Gra toczy się dziś o
to, aby to, co w Europie najgorsze, nie zwyciężyło z tym, co najlepsze -
Agnieszka Holland i Róża Thun opowiadają o manipulacjach PiS, rozwalaniu
wspólnoty i szansach na wygraną
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Spotykamy
się w Parlamencie Europejskim w Brukseli na kilka godzin przed debatą „How Poles defend democracy” („Jak Polacy bronią demokracji”), której towarzyszy
wystawa fotografii Chrisa Niedenthala z protestów w polskich miastach. Pomysłodawczynią
debaty jest europosłanka Róża Thun, która po powrocie z wakacji usłyszała od
zagranicznych kolegów: „Witamy ostatnią Europejkę z Polski”. „Jak to? - odparła
oburzona. - Wielu Polaków czuje się Europejczykami i broni demokracji”.
Jednym z gości debaty jest reżyserka
Agnieszka Holland. Gdy rozmawiamy we trzy w biurze poselskim, ktoś z polskich
eurodeputowanych zdziera plakaty informujące o debacie. Nawet w budynku
Parlamentu Europejskiego wojna polsko-polska trwa w najlepsze.
NEWSWEEK: Nie jesteście zmęczone
ciągłym staniem na barykadzie? Macie swoje lata i dorobek, powinnyście odcinać
od życia kupony, a nie ciągle udowadniać, kim jesteście.
AGNIESZKA HOLLAND: Albo kim nie
jesteśmy. Parę miesięcy temu pojawił się w Telewizji Republika obrzydliwy tekst
sugerujący, że Wajda był ubekiem o pseudonimie
Luminarz, ja ubeczką o pseudonimie Czeszka i
dzięki tym kontaktom załatwiliśmy Pawłowi Pawlikowskiemu nagrodę w Cannes.
RÓŻA THUN: Napomknę tylko,
że moja babka była z domu Pawlikowska. A mnie ubecy nadali pseudonim Wróżka,
taki skrót od Woźniakowska Róża.
A.H.: Ubecja nadawała
pseudonimy nie tylko tajnym współpracownikom, ale i prześladowanym. Tymczasem
oni wprost sugerują, że byliśmy konfidentami. Parszywa manipulacja.
Wzięłam adwokata. Był
przekonany, że sprawa skończy się na przeprosinach, a oni brną w kłamliwe
oszczerstwa, które są nie do utrzymania przed sądem. Tyle że zanim proces się
odbędzie, upłynie wiele wody w Wiśle, a oni będą w tym czasie w nas walić i
doskonalić taktykę pójścia na rympał w przeinaczaniu historii. A właściwie -
przepraszam za sformułowanie, ale rzeczy trzeba nazywać po imieniu - w
oblewaniu przyzwoitych ludzi gównem.
R.T.: Hamulce puściły kompletnie. To prawda.
Czujecie się wobec tego
bezradne?
A.H.: Mniejsza o moje
samopoczucie, ale wiemy z historii, że kłamstwo powtarzane po wielekroć staje
się prawdą. Goebbelsowski fenomen charakteryzuje władzę Prawa i
Sprawiedliwości. Oni nie tylko kłamstwa powtarzają, ale sami zaczynają w nie
wierzyć. I to jest groźne. Bo gdy ma się do czynienia z cyniczną manipulacją,
to można z nią jeszcze walczyć, ale gdy pojawia się „alternatywna”
rzeczywistość, to racjonalne argumenty skazana są na przegraną. Takiego
matriksu nie trzeba rozumieć, wystarczy w niego wierzyć. Jeszcze niedawno dotyczyło
to tylko katastrofy smoleńskiej, dziś rozlało się na wszystkie dziedziny życia
publicznego.
R.T.: Pojęcia zmieniają
znaczenie. Na przykład Targowica. Ludzie nie znają historii, bo może niezbyt
pilnie uczyli się jej w szkole, i nie wiedzą, że Targowica była przeciw konstytucji
i za sojuszem z Rosją. Targowicą powinni więc nazywać rządzący samych siebie,
bo łamią konstytucję i prowadzą Polskę prosto w łapy Putina. Tymczasem nazywają tak opozycję.
Targowica stała się po prostu
brzydkim słowem, które należy przykleić przeciwnikowi politycznemu. Fakty
historyczne się nie liczą. A przecież używanie słów w fałszywym znaczeniu
robi ludziom kaszę z mózgu.
Fałsz leje się z mediów, za
które wszyscy płacimy. Efekt jest taki, że goście kolegi z PiS zaproszeni do
Parlamentu Europejskiego, widząc mnie, mówią, że mam nieprzyzwoity napis na
koszulce. A ja mam na koszulce napisane: „konstytucja”.
Mówią: prostytucja.
R.T.: To
nieprawdopodobne, że ludzie, którzy uważają się za patriotów, mówią o polskiej konstytucji w ten sposób. Podobnie jak to, że
kobieta wykrzykująca słowo „konstytucja” dostaje w twarz i jeszcze słyszymy, że sama sobie winna, bo prowokowała.
Czy słowo „konstytucja” jest nieprzyzwoite? Niepatriotyczne? Chodząc w
koszulce z tym słowem, mam się podobno czuć jak ptak, co własne gniazdo kala.
Nazywają was zdrajczyniami,
bo pomocy w rozwiązaniu polskich problemów szukacie za granicą.
R.T.: W kraju też
szukamy pomocy, przede wszystkim w kraju. Wielu Polaków uważa, że po to
wchodziliśmy do UE, by znaleźć się w rodzinie krajów demokratycznych. To był
główny cel: zabezpieczenie pokoju, praw człowieka i tego, że nie będzie już
powrotu do PRL. A że przy okazji dostajemy kupę kasy, to bardzo przyjemnie,
jednak nie to jest najważniejsze. Dlatego, gdy główny cel jest zagrożony,
dzielimy się naszymi obawami z partnerami wspólnoty. Chcemy, żeby wiedzieli, że
w Polsce są miliony ludzi, którzy chcą Polski w Unii. Jeśli taką postawę
nazywa się donoszeniem - bo to jest ulubione słowo władzy - to świadczy, że ta
władza nie rozumie, o jaką stawkę toczy się dziś gra.
A.H.: Gdy PiS było w
opozycji, też odwoływało się do międzynarodowych instytucji i trybunałów.
Wtedy ich to nie brzydziło, wręcz było obroną polskiego interesu. Choć
odwoływali się w sprawach kłamliwych: zamachu smoleńskiego czy rzekomo
sfałszowanych wyborów. Dlatego gdy dziś PiS czyni zarzut opozycji, że szuka
międzynarodowej pomocy, gdy w Polsce naprawdę niszczy się demokrację, to
dopuszcza się piramidalnej hipokryzji.
R.T.: Nie chciałabym
tego w ogóle porównywać. PiS przywoziło do Brukseli kłamstwa pełne
obrzydliwych pomówień. My informujemy naszych kolegów, że ludzie w Polsce
wołają na ulicach: „Europo, nie odpuszczaj! Nie zapominaj o nas, nie rezygnuj
z Polski!”.
Powtarzamy: Europa, Europa,
ale czy ona może uratować polską demokrację?
A.H.: „Europa,
Europa”... nakręciłam film o takim tytule przed 30 prawie laty i jego
przesłanie jest wciąż aktualne. To opowieść o dwoistości Europy - z jednej
strony kolebce naszych wartości, do których tęskniliśmy przez lata komuny, z
drugiej o miejscu, w którym zrodziły się najgorsze zbrodnie ludzkości. Ta
podwójność wciąż jest w europejskim krwiobiegu. Czas sobie uświadomić, że
Europa to nie bank, w którym zawsze można pobrać pieniądze, ani wygodne życie,
które traktujemy jako oczywistość. To dobro, o które trzeba dbać, bo nic nie
jest dane raz na zawsze. Zagrożenie czarną dziurą wcale się nie
zdezaktualizowało. Przeciwnie, napięcie między wysoką kulturą a zbrodniczą naturą
Europy w ostatnim czasie wyraźnie się nasila.
Unia pomyślana jako antidotum
na wojnę okazała się utopią?
A.H.: Nie. Była i jest
próbą stworzenia kultury współżycia, współpracy i braterstwa, a tym samym
okiełznania wirusa zła. Problem polega na tym, że epoka względnego pokoju (bo
przecież mieliśmy w Europie wojnę w Jugosławii) uśpiła nas. Kolejne pokolenia
dorastały bez zbiorowej pamięci stalinizmu, faszyzmu czy Holokaustu.
Szczepionka II wojny światowej już na nie
nie działa. Przeterminowała się i musimy przeciwko złu zaszczepić się na
nowo. Mam nadzieję, że nie musi być to
kolejna wojna. Że uda się znaleźć argumenty uświadamiające egzystencjalne
zagrożenie.
R.T.: Agnieszka jest
jedną z nielicznych znanych mi osób, które doskonale rozumieją ponadnarodową
wspólnotę. Judeochrześcijaństwo, filozofia grecka, prawo rzymskie,
solidarność, prawa człowieka są tym, co łączy. Dlatego gdy rozwala się wspólne
wartości - niezawisłość sądów, wolne media, poszanowanie wolności
obywatelskich - rozwala się wspólnotę.
A.H.: Gra toczy się
dziś o to, aby to, co w Europie najgorsze, nie zwyciężyło
z tym, co najlepsze.
Kontrrewolucja kulturowa, o której mówią Viktor Orban i
jego naśladowcy, polega na negowaniu największych zdobyczy projektu zwanego
Unią Europejską.
Dla PiS wartości, o których
mówicie, nie są tak istotne jak suwerenność i niezależność od Brukseli.
A.H.: Szkoda gadać.
Przecież to jest kompletna iluzja.
R.T.: Ja myślę nawet,
że to jest kłamstwo, a nie iluzja. Gdy chrzanią o tej suwerenności, to w tym
samym momencie ją niszczą. Porzuceni przez UE i oglądani łapczywym okiem przez
Moskwę, tracimy suwerenność. Suwerenni możemy być tylko we wspólnocie, którą
współzarządzamy.
A.H.: Nie wiem, co
siedzi w głowach przedstawicieli naszej władzy, ale gdy obserwuję ich
działania, to dochodzę do przekonania, że tak mocno będą walić pięścią w stół i
tak długo tupać nóżkami, aż sobie i swoim wyborcom wmówią, że jesteśmy niezależni,
niepodlegli, suwerenni i tak dalej. Szkoda tylko, że nikt nie chce uczyć się
na błędach, bo ślepy nacjonalizm już przerabialiśmy.
R.T.: I nienawiść.
A.H.: I nienawiść.
Właśnie o to mam największy żal do Jarosława Kaczyńskiego. Zatruł nas,
Polaków, jadem nienawiści.
Czy PiS może sięgnąć po polexit jako sposób utrzymania się przy władzy?
A.H.: To jest pytanie
równie polityczne, co psychologiczne. Cały świat szuka odpowiedzi na pytanie,
jak wyjść z obecnego kryzysu demokracji. Nikt nie ma dobrej odpowiedzi.
Populiści ją mają, ale ordynują lekarstwo gorsze od choroby, choć na krótką
metę wydaje się skuteczne, bo daje ludziom złudne poczucie bezpieczeństwa i
sprawczości. Wystarczy wznieść mury, zamknąć się za nimi i krzyczeć, że
jesteśmy wspaniali, a wszyscy będą się nas bać i nas szanować.
Tylko że to jest ułuda. Tak pisze się zakłamaną mitologię, a nie historię
- trzeba negować wartości i autorytety, czyścić
pole dla fikcji, bo inaczej rzeczywistość mitologiczna nie będzie się zgadzać
z rzeczywistością faktów.
Wciąż zastanawiam się, czy
ludzie obecnej władzy, w końcu z jakimś do świadczeniem politycznym, a wielu z
wykształceniem historycznym, nie są świadomi, jakie są skutki takich działań?
Nie widzą zagrożeń? Są ślepi i głusi? A może są agentami?
R.T.: Zadaję sobie te
same pytania. Czy grając na oderwanie Polski od Unii, PiS robi to z
premedytacją? Przecież UE została powołana jako wspólnota dobrej woli i nie ma
przymusu pozostawania we wspólnocie. Nikt nie będzie nas tu trzymał na siłę.
Polski rząd sugeruje, że
zignoruje wyrok unijnego trybunału w sprawie Sądu Najwyższego, jeśli będzie on
niekorzystny.
A.H.: Kiedy słyszę
tłumaczenia zwolenników PiS, ale i tzw. symetrystów, że reforma sądownictwa
była konieczna, bo sądy działały zbyt wolno, wyroki nie dawały poczucia
sprawiedliwości, to pytam, czy reforma musi oznaczać odebranie sądom
niezależności? Czy rozumując w ten sposób, mamy wyrzucić ze szpitali lekarzy i
wstawić w ich miejsce znachorów, bo zdarzają się pomyłki lekarskie? A parlament?
Przecież ma jeszcze gorsze notowania, niż mają sądy i służba zdrowia. Mamy wyrzucić posłów i zamknąć Sejm?
R.T.: To przypomina
rewolucję Szeli - wszystko wyrżnąć.
A.H.: To jest w pewnym sensie rewolucja, ale nazwałabym ją raczej
rewolucją nihilistyczną przystrojoną w narodowo-socjalne szaty. Logika
nihilizmu polega na tym, że krytykując część źle działającą, unicestwia się
wszystko.
Czy protesty obywatelskie
mogą być skutecznym sposobem przeciwstawienia się władzy?
R.T.: Protesty
obywatelskie są szalenie ważne, ale jedynym sposobem, aby skutecznie dać odpór
PiS, są wybory. Tylko przy urnie wyborczej można ten nieszczęsny rząd odsunąć
od władzy.
A.H.: Gdy zaczęła się
aksamitna rewolucja w Czechosłowacji, zapytałam mojego przyjaciela, Milośa
Formana, czy ta rewolucja może się udać. Odpowiedział mi wtedy, że ktoś
wychowany w zoo nie przeżyje w dżungli. Bo dżungla to - owszem - wolność, ale
i nieustanna walka o przetrwanie. W zoo żyje
się za kratą, ale bezpiecznie. Krata
oddziela od zwierząt, które mogłyby pozbawić nas życia. Ktoś codziennie
dostarcza jedzenie, ochłap, bo ochłap, ale nie trzeba
się o nic martwić.
Jestem, jak Forman, pesymistką w ocenie ludzkiej natury, a mimo to uważam,
że Polacy na tyle długo cieszyli się życiem poza zoo, że nie pozwolą się zamknąć
w klatce.
Stałyście się obie twarzami
obywatelskiej niezgody na działania władzy. Agnieszki zdjęcie z różą...
A.H.: Nie miałam wtedy
róży, wiesz. Stałam sama.
R.T.: Chcesz
powiedzieć, że nie było mnie przy tobie? (śmiech)
Mówię o zdjęciu Agnieszki
samotnie stojącej naprzeciw kordonu policji, które obiegło media. I zdjęciu
Róży powieszonym w Katowicach wraz ze zdjęciami innych europosłów popierających
unijne sankcje przeciwko łamaniu praworządności w Polsce. Czy te zdjęcia was
zobowiązują?
A.H.: Różę wtedy
nazwali szmalcowniczką. Podłość w najczystszej postaci. Podziwiam ją, że nie
poddaje się szantażowi rzekomego braku patriotyzmu. Dla mnie sposobem
wyrażania poglądów była zawsze moja
twórczość. Jest w niej obecny nerw obywatelski, ale teraz poszłam o krok
dalej. Dlaczego? Przecież mogłabym spokojnie żyć, jeżdżąc po riwierach zamiast
po polskiej prowincji, jednak uważam, że muszę dać wsparcie tym, którym - tak
jak mnie - jest źle z nowym reżimem. Muszę dzielić się swoją wiedzą, muszę
motywować, wspierać, szanować i podziwiać tych, którzy działają i walczą
każdego dnia.
R.T.: W sytuacji, jaką
mamy w Polsce, źle bym się czuła, leżąc na plaży na riwierze. Moje zdjęcie
powieszono w Katowicach dlatego, że staram się być w Europie głosem tych,
którzy na polskich ulicach wołają: „Wolność, równość, demokracja!”.
Także moich dzieci. Przecież nic
lepszego nie zostawię dzieciom niż Polskę demokratyczną, Polskę w Unii Europejskiej.
Nie chcę zostawić moich dzieci z tym bałaganem.
Jak zaczęła się wasza
współpraca?
R.T.: Wiesz, że nie
pamiętam, jak się poznałyśmy? Chyba połączyła nas wrażliwość na tę samą nutę.
A.H.: Zanim poznałam
Różę, znałam jej ojca, Jacka Woźniakowskiego, którego spotkałam w Krakowie
jeszcze w latach 70. Jesteśmy z różnych środowisk - krakowsko-inteligencko-katolickiego i warszawsko-żydowsko-laickiego - ale mamy ten sam system
wartości, który kiedyś łączył ludzi KOR, potem ludzi pierwszej Solidarności, a
dziś tych, którzy nie godzą się na niszczenie demokracji. Trzeba po prostu
robić to, co do nas należy.
R.T.: Wierzę, że
wyjdziemy z tego paskudztwa, w któreśmy się wpakowali, bo to, że mamy w Polsce
taki rząd, jest naszą wspólną odpowiedzialnością.
A.H.: Wyjdziemy na
pewno. Tylko nie wierzę, że wyjdziemy z tego raz na zawsze.
R.T.: Dlatego musimy
bardzo się starać, żeby następnym razem wpadać w mniejszą dziurę niż
poprzednio. Szkoda lat szkoda sił, już dosyć
mamy w historii straconych pokoleń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz