Najpierw w Polsce
powstała Zjednoczona Prawica, teraz jednoczy się centrum (Koalicja Obywatelska
PO i Nowoczesnej), czy jutro zjednoczy się lewica i czy pomoże w tym Robert
Biedroń?
Pytanie jest ważne dla całej sceny
politycznej, bo staje się coraz bardziej oczywiste, że bez lewicy Platforma i
Nowoczesna będą zbyt słabe, żeby odebrać władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Przy
czym wciąż nie jest jasne, czy właściwa droga prowadzi przez skupienie
wszystkich w jednym bloku opozycji, czy potrzebne są dwie formacje, bo jedna
nie zbierze wszystkich potrzebnych głosów. Odpowiedź byłaby prostsza, gdyby
lewica potrafiła się zjednoczyć.
Sprzeczne wybory
jeszcze niedawno planujących wspólną przyszłość polityczną Barbary Nowackiej i
Roberta Biedronia świadczą o tym, że możliwość zbudowania jednej silnej
formacji lewicowej jest co najmniej dyskusyjna. Do rywalizacji SLD i Razem
dołącza jako trzeci ruch polityczny Roberta Biedronia, Barbara Nowacka odchodzi
zaś do Koalicji Obywatelskiej, przynajmniej na wybory samorządowe. Zdarzenia
te łatwo ze sobą powiązać jeszcze tak, że Nowacka ma zabezpieczyć Platformę
Obywatelską i Nowoczesną przed odejściem wyborców do Roberta Biedronia. Choć
ten ostatni budzi większe nadzieje, jednak poważnym atutem Nowackiej jest fakt,
że to kwestia kobieca jest jedyną lewicową sprawą, z którą liczą się wszyscy w
polityce, a jej symbolem jest właśnie Nowacka.
Tymczasem widać
wyraźnie, że to nie zasoby ludzkie czy finansowe decydują dziś o koniunkturze
politycznej.
Platforma Obywatelska ma ich wystarczająco dużo. Batalia
rozgrywa się w sferze symboli, w czym najbardziej biegły jest Jarosław
Kaczyński. Dlatego dziennikarze i publicyści często gubią się, rozliczając PiS
z podejmowanych decyzji i wyśmiewając te krzycząco irracjonalne, nie
dostrzegając, że to właśnie te drugie stanowią o sile PiS przez swój wymiar
symboliczny i ideologiczny. Kaczyński i jego drużyna jawią się demokratycznej
opozycji jako banda szaleńców, która opętała naród, tylko nie wiedzieć czemu
niemal wszystko w oczach wielkiej części opinii publicznej uchodzi jej na
sucho. Jest tak, ponieważ nie mamy do czynienia z chaosem i brakiem logiki,
jest to jednak inna logika niż ekonomiczna, geopolityczna czy administracyjna,
które stale stosuje się do PiS. A PiS na to gwiżdże i wie, co robi.
Populizm przywrócił polityce idee, emocje i sentymenty,
odepchnął procenty, wskaźniki i paragrafy,
czym dał drugie życie najbardziej ideologicznym politykom prawicy i wyssał je z
kalkulującej na chłodno Platformy Obywatelskiej, która porusza się po scenie
politycznej jak zombie, próbując szukać sensów z dawnych czasów, które zna. To
dlatego PO stała się nagle tak bezradna, a lewica tak bardzo potrzebna. Tyle że
ona powraca z zaświatów. Najpierw jakby wskrzeszona z przeszłości (czyż Razem
nie przypomina PPS?) albo wyciągnięta z kostnicy (SLD). A teraz jakby rodząca się na nowo w postaci budowanego od
zera ruchu Roberta Biedronia. Zwycięstwo Biedronia w Słupsku nadało mu tak
duże znaczenie właśnie przez swój wymiar symboliczny.
Nowacka z kolei to ostatnia postać z lewicy, jaką dotąd
znaliśmy. Tej mozolnie budowanej po 1989 r. poza SLD, a więc instytucjonalnie
i kadrowo słabej, wciąż próbującej sił, mającej stale pod wiatr i niemogącej
się naprawdę narodzić. Nowacka ma prawo być po ludzku zmęczona 20-letnim
funkcjonowaniem w ten sposób na scenie politycznej bez choćby jednej kadencji w
parlamencie albo ministerstwie. Dla niej naturalniejszym wyborem jest sojusz z
PO niż kolejny start w niepewną przyszłość. Z Biedroniem, kimkolwiek innym na
lewicy czy samodzielnie. Ofertę, która gwarantuje wejście do parlamentu, jest
w stanie złożyć tylko PO. Atutem Nowackiej jest kapitał symboliczny, nie
potrzebuje więc armii, dlatego nie musiała się tak bardzo martwić o konflikt,
który spowoduje w zarządzie Inicjatywy Polskiej. Jeśli wyjdzie na scenę i podejmie
sprawę odebrania kobietom prawa do aborcji albo dostępu do in vitro, to będzie słyszana przez kobiecy elektorat i armia nie
będzie tu do niczego potrzebna. Wbrew licznym głosom krytyki i zaskoczenia jej
wybór jest więc zupełnie zrozumiały.
Na jakim tle pojawia się ze swoją inicjatywą Biedroń? Sondaże
dla wyborców opozycji są bezlitosne. Coraz wyraźniej widać, że po zjedzeniu
przystawek Platforma Obywatelska nie jest w stanie doskoczyć do 30 proc. Jeśli
nad Platformą rozpościera się szklany sufit, to Prawo i Sprawiedliwość ma pod
sobą szklaną podłogę. Żadna kompromitacja nie jest zdolna sprowadzić partii
Jarosława Kaczyńskiego w dół. Dlatego rośnie oczekiwanie na coś trzeciego, co
raczej uzupełni Platformę niż ją zastąpi, wciąż bowiem tylko partia Grzegorza
Schetyny dysponuje poważnymi zasobami finansowymi i ludzkimi, bez których nie
sposób zorganizować skutecznej, docierającej wszędzie, ogólnopolskiej kampanii
wyborczej.
Wolne miejsce jest
na lewicy. Tam były dotąd armie bez prawdziwego lidera - wodza (Razem i SLD)
oraz wodzowie bez armii (Robert Biedroń,
Barbara Nowacka), a ponad próg wyborczy wyrasta tylko SLD, co dodaje całej
sytuacji na lewicy osobliwości. Biedroń pojawia się wtedy, gdy wydaje się, że
nad Razem i SLD także rozpościerają się szklane suficiki poparcia.
Gdy więc „Gazeta Wyborcza” doniosła, a sam lider potwierdził,
że rezygnuje z ponownego startu w Słupsku i wchodzi do ogólnopolskiej polityki,
dziennikarze i autorzy sondaży zaczęli ważyć i mierzyć Biedronia. Sam zdobędzie
kilkanaście procent i stworzy formację czy pozbiera rozproszoną lewicę?
Uzupełni PO, a może wręcz przepędzi ją razem z PiS - jak zapowiada?
Oczekiwania są spore. Dwa lata temu rozbudziła je partia Razem,
później przeniosły się na Roberta Biedronia. Jego atutem ma być to, że jako
jedyny na lewicy nie chce ani nie musi startować jako lewica. Walka o
tożsamość, która towarzyszy partiom na dorobku, zawęża siłą rzeczy ich zasięg.
Biedroń jako solista w tej konkurencji nie uczestniczył. Po ogłoszeniu swojego
startu jak ognia unika jednoznacznych deklaracji i stara się żadnego wyborcy do
siebie nie zrażać. Był kiedyś w SLD, więc nie musi się przełamywać jak Razem.
Żadnemu z tych ugrupowań natomiast nie wypada odmówić Biedroniowi, bo brakuje
powodu. Razem samo zgłosiło się już w dzień ogłoszenia startu do Biedronia z
propozycją wspólnych list na eurowybory.
Pierwsze badania przyniosły dobrą i złą wiadomość (oba
zamówione przez OKO.press). Zła była taka, że na „partię Roberta Biedronia”
gotowych było zagłosować tylko 5 proc. respondentów. Wcześniejsi debiutanci
nie tylko lepiej wypadali w pierwszych sondażach, ale też osiągali w nich swój
najwyższy rezultat, którego w wyborach nie potrafili już powtórzyć. Agata
Szczęśniak z Oka zebrała dane na temat poprzedników. We wrześniu 2013 r. CBOS
zapytał o „partię Jarosława Gowina”. Zadeklarowało się 7 proc. głosów, w
wyborach europejskich w 2014 r. było 3,26 proc. W maju 2015 r., pół roku przed
wyborami, w badaniu IBRiS na zlecenie „Newsweeka” „lista Kukiza” i „lista
Balcerowicza” (tak nazywano ugrupowanie Ryszarda Petru, zanim pojawiła się
nazwa Nowoczesna) dostały odpowiednio 18 proc. i 11 proc. Obie znalazły się w
parlamencie, ale z wyraźnie gorszymi wynikami niż w sondażowych debiutach. W
analogicznej sytuacji Biedroń potrzebuje znacznie więcej niż 5 proc., inaczej
tylko rozproszy scenę polityczną po lewej stronie.
Ale jest też dobra wiadomość. Drugi sondaż mówi, że gdyby
udało się zebrać wszystkie ugrupowania lewicowe we wspólną koalicję, to cel
główny zostanie zrealizowany. Z wynikiem 16 proc. lewicowa lista będzie
poważnym partnerem dla Platformy, zarówno do odsunięcia PiS od władzy, jak i
kierowania państwem.
Do niedawna jeszcze Biedroń
wykluczał rezygnację z ubiegania się o reelekcję w Słupsku. Bał się, że
zostanie posądzony o zdradę zwykłego człowieka. Zwycięstwo w Słupsku miało swój symboliczny wymiar dlatego,
że udało mu się zyskać poparcie w prowincjonalnym mieście, a nie w metropolii.
Dlatego tak bardzo uwodziło i przyciągało media. Porzucenie Słupska mogłoby
zadziałać odwrotnie.
Trzeba było więc namaścić nowego kandydata i pomóc mu
zdobyć prezydenturę. Kimś takim została obecna wiceprezydentka. Oboje zarejestrowali
Komitet Wyborczy Wyborców Roberta Biedronia i Krystyny
Danileckiej-Wojewódzkiej. Choć Biedroń nie startuje w Słupsku, to wciąż może w
nim przegrać, jeśli nie wygra jego kandydatka. To trudna sytuacja, bo podwaja
ryzyko porażki i oddaje los Biedronia w obce ręce. Tym bardziej że
Danilecka-Wojewódzka jeszcze nie wystartowała, a już ma problemy. Gdy w lutym
dotarł do niej anonim o tym, że instruktor tańca w lokalnym ośrodku kultury
wykorzystuje seksualnie swoje podopieczne, nie poszła z tym na policję, do
czego zobowiązuje prawo pod karą trzech lat pozbawienia wolności. W rezultacie
nie reagowano aż do maja, kiedy sprawą zajęła się po zebraniu dowodów policja,
bo anonimowy list autor na szczęście wysłał i tam. Biedroń broni swojej
zastępczyni, przypominając, że wraz z anonimem otrzymała informację, iż sam
podejrzany zgłosił się już na policję, chcąc wyjaśnić, że jest niewinny. O czym
tu więc informować organy ścigania? Przypomina, że inny paragraf prawa zwalnia
urzędników z obowiązku rozpatrywania anonimów, zaraz jednak dodaje, że sam
zachowałby się inaczej i nie zignorował anonimu. Czy to przekona prokuraturę, a
przede wszystkim media?
Do samego Biedronia zastrzeżenia można mieć tylko o to, że
murem stoi za Danilecką-Wojewódzką i nie chce powiedzieć choćby tyle, że jeśli
zostaną jej postawione zarzuty, zakończy współpracę. Wiadomo, że zaraz są
wybory i szukanie kogoś innego to poważny problem, ale to nie jest argument
dla wyborcy, który ocenia kandydatów, a nie ich taktykę.
Można mieć do Donalda Tuska wiele zarzutów, ale nigdy nie
ryzykował przyjaźni politycznej dla przyszłości partii. Chwilę po
sfotografowaniu swojego wychowanka Sławomira Nowaka z zegarkiem, z którego ten
nie potrafił się wytłumaczyć, zakończył jego karierę. Biedroń irytuje się, że
kojarzy się go z aferą w ośrodku, co z jednej strony jest zrozumiałe, ale z drugiej łączy go przecież wymiar
symboliczny. To właśnie on, obrońca słabszych, kobiet, przeciwnik wszelkiej
dyskryminacji jest winny - jak by powiedział specjalista od porządku
symbolicznego Slavoj
Żizek - właśnie dlatego, że jest niewinny, bo
nic nie wiedział i nie ma z tym nic wspólnego. Bezrefleksyjna irytacja jest
więc najgorszą możliwą odpowiedzią. Nie stoi przecież przed sądem, ale przed
zwykłymi ludźmi, dla których fakty to tylko część rzeczywistości. Rzadko
najważniejsza.
Jak ocenić strategię nowego
pretendenta? Cały plan polityczny Biedronia jest bardzo niestandardowy: dziś
ogłasza start swojej siły politycznej na... następne wybory. To co będzie robił w najbliższych? Komentował je? Wynik
wyborczy nowej partii budowany jest na fali pierwszej popularności i założycielskiego
entuzjazmu działaczy. Czy wszyscy będą aż tak cierpliwi? Czy uda się podtrzymać
ogólnopolskie zainteresowanie spotkaniami z wyborcami nawet w 40 miastach -
jak zapowiedział? Do tego czasu może się zdarzyć bardzo wiele.
Biedroń nie miał jednak wyboru. Odejść ze Słupska mógł
tylko teraz. Gdyby przerwał drugą kadencję, do miasta wszedłby komisarz PiS,
co skompromitowałoby Biedronia. Wydaje się, że mimo wszystko były i lepsze
rozwiązania. Biedroń przede wszystkim mógł wystartować w Warszawie, bo to
jedyne miejsce, gdzie lewica może się w tych wyborach pokazać. Symboliczny
wymiar zwycięstwa albo wejścia do drugiej tury w stolicy, a więc pokonania
albo kandydata PO, albo PiS, dałby prawdziwy napęd i test wyborczy nowej
formacji. Jeśli Biedroń się na to nie zdecydował, można było w takim razie
wystawić albo aktywnie poprzeć kilku wybranych kandydatów na prezydentów
miast. W sam raz,
żeby zaistnieć, utrzymać uwagę
mediów i dać pierwszy sukces nowemu ruchowi.
W eurowyborach, od których chce zacząć Biedroń, poważnym
problemem może okazać się Donald Tusk, bowiem coraz prawdopodobniejszy jest
plan stworzenia ponadpartyjnej szerokiej koalicji na eurowybory pod
przywództwem Donalda Tuska, który mierzy w stanowisko szefa Parlamentu
Europejskiego i zbawcy Polski. Będą pomagać mu wszyscy święci europejscy, bo
Polska słusznie traktowana jest jak swing state, czyli
państwo, które jeśli zostanie odbite, może odwrócić koniunkturę polityczną w
całym regionie. Polaryzacja między Kaczyńskim i Tuskiem będzie znacznie większa
niż między obecną PO i PiS, a to zabiera miejsce pozostałym formacjom.
Biedroń nauczony kłopotami Razem stara się być maksymalnie
koncyliacyjny, miły dla wszystkich, nawet dla Ruchu Narodowego, z którego przedstawicielem się przytulił i zrobił sobie
selfie. Trochę wygląda to tak, jakby był już w II turze wyborów prezydenckich i
walczył od razu o 50 proc. Po pierwszych występach (czegoś na kształt orędzia
wypuszczonego na Facebooku, nie zabrakło nawet małej biało-czerwonej flagi na
piersi) i oprawie, jaką przyjął, wydaje się jednak, że ucieka raczej od
pasującej do niego roli i realizuje wskazówki myślących standardowo piarowców.
Buduje alternatywę dla Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, ale jakby
pożyczył od nich doradców od wizerunku.
Każdy z przywódców politycznych, którzy odnieśli sukces,
kojarzył się z jakąś sprawą. Kaczyński - przyspieszenie, później układ,
później Smoleńsk, ostatnio 500 plus i „dobra zmiana”. Tusk - przedsiębiorczość,
trzy razy 15 proc. i „uwolnimy energię Polaków”, Kwaśniewski chciał zasypywać
historyczne podziały i prowadzić do UE i NATO, Palikot był antyklerykałem,
Kukiz chciał JOW-ów. Także Macron, na którym może wzorować się
Biedroń, miał swój temat: Francja jako start-up i wielka reforma UE. Każdy
pokazywał w ten sposób swoją determinację. Nie chodziło tylko, a nawet przede
wszystkim, o to, w co tak bardzo wierzą, ale że i jak wierzą. Biedroń albo uznał,
że każda konkretniejsza idea niż „Kocham Polskę” będzie obciążeniem, albo
naprawdę chce jej szukać, jeżdżąc po Polsce. To może być zgubny pomysł.
Mimo to Robert Biedroń pozostaje najciekawszym politykiem,
który pojawił się w ostatnich latach na scenie politycznej. Kandydat, który
udowodnił już, że potrafi walczyć z sukcesem w małym mieście, może powalczyć o
wyborcę małomiasteczkowego z PiS i o wyborcę wielkomiejskiego z PO. Jest wiarygodny
dla jednych i drugich. Stara się stać pomiędzy pragmatyzmem i ideowością i nie
przykleić do żadnego, co było dotąd zmorą lewicy. SLD było tak pragmatyczne, że
przegryzło się na drugą stronę, gdzie jest zwykły cynizm. Razem ma analogiczny
problem z ideowością. Rezultat jest w obu przypadkach ten sam: faktyczna rezygnacja
z polityki, czyli zapewnienia sobie wpływu na bieg spraw w państwie. Biedroń
chce mieć wpływ. Zamiast kandydatem na prezydenta Polski otoczonym mediami i
doradcami od wizerunku, najlepiej jeśli znowu poczuje się kandydatem na posła
z partii o śladowym poparciu, jak wtedy gdy dostawał się do Sejmu, albo na
prezydenta miasta, na którego nikt nie stawiał. Wtedy będzie naprawdę jak Macron (ten był w podobnej sytuacji), a nie wtedy, gdy go tylko
naśladuje.
Sławomir Sierakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz