Trwa proces
uświęcania wyborców PiS, ponieważ jest to lud, który ma zawsze rację. Mylą się
wyłącznie tak zwane elity i tylko one powinny przepraszać; także za PiS.
Lewica nazywająca
samą siebie progresywną, przez życzliwych obserwatorów nazywana młodą, a przez
krytyków radykalną, strofuje wszystkich, którzy ośmielają się wypowiadać złe
słowa o wyborcach PiS. O ile bowiem sama niekiedy wypowie się z dezaprobatą o
liderach obozu „dobrej zmiany” i ich poczynaniach, o tyle jego plebejskie zaplecze jest w jej wyobrażeniach
niewinne. Kto ośmiela się mu urągać, ten naraża się na stanowczą reprymendę.
Przytrafiła się ona Janowi Hartmanowi, przekonującemu, by chama nazywać
chamem, idiotę idiotą i nie zrównywać koncertu filharmonicznego z występem
disco polo; Eustachemu Rylskiemu wyrzekającemu na prymitywne upodobania i
skłonności plebejskiej części społeczeństwa; Jadwidze Staniszkis za frazę
„uwolnione zostało lumpiarstwo”; Krzysztofowi Łozińskiemu za stwierdzenie, że
po odsunięciu PiS od władzy trzeba będzie zdjąć aureolę z chamstwa
nobilitowanego pod rządami „dobrej zmiany”;
czy Jackowi Poniedziałkowi za podsumowanie pisowskiego elektoratu słowami
„Brutalna siła i chamstwo. Oto wasza 40-procentowa Polska”.
Niedawno obiektem kpin i szyderstw stał się Rafał
Trzaskowski za wspomnienie o Bronisławie
Geremku, u którego w Kolegium Europejskim zdawał po francusku egzamin o
poglądach Edgara Morina, później odznaczonego w Paryżu polskim medalem przez
niego samego, gdy został wiceministrem spraw zagranicznych.
Ofiary klasizmu
„Elegancja Francja” to formuła,
jakiej w dawnym programie satyrycznym używało dwóch wyśmiewanych w nim prostaczków
dla określenia niezrozumiałego dla nich świata rozpościerającego się ponad
wąskim kręgiem ich prymitywnych wyobrażeń i pojęć. Dziś nie tylko nie wypada z
mieszkańców tego kręgu szydzić, ale trzeba się z nimi utożsamiać, jeśli chce
się uniknąć oskarżeń o chełpliwe wywyższanie się ponad elektorat. Nawet jeśli
to elektorat warszawski, o który zabiega Trzaskowski jako kandydat na prezydenta
stolicy.
Lewica ma kłopot z klasą ludową, w imieniu której występuje
i prowadzi swoje polityczne boje (głównie z liberałami), a która lewicy się nie
odwzajemnia i głosuje gremialnie na nacjonalistyczno-klerykalny PiS. Wprawdzie
Maciej Gdula w słynnym raporcie z badań przeprowadzonych w jednym z
mazowieckich miast usiłuje przekonać, że trzon elektoratu PiS to niższa klasa
średnia, a lud jest labilny, krytyczny i zdroworozsądkowy, lecz teza ta zbyt nachalnie
pokrywa się z ideologicznie motywowanym rozkładem sympatii i antypatii lewicy
(którą Gdula otwarcie reprezentuje), aby ją przyjąć bez zastrzeżeń.
Badania składu elektoratu poszczególnych ugrupowań nie
budzą takich wątpliwości: im niższy status i cenzus, tym poparcie dla PiS
większe. Bazą społeczną „dobrej zmiany” są słabo wykształceni mieszkańcy wsi
i małych miasteczek ze wschodniej, mniej zurbanizowanej części kraju. Czyli
lud, o poparcie którego lewica zabiega i jest o niego zazdrosna. Aby mu się
przypodobać, zwalcza elitaryzm wielkomiejskich liberałów i stylizuje się na
zastęp ludowych trybunów. Udaje, że nie chodzi do muzeów i filharmonii, nie
czyta Morina i Baumana oraz daje do zrozumienia, że podziela, a przynajmniej
akceptuje plebejskie gusty i upodobania.
Zatem usiłuje robić
to co PiS, i oczywiście przegrywa, bo nie jest aż tak cyniczna. Czołowy trendsetter PiS, wypełniający obecnie tę rolę jako prezes TVP, niegdyś kokietujący elektorat śpiewaniem z akompaniamentem
gitary pieśni Włodzimierza Wysockiego i Jacka Kaczmarskiego, teraz bez żenady
zachwala i lansuje Zenka Martyniuka, szczycąc się znajomością jego „dorobku”.
Jako autor pamiętnej sentencji „ciemny lud to kupi” ma o swoich plebejskich
odbiorcach i wyborcach bodaj bardziej krytyczne, a zapewne i bardziej
realistyczne wyobrażenie niż jego lewicowi konkurenci.
Antyelitaryzm i schlebianie pospolitym gustom to kluczowe
składniki populizmu, a triumfuje on obecnie - nie tylko w Polsce - w prawicowej
sałatce, podlanej nacjonalistyczno-tradycjonalistycznym sosem i przyprawionej kultem nadpleśniałej „swojszczyzny”. W jednym z
sondaży preferencji partyjnych, w którym sklasyfikowano i zanalizowano skład
społeczny respondentów, na Partię Razem nie wskazał żaden (!) robotnik z
wykształceniem zawodowym. Największe poparcie miała oczywiście partia
Kaczyńskiego.
Za rządów PO, a wcześniej Unii Wolności i Unii
Demokratycznej, podsuwano i zalecano Polakom wzory kultury - ogólnie mówiąc
zachodnioeuropejskiej - których przyswojenie miało ich wynieść na wyższy
poziom. PiS ich od takich wyzwań uwolnił (nazwawszy „pedagogiką wstydu”), wmawiając,
że są wspaniali tacy, jakimi są (to się nazywa „przywracanie godności”). Neolewica
zaleca elitom III RP, aby się do ludu zbliżyły, utożsamiły z nim, także
mentalnie.
Winy popleczników
Rywalizacja o przychylność klasy
ludowej, toczona przez jej samozwańczych lewicowych obrońców, kreuje na wrogów
nie tylko bezpośrednich konkurentów, czyli PiS, ale także przeciwników postrzeganych
jako antyludowi, czyli liberałów. To jedno ze źródeł symetryzmu neolewicy.
Liberałowie nie tylko są potępiani za rzekomą wyniosłość i pogardę dla
prostego człowieka, ale także jako tacy przedstawiani. Na lewicy ukuto na to
nawet specjalny epitet: klasizm.
Pomysły na przypochlebienie się klasie ludowej bywają
rozmaite. Ignacy Dudkiewicz w magazynie „Kontakt” wzywa lewicę do poparcia
chłopskich ruchów protestu, nawet gdy walczą o utrzymanie hodowli norek i uboju
rytualnego oraz bez względu na język, jakim się posługują, i światopogląd,
jaki prezentują. Owszem, na jednym z ich
wieców wystąpił „wyraziciel słusznego gniewu”, chwalący Piotra Rybaka za
spalenie kukły Żyda i żałujący, że „nie spalił pięciu żywych”. No, ale to
jednak klasa ludowa, więc trzeba się o nią zatroszczyć i wyjść jej naprzeciw.
Czy zatem nawet antysemityzm ma być płaszczyzną porozumienia z nią? Czy
lewica ma się stać nacjonalistyczna, ksenofobiczna, mizoginiczna,
homofobiczna, aby zadośćuczynić swojej nieprzepartej potrzebie zbliżenia do
ludu?
W tle majaczy niewyartykułowany wprost problem
odpowiedzialności elektoratu PiS za wyczyny ich wybrańców. Dla wszystkich
polityków i zwolenników niePiS-u jest on kłopotliwy, bowiem przynajmniej część
tego elektoratu jest możliwa, ale i prawdopodobnie niezbędna do pozyskania dla
odniesienia wyborczego sukcesu. Stąd pokusa schlebiania tym wyborcom i
uwalniania ich od winy za demolowanie instytucji państwa przez PiS.
Interpretacja, według której winę i odpowiedzialność za
ekscesy „podłej zmiany” ponoszą liderzy i aktywiści PiS, ale nie ich
zwolennicy, jest fałszywa. I choć intencjonalnie populistyczna (skierowana przeciw
elitom PiS), to dla propisowskiego ludu nie mniej pogardliwa niż urągania
Hartmana, Cimoszewicza, Staniszkis i innych rzekomo wywyższających się
intelektualistów. Poparcie dla PiS utrzymuje się na poziomie zbliżonym do
wyrażonego w wyborach, zatem zwolennicy „dobrej zmiany” nie są w swej masie
rozczarowani i aprobują poczynania kryjące się za tym chytrym sloganem.
Nie można twierdzić, że zostali zmyleni i wprowadzeni w
błąd, skoro przy swoich wyborach trwają, gdy wszystkie karty zostały odkryte.
Jeśli zaś uznamy - niebezpodstawnie - że są ogłupieni propagandą mediów
narodowych i agitatorów IV RP, to wystawiamy nie najlepszą ocenę ich umysłowej
samodzielności i przenikliwości. Albo zatem wiedzą, co czynią, i są podli,
albo nie wiedzą, i są głupi. Ani jedno, ani drugie nie jest komplementem.
Głoszona przez neolewicę teza o niewinności polskiego ludu
jest prostą i bezpośrednią paralelą głoszonej przez nacjonalprawicę tezy o
niewinności polskiego narodu, która została wpisana do ustawy o IPN. Opiera
się na marksistowskim mesjanizmie proletariackim, jak ta druga na
kato-endeckim mesjanizmie narodowym. Obie są równie zakłamane i szkodliwe.
Gdy pochodzący z Niemiec papież Benedykt XVI ubolewał w
Auschwitz nad zbrodniami, jakich w imieniu niemieckiego narodu dopuścili się
łajdacy, którzy go uwiedli obietnicami wielkości, głosy sprzeciwu odezwały
się w samych Niemczech. Sformułowania o narodzie uwiedzionym przez hochsztaplerów są tam bowiem
skompromitowane, a wina całego społeczeństwa i zwykłych Niemców niepodważalna.
Nie można uwalniać popleczników, przynajmniej od winy moralnej, a już na pewno
politycznej.
Popieranie autorytaryzmu także nie pozwala na pozostanie
niewinnym. Jeśli, jak chcą niektórzy, to elity są wszystkiemu winne, „elektorat
miał prawo tak wybrać”, „establishmentowi rządy PiS się należały”, to trudno
zarazem krytykować władzę Kaczyńskiego. Jeżeli elektorat dzisiejszego obozu
władzy miał rację w 2015 r., to PiS ma rację i dzisiaj.
Rozliczać? Ale jak?
Nie oznacza to, że lud ma zostać
jakoś ukarany za swoje wątpliwe wybory, to niewykonalne i całkowicie
zbyteczne. Zwykle autorytarny reżim wcześniej czy później wywołuje swoją
działalnością skutki, które boleśnie dotykają również jego popleczników (to
przykład nie tylko Niemiec czy Japonii, ale także Serbii czy Wenezueli). Tego
lepiej byłoby Polakom nie doświadczyć. Rozliczanie nie tylko zwolenników, ale i
sprawców pozostaje kwestią wysoce kontrowersyjną.
Zapowiadanie surowego osądzenia autorytarnego reżimu po
odsunięciu go od władzy może sprawić, że użyje on wszelkich sposobów, aby się
nie dać od rządzenia odsunąć. Trybunał Stanu dla kilku kluczowych figur i
owszem, ale im liczniejsze będą rzesze wskazywanych do przyszłego ukarania, tym
silniejszy i rozleglejszy opór przed oddaniem
władzy tym, którzy ukaranie zapowiadają.
Rezygnacja z przyszłych rozliczeń nie oznacza jednak
poniechania bieżących ocen. Kto głosował na PiS i nadal aprobuje jego
poczynania, ten ponosi współodpowiedzialność za ich przebieg i skutki. Wśród
nich jest zaś nie tylko dewastacja demokratycznego systemu prawnego i
degeneracja kultury politycznej, ale także pozapolitycznej, inicjowana,
wspierana lub co najmniej tolerowana przez obóz rządzący. Ofensywa prostactwa,
bezczelności
prymitywizmu w obecnym życiu
publicznym jest faktem, któremu nie można zaprzeczać z powodu naiwnie
rozumianej poprawności politycznej lub ideologicznie umotywowanej ludomanii.
Janusz Majcherek, filozof i socjolog kultury, dyrektor Instytutu
Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, publicysta.
Laureat Grand Press (1999 r.) oraz Nagrody Kisiela (2003 r.).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz