Od rosyjskiego
oligarchy dostał na ładne oczy 2 min dolarów. Prezesem jego spółek był prosty
kierowca z Bejrutu. Marek Dochnal jest oskarżony gigantyczne oszustwa
przywłaszczenia.
Dziesięć lat temu był na biznesowym
szczycie. Jego firmy doradzały potężnym koncernom: Gripenowi, który oferował
wojskowe samoloty, Ericssonowi produkującemu telefony komórkowe, hinduskiej
firmie LNM, która prywatyzowała polskie huty. Kariera lobbysty Marka Dochnala
załamała się nagle, po tym jak skorumpował posła SLD Andrzeja Pęczaka. Dziś
znowu stoi przed sądem - tym razem oskarżony o oszustwa i przywłaszczenie ponad
85 min zł. Proces ruszył pod koniec grudnia 2013 r. 20 marca ma się odbyć
kolejna rozprawa.
BANKOWIEC V0GEL
Pieniądze te Dochnal miał
przywłaszczyć w latach 2002-2003. Nie byłoby to możliwe bez pomocy
kontrowersyjnego bankowca ze Szwajcarii, Polaka Petera Vogla. Prokuratura opisała to tak. Vogel działał od
kwietnia 2003 do marca 2004 r. w Zurychu, Warszawie, Piasecznie i w innych
miejscach. Jako pracownik banku Coutts w Zurychu i opiekun rachunku Marka
Dochnala oraz jego firm ze z góry powziętym zamiarem pomógł mu zagarnąć
wspomniane 85 min zł.
Wczesny początek XXI w. to w
Polsce czas wielkich prywatyzacji. Koncern LNM przymierzał się do
zainwestowania w spółkę Polskie Huty Stali i Hutę Częstochowa. Hindusi
potrzebowali doradcy. W tym celu należąca do koncernu spółka Emmental N.V. z Antyli Holenderskich nawiązała współpracę z firmą Blue Aries Capital zarejestrowaną w Bazylei. Ta ostatnia w 100 proc.
należała do Marka Dochnala. 85 min to były pieniądze za usługi doradcze firmy
Dochnala. Wynagrodzenie to powinno wpłynąć na konto Blue Aries Capital wbanku Coutts. Stało się inaczej: przelewy zasiliły
osobiste konto Dochnala. Bo na fakturach, zamiast konta firmy, był wpisywany
numer jego konta prywatnego o nazwie „Lipar”
Zdaniem prokuratury działo się to według wskazówek Vogla.
Peter Vogel to postać tajemnicza. Urodził się 18 kwietnia 1954 r. w
Warszawie. Ma dwa obywatelstwa - polskie i niemieckie. W aktach jest opisany
tak: wykształcenie wyższe niepełne, żonaty, ojciec czworga dzieci w wieku
30,16,14 lat oraz 6,5 roku, niepracujący, pozostający na utrzymaniu żony, bez
majątku, niekarany. W banku Coutts pracował od września 1998 r. do końca roku
2004 - jako kierownik działu zajmującego się pozyskiwaniem i obsługą klientów
polskich. To tylko część jego życiorysu. W1971 r. pod nazwiskiem Piotr
Filipińczyk został skazany na 25 lat więzienia za morderstwo kobiety. Osiem lat
później w dotąd niewyjaśnionych okolicznościach
wyszedł na wolność, a kilka lat później wyjechał z Polski. Cieszył się
niezrozumiałymi względami wymiaru sprawiedliwości - jeszcze w czasach PRL i
już po wolnych wyborach. Do 1998 r., kiedy został aresztowany w Szwajcarii.
Szybko jednak, już jako Peter Vogel, został ułaskawiony przez
prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na wniosek ówczesnej minister
sprawiedliwości Hanny Suchockiej.
Z powodu przypomnienia mrocznej
przeszłości podczas procesu w sprawie pomocy w oszustwach Dochnala Vogel wpadł w histerię. „Przypominanie historii sprzed 40 lat ma
druzgoczący dla mnie skutek. W aktach tej sprawy znalazły się zeznania będące
wynikiem gry prokuratury przeciw mojej osobie - zaproponowano mi status świadka
koronnego, składałem zeznania, a potem nie dano mi tego statusu i kazano
powtórzyć zeznania. Zeznania miały klauzulę »tajne«
i »ściśle tajne« i dotyczyły zupełnie innej sprawy, a mimo to znajdują się w
aktach. Ujawnienie tych zeznań to będzie dla mnie moralny wyrok śmierci i
zagrożenie dla mnie mojej rodziny” - apelował
o utajnienie tej części akt o sobie. O jakie wcześniejsze zeznania mu chodziło?
Niewykluczone, że o te, które złożył agentom CBA, w okresie gdy na czele tej
służby stał Mariusz Kamiński. Bankier ujawnił m.in. okoliczności rzekomej
kradzieży 2 min dolarów ze szwajcarskiego konta gen. Gromosława Czempińskiego,
byłego szefa UOP.
Mechanizm oszustwa prokuratorom
udało się odtworzyć na podstawie e - maili. Dochnal został zatrzymany 26
września 2004 r. na lotnisku w Balicach. Szykował się do wylotu swoim prywatnym
odrzutowcem. Śledczy znaleźli przy nim trzy komputery. Dwa lata później w ich
ręce wpadł komputer Petera Vogla. Z odtworzonej korespondencji
wynika, że Dochnala i Vogla łączyła duża zażyłość.
Wykraczająca poza relacje pracownik banku - klient. 9 kwietnia 2003 r. Dochnal
zwraca się do Vogla
z prośbą o takie opisanie faktury, aby
pieniądze należne spółce Blue Aries Capital od Hindusów za
doradztwo przy prywatyzacji hut wpłynęły na jego prywatny rachunek o nazwie
„Lipar” I zaznacza wyraź - nie: „Unikniemy zbędnej mitręgi”. W odpowiedzi Vogd
przysyła Dochnalowi instrukcję, jak to zrobić. Dostarcza wzór, jak wypełnić
fakturę - z prywatnym numerem rachunku Dochnala o nazwie „Lipar”. Na fakturze
jest podpis Vogla. Dzień później Dochnala dręczą wątpliwości i wysyła prośbę,
żeby na fakturze nie wpisywać nazwy „Lipar. Dzięki temu nikt nie będzie
kojarzył, że to jego prywatne konto.
W identyczny sposób wystawionych
zostało dziewięć faktur. Dochnal instruował swojego współpracownika Krzysztofa
P. po żołniersku: „Wydrukuj, podpisz (...) załączoną fakturę”. O tym, jak
Dochnal ufał P., świadczy inny e-mail do Vogla: „To mój człowiek, daj
mu namiar na »Lipar«”. Dochnal pilnował swojego konta. 8 marca 2004 r. Vogel informuje go: „Na razie nic od Twoich Hindusów się jeszcze
nie pojawiło” Dochnal w prokuraturze nie
przyznał się do oszustwa. Twierdził, że poza umowami były jeszcze aneksy, które
upoważniały do przelewania wynagrodzenia za doradztwo na jego prywatne konto.
Gdy okazano mu opisaną wyżej korespondencję elektroniczną, odmówił składania
wyjaśnień. Z kolei P. twierdził, że gdyby wiedział, iż na fakturach jest numer
konta Dochnala, nie podpisałby ich. Ponadto wyjaśnił, że nie znał treści
podpisywanych dokumentów, bo... nie zna języka angielskiego.
NA BOGATO I LUKSUSOWO
Marek Dochnal potrzebował
pieniędzy. Bo prowadził kosztowne i wystawne życie. Z faktury z maja 2003 r.
wynika, że tego dnia kupił w domu aukcyjnym Sotheby’s w Genewie:
18-karatową złotą torbę wieczorową z brylantami Van Cleef
& Arpels za 9 tys. franków, dwa brylantowe wisiory Graaf, każdy w kształcie
serca, za 11 tys. franków oraz wisior, brylant oprawiony w kształcie serca, za
58 tys. franków. Razem 78 tys. franków. Do tego VAT.
Wiadomo też, że był pasjonatem
koni. W sierpniu 2003 r. zamówił transport tych zwierząt na zawody polo do
Saint-Tropez we Francji. Za wszystko zapłacił z prywatnego konta „Lipar”. W
sumie na transport wydał kilkanaście tysięcy euro. Zawodnik polo Diaz Alberdi
dostał 25 tys. euro wynagrodzenia. Do tego końska klinika, wynagrodzenia dla
pozostałych jeźdźców itd. - to kolejne ponad 20 tys. euro z konta prywatnego w
banku Coutts w Zurychu. Z rachunku Dochnala w lipcu 2003 r. uregulowano też koszt
przewiezienia bentleya amage z Monako do Burgundii.
Kolejne 4,5 tys. euro. „To majętny człowiek, który również wydaj e dużo pienię
- dzy. On również zbudował lub kupił ranczo w Argentynie dla koni do gry w
polo” - zeznawała asystentka Vogla Caterin Engloff. A gdzie reszta
ogromnych kwot? Jak zeznawał Vogel, Dochnal był wyjątkowym klientem
banku Coutts. Dlaczego? „(...) pieniądze na rachunkach bankowych nie
pozostawały nigdy długo, lecz stosunkowo szybko były przesuwane dalej. Nie
miały miejsca właściwie żadne lokaty kapitału” W końcu Dochnal dał się
przekonać i ulokował 2 min dolarów w przygotowanym dla niego funduszu.
Tak ogromnych sum Marek Dochnal zapewne
by nie zarobił, gdyby nie jego pomocnicy. Dobrym przykładem jest mieszkaniec
Bejrutu z francuskim paszportem Libańczyk Sami Saidi. Prosty kierowca, który
prawdo - podobnie nieświadomie został fikcyjnym prezesem dwóch spółek Polaka.
Jeśli wierzyć zeznaniom, poznali
się w Paryżu, Saidi pracował wtedy w hotelu. Woził żonę Dochnala Aleksandrę na
pokazy mody haute
couture. „Pan Dochnal był zadowolony z moich
usług, dał mi 500 franków napiwku” - zeznał Saidi. W 2001 r. stracił pracę i
wrócił do Bejrutu. Dochnal wyciągnął do niego pomocną dłoń, zatrudniając go u siebie.
- Za każdym razem, kiedy chciał gdzieś jechać, telefonował do mnie i wsiadałem
w samolot - opowiadał Libańczyk. Ale to nie cała historia. Na początku 2000 r.
Dochnal zakłada kilka spółek. W aktach notarialnych widnieją arabskie nazwiska.
Zapewne chodziło mu o to, by pokazać, że ma bogatych wspólników z Bliskiego
Wschodu i krajów Maghrebu.
I tak prezesem dwóch przedsięwzięć Polaka
zostaje... Sami Saidi. Mistyfikacja wyszła na jaw podczas przesłuchań.
Prokurator traktował Saidiego jak prezesa, wspólnika Dochnala. I dopytywał,
jaką rolę odgrywał w relacjach z innymi partnerami polskiego biznesmena z
Bliskiego Wschodu. - Byłem kierowcą, nosiłem jego walizki - odpowiedział
Libańczyk.
Prokurator: Pan Dochnal zeznał, że
był pan uprzywilejowanym pośrednikiem pomiędzy nim a księciem Ibrahimem Ibn
Saudem oraz że zorganizował pan nawet rozmowy Pana Dochnala z panem Rafikiem
al-Haririm (libański multimilioner). Saidi: Niemożliwe, żeby tak powiedział. To
- prawdę mówiąc - śmieszne, bo gdybym znał pana al-Haririego, nie byłbym
zwykłym kierowcą i byłbym bogaty.
Prokurator zaczęła więc wyczytywać
nazwiska osób, które są wymieniane w aktach notarialnych spółek Dochnala: Czy
zna pan Nasera Saidiego, Mahmouda Turka, Jirarda
Khalila, Mohameda El Kadiego,
Ibrahima Ounayssy’ego.
Co łączy ich ze spółkami i z Markiem
Dochnalem?
Saidi odpowiada: Naser jest moim
bratem, Mahmoud Turek jest moim przyjacielem z dzieciństwa, z Bejrutu. Jirard Khalil jest przyjacielem z dzieciństwa mieszkającym we Francji.
Mohamed El Kadi jest moim szwagrem mieszkającym w Egipcie. Ibrahim Ounayssy jest mężem mojej ciotki, ma 75 lat i mieszka w
Libanie. Osoby te nie mają żadnego związku z panem Dochnalem ani jego
spółkami. Przecież te osoby nigdy nie były w Polsce.
Saidi bywał. Jak to możliwe, że pod
dokumentami firm Dochnala znajdują się jego podpisy? Prawdopodobnie dlatego,
że Saidi, nie znając języka polskiego, podpisywał się, nie wiedząc pod czym.
Tłumaczono mu, że to pokwitowania za pracę kierowcy. Podpisywał także puste
kartki - miały to być upoważnienia do prowadzenia auta za granicą. Przyznał
też, że był wożony do jakiegoś biura, gdzie także składał swój podpis in blanco.
Z akt sprawy wynika również, że
firma Dochnala wykonywała dla zapewne fikcyjnej firmy Sami El Saidi z Bejrutu
zlecenia konsultacyjne na sumę kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Na dokumencie
podpis Saidiego jest wpisany drukowanymi literami.
JAK OSZUKAĆ RUSKIEGO
Dochnal miał dar manipulowania
ludźmi. Przekonał się o tym Rosjanin Rustam Aksenenko. Syn
rosyjskiego oligarchy, byłego ministra transportu. Obaj - syn i ojciec - byli w
niełasce Putina. Mając kilkadziesiąt milio - nów dolarów w gotówce, Aksenenko szukał pomysłu na inwestycje w Europie Środkowo -
-Wschodniej. Uwierzył Dochnalowi. Dlaczego? - Urządzał drogie przyjęcia. Był
bogaty. Sprawiał wrażenie, że zna wiele osób, ale nic konkretnego z tego nie
wynikało. W Polsce, żeby się posłużyć przykładem, na przyjęciu był obecny
polski prezydent z małżonką i ambasadorzy - tłumaczył śledczym. Do tego wspólne
rodzinne kolacje i wakacje. Wpłacił więc Dochnalowi bez podpisania umowy 2 min
dolarów na poczet wspólnych przedsięwzięć. „Młody” bo tak go określał w
e-mailach Doch- nal, nigdy pieniędzy nie odzyskał.
Proces Marka Dochnala toczy się
sprawnie, ale materiał dowodowy jest bardzo obszerny. Spięty w blisko 160
tomów. Zawiera na przykład tysiące stron przelewów, których nie da się
przeanalizować. Sędziowie stoją więc przed arcytrudnym zadaniem, żeby akt
oskarżenia zamienić na wyrok skazujący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz