sobota, 22 września 2018

Moja racja to nacja



Narodowcy wszelkiej maści poczuli wiatr historii i rozpoczęli swój długi marsz. Po co idą? Po władzę.

Warszawa, środa 15 sierpnia. Na Wisło­stradzie defilada wojskowa z okazji Święta Wojska Polskiego. Czołgi, sa­moloty i paradny krok. Sprzed Mu­zeum Wojska Polskiego rusza marsz Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego. Czczą Bitwę Warszawską 1920 r. Czarne ubrania, zielone flagi i paradny krok.
   Na Nowym Świecie na jezdni siadają kontrmanifestanci. Na banerach „Nacjonalizm to nie patriotyzm”. Skandują „Warszawa wolna od faszyzmu”. Z tamtej strony słyszą, że Polska ma być wolna od lewactwa i że są czerwoną zarazą.
Student z warszawskiego uniwerku: - Nie jestem faszystą. Nie jestem nazistą. Jestem nacjonalistą i się tego nie wstydzę.

Jeden naród, jeden Bóg
Ci wszyscy określani jako neofaszyści, neonaziści, narodowcy, czciciele Hitlera, a nawet neopoganie czy pan-Słowianie mają jedną wspólną platformę - nacjonalizm. To już nie tylko wygoleni na łyso bywalcy siłowni, mieszkańcy małych miast, dla których nacjonalizm to nie tyle idea, ile sposób życia i wspólnota z po­dobnymi sobie. To także studenci, pracownicy naukowi, urzęd­nicy, biznesmeni, policjanci i wojskowi. Młodzi i starsi. Kobiety. Coraz więcej kobiet.
   Występują pod różnymi barwami, zrzeszają się w różnych orga­nizacjach, ale idą w tym samym kierunku. „To my, to my, polscy nacjonaliści” - wykrzykują podczas swoich spędów. „Nasz cel - stworzyć nowego człowieka, który budować będzie nowy, lepszy świat” - powtarza się w manifestach ideologów nacjonalizmu. Na początek zamierzają budować odnowa Polskę. Jaką? Wielką Polskę Narodową!
   Hitlerowskie hasło: „Jeden naród, jedna Rzesza, jeden wódz”, zmieniono na „jeden naród, jeden kraj, jeden Bóg”. I z tym Bo­giem na ustach nacjonaliści zwalczają swoich wrogów - lewa­ków, komuchów, kapitalistów, globalistów, banderowców, Ży­dów, Niemców, Arabów w zasadzie każdego, kto nie jest z nimi. Bo nacjonalizm to wykluczenie.
   Zakładają stowarzyszenia o różnych nazwach, ale ideowo so­bie bliskie. Nie wiadomo, ilu członków i sympatyków mają or­ganizacje nacjonalistyczne; liczbę aktywistów szacuje się na kil­kanaście tysięcy osób w całym kraju. A za nimi przynajmniej kilkudziesięciotysięczna armia żołnierzy narodowej sprawy. Raz w roku robią przegląd wojsk, kiedy 11 listopada zjeżdżają do Warszawy na Marsz Niepodległości. W 2007 r. przyjechało ich zaledwie ok. 300. Rok później - 400. Potem 600. A w 2010 r. już kilka tysięcy. I co roku są coraz liczniejsi. W 2017 r. w tym marszu wzięło udział ok. 70 tys. osób. Nie znaczy to, że wszyscy, którzy maszerowali w ubiegłym roku 11 listopada przez stolicę, to nacjonaliści z krzyżami celtyckimi i zaciśniętymi pięściami, ale żaden z uczestników nie może powiedzieć, iż nie wiedział, w jakiej imprezie bierze udział.
   Od kilku lat czczą tzw. Żołnierzy Wyklętych. Ci z Podlasia skła­dają hołdy Romualdowi Rajsowi ps. Bury. Ci z Podhala Józefowi Kurasiowi ps. Ogień. - To nasz bohater niezłomny - mówi o Ogniu młody mężczyzna w koszulce z napisem „Śmierć wrogom oj­czyzny”, spotkany w Zakopanem 16 czerwca, kiedy w gronie kilkunastu kolegów próbował dawać kontrę marszowi KOD-Podhale i Obywateli RP dla uczczenia pamięci ofiar Kurasia vel Ognia. Na koncie Kurasia i jego oddziału jest przynajmniej 430 zabitych osób (w dużej części cywilów, Polaków, Żydów i Słowaków - wedle wyliczeń z 1990 r. nowotarskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK).
   Bury grasował w okolicach Bielska Podlaskiego i Hajnówki - z rąk jego ludzi zginęło 79 mieszkańców tych okolic - mężczyzn, kobiet i dzieci pochodzenia białoruskiego. Podlascy oenerowcy organizują co roku prowokacyjne marsze przez Hajnówkę ku czci Burego. Mają pełną świadomość, że idą przez miasto w dużej czę­ści zamieszkane przez ludność pochodzenia białoruskiego. Tam krew ofiar oddziału Burego wciąż jeszcze nie wyschła. Wyrośnięte dzieciaki w czarnych i zielonych uniformach, wyciągając dłonie w nazistowskim (bo przecież nie rzymskim) salucie, nie mają em­patii dla ofiar swoich bohaterów. Bury i Ogień to dla nich żołnierze-patrioci, którzy stracili życie, walcząc o wolną ojczyznę. Teraz pałeczkę przejęli oni, dziewczyny i chłopcy czyści rasowo, gotowi do poświęceń dla narodu i białej Polski.

Szturm, Czarna Kolumna, Radykalne Południe
Polscy nacjonaliści obrażają się za nazywanie ich faszystami, neofaszystami czy neonazistami, ale w swoich programach i ma­nifestach często powołują się na zasługi Mussoliniego i kopiują wzory nazistowskie. Niektórzy z nich nawiązują wprost do tradycji działającej w latach 1934-37 Polskiej Partii Narodowo-Socjalistycznej (głównie w Łęczycy i Kutnie), która bez ogródek odwoływała się do NSDAP i hitlerowskich dokonań. Jej organem prasowym było pismo „Swastyka”.
   Dzisiejsi polscy narodowi socjaliści rozbili się na kilka grup, ale od pewnego czasu na czoło tego peletonu przebija się organizacja Szturm, wchodząca w skład tzw. środowiska Czarnej Kolumny, skąd wywodzą się też m.in. Radykalne Południe i Autonomiczni Nacjona­liści. Warto zauważyć, że nawet dla innych grup nacjonalistycznych szturmowcy są zbyt radykalni. Jeden z liderów ONR (Obóz Narodowo-Radykalny) Aleksander Krejckant powiedział o nich: „To po pro­stu nowa twarz środowiska narodowosocjalistycznego, które gdzieś na absolutnym marginesie funkcjonowało. My z nimi nie chcemy mieć nic wspólnego” (cytat za tygodnikiem „Do Rzeczy”). Szturmowcy z oenerowcami, używając języka kibolskiego, mają kosę. Uważają ich za zbyt miękkich.
   Szturm ma własny organ internetowy, miesięcznik pod nazwą „Szturm”. W nazistowskiej Rzeszy organem NSDAP był tygodnik „Der Sturmer”, czyli „Szturmowiec”. W oświadczeniu w pierw­szym numerze „Szturmu” w 2014 r. ojcowie założyciele tego ru­chu napisali: „Jako nacjonaliści sprzeciwiamy się z całą mocą tyranii żałosnych, miałkich i szkodliwych »stronnictw« społecz­no-politycznego sporu współczesności - prawicy i lewicy. Neo- marksizm, neokonserwatyzm i neoliberalizm to różne odcienie tego samego, antynarodowego zboczenia naszych czasów”.
   1 maja 2018 r. polscy szturmowcy pró­bowali przemaszerować przez Warszawę, czcząc w narodowosocjalistyczny sposób święto robotnicze. Kilku aktywistów miało na koszulkach trupie czaszki, czyli totenkopfy - to symbol używany w hitlerowskich Niemczech, m.in. był znakiem osławionej Waffen-SS. Przemarsz szturmowców się nie powiódł, ale nie dlatego, że używali zaka­zanych symboli. Po prostu trasę skutecznie zablokowali uczestnicy demokratycznych ru­chów obywatelskich i mieszkańcy Warszawy.

Narodowcy XXI w.
Totenkopfy, runy SS, krzyże celtyckie, tzw. wiązki (fasces, rózgi liktorskie, znak włoskich faszystów), czarne słońca (jeden z symboli narodowych socjalistów), znaki falangi - to widać najczęściej na zgromadze­niach nacjonalistów. Czasem da się zauwa­żyć flaga z mieczem i młotem (takie nosili strasseryści uważani za lewicowe skrzydło nazistów w III Rzeszy) i tzw. toporzeł (topór z głową orła noszony przez „szczerych patriotów narodowych, czystych rasowo” z organizacji sławiących wyjątkowość Słowian). Symbole nacjonalistów wzmacniane hasłami o śmierci wrogów ojczyzny i biciu czerwonej hołoty, chociaż eklektyczne i wymie­szane w niezrozumiały sposób, wyglądają groźnie, bo mają bu­dzić strach. To przeciwieństwo pacyfek czy białych róż. Marsz wszechpolaków i oenerowców 1 sierpnia 2018 r. z okazji roczni­cy wybuchu powstania warszawskiego decyzją władz Warszawy został rozwiązany nie z powodu poszczególnych symboli, ale całego kontekstu: wrzaskliwe hasła, flagi, groźne znaki, wycią­gnięte dłonie, militarny szyk, marszowy krok. Od kilku lat ruchy obywatelskie domagały się od władz stolicy stanowczej reakcji na marsze nacjonalistów tak jawnie nawiązujących do wzorów faszystowskich i nazistowskich i 1 sierpnia wreszcie po raz pierw­szy taka reakcja nastąpiła.
   Polskie ruchy nacjonalistyczne to w sumie kilkadziesiąt stowarzy­szeń, fundacji oraz zarejestrowanych partii politycznych. Od kilku­tysięcznej Młodzieży Wszechpolskiej (MW) po małe, kilkuosobowe grupy skrzykujące się w niewielkich miasteczkach.
   Młodzież Wszechpolską zakładał w 1989 r. Roman Giertych. Mia­ła nawiązywać do swojej przedwojennej imienniczki i zajmować się wychowaniem młodzieży w duchu narodowo-katolickim. Giertych później, już jako lider partii Liga Polskich Rodzin, odciął się od MW i jej ówczesnych działaczy po informacjach, jakoby wzięli udział w imprezie neofaszystowskiej. Okazało się to w dużej mierze fake newsem, ale Giertych już opinii nie zmienił. Dzisiaj, jak wiadomo, jest adwokatem i broni demokratycznych pryncypiów, a jego dzieło, czyli Młodzież Wszechpolska, rywalizuje z ONR o rząd dusz w śro­dowiskach nacjonalistycznych.
   Obóz Narodowo-Radykalny działa jak karne wojsko. W każdym województwie posiada swoje filie nazywane brygadami. Cha­rakterystyczny dla tej organizacji symbol to falanga, czyli ręka uzbrojona w miecz. ONR reklamuje się jako ruch, któremu bliskie są takie wartości jak Bóg, Honor, Ojczyzna (wśród przeciwników tej formacji modne są prześmiewcze koszulki z nadrukiem „Bób, hummus, włoszczyzna”). Oenerowców to jednak nie zniechęca do wygłaszania górnolotnych deklaracji. „Jesteśmy narodowca­mi XXI wieku” - piszą w manifestach. I także: „Kontynuujemy dzie­ło naszych ideowych przodków, takich jak Roman Dmowski, Jan Mosdorf (lider przedwojennego ONR zdelegalizowanego w 1934 r. za skrajną ideologię - red.), Tadeusz Gluziński, Henryk Rossman czy Adam Doboszyński”. Stowarzyszenie ONR zarejestrowano w 2012 r. w Częstochowie, ale tam napotkali nieustępliwą przeciwniczkę, radną Jolantę Urbańską. Wielokrotnie jej grożono, ale nie dała się zastraszyć i uparcie domagała się delegalizacji narodowych radykałów. ONR na wszelki wypadek przerejestrowało w Kra­jowym Rejestrze Sądowym siedzibę z adresu częstochowskiego na krakowski.
   Ta Częstochowa pojawiła się nieprzy­padkowo. Nacjonaliści z Bogiem na ustach i hasłem: „Nie tęczowa, nie laicka, ale Polska katolicka” od kilku lat pielgrzymują na Jasną Górę, gdzie błogosławieństwa udzielają im ojcowie paulini. Część hierarchów kościel­nych otwarcie sympatyzuje i wspiera śro­dowiska narodowokatolickie. To już nie jest skrywany flirt, ale jawna wspólnota. Mło­dzi ludzie w parawojskowych uniformach, z falangami i krzyżami celtyckimi modlą się w kościołach. 11 listopada 2017 r. w koście­le św. Barbary ks. Roman Kneblewski z Byd­goszczy, znany ze wspierania środowisk na­cjonalistycznych, odprawił mszę świętą dla narodowców szykujących się do Marszu Niepodległości. Nie zare­agował, kiedy oenerowcy i wszechpolacy siłą wywlekli z kościoła młodą kobietę, która rozwinęła baner ze słowami Jana Pawła II, że rasizm to grzech.
   Jacek Międlar, były ksiądz i kultowa postać wśród polskich nacjonalistów, kiedy jeszcze nosił kapłańskie szaty, ostrzegał wiernych przed środowiskami gejowskimi, liberalnymi i żydowskimi. Dzisiaj jeździ po kraju z grupą wyznawców i promuje swoją książkę „Moja walka o prawdę”. Prawda Międlara dociera do młodych nacjona­listów jako prawda objawiona. Podobnie jak jego słowa, że wycią­gnięte w salucie ramię to nie hitlerowskie hejlowanie, ale nacjona­listyczne pozdrowienie, a „Moja walka” nie nawiązuje bynajmniej do „Mein Kampf”.

Międzynarodówka nacjonalistów
Nacjonaliści dzięki Kukizowi’15 mają już swoją drużynę w Sejmie. Z list ugrupowania Pawła Kukiza mandaty poselskie zdobyło pięciu członków partii Ruch Narodowy - Robert Winnicki, Adam Andrusz­kiewicz, Sylwester Chruszcz, Tomasz Rzymkowski i Bartosz Jóźwiak.
   RN został założony przez ONR wspólnie z Młodzieżą Wszech­polską i Unią Polityki Realnej. W 2015 r. po odwołaniu z funkcji wiceprzewodniczącego Ruchu Narodowego Mariana Kowalskiego ONR demonstracyjnie wystąpiło ze struktur tej formacji, ale środo­wisko Młodzieży Wszechpolskiej tam pozostało, a jego byli czołowi działacze, jak Krzysztof Bosak i Robert Winnicki, są dzisiaj liderami RN. Zapowiadają, że wybory 2015 r. to dopiero początek ekspansji, bo celem jest zdobycie władzy. Domagają się wystąpienia Polski z Unii Europejskiej i stworzenia homogenicznego społeczeństwa prawdziwych, narodowo czystych Polaków.
   Przeciwko UE występuje też inna nacjonalistyczna partia, czyli Narodowe Odrodzenie Polski. Od lat wystawia własnych kandy­datów w wyborach parlamentarnych i samorządowych, ale bez sukcesów. W cieniu i bez rozgłosu prowadzi swoją działalność Obóz Wielkiej Polski, stowarzyszenie nawiązujące do przedwojennego OWP założonego przez Romana Dmowskiego. Nie wiadomo, czy nadal formalnie działa Polska Wspólnota Narodowa założona przez Bolesława Tejkowskiego, bo od pewnego czasu jej aktywność spadła do zera.
   Nacjonalizm jako najwyższą formę organizowania się społeczeń­stwa wpisuje w swój program stowarzyszenie Niklot, nawiązujące do idei neopogańskich i przedwojennej Zadrugi. Symbol Niklota toporzeł pojawia się na różnych nacjonalistycznych imprezach organizowanych przez ONR, MW czy Ruch Narodowy. Jak opisywał w „Krytyce Politycz­nej” Przemysław Witkowski, jednym z zało­życieli i wiceprzewodniczącym Niklota był przed laty Mateusz Piskorski, dzisiaj zna­ny jako lider prorosyjskiej partii Zmiana.
Od ponad dwóch lat siedzi w areszcie pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji i Chin.
W latach 90. fascynował się neopogaństwem i sympatyzował z neonazistowskim Blood&Honour.
   Sympatie rosyjskie i zarazem retoryka antyukraińska charakteryzują wielu dzia­łaczy polskich grup nacjonalistycznych.
Współpracują z rosyjskimi nacjonalistami równie chętnie jak z włoskimi, niemiec­kimi, francuskimi i brytyjskimi. Wspólnie tworzą swoistą międzynarodówkę naro­dowców. Bywają na wspólnych zlotach, kongresach i festiwalach muzycznych, na których występują zespoły nacjonali­styczne grające, jak sami to nazywają, mu­zykę tożsamościową. Zawierają na pozór egzotyczne sojusze, ale to nie powinno dziwić, bo mają wspólne cele, chociaż dopasowywane do uwarunkowań krajów, z któ­rych pochodzą.
   W całej Europie ruchy nacjonalistyczne próbują pozyskiwać mło­dzież. W Polsce działacze ONR czy Ruchu Narodowego prowadzą patriotyczne wykłady w szkołach. Organizują dla dzieci i młodzie­ży obozy szkoleniowe, reklamując je jako kursy survivalowe. Zaj­mują się działalnością charytatywną, pomagając wychowankom domów dziecka. Z okazji święta 15 sierpnia ONR wspólnie z lokal­nym klubem „Gazety Polskiej” zorganizowało w Pabianicach piknik rodzinno-patriotyczny. Podobne imprezy coraz częściej odbywają się w wielu innych miejscowościach. To sposób na ocieplanie wi­zerunku. Słynne od kilku miesięcy stowarzyszenie Duma i Nowo­czesność z Wodzisławia Śląskiego, sfilmowane przez reporterów „Superwizjera” TVN podczas obchodów urodzin Hitlera, oficjal­nie zajmowało się edukacją młodzieży i obozami przetrwania.
   Edukacja w duchu patriotycznym to oficjalny cel powoływanych od niedawna stowarzyszeń w kilku miastach. W Elblągu - Elbląscy Patrioci, w Ostrowcu Świętokrzyskim - Ostrowieccy Patrioci, w Kra­kowie - Małopolscy Patrioci, a w Gliwicach dla odmiany - Zjed­noczeni Patrioci. Być może to tylko złudzenie, że powstaje jakaś sieciówka, ale mają podobne statuty, cele i organizują podobne imprezy. Wiece upamiętniające Żołnierzy Niepokornych albo Na­rodowe Siły Zbrojne, a w Elblągu tamtejsi patrioci wspólnie z lokalną komórką ONR czcili w marszu pamięć Żołnierzy Wyklętych.
   Elbląscy Patrioci, podobnie jak patriotyczne stowarzyszenia z innych miast, korzystają ze wsparcia lokalnych struktur PiS. Na Podhalu szef ONR prywatnie jest synem miejscowego lidera PiS. Prawu i Sprawiedliwości trudno ukryć przychylność, jaką darzy nacjonalistów różnej maści. Oficjalnie, rzecz jasna, odżegnuje się, a minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński w maju po­parł decyzję prezydenta Katowic, który rozwiązał marsz środowisk nacjonalistycznych. Napisał na Twitterze do Roberta Winnickiego: „Panie pośle, gdyby pan wpłynął na organizatorów narodowych de­monstracji, aby skutecznie eliminowali ze swoich szeregów idiotów eksponujących faszystowskie i nazistowskie symbole, to Policja Pol­ska nie musiałaby interweniować, a Ruch Narodowy nie byłby kom­promitowany w oczach Polaków”. Ale 1 sierpnia sytuacja wróciła do normy, bo ten sam Brudziński już nie dostrzegł takich samych idiotów w szeregach narodowców maszerujących przez Warszawę i skrytykował decyzję władz miasta rozwiązującą zgromadzenie m.in. z powodu faszystowskich symboli. Zachował się podobnie jak 11 listopada 2017 r. jego poprzednik mi­nister Mariusz Błaszczak, który nie dostrzegł odpalanych rac i rasistowskich haseł.
   PiS na dużo pozwala nacjonalistom z ONR, MW i Szturmu, ewidentnie ich ko­kietuje, ale ma chyba świadomość, że i tak ich nie oswoi. Szczególnie kiedy podczas masówek nacjonalistycznych pada hasło: „PiS, PO jedno zło!”.

Delegalizować czy edukować
Siła środowisk nacjonalistycznych ro­śnie w oczach. Co pewien czas pojawiają się apele do ministra sprawiedliwości Zbi­gniewa Ziobry o zdelegalizowanie ONR jako formacji łamiącej Konstytucję RP poprzez jawne głoszenie haseł faszystowskich i na­zistowskich i promującej totalitaryzm, ale ten nie wszczyna odpowiedniej procedu­ry. Prokuratury podporządkowane Ziobrze umarzają postępowania przeciwko działa­czom nacjonalistycznym, nie dostrzegając w ich retoryce mowy nienawiści, a w uży­wanych symbolach i gestach nic zdrożnego. Ale gdyby nawet doszło do delegalizacji, problem nie zostałby przecież wymazany.
   Rację mają ci, którzy uważają, że tzw. edukacji patriotycznej należy przeciwstawić edukację demokratyczną. Niektóre orga­nizacje pozarządowe już ją zaczynają prowadzić, organizując w szkołach prelekcje o zagrożeniach płynących ze strony śro­dowisk nacjonalistycznych. Trwa swoisty wyścig, kto pierw­szy dotrze do młodzieży i czyj przekaz będzie atrakcyjniejszy.
Na razie, to ewidentne, prostotą przekazu i symboliką punkty nabijają sobie nacjonaliści wspierani przez radykalnych poli­tyków, księży i kibiców piłkarskich, dla których nacjonalizm to część tożsamości.
   Kibole wspomagają nacjonalistów finansowo i nikt nie pyta, czy ta kasa pochodzi z legalnych źródeł. Marsze narodowe, jednolite stroje - mundury, flagi, nagłośnienie i cała oprawa tych imprez kosztują spore pieniądze. Większość stowarzy­szeń nacjonalistycznych uzyskało status organizacji pożytku publicznego (OPP) i korzysta z jednoprocentowych wpłat odpi­sywanych przez osoby fizyczne od podatku. Wystarczy wykazać, że prowadzi się działalność edukacyjną bądź charytatywną albo krzewi się patriotyzm. Bycie OPP to też możliwość korzystania z dotacji i grantów przyznawanych przez instytucje publiczne, na przykład na marsze upamiętniające Żołnierzy Wyklętych. Korzystają też ze wsparcia biznesmenów mających serce po wła­ściwej stronie, takich jak pewien znany piekarz z Trójmiasta. Właściciel sieci agencji towarzyskich w zachodniej i północnej Polsce pomaga, jak twierdzi, nie dla reklamy, ale dla dobra spra­wy narodowej.
Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz