czwartek, 27 września 2018

Ile waży Biedroń



Najpierw w Polsce powstała Zjednoczona Prawica, teraz jednoczy się centrum (Koalicja Obywatelska PO i Nowoczesnej), czy jutro zjednoczy się lewica i czy pomoże w tym Robert Biedroń?

Pytanie jest ważne dla całej sceny politycznej, bo staje się coraz bardziej oczywiste, że bez lewi­cy Platforma i Nowoczesna będą zbyt słabe, żeby odebrać władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Przy czym wciąż nie jest jasne, czy właściwa droga prowadzi przez skupienie wszystkich w jednym bloku opozycji, czy potrzebne są dwie formacje, bo jedna nie zbierze wszystkich potrzebnych głosów. Odpowiedź byłaby prostsza, gdyby lewica potrafiła się zjednoczyć.
   Sprzeczne wybory jeszcze niedawno planujących wspólną przyszłość polityczną Barbary Nowackiej i Roberta Biedronia świadczą o tym, że możliwość zbudowania jednej silnej formacji lewicowej jest co najmniej dyskusyjna. Do rywalizacji SLD i Ra­zem dołącza jako trzeci ruch polityczny Roberta Biedronia, Barbara Nowacka odchodzi zaś do Koalicji Obywatelskiej, przy­najmniej na wybory samorządowe. Zdarzenia te łatwo ze sobą powiązać jeszcze tak, że Nowacka ma zabezpieczyć Platformę Obywatelską i Nowoczesną przed odejściem wyborców do Ro­berta Biedronia. Choć ten ostatni budzi większe nadzieje, jednak poważnym atutem Nowackiej jest fakt, że to kwestia kobieca jest jedyną lewicową sprawą, z którą liczą się wszyscy w polityce, a jej symbolem jest właśnie Nowacka.
   Tymczasem widać wyraźnie, że to nie zasoby ludzkie czy finansowe decydują dziś o koniunkturze politycznej.
   Platforma Obywatelska ma ich wystarczająco dużo. Bata­lia rozgrywa się w sferze symboli, w czym najbardziej biegły jest Jarosław Kaczyński. Dlatego dziennikarze i publicyści często gubią się, rozliczając PiS z podejmowanych decyzji i wyśmiewając te krzycząco irracjonalne, nie dostrzegając, że to właśnie te drugie stanowią o sile PiS przez swój wymiar symboliczny i ideologiczny. Kaczyński i jego drużyna jawią się demokratycznej opozycji jako banda szaleńców, która opętała naród, tylko nie wiedzieć czemu niemal wszystko w oczach wielkiej części opinii publicznej uchodzi jej na sucho. Jest tak, ponieważ nie mamy do czynienia z chaosem i brakiem logi­ki, jest to jednak inna logika niż ekonomiczna, geopolitycz­na czy administracyjna, które stale stosuje się do PiS. A PiS na to gwiżdże i wie, co robi.

Populizm przywrócił polityce idee, emocje i sentymenty, odepchnął procenty, wskaźniki i paragrafy, czym dał drugie życie najbardziej ideologicznym politykom prawicy i wyssał je z kalkulującej na chłodno Platformy Obywatelskiej, która porusza się po scenie politycznej jak zombie, próbując szukać sensów z dawnych czasów, które zna. To dlatego PO stała się nagle tak bezradna, a lewica tak bardzo potrzebna. Tyle że ona powraca z zaświatów. Najpierw jakby wskrzeszona z przeszłości (czyż Razem nie przypomina PPS?) albo wyciągnięta z kostnicy (SLD). A teraz jakby rodząca się na nowo w po­staci budowanego od zera ruchu Roberta Biedronia. Zwycięstwo Biedronia w Słup­sku nadało mu tak duże znaczenie właśnie przez swój wymiar symboliczny.
   Nowacka z kolei to ostatnia postać z le­wicy, jaką dotąd znaliśmy. Tej mozolnie budowanej po 1989 r. poza SLD, a więc in­stytucjonalnie i kadrowo słabej, wciąż pró­bującej sił, mającej stale pod wiatr i niemogącej się naprawdę narodzić. Nowacka ma prawo być po ludzku zmęczona 20-letnim funkcjonowaniem w ten sposób na scenie politycznej bez choćby jednej kadencji w parlamencie albo mini­sterstwie. Dla niej naturalniejszym wyborem jest sojusz z PO niż kolejny start w niepewną przyszłość. Z Biedroniem, kimkolwiek innym na lewicy czy samodzielnie. Ofertę, która gwarantuje wej­ście do parlamentu, jest w stanie złożyć tylko PO. Atutem Nowac­kiej jest kapitał symboliczny, nie potrzebuje więc armii, dlatego nie musiała się tak bardzo martwić o konflikt, który spowoduje w zarządzie Inicjatywy Polskiej. Jeśli wyjdzie na scenę i podej­mie sprawę odebrania kobietom prawa do aborcji albo dostępu do in vitro, to będzie słyszana przez kobiecy elektorat i armia nie będzie tu do niczego potrzebna. Wbrew licznym głosom krytyki i zaskoczenia jej wybór jest więc zupełnie zrozumiały.
   Na jakim tle pojawia się ze swoją inicjatywą Biedroń? Sonda­że dla wyborców opozycji są bezlitosne. Coraz wyraźniej wi­dać, że po zjedzeniu przystawek Platforma Obywatelska nie jest w stanie doskoczyć do 30 proc. Jeśli nad Platformą rozpościera się szklany sufit, to Prawo i Sprawiedliwość ma pod sobą szkla­ną podłogę. Żadna kompromitacja nie jest zdolna sprowadzić partii Jarosława Kaczyńskiego w dół. Dlatego rośnie oczekiwa­nie na coś trzeciego, co raczej uzupełni Platformę niż ją zastą­pi, wciąż bowiem tylko partia Grzegorza Schetyny dysponuje poważnymi zasobami finansowymi i ludzkimi, bez których nie sposób zorganizować skutecznej, docierającej wszędzie, ogólnopolskiej kampanii wyborczej.
   Wolne miejsce jest na lewicy. Tam były dotąd armie bez praw­dziwego lidera - wodza (Razem i SLD) oraz wodzowie bez armii (Robert Biedroń, Barbara Nowacka), a ponad próg wyborczy wy­rasta tylko SLD, co dodaje całej sytuacji na lewicy osobliwości. Biedroń pojawia się wtedy, gdy wydaje się, że nad Razem i SLD także rozpościerają się szklane suficiki poparcia.
   Gdy więc „Gazeta Wyborcza” doniosła, a sam lider potwier­dził, że rezygnuje z ponownego startu w Słupsku i wchodzi do ogólnopolskiej polityki, dziennikarze i autorzy sondaży zaczęli ważyć i mierzyć Biedronia. Sam zdobędzie kilkana­ście procent i stworzy formację czy pozbiera rozproszoną le­wicę? Uzupełni PO, a może wręcz przepędzi ją razem z PiS - jak zapowiada?
   Oczekiwania są spore. Dwa lata temu rozbudziła je partia Ra­zem, później przeniosły się na Roberta Biedronia. Jego atutem ma być to, że jako jedyny na lewicy nie chce ani nie musi startować jako lewica. Walka o tożsamość, która towarzyszy partiom na dorobku, zawęża siłą rzeczy ich zasięg. Biedroń jako solista w tej konkurencji nie uczestniczył. Po ogłoszeniu swojego startu jak ognia unika jednoznacznych deklaracji i stara się żadnego wyborcy do siebie nie zrażać. Był kiedyś w SLD, więc nie musi się przełamywać jak Razem. Żadnemu z tych ugrupowań natomiast nie wypada odmówić Biedroniowi, bo bra­kuje powodu. Razem samo zgłosiło się już w dzień ogłoszenia startu do Biedronia z propozycją wspólnych list na eurowybory.
   Pierwsze badania przyniosły dobrą i złą wiadomość (oba zamówione przez OKO.press). Zła była taka, że na „partię Roberta Biedronia” gotowych było za­głosować tylko 5 proc. respondentów. Wcześniejsi debiutanci nie tylko lepiej wypadali w pierwszych sondażach, ale też osiągali w nich swój najwyższy re­zultat, którego w wyborach nie potrafili już powtórzyć. Agata Szczęśniak z Oka zebrała dane na temat poprzedników. We wrześniu 2013 r. CBOS zapytał o „par­tię Jarosława Gowina”. Zadeklarowało się 7 proc. głosów, w wyborach europejskich w 2014 r. było 3,26 proc. W maju 2015 r., pół roku przed wyborami, w badaniu IBRiS na zlecenie „Newsweeka” „lista Kukiza” i „lista Balcerowicza” (tak nazywano ugrupowanie Ryszarda Petru, zanim pojawiła się nazwa No­woczesna) dostały odpowiednio 18 proc. i 11 proc. Obie znala­zły się w parlamencie, ale z wyraźnie gorszymi wynikami niż w sondażowych debiutach. W analogicznej sytuacji Biedroń potrzebuje znacznie więcej niż 5 proc., inaczej tylko rozproszy scenę polityczną po lewej stronie.
   Ale jest też dobra wiadomość. Drugi sondaż mówi, że gdyby udało się zebrać wszystkie ugrupowania lewicowe we wspól­ną koalicję, to cel główny zostanie zrealizowany. Z wynikiem 16 proc. lewicowa lista będzie poważnym partnerem dla Plat­formy, zarówno do odsunięcia PiS od władzy, jak i kierowa­nia państwem.

Do niedawna jeszcze Biedroń wykluczał rezygnację z ubie­gania się o reelekcję w Słupsku. Bał się, że zostanie posą­dzony o zdradę zwykłego człowieka. Zwycięstwo w Słupsku miało swój symboliczny wymiar dlatego, że udało mu się zyskać poparcie w prowincjonalnym mieście, a nie w metropolii. Dlate­go tak bardzo uwodziło i przyciągało media. Porzucenie Słupska mogłoby zadziałać odwrotnie.
   Trzeba było więc namaścić nowego kandydata i pomóc mu zdobyć prezydenturę. Kimś takim została obecna wiceprezydentka. Oboje zarejestrowali Komitet Wyborczy Wyborców Roberta Biedronia i Krystyny Danileckiej-Wojewódzkiej. Choć Biedroń nie startuje w Słupsku, to wciąż może w nim przegrać, jeśli nie wygra jego kandydatka. To trudna sytuacja, bo po­dwaja ryzyko porażki i oddaje los Biedronia w obce ręce. Tym bardziej że Danilecka-Wojewódzka jeszcze nie wystartowała, a już ma problemy. Gdy w lutym dotarł do niej anonim o tym, że instruktor tańca w lokalnym ośrodku kultury wykorzystu­je seksualnie swoje podopieczne, nie poszła z tym na policję, do czego zobowiązuje prawo pod karą trzech lat pozbawienia wolności. W rezultacie nie reagowano aż do maja, kiedy sprawą zajęła się po zebraniu dowodów policja, bo anonimowy list au­tor na szczęście wysłał i tam. Biedroń broni swojej zastępczyni, przypominając, że wraz z anonimem otrzymała informację, iż sam podejrzany zgłosił się już na policję, chcąc wyjaśnić, że jest niewinny. O czym tu więc informować organy ściga­nia? Przypomina, że inny paragraf prawa zwalnia urzędników z obowiązku rozpatrywania anonimów, zaraz jednak doda­je, że sam zachowałby się inaczej i nie zignorował anonimu. Czy to przekona prokuraturę, a przede wszystkim media?
   Do samego Biedronia zastrzeżenia można mieć tylko o to, że murem stoi za Danilecką-Wojewódzką i nie chce powiedzieć choćby tyle, że jeśli zostaną jej postawione zarzuty, zakończy współpracę. Wiadomo, że zaraz są wybory i szukanie kogoś innego to poważny problem, ale to nie jest argu­ment dla wyborcy, który ocenia kandyda­tów, a nie ich taktykę.
   Można mieć do Donalda Tuska wiele za­rzutów, ale nigdy nie ryzykował przyjaźni politycznej dla przyszłości partii. Chwilę po sfotografowaniu swojego wychowanka Sławomira Nowaka z zegarkiem, z którego ten nie potrafił się wytłumaczyć, zakończył jego karierę. Biedroń irytuje się, że kojarzy się go z aferą w ośrodku, co z jednej stro­ny jest zrozumiałe, ale z drugiej łączy go przecież wymiar symboliczny. To właśnie on, obrońca słabszych, kobiet, przeciwnik wszelkiej dyskryminacji jest winny - jak by powiedział specjalista od porządku symbolicznego Slavoj Żizek - właśnie dlatego, że jest niewinny, bo nic nie wiedział i nie ma z tym nic wspólnego. Bezrefleksyjna irytacja jest więc najgorszą możliwą odpowiedzią. Nie stoi prze­cież przed sądem, ale przed zwykłymi ludźmi, dla których fakty to tylko część rzeczywistości. Rzadko najważniejsza.

Jak ocenić strategię nowego pretendenta? Cały plan poli­tyczny Biedronia jest bardzo niestandardowy: dziś ogłasza start swojej siły politycznej na... następne wybory. To co bę­dzie robił w najbliższych? Komentował je? Wynik wyborczy nowej partii budowany jest na fali pierwszej popularności i założyciel­skiego entuzjazmu działaczy. Czy wszyscy będą aż tak cierpliwi? Czy uda się podtrzymać ogólnopolskie zainteresowanie spo­tkaniami z wyborcami nawet w 40 miastach - jak zapowiedział? Do tego czasu może się zdarzyć bardzo wiele.
   Biedroń nie miał jednak wyboru. Odejść ze Słupska mógł tylko teraz. Gdyby przerwał drugą kadencję, do miasta wszedłby komi­sarz PiS, co skompromitowałoby Biedronia. Wydaje się, że mimo wszystko były i lepsze rozwiązania. Biedroń przede wszystkim mógł wystartować w Warszawie, bo to jedyne miejsce, gdzie le­wica może się w tych wyborach pokazać. Symboliczny wymiar zwycięstwa albo wejścia do drugiej tury w stolicy, a więc poko­nania albo kandydata PO, albo PiS, dałby prawdziwy napęd i test wyborczy nowej formacji. Jeśli Biedroń się na to nie zdecydował, można było w takim razie wystawić albo aktywnie poprzeć kil­ku wybranych kandydatów na prezydentów miast. W sam raz,
żeby zaistnieć, utrzymać uwagę mediów i dać pierwszy sukces nowemu ruchowi.
   W eurowyborach, od których chce zacząć Biedroń, poważnym problemem może okazać się Donald Tusk, bowiem coraz praw­dopodobniejszy jest plan stworzenia ponadpartyjnej szerokiej koalicji na eurowybory pod przywództwem Donalda Tuska, który mierzy w stanowisko szefa Parlamentu Europejskiego i zbawcy Polski. Będą pomagać mu wszyscy święci europejscy, bo Polska słusznie traktowana jest jak swing state, czyli pań­stwo, które jeśli zostanie odbite, może odwrócić koniunkturę polityczną w całym regionie. Polaryzacja między Kaczyńskim i Tuskiem będzie znacznie większa niż między obecną PO i PiS, a to zabiera miejsce pozostałym formacjom.

Biedroń nauczony kłopotami Razem stara się być maksy­malnie koncyliacyjny, miły dla wszystkich, nawet dla Ruchu Narodowego, z którego przedstawicielem się przytulił i zro­bił sobie selfie. Trochę wygląda to tak, jakby był już w II turze wyborów prezydenckich i walczył od razu o 50 proc. Po pierw­szych występach (czegoś na kształt orędzia wypuszczonego na Facebooku, nie zabrakło nawet małej biało-czerwonej flagi na piersi) i oprawie, jaką przyjął, wydaje się jednak, że ucieka raczej od pasującej do niego roli i realizuje wskazówki myślących standardowo piarowców. Buduje alternatywę dla Platfor­my Obywatelskiej i Nowoczesnej, ale jakby pożyczył od nich doradców od wizerunku.
   Każdy z przywódców politycznych, którzy odnieśli sukces, kojarzył się z jakąś sprawą. Kaczyński - przyspieszenie, póź­niej układ, później Smoleńsk, ostatnio 500 plus i „dobra zmiana”. Tusk - przed­siębiorczość, trzy razy 15 proc. i „uwolnimy energię Polaków”, Kwaśniewski chciał za­sypywać historyczne podziały i prowadzić do UE i NATO, Palikot był antykleryka­łem, Kukiz chciał JOW-ów. Także Macron, na którym może wzorować się Biedroń, miał swój temat: Francja jako start-up i wielka reforma UE. Każ­dy pokazywał w ten sposób swoją determinację. Nie chodziło tylko, a nawet przede wszystkim, o to, w co tak bardzo wierzą, ale że i jak wierzą. Biedroń albo uznał, że każda konkretniejsza idea niż „Kocham Polskę” będzie obciążeniem, albo naprawdę chce jej szukać, jeżdżąc po Polsce. To może być zgubny pomysł.
   Mimo to Robert Biedroń pozostaje najciekawszym polity­kiem, który pojawił się w ostatnich latach na scenie politycznej. Kandydat, który udowodnił już, że potrafi walczyć z sukcesem w małym mieście, może powalczyć o wyborcę małomiastecz­kowego z PiS i o wyborcę wielkomiejskiego z PO. Jest wiary­godny dla jednych i drugich. Stara się stać pomiędzy pragma­tyzmem i ideowością i nie przykleić do żadnego, co było dotąd zmorą lewicy. SLD było tak pragmatyczne, że przegryzło się na drugą stronę, gdzie jest zwykły cynizm. Razem ma analo­giczny problem z ideowością. Rezultat jest w obu przypadkach ten sam: faktyczna rezygnacja z polityki, czyli zapewnienia sobie wpływu na bieg spraw w państwie. Biedroń chce mieć wpływ. Zamiast kandydatem na prezydenta Polski otoczonym mediami i doradcami od wizerunku, najlepiej jeśli znowu po­czuje się kandydatem na posła z partii o śladowym poparciu, jak wtedy gdy dostawał się do Sejmu, albo na prezydenta mia­sta, na którego nikt nie stawiał. Wtedy będzie naprawdę jak Macron (ten był w podobnej sytuacji), a nie wtedy, gdy go tyl­ko naśladuje.
Sławomir Sierakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz