czwartek, 6 września 2018

Krzyż i dziecięce buciki



Sojusz PiS-owskiego tronu z rydzykowym ołtarzem jest zabójczy dla polskiego Kościoła. Dzięki niemu może trwać jego największa patologia, czyli bezkarna pedofilia duchownych

Wizyta papieża Fran­ciszka w Irlandii, wcześniej ujawnie­nie skandali pedo­filskich w Bostonie i Dublinie, próby ich rozliczenia - wszyst­ko to zmieniło Kościół na zawsze. Już dziś można zaryzykować stwierdzenie, że mimo wizerunkowych strat w dłuższej perspektywie powinno zmienić tę insty­tucję na lepsze, oczyszczając ją z najgor­szych patologii i najgorszych ludzi.
   Mimo powracających wątpliwości, czy Franciszek walczy z pedofilią w Koście­le powszechnym wystarczająco skutecz­nie, zarówno on, jak i biskupi w Europie Zachodniej, Ameryce, Kanadzie i Austra­lii zrobili w sprawie pedofilii nieporów­nanie więcej, niż kiedykolwiek zrobiono w Kościele polskim.


OFIARY WOJNY
W Polsce to tak nie działa. Ape­le o rozliczenie przypadków pedofi­lii wśród kleru, powracające z zewnątrz i z wewnątrz polskiego Kościoła, są odrzucane przez wielu wpływowych biskupów i księży. Buciki dziecięce, wie­szane na parkanach parafii przez ofiary pedofilii lub ich rodziny, zamiast wywo­łać refleksję nad błędami i zaniechania- mi Kościoła, prowadzą raczej do zwarcia szeregów przez jego funkcjonariuszy. Niektórzy polscy duchowni - a tym bar­dziej występujący w roli obrońców Koś­cioła działacze pisowskiej i narodowej prawicy - prędzej rzucą się z pięściami na kobietę wieszającą dziecięce buciki na ogrodzeniu parafii czy na dziennika­rza, który tę scenę relacjonuje, niż prze­proszą za pedofilię - jak to uczynił Franciszek w Dublinie.
   Powody są dwa. Pierwszy powód to to­talna wojna ideologiczna dzieląca dziś Polskę. W tej wojnie zapanowała mo­ralność Kalego - zresztą po wszystkich stronach. Błędów i patologii naszego obozu trzeba bronić, bo z ich ujawnie­nia skorzystają przeciwnicy. Pokazu­je to choćby reakcja na opublikowany w „Newsweeku” tekst Renaty Grochal o pedofilii w Słupskim Ośrodku Kultury. Zdaniem części lewicowych publicystów aferę pedofilską w Słupsku lepiej byłoby zamieść pod dywan, bo może zaszkodzić projektowi politycznemu prezydenta Słupska Roberta Biedronia. Liberalne media powinny więc atakować wyłącz­nie pedofilię w Kościele.
   Z analogicznego założenia wycho­dzi polska prawica. Dla Tomasza Ter­likowskiego czy Kai Godek nawet pedofilia księży to „dzieło homoseksu­alistów” i „zwolenników rewolucji oby­czajowej 1968 roku, którzy wdarli się do Kościoła”.
   Los skrzywdzonych dzieci w ogóle nie obchodzi uczestników tej wojny. Ważne jest tylko to, czy ich cierpienia dadzą się użyć do walki z ideologicznym wro­giem. Jeśli nie - lepiej o nich w ogóle nie wspominać.
   Jest jednak drugi - znacznie poważ­niejszy - powód, dla którego przypadki pedofilii wśród polskich księży nie sta­ły się tematem poważnej refleksji pol­skiego Kościoła. To złudne poczucie potęgi i bezpieczeństwa, jakie polskim biskupom i księżom daje sojusz tronu Jarosława Kaczyńskiego z ołtarzem Ta­deusza Rydzyka. Ten sojusz oparty jest na dwóch fundamentach - na gigantycz­nych pieniądzach, jakie z budżetu pań­stwa PiS przekazuje sympatyzującym z prawicą duchownym, a także na zapew­nieniu im bezkarności i na zamieceniu pod dywan najgorszych nawet grzechów ludzi Kościoła, w tym pedofilii.

PIOTROWICZE
Na straży tego sojuszu stoją roz­maici Piotrowicze, a liczby mnogiej używam dlatego, że nie tylko o posła Stanisława Piotrowicza tu chodzi. Na­wet jeśli jego przypadek jest tak ewiden­tny, że warto od niego zacząć. Piotrowicz zawsze bowiem pracował dla władzy. W czasach PRL jako dyspozycyjny pro­kurator stanu wojennego ścigał i oskar­żał przeciwników komunizmu. Gdy po zmianie ustroju uznał, że rządzi prawica i Kościół, zaczął tę samą pracę wykony­wać dla nowej władzy.
   Kiedy w 2001 roku wybuchła sprawa księdza pedofila z Tylawy, a metropolita przemyski Józef Michalik, zamiast sta­rać się oczyścić swój Kościół, zaatakował tych, którzy ujawnili działania podlega­jącego mu kapłana, do akcji włączył się także Piotrowicz. Był wtedy prokurato­rem w Krośnie, a jednocześnie komen­tatorem Radia Maryja i członkiem Rady Społecznej Archidiecezji Przemyskiej przy abp. Michaliku. Robił wszystko, aby zastraszyć ofiary i ich rodziców. Jak re­lacjonowała jedna z osób, które wspie­rały wówczas rodziców molestowanych dzieci: „prokurator Piotrowicz chciał nas wszystkich publicznie zlinczować”. Ostatecznie sąd w Krośnie uznał księdza z Tylawy za winnego seksualnego wyko­rzystania sześciu dziewczynek, jednak pedofil nie trafił do więzienia, otrzymał jedynie wyrok w zawieszeniu.
   Arcybiskup Józef Michalik wsławił się później stwierdzeniem, że ofiary ponoszą współodpowiedzialność za molesto­wanie, także - jak należy rozumieć - za molestowanie przez księży, gdyż „dzie­cko lgnie, zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”. A Stani­sław Piotrowicz stał się jedną z najważ­niejszych postaci pisowskiej władzy. Dziś wspomaga Jarosława Kaczyńskiego w niszczeniu polskiej konstytucji, a jego przeszłość stanowi dla wspierających PiS duchownych gwarancję, że zapewni im bezkarność.
   Innym gwarantem sojuszu PiS-owskiego tronu z rydzykowym ołtarzem jest profesor Jan Żaryn. W przeciwień­stwie do Stanisława Piotrowicza to nie oportunista, ale ideowiec - zawsze był narodowcem i konserwatywnym katoli­kiem. Od czasu, gdy pełnił w Instytucie Pamięci Narodowej funkcję dyrekto­ra Biura Edukacji Publicznej, dostęp do ubeckich teczek ludzi polskiego Kościo­ła stał się ewidentnie trudniejszy. Jaro­sław Kaczyński może dowolnie używać informacji rzucających cień na prze­szłość swych świeckich przeciwników, podczas gdy informacje mogące skom­promitować duchownych prawie nigdy nie wyciekają z IPN. A trzeba pamię­tać, że komunistyczna Służba Bezpie­czeństwa, zbierając obyczajowe haki na księży, niespecjalnie była zaintereso­wana ich tak zwanymi gosposiami. Bo mimo oficjalnego celibatu związek ka­płana z dorosłą kobietą był uznawany za coś normalnego zarówno przez więk­szość parafian, jak też przez kościelnych przełożonych. Naprawdę kompromitu­jące były natomiast przypadki homo­seksualizmu, a zwłaszcza pedofilii. I to one pozostały najpilniej strzeżoną ta­jemnicą zarówno służb, jak też polskie­go Kościoła.
   Ale jest też trzeci Piotrowicz prawi­cowej władzy - czyli Zbigniew Ziobro. Kiedy 1 stycznia 2018 roku Minister­stwo Sprawiedliwości upubliczniło li­stę pedofilów, ogromnym zaskoczeniem była nieobecność na niej choćby jedne­go duchownego.
Sam Ziobro, a także wiceminister Jaki i inni przedstawiciele resortu oznajmili, że dane księży pedofilów zostały utajnio­ne z uwagi na „interes społeczny”. Jaki jednak interes społeczny - poza budowa­niem pozycji Zbigniewa Ziobry w kościele Tadeusza Rydzyka - wiązał się z utajnie­niem danych księdza, który wielokrotnie zgwałcił 13-letnią dziewczynkę?

PAKT Z DIABŁEM
Jeszcze bardziej kompromitujące były argumenty, za pomocą któ­rych działania Ziobry tłumaczył jezui­ta Adam Żak, pełnomocnik Episkopatu Polski ds. ochrony dzieci i młodzieży. Jego zdaniem księża nie trafili na li­stę ministerstwa, bo „takie przypad­ki są nieliczne”, „najwyżej trzynaście”. A poza tym „żaden z tych księży nie zo­stał skazany za najcięższe przestępstwa i nie był recydywistą”.
   Każdy z tych argumentów okazał się kłamstwem. Co wyszło na jaw, gdy grupa ofiar pedofilii i ich rodzin stwo­rzyła listę księży skazanych za molesto­wanie nieletnich. Nie mieli dostępu ani do strzeżonych przez Jana Żaryna i jego następców teczek IPN, ani do aktualnych rejestrów Ministerstwa Sprawiedliwo­ści i prokuratury. Mimo to udało się im stworzyć listę liczącą najpierw 56 udo­kumentowanych przypadków, a potem szybko się rozrastającą. Są tam najcięż­sze przestępstwa wielokrotnych gwał­tów na dzieciach. Na przykład ksiądz Piotr D. został skazany za molestowanie seksualne chłopca mającego 9 lat. Ksiądz Piotr T. został skazany za molestowanie 15-letniego ministranta i jego dwóch ko­legów, a następnie za namawianie ich do samobójstwa i podawanie im narkoty­ków, gdy pojawiło się ryzyko, że go skom­promitują. Wielu kapłanów z tej listy zostało skazanych za gwałty na dziew­czynkach mających mniej niż 15 lat.
   Nieprawdziwy okazuje się też argu­ment ks. Żaka, że nie było przypadków recydywy. Były. A winą za nie należy obarczyć biskupów, którzy za księży pe­dofilów ręczyli, ukrywali ich przed od­powiedzialnością karną, przenosili do innych parafii, gdzie znowu pozwala­no im na kontakt z dziećmi. A to prowa­dziło do molestowania i gwałtów. Gdyby w Polsce obowiązywała zasada „zero to­lerancji dla pedofilii”, o której mówi papież Franciszek, i gdyby istniało pań­stwo prawa - tak jak w USA czy Irlandii - wówczas wielu polskich biskupów zo­stałoby z Kościoła usuniętych i stanęło­by przed świeckimi sądami.
   Tu właśnie kryje się odpowiedź na pytanie, czemu tak wielu polskich du­chownych zaakceptowało sojusz tro­nu z ołtarzem. Bez wątpienia sądzą, że zapewnia on im całkowitą bezkarność. Tym bardziej wspierają działania PiS zmierzające do zniszczenia niezależne­go wymiaru prawa. Świeckie państwo prawa - podobne temu, jakie funkcjonu­je w USA czy Europie Zachodniej - staje się bowiem dla najbardziej zepsutej czę­ści polskiego kleru naturalnym wrogiem, potencjalnym zagrożeniem.
   Jednak ten sojusz jest zabójczy dla polskiego Kościoła. Dzięki niemu może trwać jego największa patologia, czyli bezkarna pedofilia duchownych. Niszczy ona Kościół od środka i czyni go zależ­nym od ludzi, którzy pragną go użyć dla swoich potrzeb, nie tylko niemających nic wspólnego z zasadami wiary, a wręcz z nimi sprzecznych.
   Jarosław Kaczyński - za pośredni­ctwem swych ludzi w IPN, w służbach, w Ministerstwie Sprawiedliwości - kon­troluje teczki kleru, ukrywa je przed Po­lakami, niby to „broni Kościół przed jego wrogami”. Ale w rzeczywistości po pro­stu trzyma topór nad głowami duchow­nych, którzy dopuścili się przestępstwa pedofilii bądź kryli przestępców. I może ten topór opuścić, gdyby nie chcieli mu być posłuszni. [N
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz