czwartek, 6 września 2018

Ludomania



Trwa proces uświęcania wyborców PiS, ponieważ jest to lud, który ma zawsze rację. Mylą się wyłącznie tak zwane elity i tylko one powinny przepraszać; także za PiS.

Lewica nazywająca samą siebie progresywną, przez życzliwych obserwatorów nazywana młodą, a przez krytyków radykalną, stro­fuje wszystkich, którzy ośmielają się wypowiadać złe słowa o wyborcach PiS. O ile bowiem sama niekiedy wypo­wie się z dezaprobatą o liderach obozu „dobrej zmiany” i ich poczynaniach, o tyle jego plebejskie zaplecze jest w jej wyobrażeniach niewinne. Kto ośmiela się mu urągać, ten naraża się na stanowczą reprymendę. Przytrafiła się ona Janowi Hartmanowi, przekonującemu, by cha­ma nazywać chamem, idiotę idiotą i nie zrównywać koncertu filharmonicznego z występem disco polo; Eustachemu Ryl­skiemu wyrzekającemu na prymitywne upodobania i skłonności plebejskiej części społeczeństwa; Jadwidze Sta­niszkis za frazę „uwolnione zostało lumpiarstwo”; Krzysztofowi Łozińskiemu za stwierdzenie, że po odsunięciu PiS od władzy trzeba będzie zdjąć aureolę z chamstwa nobilitowanego pod rządami „dobrej zmiany”; czy Jackowi Poniedział­kowi za podsumowanie pisowskiego elektoratu słowami „Brutalna siła i cham­stwo. Oto wasza 40-procentowa Polska”.
   Niedawno obiektem kpin i szyderstw stał się Rafał Trzaskowski za wspomnienie o Bronisławie Geremku, u którego w Kole­gium Europejskim zdawał po francusku eg­zamin o poglądach Edgara Morina, później odznaczonego w Paryżu polskim medalem przez niego samego, gdy został wicemini­strem spraw zagranicznych.

Ofiary klasizmu
„Elegancja Francja” to formuła, jakiej w dawnym programie satyrycznym uży­wało dwóch wyśmiewanych w nim pro­staczków dla określenia niezrozumiałego dla nich świata rozpościerającego się po­nad wąskim kręgiem ich prymitywnych wyobrażeń i pojęć. Dziś nie tylko nie wy­pada z mieszkańców tego kręgu szydzić, ale trzeba się z nimi utożsamiać, jeśli chce się uniknąć oskarżeń o chełpliwe wywyż­szanie się ponad elektorat. Nawet jeśli to elektorat warszawski, o który zabiega Trzaskowski jako kandydat na prezyden­ta stolicy.
   Lewica ma kłopot z klasą ludową, w imieniu której występuje i prowadzi swoje polityczne boje (głównie z liberałami), a która lewicy się nie odwzajemnia i głosuje gremialnie na nacjonalistyczno-klerykalny PiS. Wprawdzie Maciej Gdula w słynnym raporcie z badań przeprowadzonych w jed­nym z mazowieckich miast usiłuje prze­konać, że trzon elektoratu PiS to niższa klasa średnia, a lud jest labilny, krytyczny i zdroworozsądkowy, lecz teza ta zbyt na­chalnie pokrywa się z ideologicznie moty­wowanym rozkładem sympatii i antypatii lewicy (którą Gdula otwarcie reprezentuje), aby ją przyjąć bez zastrzeżeń.
   Badania składu elektoratu poszczegól­nych ugrupowań nie budzą takich wąt­pliwości: im niższy status i cenzus, tym poparcie dla PiS większe. Bazą społecz­ną „dobrej zmiany” są słabo wykształce­ni mieszkańcy wsi i małych miasteczek ze wschodniej, mniej zurbanizowanej części kraju. Czyli lud, o poparcie które­go lewica zabiega i jest o niego zazdro­sna. Aby mu się przypodobać, zwalcza elitaryzm wielkomiejskich liberałów i stylizuje się na zastęp ludowych try­bunów. Udaje, że nie chodzi do muzeów i filharmonii, nie czyta Morina i Bauma­na oraz daje do zrozumienia, że podziela, a przynajmniej akceptuje plebejskie gu­sty i upodobania.
   Zatem usiłuje robić to co PiS, i oczy­wiście przegrywa, bo nie jest aż tak cy­niczna. Czołowy trendsetter PiS, wypeł­niający obecnie tę rolę jako prezes TVP, niegdyś kokietujący elektorat śpiewa­niem z akompaniamentem gitary pieśni Włodzimierza Wysockiego i Jacka Kacz­marskiego, teraz bez żenady zachwala i lansuje Zenka Martyniuka, szczycąc się znajomością jego „dorobku”. Jako autor pamiętnej sentencji „ciemny lud to kupi” ma o swoich plebejskich odbiorcach i wy­borcach bodaj bardziej krytyczne, a za­pewne i bardziej realistyczne wyobraże­nie niż jego lewicowi konkurenci.
   Antyelitaryzm i schlebianie pospolitym gustom to kluczowe składniki populizmu, a triumfuje on obecnie - nie tylko w Pol­sce - w prawicowej sałatce, podlanej nacjonalistyczno-tradycjonalistycznym sosem i przyprawionej kultem nadpleśniałej „swojszczyzny”. W jednym z sondaży preferencji partyjnych, w którym sklasy­fikowano i zanalizowano skład społeczny respondentów, na Partię Razem nie wska­zał żaden (!) robotnik z wykształceniem zawodowym. Największe poparcie miała oczywiście partia Kaczyńskiego.
   Za rządów PO, a wcześniej Unii Wolności i Unii Demokratycznej, podsuwano i za­lecano Polakom wzory kultury - ogólnie mówiąc zachodnioeuropejskiej - których przyswojenie miało ich wynieść na wyższy poziom. PiS ich od takich wyzwań uwolnił (nazwawszy „pedagogiką wstydu”), wma­wiając, że są wspaniali tacy, jakimi są (to się nazywa „przywracanie godności”). Neolewica zaleca elitom III RP, aby się do ludu zbliżyły, utożsamiły z nim, także mentalnie.

Winy popleczników
Rywalizacja o przychylność klasy lu­dowej, toczona przez jej samozwańczych lewicowych obrońców, kreuje na wrogów nie tylko bezpośrednich konkurentów, czyli PiS, ale także przeciwników postrze­ganych jako antyludowi, czyli liberałów. To jedno ze źródeł symetryzmu neolewicy. Liberałowie nie tylko są potępiani za rze­komą wyniosłość i pogardę dla prostego człowieka, ale także jako tacy przedstawia­ni. Na lewicy ukuto na to nawet specjalny epitet: klasizm.
   Pomysły na przypochlebienie się klasie ludowej bywają rozmaite. Ignacy Dudkiewicz w magazynie „Kontakt” wzywa lewicę do poparcia chłopskich ruchów protestu, nawet gdy walczą o utrzymanie hodowli norek i uboju rytualnego oraz bez względu na język, jakim się posługują, i światopo­gląd, jaki prezentują. Owszem, na jednym z ich wieców wystąpił „wyraziciel słusz­nego gniewu”, chwalący Piotra Rybaka za spalenie kukły Żyda i żałujący, że „nie spalił pięciu żywych”. No, ale to jednak kla­sa ludowa, więc trzeba się o nią zatroszczyć i wyjść jej naprzeciw. Czy zatem nawet an­tysemityzm ma być płaszczyzną porozu­mienia z nią? Czy lewica ma się stać nacjo­nalistyczna, ksenofobiczna, mizoginiczna, homofobiczna, aby zadośćuczynić swojej nieprzepartej potrzebie zbliżenia do ludu?
   W tle majaczy niewyartykułowany wprost problem odpowiedzialności elek­toratu PiS za wyczyny ich wybrańców. Dla wszystkich polityków i zwolenników niePiS-u jest on kłopotliwy, bowiem przynaj­mniej część tego elektoratu jest możliwa, ale i prawdopodobnie niezbędna do pozy­skania dla odniesienia wyborczego sukce­su. Stąd pokusa schlebiania tym wyborcom i uwalniania ich od winy za demolowanie instytucji państwa przez PiS.
   Interpretacja, według której winę i od­powiedzialność za ekscesy „podłej zmia­ny” ponoszą liderzy i aktywiści PiS, ale nie ich zwolennicy, jest fałszywa. I choć intencjonalnie populistyczna (skiero­wana przeciw elitom PiS), to dla propisowskiego ludu nie mniej pogardliwa niż urągania Hartmana, Cimoszewicza, Staniszkis i innych rzekomo wywyższa­jących się intelektualistów. Poparcie dla PiS utrzymuje się na poziomie zbliżonym do wyrażonego w wyborach, zatem zwo­lennicy „dobrej zmiany” nie są w swej ma­sie rozczarowani i aprobują poczynania kryjące się za tym chytrym sloganem.
   Nie można twierdzić, że zostali zmyleni i wprowadzeni w błąd, skoro przy swoich wyborach trwają, gdy wszystkie karty zostały odkryte. Jeśli zaś uznamy - niebezpodstawnie - że są ogłupieni propa­gandą mediów narodowych i agitatorów IV RP, to wystawiamy nie najlepszą ocenę ich umysłowej samodzielności i przeni­kliwości. Albo zatem wiedzą, co czynią, i są podli, albo nie wiedzą, i są głupi. Ani jedno, ani drugie nie jest komplementem.
   Głoszona przez neolewicę teza o nie­winności polskiego ludu jest prostą i bezpośrednią paralelą głoszonej przez nacjonalprawicę tezy o niewinności pol­skiego narodu, która została wpisana do ustawy o IPN. Opiera się na marksi­stowskim mesjanizmie proletariackim, jak ta druga na kato-endeckim mesjanizmie narodowym. Obie są rów­nie zakłamane i szkodliwe.
   Gdy pochodzący z Niemiec papież Benedykt XVI ubolewał w Auschwitz nad zbrodniami, ja­kich w imieniu niemieckiego na­rodu dopuścili się łajdacy, którzy go uwiedli obietnicami wielko­ści, głosy sprzeciwu odezwały się w samych Niemczech. Sformułowania o narodzie uwiedzionym przez hochszta­plerów są tam bowiem skompromitowane, a wina całego społeczeństwa i zwykłych Niemców niepodważalna. Nie można uwal­niać popleczników, przynajmniej od winy moralnej, a już na pewno politycznej.
   Popieranie autorytaryzmu także nie pozwala na pozostanie niewinnym. Jeśli, jak chcą niektórzy, to elity są wszystkiemu winne, „elektorat miał prawo tak wybrać”, „establishmentowi rządy PiS się należa­ły”, to trudno zarazem krytykować władzę Kaczyńskiego. Jeżeli elektorat dzisiejszego obozu władzy miał rację w 2015 r., to PiS ma rację i dzisiaj.

Rozliczać? Ale jak?
Nie oznacza to, że lud ma zostać ja­koś ukarany za swoje wątpliwe wybory, to niewykonalne i całkowicie zbyteczne. Zwykle autorytarny reżim wcześniej czy później wywołuje swoją działalnością skutki, które boleśnie dotykają również jego popleczników (to przykład nie tylko Niemiec czy Japonii, ale także Serbii czy Wenezueli). Tego lepiej byłoby Polakom nie doświadczyć. Rozliczanie nie tylko zwolenników, ale i sprawców pozostaje kwestią wysoce kontrowersyjną.
   Zapowiadanie surowego osądzenia autorytarnego reżimu po odsunięciu go od władzy może sprawić, że użyje on wszelkich sposobów, aby się nie dać od rządzenia odsunąć. Trybunał Stanu dla kilku kluczowych figur i owszem, ale im liczniejsze będą rzesze wskazywanych do przyszłego ukarania, tym silniejszy i rozleglejszy opór przed oddaniem wła­dzy tym, którzy ukaranie zapowiadają.
   Rezygnacja z przyszłych rozliczeń nie oznacza jednak poniechania bieżących ocen. Kto głosował na PiS i nadal aprobu­je jego poczynania, ten ponosi współod­powiedzialność za ich przebieg i skutki. Wśród nich jest zaś nie tylko dewastacja demokratycznego systemu prawnego i degeneracja kultury politycznej, ale tak­że pozapolitycznej, inicjowana, wspierana lub co najmniej tolerowana przez obóz rzą­dzący. Ofensywa prostactwa, bezczelności
prymitywizmu w obecnym życiu publicz­nym jest faktem, któremu nie można za­przeczać z powodu naiwnie rozumianej poprawności politycznej lub ideologicznie umotywowanej ludomanii.
Janusz Majcherek, filozof i socjolog kultury, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, publicysta. Laureat Grand Press (1999 r.) oraz Nagrody Kisiela (2003 r.).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz