piątek, 7 września 2018

To oni mają się wstydzić



Za kratkami pisał „Poradnik dla Jarosława K.” - o tym, jak funkcjonują areszt, służba więzienna, subkultura. - Jak pan prezes przeczyta, to dobrze. Wierzę głęboko, że taka wiedza mu się przyda - mówi poseł PO

Rozmawia Paweł Reszka

NEWSWEEK: Pański gabinet?
STANISŁAW GAWŁOWSKI: Mój!
Fajnie wrócić?
 - Koledzy wykorzystywali mój pokój do spotkań, ale niech pan zobaczy, że nic mojego nie jest ruszone! Książka z de­dykacją, dostałem tuż przed aresztem - na miejscu. Papiery leżą, jak je zostawiłem. Miłe.
Ledwie co stał pan przed sądem. Decydowało się: wolność czy powrót do aresztu śledczego przy Kaszubskiej
w Szczecinie.
- Ulica Kaszubska! Ja mówię „MS Kaszuby”!
MS?
- Od motor ship, czyli statek.
Bo pan przecież pływał.
- Skończyłem średnią szkołę morską. Czyli formalnie jestem oficerem marynarki handlowej. Dawno temu pływałem, prze­ważnie na kutrach rybackich.
Jest podobieństwo między celą a kajutą?
- Kajuta jest nawet mniejsza od celi. Mieszkaliśmy we trzech. Jak jeden stał, to dwóch musiało leżeć na kojach.
A w areszcie?
- Cela dwuosobowa, czyli dwóch mogło stać, choć już niespecjal­nie dało się poruszać.
Stoi pan przed sądem i zastanawia się, czy nie wraca na „MS Kaszuby”...
- Potężne emocje. Przecież nawet w najczarniejszych snach nie zakładałem, że mnie w ogóle aresztują, że trafię do celi!
Skąd to przekonanie?
- Mógłbym powiedzieć: wiem, co robiłem, a czego nie robiłem w życiu. Ale powiem inaczej. Przeczytałem wniosek o uchylenie immunitetu, jaki prokuratura skierowała do Sejmu. Roi się tam od kłamstw.
Na przykład?
- Pewien człowiek oświadcza, że w 2011 r. wręczył mi łapówkę. Podaje datę. Tylko akurat wtedy nie było mnie w kraju. Nie mógł mi dać łapówki. Takich przykładów jest wię­cej. No, jak na podstawie takich bzdur moż­na zamykać człowieka?
Ale pana zamknęli. A teraz sąd orzekł, że pan wychodzi; tylko trzeba zapłacić kaucję, bo „zarzuty są uprawdopodobnione”. Skoro kaucja, to coś na niego mają.
- Tylko trzeba wziąć pod uwagę, że sąd nie widział wszystkich akt. Miał tylko to, co do­stał od prokuratora. No, i nie orzekał o mojej winie. Nie zostałem za nic skazany.
Ile pan przesiedział?
- Trzy miesiące i kilka godzin. Te kilka go­dzin zajęły formalności. Prokurator po­twierdzał, czy wpłynęły pieniądze na kaucję.
Spora suma - 500 tysięcy.
- Cała rodzina - siostry, syn - wpłacała swoje oszczędności. Po 50, po 100 tysięcy, ile kto miał. Wpłacali, choć prokurator ich zniechęcał. „Bo jak on będzie mataczył albo ucieknie, to pie­niążki przepadną” - uprzedzał. Skandal! Zgłaszali się też zna­jomi, chcieli się dorzucić. Znaczy - wierzą w moją niewinność.
Jak wyglądały te trzy miesiące aresztu? Przesłuchania, dowody, konfrontacje czy raczej siedział pan w celi i kruszał?
- To był klasyczny areszt wydobywczy. Przez pierwszy miesiąc w ogóle nie działo się nic. Jakby o mnie zapomnieli.
A potem?
- Podjęli próbę złamania mnie. Zaczęły się przesłuchania i kon­frontacje. Po pewnym czasie pytania zaczęły się powtarzać. Mó­wiłem to samo pierwszy, drugi i piąty raz.
Po co pytali pięć razy o to samo?
- Znana metoda, żeby w sądzie pokazać, jak wiele czynności zo­stało wykonanych. Tomy opasłe, czyli śledczy się nie obijają!
Mówi pan, że chcieli pana złamać. Jak?
- Trwają intensywne przesłuchania. W tym czasie oni odmawia­ją mi widzenia z żoną. Do tego przestają do mnie docierać listy od bliskich. Jednocześnie wiem, że trwa nagonka na moją rodzi­nę. Żona, siostry, brat są przesłuchiwani. I jeszcze dowiaduję się, że w Szczecinie prowadzę burdel.
Co znaczy „wiem”, „dowiaduję się”?
- Mam w celi telewizor. Odbieram kanały reżimowej telewizji, m.in. TVP Info. A w tej stacji jestem przecież stałym czarnym charakterem.
I jak się pan czuł?
- Można sobie wmawiać: „Spokojnie, poradzę sobie”, ale nic nie jest „spokojnie”. Jedno pan wie i to do pana wraca: „Siedzę za kratami, a oni szarpią moją rodzinę”. Bezradność.
Popłakał się pan w celi?
- Wie pan, ja nie mam ochoty rżnąć tu bohatera...
Czyli, że tak.
- Pan sobie wyobrazi: noc, wyłączyli już światło, leży pan na pry­czy, sam ze swoimi myślami. Nie ma tutaj mocarzy.
Pańska żona mówiła mi, że władza usiłuje pana obrzydzić ludziom. Żeby nawet po uniewinnieniu był pan w oczach opinii publicznej skończony.
- Już tego doświadczam. Dostaję na Twitterze wiadomości, że lepiej, jakbym się sam powiesił. Media reżimowe podsyca­ją nienawiść do mnie. Dla nich jestem kry­minalistą - winnym i skazanym. I nie mam wątpliwości, że duża grupa Polaków za ich sprawą właśnie tak o mnie myśli. Ale jest też druga strona medalu. Wielu ludzi wie, że jestem ofiarą nagonki. Okazują mi sym­patię i to jest bardzo budujące. Pozwala mi łatwiej funkcjonować. Jestem przecież po­słem i chcę normalnie sprawować mandat.
Z czym było najgorzej w kryminale?
- Ze światłem. Szybko zaczęła mnie boleć głowa i oczy. Okazało się, że jarzeniówka w celi miga. Tak delikatnie. Przez godzinę czy dzień się tego nie zauważa. Ale potem organizm zaczyna się buntować.
Trzeba było zgasić światło.
- (śmiech) Włącznik jest na zewnątrz. Strażnik robi pstryk o 6.30 i drugi raz o 22.00.
Intymność?
- Wszędzie kamery. Kącik sanitarny w celi, ale tam też kamera. Żadnej intymności.
Robił pan plan dnia?
- Tak. Nie pisałem go, ale miałem w głowie. 6.30 pobudka, 7.00 apel. Śniadanie, czytanie, ćwiczenia fizyczne, godzina spaceru.
Świeże powietrze!
- Tak, chociaż spacer był w klatce, nawet niebo było za kratkami. Obok funkcjonariusz.
Nigdy nie był pan sam?
- Nawet w niedzielę na mszy świętej w więziennej kaplicy był ksiądz, ja oraz naturalnie funkcjonariusz.
Co jeszcze było w pańskim planie dnia?
- Oglądanie telewizji, pisanie książki, czytanie, odpisywanie na listy. Aż do 22.00, kiedy gasło światło.
Mówią, że widzenie z rodziną to teatr.
- Bo tak jest. Opowiadam żonie: „Wiesz, to tak, jakbym był na statku, na dłuższym rejsie. Szybko nam zleci”. I ona tak samo: „A u nas wszystko dobrze, nic się nie martw, dbaj o siebie.”. Jak coś cię uwiera, to nie mówisz. Po co ich denerwować?
A często uwiera?
- Miałem taki moment. Pojawiła mi się myśl, że wiem, co musia­ła czuć Barbara Blida...
Jak to?
- Przychodzi zła chwila. Zaliczasz taki dół, że zaczynasz się za­stanawiać: „Po co dalej to ciągnąć, może już wystarczy”...
I?
- Na szczęście pojawiła się inna refleksja, że przecież nie chodzi tylko o mnie. Bo gdzie żona? Albo mama? Trzeba odzyskać dobre imię. Na przekór tym, którzy już mnie „powiesili”.
Miał pan sporo czasu na przemyślenia. Jakie pan popełnił błędy? Nie był pan za blisko z biznesmenami? Może trzeba było się odciąć od starych znajomych, jak obejmował pan fotel w ministerstwie?
- Ja nie chciałem od żadnego z przyjaciół się odcinać. Mówię o przyjaciołach, a nie o tych, którzy starali się wykorzystywać znajomości ze mną.
Krzysztof B., który mówi, że dał mu pan łapówkę.
- Nie uważam go za przyjaciela. To przykład człowieka, który wykorzystał znajomość ze mną...
Miał firmę z pańskim synem, brał udział w przetargach melioracyjnych, potem twierdził, że dawał panu łapówki, żeby je wygrywać. Przyzna pan - nie brzmi to dobrze.
- Pan mnie będzie teraz pytał o sprawy z aktu oskarżenia?
Mam taki zamiar.
- To muszę zastrzec: ja nie mogę ujawnić panu nic z materia­łów śledztwa. Bo to by było przestępstwo. Moje odpowiedzi będą być może zdawkowe, ale proszę, żeby pan to zrozumiał.
Rozumiem. Co pan może powiedzieć o tej relacji z panem B.?
- Nigdy nie wpływałem na żaden proces inwestycyjny. Meliora­cja nigdy mi nie podlegała. Wszyscy moi podwładni potwierdzą, że nie tolerowałem żadnego powoływania się na mnie. Zawsze mówiłem: „Działajcie zgodnie z prawem”.
A Bogdan K., przedsiębiorca budowlany?
- To akurat mój przyjaciel. Od 20 lat przyjaźnimy się rodzinami. Nie będę i nie chcę tego zmieniać.
On też miał panu dawać łapówki.
- Nikt mi nie dawał łapówek.
Formalnie nie. Jednak K. sprzedał apartament w Chorwacji teściom syna. A teściowie - jak czytam - nie mieli na to pieniędzy. I to miała być ukryta łapówka dla pana.
- Media reżimowe to podnoszą...
... że laborantki i rencisty nie stać na drogi apartament.
- Przecież ci ludzie pracowali przez całe życie. Przez 40 lat nie można sobie odłożyć 200 czy 300 tysięcy złotych? Dlaczego nie mogli wydać pieniędzy na mieszkanie w Chorwacji? Skąd zało­żenie, że byli mi potrzebni do jakiegoś procederu korupcyjnego? Mnie przecież stać na apartament.
I zegarków Tag Heuera też pan nie dostawał w ramach wdzięczności?
- Jedynego Tag Heuera dostałem od żony. Zresztą znalazła ra­chunek. Łapówką miał być inny model. Prokuratura stawała na głowie, żeby znaleźć zdjęcie potwierdzające, że miałem taki ze­garek. No, i się im nie udało.
Prokuratorzy łamią ludziom kręgosłupy? „Nagadaj na Stacha, to sam unikniesz kary”?
- Moim zdaniem takie zdanie usłyszało wiele osób. Ludzie, którzy mnie pomawia­ją, sami mają kłopoty z prawem i szybko dostają propozycję zostania świadkami koronnymi.
O czym pan pisał w więzieniu?
- Książka ma roboczy tytuł „Poradnik dla Jarosława K.”. To mój subiektywny opis tego, jak funkcjonuje areszt, służba wię­zienna, subkultura. Z kim w kryminale warto mieć dobre relacje, a z kim lepiej się nie zadawać. Wie pan, kto to kajfus?
Nie.
- To taki, co rozdaje jedzenie. Ważna oso­ba! Warto wiedzieć takie rzeczy, zanim posadzą.
To poradnik dla prezesa PiS?
- Jak pan prezes przeczyta, to dobrze. Wierzę głęboko, że taka wiedza mu się przyda.
Jest w panu gniew.
- Tak, jest we mnie gniew. Dostałem zgodę na cztery telefony do mamy. Ona ma 82 lata. Jest schorowana. Rozmowa nie mogła trwać dłużej niż sześć minut.
Trudne?
- Zostanie mi w głowie do końca życia. Mama starała się nie pła­kać. Mówi: „Musisz się modlić”. „Dobrze”. „Ale musisz się mod­lić za Ziobrę i Kaczyńskiego”. „Mamo, ale ja nie jestem w stanie! Nie mogę. Przez nich siedzę”. „Musisz im wybaczyć! Nie możesz żyć chęcią zemsty. To cię będzie zabijać”.
Mama swoje, a pan? Przyjeżdża do Sejmu i mówi PiS-owcom: „W więzieniu na was czekają!”.
- Poseł PiS nazwał mnie przestępcą. Nie miał prawa! Ja nie zo­stałem skazany. I w praworządnym państwie nigdy nie zosta­nę skazany. Chyba że PiS uda się do końca zlikwidować państwo prawa - do czego kroczy prostą ścieżką.
Pluje pan sobie w brodę, że „nie dorżnęliście watahy”? Pamięta pan hamletyzowanie w zeszłej kadencji? Komisja śledcza ds. SKOK? Nie wypada! Trybunał Stanu? Nie, to będzie nieładnie!
- Tak. Popełniliśmy wiele błędów. SKOK i Trybunał Stanu dla Ziobry to jedne z nich. Ale dziś PiS posunęło się za dale­ko. Przegrają. A wtedy nie będzie grubej kreski ani zmiłowania. Każdy, kto łamał prawo, łamał konstytucję - odpowie.
No, i jak to się ma do słów mamy? Pan jest chrześcijaninem. Ta religia opiera się na miłosierdziu. Ma pan je w sobie?
- Co boskie Bogu, co cesarskie - cesarzowi. Jeśli ktoś łamie pra­wo cesarskie, to odpowie za to. Nie możemy sobie pozwolić na nieuzasadnioną litość.
Polska jest głęboko podzielona. Ani jedna jej część, ani druga się nie wyprowadzi. A tak się jej chyba nie sklei, prawda?
- Na tych, co przyjdą po PiS, będzie ciążyć wielka odpowie­dzialność. Z jednej strony - będą musieli rozliczyć ten okres. Z drugiej - oprzeć się pokusie zemsty. Nie wolno powiedzieć:
„OK, nic się nie stało”, ale tym bardziej nie wolno się mścić, pozwalać sobie na osobiste emocje. Zemsta zniszczy i jed­nostkę, i społeczność. Tak zrozumiałem słowa mamy. Nie należy rozliczać PiS w całości. Należy rozliczać tych, którzy złamali prawo. Temida się po nich zgłosi.
Ale najpierw to prokurator zgłosi się po pana. Sam Jarosław Kaczyński mówi, że we wrześniu będzie pan miał nowe zarzuty.
- Po pierwsze, to Jarosław Kaczyński po­winien wytłumaczyć, skąd ma taką wie­dzę. W jakim trybie uzyskał wiadomości dotyczące śledztwa. Ciekawe, bo ani ja, ani moi prawnicy o nowych zarzutach nic nie wiemy, a prezes PiS owszem. Uwa­żam, że to skandal. A co do prokuratury, to nic mnie nie dziwi. Niczego innego po podległej ministrowi reżimowej instytucji się nie spodziewam.
Załóżmy, że będzie pan na wolności. 11 listopada, w rocznicę stulecia odzyskania niepodległości, pójdzie pan w państwowym pochodzie?
- Nie mam żadnego powodu, żeby nie iść! To nie Nowogrodz­ka decyduje, kto w Polsce jest patriotą i kto ma prawo manife­stować patriotyzm. Oni chcą nam wmówić: „jesteście gorszym sortem”, „stoicie tam, gdzie ZOMO”. Ja się nawet z tego naigrawałem.
Niesłusznie?
- Zdecydowanie niesłusznie. Tu nie ma z czego drwić. Oni naznaczają nas jako grupę. Budowanie państwa totalitarne­go zaczynało się od stygmatyzacji jakiegoś środowiska - gor­szy naród, grupa wyznaniowa, seksualna. A potem wybierano jednostki.
Czyli jeśli pana nie zamkną, to pan pomaszeruje?
- Pomaszeruję, bo nie mam się czego wstydzić. To oni mają powo­dy do wstydu. Oni, nie ja, powinni chodzić ze spuszczoną głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz