wtorek, 4 września 2018

Każdy kabel ma dwa końce



Maciej Mikołajczyk

   Jarosław Kaczyński, Żoliborz, luty 2017 r.: „Polskie sądownictwo to jest gigantyczny skandal i z tym skanda­lem trzeba skończyć. Przypomnę sprawę sędziego na telefon i tę sytu­ację, kiedy z ukaraniem sędziego były bardzo poważne kłopoty i w gruncie rzeczy go nie ukarano. Natomiast dziennikarz, który doko­nał tej prowokacji dziennikarskiej - bardzo dobrego, prospołecznego czynu - został ukarany. Tak to w Pol­sce wygląda”.
   Beata Szydło, Warszawa, lipiec 2017 r.: „PiS jest konsekwentny w przepro­wadzaniu reformy wymiaru sprawie­dliwości. I przeprowadzimy tę refor­mę do końca. To należy się Polakom. Skończył się czas sędziów na tele­fon”.
   Lipiec, 2018 r., Mateusz Morawiec- ki, Bruksela: „Czy wiecie o tym, że w czasach wcześniejszych prezes sądu okręgowego był gotów na tele­fon premiera - to była dziennikarska prowokacja - wybrać spolegliwego sędziego w sprawie afery Amber Gold? Czy takiego wymiaru spra­wiedliwości chcemy?”.
   Paweł Miter do premiera Morawieckiego: „Przestańcie sobie wy­cierać twarze sprawą, która do dziś niszczy mi życie, bo nie zrobiliście nic, żeby cokolwiek zmienić”.
   To dzięki niemu Ryszard Milewski, prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, został sędzią na telefon. I ikoną pato­logii wymiaru sprawiedliwości, którą PiS wymachuje od sześciu lat. Nikt tak nie pomógł rządzącej partii w usprawiedliwieniu zamachu na są­downictwo, jak Miter. Lecz, gdy pi- siory zamachu już dokonały i zgodnie z planem oraz ku radości wszystkich Polaków, o winie decyduje telefon od Ziobry lub Kaczyńskiego, Miter połapał się, że nie o taką Polskę wal­czył. Nie dlatego, że jest idealistą, ale dlatego, iż w jego sprawie nikt nie dzwoni.

Ukręcić łeb
   Wrzesień 2012 r. Paweł Miter dzwo­ni do Ryszarda Milewskiego, prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku. Podaje się za urzędnika Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, czyli Donalda Tu­ska. Milewski, acz nie bez aktywnego udziału Mitera, daje się nabrać - uma­wia się na spotkanie z premierem, mówi, że sędziowie, mający orzekać w sprawie afery Amber Gold, zostali wybrani rzetelnie i wyznacza termin rozprawy odpowiadający rozmówcy. Miter nagrywa rozmowę i jej treść pu­blikuje w „Gazecie Polskiej Codzien­nie”. Zostaje bohaterem.
   Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze wszczyna postępowanie. Wątek sędziego Milewskiego kończy umo­rzeniem, ale śledczy chcą się dowie­dzieć, czy bohater przy okazji prowo­kacji nie popełnił czynów zabronio­nych w postaci podżegania do prze­stępstwa i podawania się za funkcjo­nariusza publicznego. W trakcie śledztwa na jaw wychodzą nowe kwiatki, lecz Miter znika i nie można go przesłuchać. W 2014 r. prokuratura śle list gończy. 2 miesiące później par­tyzant wolnego słowa ląduje w puszce.
Patrioci, zwłaszcza z PiS-u, drą się, że to zemsta polityczna i domagają się „natychmiastowego uwolnienia dziennikarza, który obnażył służalczość sędziów wobec władzy". Miter wnet wychodzi na powietrze, ale wcześniej prokurator stawia mu zarzuty płatnej protekcji, próby wyłudzenia pieniędzy, fałszowania dokumentów i podawania się za funkcjonariusza publicznego.
   Prokuratura znajduje bowiem do­wody, że do prezesa Milewskiego dzwonił nie po to, żeby dokonać pro­wokacji dziennikarskiej i poinformo­wać opinię publiczną o serwilizmie sędziowskim, ale żeby wywiązać się z umowy, jaką zwarł z Marcinem P., właścicielem Amber Gold. W ramach tej umowy przyjął od Marcina E wynagrodzenie, w zamian zobowiązu­jąc się, że dzięki znajomościom w służ­bach specjalnych pomoże mu w kło­potach, a nade wszystko, że wykaże, iż w aferę Amber Gold umoczony jest Tusk. Nagranie rozmowy z sędzią Mi­lewskim miało być zatem kartą prze­targową w rękach Marcina E: albo się ode mnie odpierdolicie, albo świat się dowie, komu zależy na tym, aby spra­wie łeb ukręcić.

Nieślubne dziecko
   W 2015 r. w trakcie kampanii prezy­denckiej gotowy jest akt oskarżenia.
    „To forma nacisku na mnie i próba zaszczucia, ale i pozbawienia wiary­godności w oczach opinii publicz­nej. Prokuratura uznała, że najlep­szym schematem mojego zdyskre­dytowania będzie uznanie i udowod­nienie mi brania pieniędzy od Mar­cina P., a następnie zupełnie na spo­kojnie ukaranie mnie za sędziego Ryszarda Milewskiego. Oskarżenie o wzięcie pieniędzy od prezesa Am­ber Gold ma przykryć zarzuty za ujawnienie służalczości sędziego. Dodam, że w najbliższy piątek miał ukazać się mój materiał na temat nieślubnego dziecka prezydenta Bronisława Komorowskiego. Publi­kacja jednak po ustaleniu z wydaw­cą będzie miała miejsce po pierw­szej turze wyborów” - oświadcza Mi­ter. W domyśle: za spreparowanym aktem oskarżenia stoi nie tylko pre­mier, ale i prezydent.
   Materiał o nieślubnym dziecku ukazuje się w „Warszawskiej Gazecie”. Wynika z niego, że Miter pytał różne osoby, w tym ginekologa, czy Komo­rowski ma dziecko z posłanką Platfor­my Obywatelskiej - nie uzyskując jed­nak odpowiedzi.
   Duda wygrywa. Potem triumfuje PiS. Prokuratury i sądy lądują pod butem prezesa Kaczyńskiego i jego lo­kajów. Miter jest pewien, że po tak do­brej zmianie włos mu z głowy nie spadnie. Błądzi.

Zatrzymać szaleństwa
   Najpierw dostaje w łeb za przyjęcie od Marcina P. łapówki w kwocie 4 tys. zł i domaganie się kolejnych 21 tys. oraz powoływanie się na wpły­wy. Odwołuje się od wyroku, apeluje o pomoc do ministra Ziobry i posła Kaczyńskiego. Bez skutku - w dru­giej instancji zostaje skazany na 10 miesięcy pudła w zawiasach na 2 lata. W kwietniu 2018 r. wyrok staje się prawomocny. Miter idzie do Kancelarii Prezydenta. Domaga się łaski. Nici. Wątek podżegania sę­dziego Milewskiego do popełnienia przestępstwa i podawania się za funkcjonariusza publicznego jest wy­łączony do odrębnego postępowania. Sąd pierwszej instancji orzeka, że Miter jest niewinny. Ale zielonogór­ska prokuratura nie daje za wygraną: składa apelację, domagając się dla Mitera bezwzględnego więzienia. Sprawa wraca na wokandę. To bole­sny cios. Miter powiadamia, kogo się da, że szef Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze jest spokrewniony z Mateuszem Kijowskim, co wszyst­ko wyjaśnia.
    „Panie ministrze Ziobro! Niech pan zatrzyma to szaleństwo. 28 wrze­śnia mam kolejną sprawę za podże­ganie sędziego Milewskiego do prze­stępstwa. Prokuratorzy w Zielonej Górze cieszą się, że teraz dojadą Mi­tera” - pisze Miter do ministra spra­wiedliwości. Minister milczy. Nie dzwoni do sądu ani do prokuratury. Miter pisze do premiera, żeby politycy PiS przestali wycierać sobie twarze jego sprawą. Premier nie dzwoni.
   Miter nie jest już zwolennikiem zmiany ustrojowej dokonanej przez PiS. „Obecne zmiany w sądownic­twie dla zwykłych ludzi nie mają żadnego znaczenia” - uważa. Najwy­raźniej nie rozumie, że w każdym ustroju sędzia na telefon przysługuje tylko wybranym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz