Narodowcy wszelkiej
maści poczuli wiatr historii i rozpoczęli swój długi marsz. Po co idą? Po
władzę.
Warszawa,
środa 15 sierpnia. Na Wisłostradzie defilada wojskowa z okazji Święta Wojska
Polskiego. Czołgi, samoloty i paradny krok. Sprzed Muzeum Wojska Polskiego
rusza marsz Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego. Czczą Bitwę
Warszawską 1920 r. Czarne ubrania, zielone flagi i paradny krok.
Na Nowym Świecie na jezdni siadają kontrmanifestanci. Na banerach
„Nacjonalizm to nie patriotyzm”. Skandują „Warszawa wolna od faszyzmu”. Z
tamtej strony słyszą, że Polska ma być wolna od lewactwa i że są czerwoną
zarazą.
Student z warszawskiego uniwerku:
- Nie jestem faszystą. Nie jestem nazistą. Jestem nacjonalistą i się tego nie
wstydzę.
Jeden naród, jeden Bóg
Ci wszyscy określani jako
neofaszyści, neonaziści, narodowcy, czciciele Hitlera, a nawet neopoganie czy
pan-Słowianie mają jedną wspólną platformę - nacjonalizm. To już nie tylko
wygoleni na łyso bywalcy siłowni, mieszkańcy małych miast, dla których
nacjonalizm to nie tyle idea, ile sposób życia i wspólnota z podobnymi sobie.
To także studenci, pracownicy naukowi, urzędnicy, biznesmeni, policjanci i
wojskowi. Młodzi i starsi. Kobiety. Coraz więcej kobiet.
Występują pod różnymi barwami, zrzeszają się w różnych organizacjach,
ale idą w tym samym kierunku. „To my, to my, polscy nacjonaliści” - wykrzykują
podczas swoich spędów. „Nasz cel - stworzyć
nowego człowieka, który budować będzie nowy, lepszy świat” - powtarza się w
manifestach ideologów nacjonalizmu. Na początek zamierzają budować odnowa
Polskę. Jaką? Wielką Polskę Narodową!
Hitlerowskie hasło: „Jeden naród, jedna Rzesza, jeden
wódz”, zmieniono na „jeden naród, jeden kraj, jeden Bóg”. I z tym Bogiem na
ustach nacjonaliści zwalczają swoich wrogów - lewaków, komuchów, kapitalistów,
globalistów, banderowców, Żydów, Niemców, Arabów w zasadzie każdego, kto nie
jest z nimi. Bo nacjonalizm to wykluczenie.
Zakładają stowarzyszenia o różnych nazwach, ale ideowo sobie
bliskie. Nie wiadomo, ilu członków i sympatyków mają organizacje
nacjonalistyczne; liczbę aktywistów szacuje się na kilkanaście tysięcy osób w
całym kraju. A za nimi przynajmniej kilkudziesięciotysięczna armia żołnierzy
narodowej sprawy. Raz w roku robią przegląd wojsk, kiedy 11 listopada zjeżdżają
do Warszawy na Marsz Niepodległości. W 2007 r. przyjechało ich zaledwie ok.
300. Rok później - 400. Potem 600.
A w 2010 r. już kilka tysięcy. I co roku są coraz
liczniejsi. W 2017 r. w tym marszu wzięło udział ok. 70 tys. osób. Nie znaczy
to, że wszyscy, którzy maszerowali w ubiegłym roku 11 listopada przez stolicę,
to nacjonaliści z krzyżami celtyckimi i zaciśniętymi pięściami, ale żaden z
uczestników nie może powiedzieć, iż nie wiedział, w jakiej imprezie bierze
udział.
Od kilku lat czczą tzw. Żołnierzy Wyklętych. Ci z Podlasia
składają hołdy Romualdowi Rajsowi ps. Bury. Ci z Podhala Józefowi Kurasiowi
ps. Ogień. - To nasz bohater niezłomny - mówi o Ogniu młody mężczyzna w
koszulce z napisem „Śmierć wrogom ojczyzny”, spotkany w Zakopanem 16 czerwca,
kiedy w gronie kilkunastu kolegów próbował dawać kontrę marszowi KOD-Podhale i
Obywateli RP dla uczczenia pamięci ofiar Kurasia vel Ognia. Na koncie Kurasia i
jego oddziału jest przynajmniej 430 zabitych osób (w dużej części cywilów,
Polaków, Żydów i Słowaków - wedle wyliczeń z 1990 r. nowotarskiego oddziału
Światowego Związku Żołnierzy AK).
Bury grasował w okolicach Bielska Podlaskiego i Hajnówki
- z rąk jego ludzi zginęło 79 mieszkańców tych okolic
- mężczyzn, kobiet i dzieci pochodzenia białoruskiego. Podlascy oenerowcy
organizują co roku prowokacyjne marsze przez Hajnówkę ku czci Burego. Mają
pełną świadomość, że idą przez miasto w dużej części zamieszkane przez ludność
pochodzenia białoruskiego. Tam krew ofiar oddziału Burego wciąż jeszcze nie
wyschła. Wyrośnięte dzieciaki w czarnych i zielonych uniformach, wyciągając
dłonie w nazistowskim (bo przecież nie rzymskim) salucie, nie mają empatii dla
ofiar swoich bohaterów. Bury i Ogień to dla nich żołnierze-patrioci, którzy
stracili życie, walcząc o wolną ojczyznę. Teraz pałeczkę przejęli oni,
dziewczyny i chłopcy czyści rasowo, gotowi do poświęceń dla narodu i białej
Polski.
Szturm, Czarna Kolumna,
Radykalne Południe
Polscy nacjonaliści obrażają się
za nazywanie ich faszystami, neofaszystami czy neonazistami, ale w swoich
programach i manifestach często powołują się na zasługi Mussoliniego i kopiują
wzory nazistowskie. Niektórzy z nich nawiązują wprost do tradycji działającej w
latach 1934-37 Polskiej Partii Narodowo-Socjalistycznej (głównie w Łęczycy i
Kutnie), która bez ogródek odwoływała się do NSDAP i hitlerowskich dokonań. Jej
organem prasowym było pismo „Swastyka”.
Dzisiejsi polscy narodowi socjaliści rozbili się na kilka
grup, ale od pewnego czasu na czoło tego peletonu przebija się organizacja
Szturm, wchodząca w skład tzw. środowiska Czarnej Kolumny, skąd wywodzą się też
m.in. Radykalne Południe i Autonomiczni Nacjonaliści. Warto zauważyć, że nawet
dla innych grup nacjonalistycznych szturmowcy są zbyt radykalni. Jeden z
liderów ONR (Obóz Narodowo-Radykalny) Aleksander Krejckant powiedział o nich:
„To po prostu nowa twarz środowiska narodowosocjalistycznego, które gdzieś na
absolutnym marginesie funkcjonowało. My z nimi nie chcemy mieć nic wspólnego”
(cytat za tygodnikiem „Do Rzeczy”). Szturmowcy z oenerowcami, używając języka
kibolskiego, mają kosę. Uważają ich za zbyt miękkich.
Szturm ma własny organ internetowy, miesięcznik pod nazwą
„Szturm”. W nazistowskiej Rzeszy organem NSDAP był tygodnik „Der Sturmer”,
czyli „Szturmowiec”. W oświadczeniu w pierwszym numerze „Szturmu” w 2014 r.
ojcowie założyciele tego ruchu napisali: „Jako nacjonaliści sprzeciwiamy się z
całą mocą tyranii żałosnych, miałkich i szkodliwych »stronnictw« społeczno-politycznego
sporu współczesności - prawicy i lewicy. Neo- marksizm, neokonserwatyzm i
neoliberalizm to różne odcienie tego samego, antynarodowego zboczenia naszych
czasów”.
1 maja 2018 r. polscy szturmowcy próbowali przemaszerować
przez Warszawę, czcząc w narodowosocjalistyczny sposób święto robotnicze. Kilku
aktywistów miało na koszulkach trupie czaszki, czyli totenkopfy - to symbol
używany w hitlerowskich Niemczech, m.in. był znakiem osławionej Waffen-SS.
Przemarsz szturmowców się nie powiódł, ale nie dlatego, że używali zakazanych
symboli. Po prostu trasę skutecznie zablokowali uczestnicy demokratycznych ruchów
obywatelskich i mieszkańcy Warszawy.
Narodowcy XXI w.
Totenkopfy, runy SS, krzyże
celtyckie, tzw. wiązki (fasces,
rózgi liktorskie, znak włoskich faszystów),
czarne słońca (jeden z symboli narodowych socjalistów), znaki falangi - to
widać najczęściej na zgromadzeniach nacjonalistów. Czasem da się zauważyć
flaga z mieczem i młotem (takie nosili strasseryści uważani za lewicowe
skrzydło nazistów w III Rzeszy) i tzw. toporzeł (topór z głową orła noszony
przez „szczerych patriotów narodowych, czystych rasowo” z organizacji
sławiących wyjątkowość Słowian). Symbole nacjonalistów wzmacniane hasłami o
śmierci wrogów ojczyzny i biciu czerwonej hołoty, chociaż eklektyczne i wymieszane
w niezrozumiały sposób, wyglądają groźnie, bo mają budzić strach. To
przeciwieństwo pacyfek czy białych róż. Marsz wszechpolaków i oenerowców 1
sierpnia 2018 r. z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego decyzją władz
Warszawy został rozwiązany nie z powodu poszczególnych symboli, ale całego
kontekstu: wrzaskliwe hasła, flagi, groźne znaki, wyciągnięte dłonie,
militarny szyk, marszowy krok. Od kilku lat ruchy obywatelskie domagały się od
władz stolicy stanowczej reakcji na marsze nacjonalistów tak jawnie
nawiązujących do wzorów faszystowskich i nazistowskich i 1 sierpnia wreszcie po
raz pierwszy taka reakcja nastąpiła.
Polskie ruchy nacjonalistyczne to w sumie kilkadziesiąt
stowarzyszeń, fundacji oraz zarejestrowanych partii politycznych. Od kilkutysięcznej
Młodzieży Wszechpolskiej (MW) po małe, kilkuosobowe grupy skrzykujące się w
niewielkich miasteczkach.
Młodzież Wszechpolską zakładał w 1989 r. Roman Giertych.
Miała nawiązywać do swojej przedwojennej imienniczki i zajmować się
wychowaniem młodzieży w duchu narodowo-katolickim. Giertych później, już jako
lider partii Liga Polskich Rodzin, odciął się od MW i jej ówczesnych działaczy po informacjach, jakoby wzięli
udział w imprezie neofaszystowskiej. Okazało się to w dużej mierze fake newsem, ale Giertych już opinii nie zmienił. Dzisiaj, jak
wiadomo, jest adwokatem i broni demokratycznych pryncypiów, a jego dzieło,
czyli Młodzież Wszechpolska, rywalizuje z ONR o rząd dusz w środowiskach
nacjonalistycznych.
Obóz
Narodowo-Radykalny działa jak karne wojsko. W każdym województwie posiada swoje
filie nazywane brygadami. Charakterystyczny dla tej organizacji symbol to
falanga, czyli ręka uzbrojona w miecz. ONR reklamuje się jako ruch, któremu
bliskie są takie wartości jak Bóg, Honor, Ojczyzna (wśród przeciwników tej
formacji modne są prześmiewcze koszulki z nadrukiem „Bób, hummus, włoszczyzna”). Oenerowców to jednak nie zniechęca do
wygłaszania górnolotnych deklaracji. „Jesteśmy narodowcami XXI wieku” - piszą
w manifestach. I także: „Kontynuujemy dzieło naszych ideowych przodków, takich
jak Roman Dmowski, Jan Mosdorf (lider przedwojennego ONR zdelegalizowanego w
1934 r. za skrajną ideologię - red.), Tadeusz Gluziński, Henryk Rossman czy
Adam Doboszyński”. Stowarzyszenie ONR zarejestrowano w 2012 r. w Częstochowie,
ale tam napotkali nieustępliwą przeciwniczkę, radną Jolantę Urbańską.
Wielokrotnie jej grożono, ale nie dała się zastraszyć i uparcie domagała się
delegalizacji narodowych radykałów. ONR na wszelki wypadek przerejestrowało w
Krajowym Rejestrze Sądowym siedzibę z adresu częstochowskiego na krakowski.
Ta Częstochowa pojawiła się nieprzypadkowo. Nacjonaliści z
Bogiem na ustach i hasłem: „Nie tęczowa, nie
laicka, ale Polska katolicka” od kilku lat pielgrzymują na Jasną Górę, gdzie
błogosławieństwa udzielają im ojcowie paulini. Część hierarchów kościelnych
otwarcie sympatyzuje i wspiera środowiska narodowokatolickie. To już nie jest
skrywany flirt, ale jawna wspólnota. Młodzi ludzie w parawojskowych
uniformach, z falangami i krzyżami celtyckimi modlą się w kościołach. 11
listopada 2017 r. w kościele św. Barbary ks. Roman Kneblewski z Bydgoszczy,
znany ze wspierania środowisk nacjonalistycznych, odprawił mszę świętą dla
narodowców szykujących się do Marszu Niepodległości. Nie zareagował, kiedy
oenerowcy i wszechpolacy siłą wywlekli z kościoła młodą kobietę, która
rozwinęła baner ze słowami Jana Pawła II, że rasizm to grzech.
Jacek Międlar, były ksiądz i kultowa postać wśród polskich
nacjonalistów, kiedy jeszcze nosił kapłańskie szaty, ostrzegał wiernych przed
środowiskami gejowskimi, liberalnymi i żydowskimi. Dzisiaj jeździ po kraju z
grupą wyznawców i promuje swoją książkę „Moja walka o prawdę”. Prawda Międlara
dociera do młodych nacjonalistów jako prawda objawiona. Podobnie jak jego
słowa, że wyciągnięte w salucie ramię to nie hitlerowskie hejlowanie, ale
nacjonalistyczne pozdrowienie, a „Moja walka” nie nawiązuje bynajmniej do
„Mein Kampf”.
Międzynarodówka nacjonalistów
Nacjonaliści dzięki Kukizowi’15
mają już swoją drużynę w Sejmie. Z list ugrupowania Pawła Kukiza mandaty
poselskie zdobyło pięciu członków partii Ruch Narodowy - Robert Winnicki, Adam
Andruszkiewicz, Sylwester Chruszcz, Tomasz Rzymkowski i Bartosz Jóźwiak.
RN został założony przez ONR wspólnie z Młodzieżą Wszechpolską
i Unią Polityki Realnej. W 2015 r. po odwołaniu z funkcji wiceprzewodniczącego
Ruchu Narodowego Mariana Kowalskiego ONR demonstracyjnie wystąpiło ze struktur
tej formacji, ale środowisko Młodzieży Wszechpolskiej tam pozostało, a jego
byli czołowi działacze, jak Krzysztof Bosak i Robert Winnicki, są dzisiaj
liderami RN. Zapowiadają, że wybory 2015 r. to dopiero początek ekspansji, bo
celem jest zdobycie władzy. Domagają się wystąpienia Polski z Unii Europejskiej
i stworzenia homogenicznego społeczeństwa prawdziwych, narodowo czystych
Polaków.
Przeciwko UE występuje też inna nacjonalistyczna partia,
czyli Narodowe Odrodzenie Polski. Od lat wystawia własnych kandydatów w
wyborach parlamentarnych i samorządowych, ale bez sukcesów. W cieniu i bez
rozgłosu prowadzi swoją działalność Obóz Wielkiej Polski, stowarzyszenie
nawiązujące do przedwojennego OWP założonego przez Romana Dmowskiego. Nie
wiadomo, czy nadal formalnie działa Polska Wspólnota Narodowa założona przez
Bolesława Tejkowskiego, bo od pewnego czasu jej aktywność spadła do zera.
Nacjonalizm jako najwyższą formę organizowania się
społeczeństwa wpisuje w swój program stowarzyszenie Niklot, nawiązujące do
idei neopogańskich i przedwojennej Zadrugi. Symbol Niklota toporzeł pojawia się
na różnych nacjonalistycznych imprezach organizowanych przez ONR, MW czy Ruch
Narodowy. Jak opisywał w „Krytyce Politycznej” Przemysław Witkowski, jednym z
założycieli i wiceprzewodniczącym Niklota był przed laty Mateusz Piskorski,
dzisiaj znany jako lider prorosyjskiej partii Zmiana.
Od ponad dwóch lat siedzi w
areszcie pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji i Chin.
W latach 90. fascynował się
neopogaństwem i sympatyzował z neonazistowskim Blood&Honour.
Sympatie rosyjskie i zarazem retoryka antyukraińska
charakteryzują wielu działaczy polskich grup nacjonalistycznych.
Współpracują z rosyjskimi
nacjonalistami równie chętnie jak z włoskimi, niemieckimi, francuskimi i
brytyjskimi. Wspólnie tworzą swoistą międzynarodówkę narodowców. Bywają na
wspólnych zlotach, kongresach i festiwalach muzycznych, na których występują
zespoły nacjonalistyczne grające, jak sami to nazywają, muzykę tożsamościową.
Zawierają na pozór egzotyczne sojusze, ale to nie powinno dziwić, bo mają
wspólne cele, chociaż dopasowywane do uwarunkowań krajów, z których pochodzą.
W całej Europie ruchy nacjonalistyczne próbują pozyskiwać
młodzież. W Polsce działacze ONR czy Ruchu Narodowego prowadzą patriotyczne
wykłady w szkołach. Organizują dla dzieci i młodzieży obozy szkoleniowe,
reklamując je jako kursy survivalowe. Zajmują się działalnością
charytatywną, pomagając wychowankom domów dziecka. Z okazji święta 15 sierpnia
ONR wspólnie z lokalnym klubem „Gazety Polskiej” zorganizowało w Pabianicach
piknik rodzinno-patriotyczny. Podobne imprezy coraz częściej odbywają się w
wielu innych miejscowościach. To sposób na ocieplanie wizerunku. Słynne od
kilku miesięcy stowarzyszenie Duma i Nowoczesność z Wodzisławia Śląskiego,
sfilmowane przez reporterów „Superwizjera” TVN podczas
obchodów urodzin Hitlera, oficjalnie zajmowało się edukacją młodzieży i
obozami przetrwania.
Edukacja w duchu patriotycznym to oficjalny cel
powoływanych od niedawna stowarzyszeń w kilku miastach. W Elblągu - Elbląscy
Patrioci, w Ostrowcu Świętokrzyskim - Ostrowieccy Patrioci, w Krakowie - Małopolscy
Patrioci, a w Gliwicach dla odmiany - Zjednoczeni Patrioci. Być może to tylko
złudzenie, że powstaje jakaś sieciówka, ale mają podobne statuty, cele i
organizują podobne imprezy. Wiece upamiętniające Żołnierzy Niepokornych albo Narodowe
Siły Zbrojne, a w Elblągu tamtejsi patrioci wspólnie z lokalną komórką ONR
czcili w marszu pamięć Żołnierzy Wyklętych.
Elbląscy Patrioci, podobnie jak patriotyczne stowarzyszenia
z innych miast, korzystają ze wsparcia lokalnych struktur PiS. Na Podhalu szef
ONR prywatnie jest synem miejscowego lidera PiS. Prawu i Sprawiedliwości
trudno ukryć przychylność, jaką darzy nacjonalistów
różnej maści. Oficjalnie, rzecz jasna, odżegnuje się, a minister spraw
wewnętrznych Joachim Brudziński w maju poparł decyzję prezydenta Katowic,
który rozwiązał marsz środowisk nacjonalistycznych. Napisał na Twitterze do
Roberta Winnickiego: „Panie pośle, gdyby pan wpłynął na organizatorów
narodowych demonstracji, aby skutecznie eliminowali ze swoich szeregów idiotów
eksponujących faszystowskie i nazistowskie symbole, to Policja Polska nie
musiałaby interweniować, a Ruch Narodowy nie byłby kompromitowany w oczach
Polaków”. Ale 1 sierpnia sytuacja wróciła do normy, bo ten sam Brudziński już
nie dostrzegł takich samych idiotów w szeregach narodowców maszerujących przez
Warszawę i skrytykował decyzję władz miasta
rozwiązującą zgromadzenie m.in. z powodu faszystowskich symboli. Zachował się
podobnie jak 11 listopada 2017 r. jego poprzednik minister Mariusz Błaszczak,
który nie dostrzegł odpalanych rac i rasistowskich haseł.
PiS na dużo pozwala nacjonalistom z ONR, MW i Szturmu,
ewidentnie ich kokietuje, ale ma chyba świadomość, że i tak ich nie oswoi.
Szczególnie kiedy podczas masówek nacjonalistycznych pada hasło: „PiS, PO jedno
zło!”.
Delegalizować czy edukować
Siła środowisk nacjonalistycznych
rośnie w oczach. Co pewien czas pojawiają się apele do ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry o zdelegalizowanie ONR jako formacji łamiącej
Konstytucję RP poprzez jawne głoszenie haseł faszystowskich i nazistowskich i
promującej totalitaryzm, ale ten nie wszczyna odpowiedniej procedury.
Prokuratury podporządkowane Ziobrze umarzają postępowania przeciwko działaczom
nacjonalistycznym, nie dostrzegając w ich retoryce mowy nienawiści, a w używanych
symbolach i gestach nic zdrożnego. Ale gdyby nawet doszło do delegalizacji,
problem nie zostałby przecież wymazany.
Rację mają ci, którzy uważają, że tzw. edukacji
patriotycznej należy przeciwstawić edukację demokratyczną. Niektóre organizacje
pozarządowe już ją zaczynają prowadzić, organizując w szkołach prelekcje o
zagrożeniach płynących ze strony środowisk nacjonalistycznych. Trwa swoisty
wyścig, kto pierwszy dotrze do młodzieży i czyj przekaz będzie
atrakcyjniejszy.
Na razie, to ewidentne, prostotą
przekazu i symboliką punkty nabijają sobie nacjonaliści wspierani przez
radykalnych polityków, księży i kibiców piłkarskich, dla których nacjonalizm
to część tożsamości.
Kibole wspomagają nacjonalistów finansowo i nikt nie pyta,
czy ta kasa pochodzi z legalnych źródeł. Marsze narodowe, jednolite stroje -
mundury, flagi, nagłośnienie i cała oprawa tych imprez kosztują spore
pieniądze. Większość stowarzyszeń nacjonalistycznych uzyskało status
organizacji pożytku publicznego (OPP) i korzysta z jednoprocentowych wpłat odpisywanych
przez osoby fizyczne od podatku. Wystarczy wykazać, że prowadzi się działalność
edukacyjną bądź charytatywną albo krzewi się patriotyzm. Bycie OPP to też
możliwość korzystania z dotacji i grantów przyznawanych przez instytucje
publiczne, na przykład na marsze upamiętniające Żołnierzy Wyklętych. Korzystają
też ze wsparcia biznesmenów mających serce po właściwej stronie, takich jak
pewien znany piekarz z Trójmiasta. Właściciel sieci agencji towarzyskich w
zachodniej i północnej Polsce pomaga, jak twierdzi, nie dla reklamy, ale dla
dobra sprawy narodowej.
Piotr Pytlakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz