Zaczyna się cykl
wyborczy i 21-miesięczna kampania, od której będzie zależeć polityczna
przyszłość Polski. Pierwsze w kolejności wybory samorządowe zadecydują o losie
polskich miast i gmin na wiele dekad.
Polacy
lubią swoje miejscowości. Zadowolonych ze swojego miasta, miasteczka, wsi jest
ponad 90 proc. badanych w lipcu br. przez CBOS. Większość też dostrzega i
docenia zachodzące zmiany. Cieszy nowa infrastruktura, to że jest coraz ładniej
i czyściej, że poprawia się oferta instytucji kultury i sytuacja na rynku
pracy. Martwi z kolei słaby dostęp do usług zdrowotnych, zanieczyszczenie
powietrza i ciągłe jeszcze braki w infrastrukturze.
Nic więc dziwnego, że władze lokalne cieszą się uznaniem
Polaków - w sierpniu aż 71 proc. pytanych przez CBOS dobrze oceniło pracę
władz samorządowych, podczas gdy Sejm zebrał tylko 31 proc. pozytywnych not i
aż 53 proc. negatywnych. Trudno się dziwić, skoro 60 proc. badanych (tym razem
źródłem jest raport Fundacji Batorego) twierdzi, że ma wpływ na sprawy gminy, a
tylko 40 proc., że może wpływać na sprawy kraju. Zatem jasne się staje,
dlaczego tylko 8 proc. Polaków chciałoby większej centralizacji, a zdecydowana
większość opowiada się za obecnym ustrojem kraju opartym na zasadzie
decentralizacji (blisko połowa chciałaby nawet pogłębienia samorządowej
autonomii). Istotne, że poglądy zwolenników i przeciwników obecnego rządu w
tej kwestii niewiele się różnią.
Warczący samorząd. Prezes PiS Jarosław Kaczyński nie miał więc wyjścia
i na konwencji samorządowej swojej partii 2 września
nie zaatakował frontalnie samorządu jako źródła patologii, co miał w zwyczaju
czynić wcześniej. Pochwalił osiągnięcia i zapowiedział, że PiS będzie się
srożyć tylko tam, gdzie doszło do największych uchybień i zbrodni. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie pogroził tym
wszystkim w Polsce lokalnej, którzy „warczą na rząd”, bo nie od tego jest
samorząd, by warczał, tylko ma zgodnie z rządem współpracować w twórczej
synergii.
Myśl prezesa Kaczyńskiego twórczo rozwinął premier Mateusz
Morawiecki endecką frazą z Romana Dmowskiego, że „samorząd jest polski i ma
obowiązki polskie”, oraz niedwuznacznie zasugerował, że finansowanie
projektów lokalnych z kasy centralnej zależeć będzie od tego, kto stanie na
czele miasta lub gminy.
Na reakcję nie
trzeba było długo czekać. Zygmunt Frankiewicz, od 25 lat kierujący Gliwicami,
odparł w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że „prezydent nie musi jeść władzy z
ręki, żeby miasto kwitło”, oskarżył Kaczyńskiego o próbę politycznej korupcji i
zarzucił pogardę dla samorządowego ludu. Podobnie w duchu samorządowej
autonomii wypowiedział się w TOK FM Krzysztof Kosiński, od czterech lat
prezydent Ciechanowa. Przypomniał, że źródła finansowania samorządu są jasno
ustawowo określone, znaczna część dodatkowych środków pochodzi z Unii
Europejskiej i obwarowana jest ścisłymi regułami
dystrybucji.
Zalety decentralizacji. Samorządowcy narzekają, że ich autonomia jest nieustannie ograniczana i za wszystkie sznurki stara się
pociągać rząd w Warszawie. Mimo to Polska jest jednym z najbardziej
zdecentralizowanych państw w Europie, a samorząd terytorialny cieszy się
wysokim, zbliżonym do skandynawskiego, poziomem autonomii, przypomina dr Adam
Gendźwiłł z Uniwersytetu Warszawskiego. Jej gwarantem jest nie tylko
podmiotowość prawna jednostek samorządu, ale także wyposażenie w majątek
komunalny oraz szeroki zakres usług publicznych realizowanych samodzielnie lub
w imieniu państwa, od edukacji, przez inwestycje infrastrukturalne, po
zarządzanie kulturą. A wprowadzenie w 2002 r. bezpośrednich wyborów
prezydentów, burmistrzów i wójtów zapewniło im bardzo silną legitymację
polityczną.
To samorządy w ponad 70 proc. finansują kulturę w Polsce,
to one są odpowiedzialne za 60-80 proc. realizowanych w kraju publicznych
inwestycji. Ten rok zapowiada się rekordowo i nawet jeśli plan wydatków na
poziomie 72 mld zł nie zostanie wykonany, to i tak bez inwestycyjnego zapału
samorządu gospodarka w Polsce nie miałaby wigoru, jakim lubi chwalić się rząd
PiS.
Największą zaletą decentralizacji, zdaniem dr. Gendźwiłła,
jest to, że sprzyja lokalnej innowacyjności.
Samorządy, nie czekając na dyrektywy „z góry”, szukają pomysłów, by jak
najlepiej zaspokajać potrzeby swoich mieszkańców: budżet obywatelski już się
znudził, ale traktowany przed dekadą jak utopia został zainicjowany w 2011 r. w
Sopocie. Gdańsk po raz pierwszy w Polsce zastosował panel obywatelski, by włączyć
mieszkańców w poszukiwanie rozwiązań problemów, z jakimi mierzy się współczesna
metropolia. Ostrów Wielkopolski wdraża zielony transport
publiczny. Świdnica pokazała, jak nie czekając na ustawę krajobrazową, można
walczyć z chaosem reklamowym w przestrzeni publicznej. W Kowalach w gminie
Kolbudy powstaje wspólnym wysiłkiem Kolbud, Pruszcza Gdańskiego i Gdańska
szkoła metropolitalna. W gminie Przechlewo powstaje Przechlewski Klaster
Energetyczny, jeden z kilkudziesięciu tworzonych przez władze lokalne; polskie
samorządy są też światowym liderem we wdrażaniu darmowego transportu
publicznego, co sprzyja przesiadaniu się mieszkańców z samochodów do
autobusów.
Jakość życia. To zaledwie kilka przykładów innowacyjnych działań
lokalnych, których pełno w całej Polsce. W efekcie polskie miasta i gminy coraz
bardziej się różnicują, nabierają odrębnego charakteru i coraz trudniej je ze
sobą porównywać. Doskonale pokazuje to badanie jakości życia w 66 miastach na
prawach powiatu, jakie przeprowadziliśmy wspólnie z Akademią Górniczo-Hutniczą
(pełne wyniki pod adresem polityka.pl/rankingmiast). Eksperci z AGH
opracowali złożony mechanizm pomiaru uwzględniający, że na jakość życia składa
się wiele czynników: dostępność pracy i wysokość zarobków, jakość środowiska,
jakość edukacji, oferta czasu wolnego, jakość komunikacji - w sumie
wyodrębniliśmy dziesięć kategorii. W pierwszej dziesiątce znalazły się miasta
różnej wagi: wygrał niewielki Sopot, tuż za nim Warszawa mająca dziś status
globalnej metropolii, potem Kraków, Poznań, Rzeszów, Gdańsk, Wrocław, Opole,
Gdynia, Olsztyn.
Trudno szukać wspólnego mianownika, Rzeszów i Olsztyn
jeszcze kilkanaście lat temu skazywane były na cywilizacyjną zapaść, jako
stolice najbiedniejszych regionów w kraju. Opole błyszczy nie tylko w naszym zestawieniu,
zajmuje także wysokie, drugie po Warszawie, miejsce w rankingu zamożności
samorządów w kategorii miast wojewódzkich prof. Pawła Swianiewicza
dla magazynu „Wspólnota”.
Sopot wygrywa, bo zdołał uzyskać pozycję lidera w czterech
„dyscyplinach”: oferty czasu wolnego, aktywności lokalnej społeczności,
jakości środowiska i jakości edukacji. Warszawa jest liderem
tylko w jednej kategorii: jakości środowiska pracy, ale mocno też ciągnie
jakością komunikacji, dostępu do służby zdrowia, jakością środowiska, jakością
samorządu.
Z naszego rankingu widać, że samorządy, korzystając z
autonomii, przyjmują różne strategie, by zapewnić swoim mieszkańcom wysoką
jakość życia. Warszawa kusi wysokimi zarobkami i ferworem metropolitalnego życia, odstrasza jednak kosztami mieszkań.
Czemu by więc nie zamieszkać w znacznie spokojniejszym i tańszym, a położonym
wśród lasów i jezior Olsztynie?
Powrót centrali. Niezależność miejsko-gminna zawsze doskwierała centralistycznym
zapędom rządu, dopiero jednak PiS zaczął samorządowe prerogatywy konsekwentnie
ograniczać. Najmocniejsze uderzenie poszło w sferę najdroższą sercu
samorządowców - edukację. Zorganizowanie
systemu szkolnego po poprzedniej reformie oświaty z 1999 r. kosztowało samorządy
znacznie więcej, niż wynosi państwowa subwencja oświatowa. Anna Zalewska nie
konsultowała zmian z władzami lokalnymi, ba - ograniczała ich kompetencje
przez ponowne podporządkowanie kuratorów oświaty ministerstwu. Chaos, jaki
media opisują od początku roku szkolnego, jest konsekwencją aroganckiego
woluntaryzmu i arbitralności władzy
centralnej. Najwyższą cenę płacą dzieci.
Centralizacyjne zapędy rządu nie ograniczają się jednak do
samej edukacji - skatalogował je dr hab. Dawid Sześciło z Uniwersytetu
Warszawskiego w opracowaniu dla Fundacji Batorego. Doskonałym przykładem
bezmyślnego uszczęśliwiania na siłę jest ustawowy przymus tworzenia budżetu
obywatelskiego w miastach na prawach powiatów wprowadzony w nowym Kodeksie
wyborczym. Budżet obywatelski był radykalną innowacją w 2011 r., gdy wprowadzał
go Sopot, a potem podążyły za nim inne miasta. Szybko też okazało się, że
nowość powszednieje, a jej funkcjonowanie zależy od kondycji lokalnych
społeczności. Dąbrowa Górnicza, by uniknąć skostnienia systemu, zaczęła go
modyfikować tak, aby mocniej włączyć mieszkańców w debatę o całym budżecie
miasta, a nie tylko jego znikomym fragmencie. Ustawodawca w swej wątpliwej
mądrości sytuację petryfikuje, narzucając jeden schemat całej Polsce.
Trochę dziegciu. Dość już jednak zachwytów nad samorządnością, bo, jak
ostrzega dr Adam Gendźwiłł, samorząd nie jest też wolny od wad. Prof. Przemysław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN wskazuje, że jednym z
najpoważniejszych grzechów polskiego samorządu (popełnił go zresztą wspólnie
z państwem) jest nieumiejętne zarządzanie przestrzenią, które doprowadziło do
chaosu przestrzennego w Polsce.
Rozlewające się miasta, osiedla i pojedyncze domy budowane
na terenach bez infrastruktury przekładają się na konkretne koszty. Prof. Śleszyński szacuje, że rocznie płacimy za chaos przestrzenny
nawet 80 mld zł. Z kolei dr Piotr Lityński i dr Artur Hołuj z Uniwersytetu
Ekonomicznego w Krakowie wyliczają, że koszty komunikacji między rozlanymi
przedmieściami a centrami miast przekraczają 25 mld zł rocznie i do 2030 r.
skumulują się do astronomicznej
kwoty blisko pół biliona złotych.
Koszty te nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby dotyczyły
społeczeństwa w fazie dynamicznego rozwoju demograficznego, kiedy przepływy
ludności na bliższe i dalsze odległości należą do repertuaru naturalnych
zjawisk społecznych. Problem w tym, że Polska wkroczyła w fazę zwijania się
pod względem ludnościowym. W 2030 r., jak prognozuje GUS, w większości gmin
ludność w wieku poprodukcyjnym będzie dominować liczebnie nad dziećmi i
młodzieżą w wieku przedprodukcyjnym. Będzie więc odwrotnie niż obecnie. W 2050
r. liczba osób w wieku powyżej 80 lat przewyższy liczbę ludzi w wieku 25-34
lat. Tylko sześć miast ma wówczas szansę na wzrost liczby mieszkańców, reszta
będzie się zapadać. Liczba ludności powiatowych miast grodzkich z dzisiejszych
12,6 mln obniży się do 9,6 mln. Niektóre ośrodki, jak Bytom, Tarnów, Zamość,
mogą zmniejszyć się o ponad połowę, wylicza prof. Śleszyński.
Prof. Swianiewicz z UW zwraca uwagę, że Polska nie jest
odosobnionym przypadkiem, jeszcze szybciej wyludniają się inne kraje
posocjalistyczne: Litwa, Łotwa, Rumunia. Niska dzietność w połączeniu z
emigracją przekłada się na efekt jak po wojnie nuklearnej. Już zaczyna brakować
rąk do pracy, co oznacza coraz wyższe koszty samorządowych inwestycji lub ich
wstrzymywanie z powodu braku chętnych do startu w ogłaszanych przetargach.
W 2050 r. może w Polsce zabraknąć nawet 6-7 mln pracowników. Analitycy
OECD, klubu skupiającego najbogatsze państwa świata, już w 2011 r. szacowali,
że przy takiej zapaści demograficznej średni roczny wzrost gospodarczy w Polsce
po 2030 r. nie będzie przekraczać 1 proc.
Oznacza to, że zamiast zbliżać się do bogatszego Zachodu zaczniemy znowu się
oddalać.
Zmiany demograficzne to nie tylko konsekwencje gospodarcze,
ale i polityczne. W elektoracie najważniejszych partii rośnie udział emerytów
i maleje ludzi młodych. Wśród popierających
PiS ok. 32 proc. to emeryci i tylko 4 proc. ludzie w wieku do 24. roku życia.
Proporcje te stale będą się zmieniać na niekorzyść dla młodych, coraz bardziej
zdominowanych przez starszych.
Dopóki będzie wystarczało zasobów, by zaspokajać potrzeby
wszystkich, można nie obawiać się większych problemów. Już jednak w
nieodległej przyszłości strumień środków z Unii Europejskiej zacznie wątleć,
a trzeba będzie zacząć ponosić koszty amortyzacji prze- skalowanej
infrastruktury planowanej i budowanej w
czasach prosperity. Dojdą także nieuchronnie koszty obsługi potrzeb ludzi
starszych - w 2050 r. samych 80-latków będzie blisko 3,5 mln w kraju liczącym
wówczas nieco ponad 30 mln mieszkańców.
Ucieczka do przodu. Nie uspokajajmy się, że rok 2050, czy nawet 2030, to odległa
perspektywa, bo dziś podejmowane inwestycje infrastrukturalne i dotyczące
zagospodarowania przestrzennego będą obciążać gminne i miejskie budżety przez
kolejne dekady. Można licytować się, jak niektórzy kandydaci, na liczbę linii
metra w Warszawie i premetro w Poznaniu. Zamiast jednak uczestniczyć w
populistycznym szaleństwie, lepiej przyjąć do wiadomości, że wkraczamy w nową,
nieznaną w warunkach pokoju, epokę „zwijania się” ludnościowego, a wraz z nim
także malejącej nieuchronnie dynamiki gospodarczej.
Stawką nadchodzącej kadencji będzie wypracowanie z
mieszkańcami miast i gmin nowych modeli
rozwoju, zaspokajania potrzeb i utrzymywania jakości życia, by uniknąć
niekontrolowanej zapaści i katastrofy. Nie wszystkim to się uda, w pierwszej
kolejności porażkę poniosą przekonani, że opisane problemy są zbyt odległe, by
się nimi dziś zajmować na poważnie.
Trzy dekady polskiej samorządności, mimo licznych
niedoskonałości, należy uznać za wielki, może największy sukces III RP. Był on
możliwy, bo już w latach 80. grupa wybitnych badaczy i myślicieli skupionych wokół prof. Jerzego
Regulskiego przez długie miesiące dyskutowała o najlepszym ustroju
terytorialnym dla Polski. Szanse, że wizje te kiedykolwiek będą zrealizowane,
wydawały się niewielkie. Gdy jednak w 1989 r. otworzyło się okno możliwości,
program samorządowej rewolucji był gotowy. Dziś potrzebujemy podobnego namysłu,
by odnowić projekt Samorządnej Rzeczypospolitej w sposób adekwatny do wyzwań
coraz bliższej przyszłości.
Nie zmarnujmy rozkręcającej się kampanii i
październikowych wyborów. Zbyt wiele od nich zależy. Motywowani tym
przekonaniem przygotowaliśmy wydanie specjalne POLITYKI zatytułowane „Twoje
miasto, twój wybór”, dystrybuowane niezależnie od tygodnika (patrz obok). To
kompendium wiedzy o polskich miastach, biegnących w nich pro - cesach, ich
kulturze i mieszkańcach, jakości życia, najciekawszych innowacjach i
najważniejszych wyzwaniach. Zapraszamy do lektury i do serwisu internetowego.
Edwin Bendyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz