, który się nie odbył.
Co napisać?
Dawid Jackiewicz przyznaje, że
myślał o jakimś geście wobec krewnych zmarłego. Chciał ich odwiedzić, ale
adwokaci i prokurator mu to odradzili. Z uwagi na dobro toczącego się
postępowania - przekonywali.
Myślał też o napisaniu do nich
listu. - Ale co miałbym w takim liście napisać? Przeprosić, że broniłem się
przed człowiekiem, który napadł najpierw na moją żonę i dziecko, a potem
zamachnął się na mnie? - zastanawia się głośno. - Zamówiłem mszę świętą w
intencji tego człowieka i modliłem się za jego duszę, bo to właściwsze niż
nachodzenie rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz