poniedziałek, 3 marca 2014

Tato go zmiksował



Pijany mężczyzna popchnięty przez posła PiS Dawida Jackiewicza zmarł. Prokurator umorzył śledztwo, wątpliwości pozostały.
Po sześciu latach o sprawie znów jest głośno.

CEZARY ŁAZAREWICZ


Dałbym wszystko, żeby ten wie­czór nigdy się nie zdarzył
- mówi dziś Dawid Jackiewicz.
- Gdy ten człowiek się na mnie zamachnął, odruchowo go odepchnąłem, bo groziło mi niebezpieczeństwo. Nie zrobiłem tego, bv go skrzywdzić, ale żeby się bronić.
Jackiewicz to dolnośląski baron PiS. Ka­rierę zaczynał jako wiceprezydent Wroc­ławia u boku Rafała Dutkiewicza, potem był wiceministrem skarbu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i jego zaufanym współpracownikiem. Jest jednym z głów­nych mówców na wrocławskich marszach pamięci o Smoleńsku.. W ubiegłym roku wsławił się brutalny m atakiem na Henry­kę Krzywonos: nazwał ją łamistrajkiem, a rząd tchórzami.
To nie jest malowany pisowski baron, ale człowiek elity władzy, który dba o swoją rozpoznawalność w mieście - mówi wrocławski dziennikarz, prosząco nie podawanie jego nazwiska.
Rozpoznawalność ma swoją cenę. Jackiewicz twierdzi, że do dziś zdarza mu się spotkać ludzi na ulicy, którzy na jego widok mówią: „Ty morderco”. - Wiecie że ta sprawa będzie się za mną ciągnęła całe życie, ale mam poczucie, że broniąc żony, dziecka i siebie, inaczej nie mogłem się za­chować - mówi.

Bo zaczepiał
Wtedy, 27 grudnia 2006 roku, począt­kowo wszystko wydawało się proste. Gdy policjanci przyjechali na przystanek MPK przy ul. Świcradowskicj we Wroc­ławiu, Dawki Jackiewicz pokaz; legitymację poselską (nr 116) i leżącego na chodniku nieprzytomnego, pijanego męż­czyznę. „Z jego zachowania wynikało, że może być pedofilem" - napisali funkcjona­riusze W służbowej notatce. Od żony
posła dowiedzieli się, że mężczyzna za­czepił ją w autobusie i pogłaskał jej pię­cioletniego syna. A po wyjściu z autobusu przyciągnął go do siebie, bełkocząc, że to jego dziecko. Matka wyrwała mu chłopca, a potem z pobliskiego sklepu wezwała na pomoc męża. Poseł przyjechał po kilkuna­stu minutach.
Pamięta, że zastał roztrzęsioną żonę, która opowiedziała o zdarzeniu, a on na własną rękę
Zaczął poszukiwania. - To był odruch. Pomyślałem, że być może jest w okolicy. Mógł przecież skrzywdzić kogoś innego - opowiada dziś.
   Pijany mężczyzna gdzieś się jednak ulot­nił. więc Jackiewiczowie poszli do sklepu.
Gdy wracali z zakupami do domu, Anna zobaczyła w autobusie mężczyznę, któ­ry przypominał jej napastnika. Jackiewicz wyskoczył więc z samochodu na przystanku MPK i poprosił kierowcę o wezwanie policji. Chwilę potem doszło do szarpa­niny; mężczyzna uderzył głową o beton i stracił przytomność.
„Żadna z poszkodowanych osób nic odniosła obrażeń" - zanotowali policjan­ci. Kilka dni później 56-let ni Zbigniew Marchel zmarł w szpitalu.

Nie molestował
Śledczy skupili się najpierw na wątku molestowania syna posła. Pierwsze kro­ki skierowali tło mieszkań żony i matki Zbigniewa Marchela. Szukali tam pedo­filskich zdjęć. Niczego nie znaleźli, więc sprawę umorzono.
Teraz kluczowe stało się wyjaśnienie, co wydarzyło się na przystanku. Początkowo nic budziło wątpliwości, że Marchel został pobity. Jednak już. podczas pierwszego przesłuchania posła Jackiewicz zaprzeczył, by uderzył mężczyznę. Twierdził, że zapytał go, czego chce od jego rodziny. Ten odpowiedział wulgarnie i podniósł do góry lewą rękę z zaciśniętą pięścią. „Od­ruchowo, spodziewając się, że zaraz pad­nie cios, odepchnąłem go, opierając swoją dłoń na jego podbródku” - zeznał poseł. Słowo „odepchnięcie” będzie domino­wać w śledztwie, wypierając z protokołów' słowa „cios” i „uderzenie”.
Po trwającym rok śledztwie prokurator Anna Molik nie miała wątpliwości: poseł Jackiewicz działał w warunkach obrony koniecznej, a jeśli uderzył, to z niewiel­ką siłą. „Cios wyprowadzony przez Dawi­da Jackiewicza był adekwatny do sytuacji”
- napisała w postanowieniu o umorzeniu śledztwa prokurator Molik.
- W mojej ocenie przesłanki do posta­wienia zarzutów nieumyślnego spowo­dowania śmierci nic zostały spełnione
- mówi prokurator Molik, jednoosobowo rozstrzygając sprawę. Dlaczego nic skie­rowała jej do sądu? Po szczegóły odsy­ła do napisanego przed ponad czterema laty uzasadnienia. Można w nim przeczy­tać, że poseł odpierał bezprawny zamach na jego zdrowie.

- Gdyby to nie był poseł, zostałby pewnie oskarżony, sprawa trafiłaby do sądu i tam rozważano by, czy Jackiewicz się bronił, czy atakował - mówi znany wrocławski adwokat.
W kwietniu 2008 roku sąd we Wrocławiu odrzucił zażalenie rodziny Zbigniewa Marchela na prokuratorskie umorzenie śledztwa. Skończyły się też możliwości odwoławcze.
Krewni zmarłego byli rozgoryczeni. „Nie wiemy, z jakich powodów umorzo­no śledztwo - pisała jego żona Aleksan­dra Marchel. - Braku dowodów, zgonu ofiary, małej szkodliwości społecznej? Bo na pewno nie z powodu niewinno­ści posła. Dochodzimy do wniosku, że co prawda mamy w Polsce jedno prawo, ale dwie miary - jedną dla obywatela, drugą dla polityka”.
   Wątpliwości rzeczywiście pozostały. Nie wiadomo na przykład, dlaczego poseł Ja­ckiewicz, dowiedziawszy się o napaści na żonę i dziecko, nie zawiadomił od razu
policji. Dziś mówi. że chciał najpierw od­wieźć roztrzęsioną kobietę do domu i potem złożyć doniesienie. Ale jak miał to zrobić, skoro nawet nie znal rysopisu napastnika?
   Nie wiadomo też. dlaczego nikt nic udzielił nieprzytomnemu Marchelowi po­mocy. Mężczyzna przez co najmniej go­dzinę leżał na mrozie, zanim przyjechała karetka pogotowia. Jackiewicz zeznał, że poszedł do kierowcy autobusu, by upew­nić się, czy wezwał policję. - Jak wróciłem, to leżał i chrapał - zeznał.
   Poseł początkowo zaprzeczał, by doty­kał nieprzytomnego, ale świadkowie ze­znali, że przeciągnął bezwładne ciało na trawnik i badał mu puls. Nie wezwał jed­nak lekarza, zrobili to dopiero policjanci.
   Adwokat Krzysztof Bonar. który repre­zentował rodzinę zmarłego, przyznaje, że wszystko toczyło się niestandardowo. Cho­ciażby to, że policjanci odstąpili od rutyno­wego zabezpieczenia dowodów na miejscu zdarzenia. Pozwolili Jackiewiczowi wró­cić do domu, przebrać się i dopiero potem wrócić do komisariatu. To się nic zdarza w podobnych wypadkach - mówi adwokat.
   Bonar twierdzi, że nic ma nawet pew­ności, czy osobą, która zaatakowała Ja­ckiewiczów w zatłoczonym autobusie, był Zbigniew Marchel. Nie odnalazł się żaden świadek, który by potwierdził wersję Anny Jackiewicz. Nie wyjaśniono, jak wyglą­dał tamten napastnik i dlaczego pięciolet­ni wtedy syn posła mówił o nim „chłopak", choć jednocześnie młodych mężczyzn na­zywa panami dodaje adwokat. Podczas przesłuchania chłopiec przyznał, że nic widział zajścia przed samochodem, ale do­dał: „ Tato powiedział tło mnie i do mamy. że tego faceta zmiksował. To znaczy, że go tak uderzył, że pojechał do szpitala”.
   - Gdyby sprawa trafiła do sądu, byłaby szansa na jawny, dwuinstancyjny proces, podczas którego strony mogłyby składać wnioski dowodowe, brać udział w prze­słuchiwaniu świadków i próbować wyjaśniać wszystkie wątpliwości mówi mecenas Konar.

Poseł ma żal
   - Śmierć .Marchela mogła złamać błyskotliwą karierę Dawida Jackiewicza – twierdzą
wrocławscy adwokaci. Każdy wyrok inny niż uniewinniający pozbawiłby go mandatu poselskiego, który lider dolno­śląskiego PiS sprawuje od roku 2005.
   Choć od wypadku minęło prawic sześć lat, a od umorzenia sprawy cztery, wciąż budzi ona we Wrocławiu duże emocje. Gdy Dawid Jackiewicz walczył ostatnio o fotel prezydenta miasta, w lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej" ukazał się tekst Jerzego Sawki „Trup w szafie Jackie­wicza" Autor jeszcze raz zastanawiał się, czy poseł nic przekroczył granic obro­ny koniecznej. Argumentował, że nic od­pierał on ataku na swoją rodzinę, tylko dopadł agresora po jakimś czasie. Tej sprawy nigdy porządnie nie wyjaśniono - pisał Sawka – a wrocławska prokuratura postawiła się w roli sądu”.
   To niezawisły sąd powinien ustalić, co wydarzyło się wtedy na przystanku przy ul. Świcradowskicj - mówi dziś dziennikarz.
   Sawka postawił pytania, które wcześ­niej zadawało sobie wielu wrocławian.
I rozpętała się burza. Prawicowi publicyści od razu wydali wyrok: poseł PiS został opluty i nie może się skutecznie bronić.
Sam poseł też czuje się opluwany. - Przez lata znosiłem te zaczepki, ale czas najwyższy z tym skończyć - mówi. - Mam żal do niektórych mediów, że z powodów politycznych podsycają wrogie zacho­wania wobec mnie. Nie było żadnego sa­mosądu. To było działanie w granicach obrony koniecznej. Cała ścieżka prawna została wykorzystana. Wszystko, co było do wyjaśnienia, zostało wyjaśnione i nie jestem w stanie nic więcej zrobić, by udo­wodnić swoją niewinność. Nie chcę, by konsekwencje takich publikacji ponosiły w przyszłości moje dzieci. Postanowiłem bronić swojego dobrego imienia.
Dlatego - tłumaczy - skierował do sądu pozew przeciwko dziennikarzowi gazety. Żąda od Sawki przeprosin i wydrukowania oświadczenia, że działał w granicach obro­ny koniecznej, a cała sprawa została rzetel­nie i zgodnie z prawem wyjaśniona.
  Jego pełnomocnik Dominik Hunek nie kwestionuje prawa mediów do kry­tyki osób publicznych. Jednak dodaje, że w tym wypadku informacje zostały zmanipulowane i służą zdyskredytowaniu posła.
Innego zdania jest Piotr Rogowski, jeden z obrońców Sawki: - Sprawę rozstrzyg­nął jednoosobowo prokurator, a zażalenie - sąd na niejawnym posiedzeniu. Dzienni­karz ma prawo pytać, jeśli ma wątpliwości. A w tej sprawie jest ich mnóstwo.
  - Każda inna osoba niebędąca promi­nentnym działaczem PiS w okresie, gdy prokuratorem generalnym był Zbigniew Ziobro, zostałaby oskarżona o nieumyślne spowodowanie śmierci - dodaje Ryszard Woźniak, drugi obrońca Jerzego Sawki. Jego zdaniem prokuratura nigdy jednak nic przyzna się do popełnienia błędu. Je­dynym sposobem, żeby w pełni wyjaśnić wszystkie wątpliwości, byłoby wznowienie sprawy, ale to może zrobić tylko prokurator generalny Andrzej Seremet.
Cywilny proces, który rozpoczął się właśnie w Warszawie, ma być namiastką tego, który się nie odbył.

Co napisać?
Dawid Jackiewicz przyznaje, że myślał o jakimś geście wobec krewnych zmar­łego. Chciał ich odwiedzić, ale adwoka­ci i prokurator mu to odradzili. Z uwagi na dobro toczącego się postępowania - przekonywali.
Myślał też o napisaniu do nich listu. - Ale co miałbym w takim liście napisać? Przeprosić, że broniłem się przed czło­wiekiem, który napadł najpierw na moją żonę i dziecko, a potem zamachnął się na mnie? - zastanawia się głośno. - Zamówi­łem mszę świętą w intencji tego człowieka i modliłem się za jego duszę, bo to właś­ciwsze niż nachodzenie rodziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz