piątek, 21 września 2018

Czas próby



Zaczyna się cykl wyborczy i 21-miesięczna kampania, od której będzie zależeć polityczna przyszłość Polski. Pierwsze w kolejności wybory samorządowe zadecydują o losie polskich miast i gmin na wiele dekad.

Polacy lubią swoje miejscowości. Zadowolonych ze swojego mia­sta, miasteczka, wsi jest ponad 90 proc. badanych w lipcu br. przez CBOS. Większość też do­strzega i docenia zachodzące zmiany. Cieszy nowa infrastruktura, to że jest coraz ładniej i czyściej, że poprawia się oferta instytucji kultury i sytuacja na rynku pracy. Martwi z kolei słaby do­stęp do usług zdrowotnych, zanieczysz­czenie powietrza i ciągłe jeszcze braki w infrastrukturze.
   Nic więc dziwnego, że władze lokalne cieszą się uznaniem Polaków - w sierp­niu aż 71 proc. pytanych przez CBOS dobrze oceniło pracę władz samorzą­dowych, podczas gdy Sejm zebrał tylko 31 proc. pozytywnych not i aż 53 proc. negatywnych. Trudno się dziwić, skoro 60 proc. badanych (tym razem źródłem jest raport Fundacji Batorego) twierdzi, że ma wpływ na sprawy gminy, a tylko 40 proc., że może wpływać na sprawy kraju. Zatem jasne się staje, dlaczego tylko 8 proc. Polaków chciałoby więk­szej centralizacji, a zdecydowana więk­szość opowiada się za obecnym ustrojem kraju opartym na zasadzie decentrali­zacji (blisko połowa chciałaby nawet pogłębienia samorządowej autonomii). Istotne, że poglądy zwolenników i prze­ciwników obecnego rządu w tej kwestii niewiele się różnią.

Warczący samorząd. Prezes PiS Jaro­sław Kaczyński nie miał więc wyjścia i na konwencji samorządowej swojej partii 2 września nie zaatakował fron­talnie samorządu jako źródła patologii, co miał w zwyczaju czynić wcześniej. Pochwalił osiągnięcia i zapowiedział, że PiS będzie się srożyć tylko tam, gdzie doszło do największych uchybień i zbrodni. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie pogroził tym wszystkim w Polsce lokalnej, którzy „warczą na rząd”, bo nie od tego jest samorząd, by warczał, tylko ma zgodnie z rządem współpracować w twórczej synergii.
   Myśl prezesa Kaczyńskiego twórczo rozwinął premier Mateusz Morawiecki endecką frazą z Romana Dmowskiego, że „samorząd jest polski i ma obowiąz­ki polskie”, oraz niedwuznacznie za­sugerował, że finansowanie projektów lokalnych z kasy centralnej zależeć bę­dzie od tego, kto stanie na czele miasta lub gminy.
   Na reakcję nie trzeba było długo cze­kać. Zygmunt Frankiewicz, od 25 lat kie­rujący Gliwicami, odparł w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że „prezydent nie musi jeść władzy z ręki, żeby miasto kwitło”, oskarżył Kaczyńskiego o próbę politycznej korupcji i zarzucił pogar­dę dla samorządowego ludu. Podob­nie w duchu samorządowej autonomii wypowiedział się w TOK FM Krzysztof Kosiński, od czterech lat prezydent Cie­chanowa. Przypomniał, że źródła finan­sowania samorządu są jasno ustawowo określone, znaczna część dodatkowych środków pochodzi z Unii Europejskiej i obwarowana jest ścisłymi reguła­mi dystrybucji.

Zalety decentralizacji. Samorządow­cy narzekają, że ich autonomia jest nie­ustannie ograniczana i za wszystkie sznurki stara się pociągać rząd w War­szawie. Mimo to Polska jest jednym z najbardziej zdecentralizowanych państw w Europie, a samorząd teryto­rialny cieszy się wysokim, zbliżonym do skandynawskiego, poziomem auto­nomii, przypomina dr Adam Gendźwiłł z Uniwersytetu Warszawskiego. Jej gwarantem jest nie tylko podmiotowość prawna jednostek samorządu, ale także wyposażenie w majątek komunalny oraz szeroki zakres usług publicznych reali­zowanych samodzielnie lub w imieniu państwa, od edukacji, przez inwestycje infrastrukturalne, po zarządzanie kul­turą. A wprowadzenie w 2002 r. bezpo­średnich wyborów prezydentów, bur­mistrzów i wójtów zapewniło im bardzo silną legitymację polityczną.
   To samorządy w ponad 70 proc. finan­sują kulturę w Polsce, to one są odpowie­dzialne za 60-80 proc. realizowanych w kraju publicznych inwestycji. Ten rok zapowiada się rekordowo i nawet jeśli plan wydatków na poziomie 72 mld zł nie zostanie wykonany, to i tak bez inwesty­cyjnego zapału samorządu gospodarka w Polsce nie miałaby wigoru, jakim lubi chwalić się rząd PiS.
   Największą zaletą decentralizacji, zda­niem dr. Gendźwiłła, jest to, że sprzyja lokalnej innowacyjności. Samorządy, nie czekając na dyrektywy „z góry”, szu­kają pomysłów, by jak najlepiej zaspo­kajać potrzeby swoich mieszkańców: budżet obywatelski już się znudził, ale traktowany przed dekadą jak utopia został zainicjowany w 2011 r. w Sopo­cie. Gdańsk po raz pierwszy w Polsce zastosował panel obywatelski, by włą­czyć mieszkańców w poszukiwanie rozwiązań problemów, z jakimi mierzy się współczesna metropolia. Ostrów Wielkopolski wdraża zielony trans­port publiczny. Świdnica pokazała, jak nie czekając na ustawę krajobrazową, można walczyć z chaosem reklamowym w przestrzeni publicznej. W Kowalach w gminie Kolbudy powstaje wspólnym wysiłkiem Kolbud, Pruszcza Gdańskie­go i Gdańska szkoła metropolitalna. W gminie Przechlewo powstaje Przechlewski Klaster Energetyczny, jeden z kilkudziesięciu tworzonych przez władze lokalne; polskie samorządy są też światowym liderem we wdrażaniu darmowego transportu publicznego, co sprzyja przesiadaniu się mieszkań­ców z samochodów do autobusów.

Jakość życia. To zaledwie kilka przykła­dów innowacyjnych działań lokalnych, których pełno w całej Polsce. W efekcie polskie miasta i gminy coraz bardziej się różnicują, nabierają odrębnego charak­teru i coraz trudniej je ze sobą porów­nywać. Doskonale pokazuje to badanie jakości życia w 66 miastach na prawach powiatu, jakie przeprowadziliśmy wspólnie z Akademią Górniczo-Hut­niczą (pełne wyniki pod adresem polityka.pl/rankingmiast). Eksperci z AGH opracowali złożony mechanizm pomia­ru uwzględniający, że na jakość życia składa się wiele czynników: dostępność pracy i wysokość zarobków, jakość śro­dowiska, jakość edukacji, oferta czasu wolnego, jakość komunikacji - w su­mie wyodrębniliśmy dziesięć kategorii. W pierwszej dziesiątce znalazły się mia­sta różnej wagi: wygrał niewielki Sopot, tuż za nim Warszawa mająca dziś status globalnej metropolii, potem Kraków, Poznań, Rzeszów, Gdańsk, Wrocław, Opole, Gdynia, Olsztyn.
   Trudno szukać wspólnego mia­nownika, Rzeszów i Olsztyn jeszcze kilkanaście lat temu skazywane były na cywilizacyjną zapaść, jako stolice najbiedniejszych regionów w kraju. Opole błyszczy nie tylko w naszym ze­stawieniu, zajmuje także wysokie, dru­gie po Warszawie, miejsce w rankingu zamożności samorządów w kategorii miast wojewódzkich prof. Pawła Swianiewicza dla magazynu „Wspólnota”.
   Sopot wygrywa, bo zdołał uzyskać po­zycję lidera w czterech „dyscyplinach”: oferty czasu wolnego, aktywności lo­kalnej społeczności, jakości środowi­ska i jakości edukacji. Warszawa jest li­derem tylko w jednej kategorii: jakości środowiska pracy, ale mocno też ciągnie jakością komunikacji, dostępu do służ­by zdrowia, jakością środowiska, jako­ścią samorządu.
   Z naszego rankingu widać, że samo­rządy, korzystając z autonomii, przyj­mują różne strategie, by zapewnić swoim mieszkańcom wysoką jakość życia. Warszawa kusi wysokimi zarobkami i ferworem metropolitalnego życia, od­strasza jednak kosztami mieszkań. Cze­mu by więc nie zamieszkać w znacznie spokojniejszym i tańszym, a położonym wśród lasów i jezior Olsztynie?

Powrót centrali. Niezależność miej­sko-gminna zawsze doskwierała cen­tralistycznym zapędom rządu, dopiero jednak PiS zaczął samorządowe pre­rogatywy konsekwentnie ograniczać. Najmocniejsze uderzenie poszło w sfe­rę najdroższą sercu samorządowców - edukację. Zorganizowanie systemu szkolnego po poprzedniej reformie oświaty z 1999 r. kosztowało samorządy znacznie więcej, niż wynosi państwowa subwencja oświatowa. Anna Zalewska nie konsultowała zmian z władzami lokalnymi, ba - ograniczała ich kom­petencje przez ponowne podporządko­wanie kuratorów oświaty ministerstwu. Chaos, jaki media opisują od początku roku szkolnego, jest kon­sekwencją aroganckiego woluntaryzmu i arbitralności władzy centralnej. Naj­wyższą cenę płacą dzieci.
   Centralizacyjne zapędy rządu nie ograniczają się jednak do samej edu­kacji - skatalogował je dr hab. Dawid Sześciło z Uniwersytetu Warszawskiego w opracowaniu dla Fundacji Batorego. Doskonałym przykładem bezmyślnego uszczęśliwiania na siłę jest ustawowy przymus tworzenia budżetu obywatel­skiego w miastach na prawach powia­tów wprowadzony w nowym Kodeksie wyborczym. Budżet obywatelski był radykalną innowacją w 2011 r., gdy wprowadzał go Sopot, a potem podążyły za nim inne miasta. Szybko też okazało się, że nowość powszednieje, a jej funk­cjonowanie zależy od kondycji lokal­nych społeczności. Dąbrowa Górnicza, by uniknąć skostnienia systemu, za­częła go modyfikować tak, aby mocniej włączyć mieszkańców w debatę o ca­łym budżecie miasta, a nie tylko jego znikomym fragmencie. Ustawodawca w swej wątpliwej mądrości sytuację petryfikuje, narzucając jeden schemat całej Polsce.

Trochę dziegciu. Dość już jednak za­chwytów nad samorządnością, bo, jak ostrzega dr Adam Gendźwiłł, samorząd nie jest też wolny od wad. Prof. Przemy­sław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN wskazuje, że jednym z najpoważ­niejszych grzechów polskiego samorzą­du (popełnił go zresztą wspólnie z pań­stwem) jest nieumiejętne zarządzanie przestrzenią, które doprowadziło do cha­osu przestrzennego w Polsce.
   Rozlewające się miasta, osiedla i poje­dyncze domy budowane na terenach bez infrastruktury przekładają się na kon­kretne koszty. Prof. Śleszyński szacuje, że rocznie płacimy za chaos przestrzen­ny nawet 80 mld zł. Z kolei dr Piotr Li­tyński i dr Artur Hołuj z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie wyliczają, że koszty komunikacji między rozlanymi przedmieściami a centrami miast prze­kraczają 25 mld zł rocznie i do 2030 r.
skumulują się do astronomicznej kwoty blisko pół biliona złotych.
   Koszty te nie robiłyby takiego wra­żenia, gdyby dotyczyły społeczeństwa w fazie dynamicznego rozwoju demo­graficznego, kiedy przepływy ludności na bliższe i dalsze odległości należą do repertuaru naturalnych zjawisk społecznych. Problem w tym, że Pol­ska wkroczyła w fazę zwijania się pod względem ludnościowym. W 2030 r., jak prognozuje GUS, w większości gmin ludność w wieku poprodukcyj­nym będzie dominować liczebnie nad dziećmi i młodzieżą w wieku przedpro­dukcyjnym. Będzie więc odwrotnie niż obecnie. W 2050 r. liczba osób w wieku powyżej 80 lat przewyższy liczbę ludzi w wieku 25-34 lat. Tylko sześć miast ma wówczas szansę na wzrost licz­by mieszkańców, reszta będzie się zapadać. Liczba ludności powiato­wych miast grodzkich z dzisiejszych 12,6 mln obniży się do 9,6 mln. Niektó­re ośrodki, jak Bytom, Tarnów, Zamość, mogą zmniejszyć się o ponad połowę, wylicza prof. Śleszyński.
   Prof. Swianiewicz z UW zwraca uwagę, że Polska nie jest odosobnionym przy­padkiem, jeszcze szybciej wyludniają się inne kraje posocjalistyczne: Litwa, Ło­twa, Rumunia. Niska dzietność w połą­czeniu z emigracją przekłada się na efekt jak po wojnie nuklearnej. Już zaczyna brakować rąk do pracy, co oznacza co­raz wyższe koszty samorządowych inwe­stycji lub ich wstrzymywanie z powodu braku chętnych do startu w ogłasza­nych przetargach.
   W 2050 r. może w Polsce zabraknąć nawet 6-7 mln pracowników. Analitycy OECD, klubu skupiającego najbogatsze państwa świata, już w 2011 r. szacowali, że przy takiej zapaści demograficznej średni roczny wzrost gospodarczy w Pol­sce po 2030 r. nie będzie przekraczać 1 proc. Oznacza to, że zamiast zbliżać się do bogatszego Zachodu zaczniemy znowu się oddalać.
   Zmiany demograficzne to nie tylko konsekwencje gospodarcze, ale i poli­tyczne. W elektoracie najważniejszych partii rośnie udział emerytów i maleje ludzi młodych. Wśród popierających PiS ok. 32 proc. to emeryci i tylko 4 proc. lu­dzie w wieku do 24. roku życia. Proporcje te stale będą się zmieniać na niekorzyść dla młodych, coraz bardziej zdominowa­nych przez starszych.
   Dopóki będzie wystarczało zasobów, by zaspokajać potrzeby wszystkich, można nie obawiać się większych pro­blemów. Już jednak w nieodległej przy­szłości strumień środków z Unii Euro­pejskiej zacznie wątleć, a trzeba będzie zacząć ponosić koszty amortyzacji prze- skalowanej infrastruktury planowanej i budowanej w czasach prosperity. Doj­dą także nieuchronnie koszty obsługi potrzeb ludzi starszych - w 2050 r. sa­mych 80-latków będzie blisko 3,5 mln w kraju liczącym wówczas nieco ponad 30 mln mieszkańców.

Ucieczka do przodu. Nie uspokajajmy się, że rok 2050, czy nawet 2030, to odle­gła perspektywa, bo dziś podejmowane inwestycje infrastrukturalne i dotyczące zagospodarowania przestrzennego będą obciążać gminne i miejskie budżety przez kolejne dekady. Można licytować się, jak niektórzy kandydaci, na liczbę li­nii metra w Warszawie i premetro w Po­znaniu. Zamiast jednak uczestniczyć w populistycznym szaleństwie, lepiej przyjąć do wiadomości, że wkraczamy w nową, nieznaną w warunkach poko­ju, epokę „zwijania się” ludnościowego, a wraz z nim także malejącej nieuchron­nie dynamiki gospodarczej.
   Stawką nadchodzącej kadencji będzie wypracowanie z mieszkańcami miast i gmin nowych modeli rozwoju, zaspo­kajania potrzeb i utrzymywania jakości życia, by uniknąć niekontrolowanej za­paści i katastrofy. Nie wszystkim to się uda, w pierwszej kolejności porażkę po­niosą przekonani, że opisane problemy są zbyt odległe, by się nimi dziś zajmo­wać na poważnie.
   Trzy dekady polskiej samorządności, mimo licznych niedoskonałości, na­leży uznać za wielki, może największy sukces III RP. Był on możliwy, bo już w latach 80. grupa wybitnych badaczy i myślicieli skupionych wokół prof. Je­rzego Regulskiego przez długie miesią­ce dyskutowała o najlepszym ustroju terytorialnym dla Polski. Szanse, że wi­zje te kiedykolwiek będą zrealizowane, wydawały się niewielkie. Gdy jednak w 1989 r. otworzyło się okno możliwości, program samorządowej rewolucji był go­towy. Dziś potrzebujemy podobnego na­mysłu, by odnowić projekt Samorządnej Rzeczypospolitej w sposób adekwatny do wyzwań coraz bliższej przyszłości.
   Nie zmarnujmy rozkręcającej się kam­panii i październikowych wyborów. Zbyt wiele od nich zależy. Motywowani tym przekonaniem przygotowaliśmy wyda­nie specjalne POLITYKI zatytułowane „Twoje miasto, twój wybór”, dystrybu­owane niezależnie od tygodnika (patrz obok). To kompendium wiedzy o pol­skich miastach, biegnących w nich pro - cesach, ich kulturze i mieszkańcach, jakości życia, najciekawszych innowa­cjach i najważniejszych wyzwaniach. Zapraszamy do lektury i do serwi­su internetowego.
Edwin Bendyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz