piątek, 28 września 2018

Prognoza niepogody



Nie wszystko, co robi obecny obóz władzy (PiS, rząd i prezydent), zasługuje na jednoznaczne odrzucenie. Jednak odsunięcie tego obozu od władzy powinno stanowić priorytet dla ugrupowań i środowisk demokratycznych.

W minionych trzech latach zrealizowanych zo­stało - pod hasłem reform - szereg zmian ewi­dentnie podważających demokratyczny ład. Jakkolwiek system ukształtowany w toku transformacji po 1990 r. trudno uznać za ide­alny, a animatorzy tych przemian niejednokrotnie lekce­ważyli wolę większości, to demokratyczny mechanizm nie został drastycznie zniekształcony. Wyborcy nie utracili pozycji arbitra.
   Do ich ubezwłasnowolnienia (chyba świadomie) zmie­rza PiS. Chociaż nieraz, pod presją protestów, rezygnuje z niektórych działań, to szereg kluczowych zmian zo­stało zrealizowanych lub jest realizowane. Pod par­tyjny but wzięty został szeroko rozumiany wymiar sprawiedliwości. Media publiczne przekształcone zostały w instrument prymitywnej propagandy.
Polityka kadrowa w administracji i gospodar­czych podmiotach państwowych podporządko­wana została interesom „krewnych i znajomych partyjnego królika”. Rozbudowywane są szero­ko rozumiane przywileje ludzi obozu władzy.
Co równie ważne, postępuje brutalizacja życia publicznego i ograniczane są prawa opozycji.
   Prawdopodobne są dalsze kroki władz zmierzające do utrwalenia pozycji obecnie rządzących i jakkolwiek nie ma podstaw, by do oceny tego używać wielkich kwantyfikatorów (faszyzacja), to uzasad­niona jest ostrzegawcza prognoza postępującego autorytaryzmu.
 
Liczni publicyści i znaczna część partyjnych liderów wzywają do jedności opozycji i wspólnego startu w wyborach parlamentar­nych, argumentując, że to - wobec ciągle wysokiego poparcia dla PiS - warunek niezbywalny wybor­czego sukcesu. Czy rzeczywiście?
   Wprawdzie pewna wydaje się porażka obozu antypisowskie go, jeżeli nie wystąpi wspólnie, ale zjednoczenie sukcesu nie gwarantuje. W szczególności gdy zjednoczona opozycja będzie postrzegana przez wyborców jako personalny alians dążący do przywró­cenia status quo ante. Czy jednak opozycja zdolna jest się zjednoczyć wokół istotnych i atrakcyjnych dla wybor­ców kwestii? To trudne, ale pod warunkiem przyjęcia zasady, że wspólny program nie przekreśla tożsamości współdziałają­cych podmiotów - nie jest to wykluczone. Potrzebny (i chyba możliwy) jest nie program partii antyPiS, ale program zawie­rający odpowiedź na pytanie: jeżeli nie PiS, to co? Niektóre gorące kwestie muszą być sformułowane w sposób konkretny. Najwyższy czas rozpocząć debatę.

Zarówno z powodów pryncypialnych, jak i oczekiwań wyborców, postulaty dotyczące systemu politycznego powinny zmierzać do zwiększenia realnego wpływu oby­wateli na politykę państwa. Służyłoby temu zwiększenie roli referendów (obligatoryjność ich przeprowadzenia na wniosek np. 5 proc. wyborców), wzrost reprezenta­tywności Sejmu (0,5 mln głosów wyborców jako waru­nek uprawniający do uzyskania przez partię reprezen­tacji parlamentarnej i okręgi wyborcze nie mniejsze niż pięciomandatowe). Celowe jest ograniczenie środków (nie tylko z budżetu) na finansowanie partii. Obecnie pieniądze w ogromnym stopniu przesądzają o skali poparcia.
   W systemie wymiaru sprawiedliwości niektóre postulaty powinny zmierzać do przywrócenia re­gulacji obowiązujących przed ostatnimi zmiana­mi: niezależność prokuratury, wybory KRS przez środowisko prawników, gwarancje kadencyjności sędziów. W przypadku TK kluczowe znaczenie ma zagwarantowanie realnej niezależności sędziów od zorganizowanych środowisk politycznych. Ten postulat jest bardzo ważny także w odnie­sieniu do regulatora mediów publicznych.
   Opozycja powinna postulować tworze­nie (wzmocnienie) instytucji zorientowa­nych na długookresowe interesy państwa, zdystansowanych względem doraźnych rozstrzygnięć politycznych. Rozważenia wymaga przede wszystkim strukturalna pozycja Senatu - sposób jego wyłaniania kompetencje. Celowe byłoby obsadzanie znacznej części miejsc w Senacie przez wirylistów: byłych prezydentów, byłych prezesów TK itd. i powierzenie Senatowi uprawnienia do powoływania składu in­stytucji, które z założenia powinny być apolityczne (jak TK czy KRRiT). Wszyst­kie te propozycje zakładają zmiany w obowiązującej konstytucji i zjedno­czona opozycja powinna jasno taką intencję zadeklarować, podkreślając, że zmiany musiałyby być ratyfikowane przez obywateli w kon­stytucyjnym referendum.
   Intencję rozstrzygnięcia w referendum zjednoczona opozycja powinna też zadeklarować w odniesieniu do kwestii szczególnie kontrowersyjnych: zmiany wieku emerytalnego i zakresu dopusz­czalności przerywania ciąży. Natomiast jednoznacznie zadekla­rować powinna wolę utrzymania programu 500+ (ewentualnie zobowiązując się do stopniowego rozszerzania pomocy rzeczo­wej dla wszystkich dzieci - wyprawki szkolne, wypoczynek itp.) i ustanowienia dodatkowej pomocy państwa dla grupy emerytów po 70. roku życia (wzmocniona waloryzacja świadczeń). Obietnica (zgłoszona przez Grzegorza Schetynę) 13. emerytury to bardzo zły pomysł.
   Kwestią niewątpliwie kontrowersyjną w łonie opozycji jest sys­tem podatkowy. Trudno sobie wyobrazić uzgodnienie konkretnego programu reformy podatkowej, ale jest możliwe - jak sądzę - za­deklarowanie (choćby w postaci generalnej normy konstytucyj­nej), że podatki dochodowe powinny więcej niż proporcjonalnie obciążać zamożniejsze grupy. To standard w Europie, ale jak dotąd nie został zaakceptowany przez polskie ugrupowania liberalne, choć ta niezgoda od lat nie jest eksponowana. Liberalne partie nie powinny jednak akceptować faktu wielkich nierówności do­chodowych i niemal powszechnie krytycznej ich oceny przez wy­borców. Nie można od liberałów oczekiwać, że zaakceptują „konfiskacyjne” stawki podatku dochodowego, ale można wymagać zgody na umiarkowaną redystrybucję podatkową na rzecz ludzi z dołu drabiny.
   Opozycja nie powinna rezygnować z programowych sugestii, które - choć mętnie - przed ostatnimi wyborami formułował PiS. To wymaga przyznania, że koalicja rządząca przed 2015 r. po­pełniała błędy. Oczywiście obóz rządzący wykorzysta to w swo­jej kampanii wyborczej, ale można oczekiwać, że wiarygodność opozycji narażona byłaby bardziej, gdyby wielu wyborców znowu usłyszało komunikat: gdy my rządziliśmy, wszystko było dobrze, i gdy do władzy wrócimy, znowu tak będzie. Są pewnie - chyba niewielkie - grupy, które taki komunikat by zaakceptowały, ale obecna opozycja, jeżeli chce wygrać, musi przekonać jak najwięcej wyborców, że ma samokrytyczny stosunek do swoich dokonań.

Dla kreacji zjednoczonej opozycji sprawa programu jest kluczowa, ale ważne jest także rozstrzygnięcie kwestii organizacyjnych oraz sposobu funkcjonowania po wyborach - zakładając, że zwycięskich. Wydaje się, że istotne jest przede wszystkim uzgodnienie reguły wyłaniania reprezentacji na wy­bory parlamentarne. Warunkiem koniecznym (choć niedosta­tecznym) uniknięcia konfliktów w trakcie formowania list jest określenie stosownej reguły odpowiednio wcześnie, gdy uczest­nicy porozumienia nie mogą być jeszcze pewni skali poparcia wyborczego, na jakie liczą. Oczywiście kluczem podziału man­datów powinny być sondaże przedwyborcze, ale trudno sobie wyobrazić, że zastosowany zostanie sztywny algorytm. Dlatego ważne jest, by układanie list wyborczych nie było kwestią roz­strzyganą w przetargu liderów. Byłoby z pewnością korzystniej, by - za zgodą uczestników koalicji demokratycznej - powstał odpowiedni komitet wyborczy, skupiający ludzi cieszących się autorytetem.
   W przeszłości rządy w Polsce sprawowały już koalicje (AWS, rząd Olszewskiego) o bardzo pluralistycznym charakterze. Niewielu wy­borców wspomina te rządy z uznaniem. Pozostało przede wszyst­kim wspomnienie nieokiełznanej kłótliwości. To doświadczenie powinno być wzięte pod uwagę. Tożsamość uczestników koali­cji musi być respektowana, ale ważne jest też, by nie dochodziło do wewnętrznych wojen. Być może najlepszą formułą byłaby zasa­da, że podmioty koalicji nie mają wprawdzie obowiązku popierania przedłożeń (ustaw, uchwał) tylko dlatego, że wychodzą od innych uczestników koalicji (lub rządu), ale też nie mogą ich kontestować. Potencjalnie oznaczałoby to, że jakieś uregulowania (decyzje) zapa­dałyby „ponad podziałami”. No i trudno, a może. dobrze.
   Budowanie koalicji całej (?) opozycji to nie jest działanie, które można rekomendować w „normalnych” czasach, gdy toczy się demokratyczna gra, a scena polityczna jest w pełni pluralistycz­na. Na polskiej scenie (przynajmniej parlamentarnej) brakuje przede wszystkim demokratycznej lewicy. Tożsamości takiej lewicy nie ma SLD - liberalna hybryda z peerelowskim senty­mentem. Razem może być postrzegana jako partia o radykalnie lewicowej tożsamości, ale nie zdołała wypłynąć na szersze wody.

Chyba trudno oczekiwać, że przed wyborami parlamentarnymi ukształtuje się wpływowe ugrupowanie o tożsamości demo­kratycznej lewicy. Płonne się wydają nadzieje wiązane z niejasnymi enuncjacjami Roberta Biedronia. Przede wszystkim można mieć wątpliwości, jaki charakter miałby podmiot tworzony przez niego. Sądząc na podstawie dotychczasowej politycznej drogi Biedronia (SLD i partia Palikota), trudno oczekiwać, że ten byt byłby zorien­towany na lewicowy program społeczny. Co więcej, trudno zapo­mnieć, że partia Palikota była pierwszą, która wciągnęła polską politykę do rynsztoka. Palikot przecierał przecież ścieżkę, którą dziś podąża posłanka Pawłowicz. Ale niezależnie od tych wątpliwości trudno sobie wyobrazić, że pod auspicjami Biedronia powstanie ugrupowanie zyskujące większościowe poparcie lewicowych wy­borców. Niestety, dziś wydaje się, że jedyną szansą obecności le­wicy w parlamencie jest jej udział w opozycyjnej koalicji.
   Jakie więc ugrupowania mogą zawiązać porozumienie? Z po­wodów pryncypialnych nie może tam być miejsca dla ugrupo­wań zlokalizowanych na prawo od PiS (Zjednoczonej Prawicy). Koalicja opozycji może mieć charakter wyłącznie liberalno-lewicowy. Jak dotąd mamy organizacyjno-personalne porozumienie PO, Nowoczesnej i Inicjatywy Polskiej. To niewiele, ale potencjal­nie można sobie wyobrazić koalicje z udziałem PSL, Partii Razem, a nawet SLD.
   Jest też problem jakiejś kooptacji do potencjalnego porozumie­nia wyborczego przedstawicieli ruchów protestu, które powstały po 2015 r. Tu w grę mogą chyba wchodzić tylko wybory do Senatu - ze swej natury mniej polityczne, a bardziej spersonalizowane. Promocja do Senatu postaci znanych z pryncypialnego stosunku do demokratycznych zasad, ale będących poza partyjną polity­ką (jak np. Frasyniuk), uwiarygodniałaby demokratyczną misję tej koalicji.

Są niestety powody, by uznać, że najbardziej wiarygodną pro­gnozą dla Polski jest impas i polityczna destabilizacja prowa­dząca do pogłębiającego się autorytaryzmu. Towarzyszyć temu będzie spadek zaufania obywateli do całej klasy politycznej i kryzys poparcia dla demokratycznego systemu. Tymczasem „historyczny moment” trzeciej dekady XXI w. wydaje się nieść szczególnie wiele niepewności. Kwestionowana jest - i słusznie - formuła neolibe­ralnego kapitalizmu, ale zręby nowego ustrojowego ładu dalekie są od krystalizacji. Sukces Polski po 1990 r. zawdzięczamy nie tylko sobie - także świetnej międzynarodowej koniunkturze. Ale chy­ba idą trudniejsze czasy. Wprawdzie system demokratyczny nie gwarantuje wyboru optymalnej polityki, ale na ogół temu sprzyja.

Ryszard Bugaj - ekonomista, polityk, twórca i pierwszy przewodniczący Unii Pracy (do 1997 r.). Byt m.in. doradcą ekono­micznym prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Od października 2015 r. zasiadał w prezydenckiej Narodowej Radzie Rozwoju. Odszedłz niej w lutym 2016 r. na znak protestu przeciwko zawłaszczaniu insty­tucji państwa przez PiS. Obecnie pracownik Instytutu Nauk Ekono­micznych PAN i honorowy przewodniczący Unii Pracy (od 2006 r.).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz