sobota, 22 września 2018

W krainie wyimaginowaniej,Gdzie Rzym, gdzie Krym,Wiatr historii,Adrian w stanie spoczynku,Jak wyszedł sędzia Zabłocki,Jak nasz hołubią,Jest okazja, Kortez!,Pozostali nam wyborcy i Deja vu



W krainie wyimaginowanej

Niemal każdego dnia widzimy, że choć geograficzne położenie kraju pozostaje niezmienne, jego poło­żenie może się zmieniać dramatycznie. Niby stoi­my w miejscu, a konsekwentnie zmierzamy na Wschód.
   Kilka dni temu mój kolega leciał samolotem LOT-u do Pa­ryża. Na pokładzie znajomy zapytał go o jakieś niezidentyfiko­wane malunki na samolocie. „To z okazji stulecia odzyskania niepodległości, które obchodzimy w tym roku”, wyjaśnił ko­lega. Znajomy Francuz pokiwał głową, po czym zapytał: „Ale właściwie dlaczego tę niepodległość straciliście”? Ciekawe, że przy okazji rocznicy akurat to pytanie u nas nie pada, choć po­winno. Szczególnie teraz, gdy sytuacja, naprawdę bez nacią­gania podobieństw i nadużywania metafor, skłania do zadania sobie kilku pytań: jak można przegrać świetną koniunkturę, zszargać sobie świetną reputację, zaprzepaścić skutki reform, iść na rękę - da Bóg, że tylko z głupoty - Moskwie oraz jak so­jusz kołtunerii, kruchty, antyliberalizmu i wrogości wobec Zachodu kreuje Targowicę.
   Dość irytujące jest pytanie, czy PiS wyprowadzi nas z Eu­ropy, zadawane w momencie, gdy w dużym stopniu już nas z niej wyprowadziło. I robi to dalej. Każdego dnia - gdy po­licja ściga ludzi zakładających postaciom na pomnikach ko­szulki z napisem „konstytucja”. Gdy prokuratura stwierdza, że można bezkarnie kopać i lżyć uczestniczące w demonstra­cjach kobiety. Gdy z Sądu Najwyższego wyrzucani są wybit­ni prawnicy, a wchodzą do niego karierowicze i miernoty. Gdy dystyngowany kiedyś wicepremier zapowiada, że pań­stwo zignoruje ewentualne niekorzystne dla niego orzeczenie unijnego trybunału sprawiedliwości w sprawie tego sądu. Gdy na ekranie pojawia się pani Przyłębska, a profesor Gersdorf musi zapewniać, że prezesem Sądu Najwyższego wciąż jest i jakiś czas jeszcze będzie. Gdy rozbrajana jest armia i nisz­czona edukacja. Jesteśmy coraz dalej od Europy wraz z każdą manipulacją „Wiadomości” TVP, z każdym kłamstwem Morawieckiego, krętactwem Kaczyńskiego i błazeństwem Dudy.
   Polskę i Polaków umniejsza nie tylko prezydentura Dudy. Umniejsza nas każde jego wystąpienie, które zmusza nas do komentowania jego niemądrych albo skrajnie głupich stwier­dzeń, jakby jednak był prawdziwą głową państwa. I co tu zrobić, gdy opowiada o wyimaginowanej wspólnocie, która niewiele nam daje? Szydzić, że był euroentuzjastą, gdy pensję pobierał w euro? Skrupulatnie wyliczać korzyści z członko­stwa w Unii? Tłumaczyć mu to, co większość Polaków dosko­nale czuje i rozumie? Czy pochwalić go za głośne powiedzenie tego, o czym Kaczyński w czasie kampanii woli milczeć?
   Pokraczny sens nadają działania PiS powiedzonku o bra­tankach. Tak się składa, że właśnie Polska i Węgry wylądowa­ły w europejskiej oślej ławce. Orban „broni honoru Węgrów”, siedząc na kolanach Putina, Kaczyński - honoru Polaków, pakując naród i kraj w łapy Putina. Orban „broni chrześci­jaństwa”, Morawiecki zapowiada rechrystianizację Euro­py. Zapewne z pomocą Rydzyka i jego nadajników na Uralu. W obu krajach mamy to samo niszczenie praworządności, te same kłamstwa, to samo obsadzanie Brukseli w roli nowej Moskwy, to samo udawanie woli kompromisu. A bratankom Orbanowi i Kaczyńskiemu idzie przecież o to samo - absolut­ną władzę, której nie ograniczą ani niezawiśli sędziowie, ani wolne media, ani jakieś wartości europejskie, które depczą w imię narodu i Boga.
   Oczywiście, trzeba widzieć wszystko w szerszej perspek­tywie. Bo przecież zaraza populizmu i irracjonalizmu nie dotknęła tylko Polski i Węgier. Widmo krąży po Amery­ce i Wielkiej Brytanii, zawitało do Włoch i do Niemiec. Ten­dencja jest więc szersza. Warto to odnotować, ale w końcu cóż to ma za znaczenie. Nie może być to dla nas żadnym alibi. Zresztą nie jesteśmy Ameryką, gdzie instytucje jakoś się jed­nak bronią, media są naprawdę niezależne i nawet w Białym Domu urzędnicy utrudniają prezydentowi popełnianie wie­lu głupstw. Nie jesteśmy też Węgrami z ich tradycją ulegania dyktatorom nie tylko wewnętrznym.
   Dla Andrzeja Dudy mam jedną dobrą wiadomość. Chciał mieć w Polsce referendum i będzie je miał. Czteroczęściowe. W samorządowym zdecydujemy, czy pieniądze z UE będą wykorzystywane porządnie, czy tak jak te z budżetu państwa teraz. W wyborach europejskich - czy w Europie będą nas reprezentowali jej zwolennicy, czy zaprzysięgli wrogowie. W parlamentarnych - czy Polska będzie na Wschodzie, czy pozostanie na Zachodzie. A w prezydenckich - czy na czele państwa będzie stał człowiek godny naszej historii i aspiracji, czy podwórkowy populista o kompetencjach prowincjonal­nego aktora.
   Wciąż nie jest za późno. Wciąż można zadać sobie pytanie, które koledze zadał znajomy z Francji, odpowiedzieć na nie i wziąć się w garść. Zanim w historii narodu dojdzie do kolej­nej tragedii.
Tomasz Lis

Gdzie Rzym, gdzie Krym

Wystąpienie Andrzeja Dudy w Leżajsku - to tam o Unii Europejskiej powiedział jako o „wyimaginowanej wspólnocie, z której dla nas niewiele wynika” - zostało już przenicowane i skomen­towane na różne strony. Wyjątkowo twardej, jak na swoje maniery, odpowiedzi udzielił były prezydent Aleksander Kwaśniewski, określając wypowiedź Dudy jako „nieprawdziwą, niebezpieczną, sprzeczną z polską racją stanu” Nie tylko on odebrał całą unijną część przemówienia Dudy jako zapowiedź - jeśli nie wyprowadze­nia Polski z Unii, to, jak się obrazowo mówi, wyprowadzania Unii z Polski - a na pewno ignorowania i obrzydzania Wspólnoty.
   Pytanie oczywiste: czy Duda tylko (co mu się coraz częściej zdarza) nakręcił się wiecowo i coś tam „palnął”, czy też niechcący wyraził publicznie to, o czym mówi się w gabinetach obecnej władzy? Zwolennicy, również w PiS, minimalizowania wagi tej deklaracji sugerują, że chodziło po prostu o rywalizację między prezydentem i premierem na retoryczny radykalizm i polityczną niezłomność. Inni wskazują na zamysł jakiegoś propagandowego uprzedzenia kolejnych kroków „wobec Polski” w procesie o naru­szanie zasad praworządności z art. 7 Traktatu UE . I można by pewnie interpretację mowy leżajskiej w tym miejscu porzucić, gdyby nie nieoczekiwa­ne wystąpienie prezydenckiego doradcy Andrzeja Zybertowicza, który „palnięciu” nadał rangę śmiertelnie poważnej koncep­cji geopolitycznej.
   Profesor Zybertowicz pytany (w „Polska The Times”), o czym prezydent Duda będzie rozmawiał w Waszyngtonie z Donaldem Trumpem, powiedział, że prezydent RP jedzie tam z koncepcją Trójmorza jako Planu B wobec obecnej integracji europejskiej. „Gdyby - mówi doradca - Donald Trump chciał być inicjatorem jakiegoś funduszu Trumpa, na wzór dawnego planu Marshalla”, to 12 państw Trójmorza urosłoby w siłę, co „nie musi się krajom starej Unii podobać”. Ale „czas, żeby Niemcy zrozumieli, że sojusz Polski z USA to nie jest tylko nasza fanaberia”. Profesor dorzuca metaforę: „po upadku Rzymu Cesarstwo Bizantyńskie - czyli Rzym Wschodni - przetrwało jeszcze 1000 lat... To ze wschodu Europy może przyjść rozwiązanie problemów (Europy)”. Krótko: Polska, je­śli Trump to poprze, może stanąć na czele Nowej Europy Wschod­niej, Planu B dla wyimaginowanej, zdominowanej przez Niemcy, wspólnoty Zachodu. Normalnie można by koncepcje Andrzeja Zybertowicza uznać za, powiedzmy, ekscentryczne, gdyby nie to, że Andrzej Duda naprawdę pojechał do Stanów Zjednoczonych, skąd, poza korzyściami wizerunkowymi dla siebie, ma przywieźć ewentualne deklaracje „jeszcze większego zwiększenia” obecności amerykańskich żołnierzy w Polsce i „specjalnego sojuszu Ameryki z Polską”. Otóż, stawiam tezę, że w Leżajsku Andrzejowi Dudzie wymknęła się część narracji przygotowywanej dla Trumpa.

O tym, że Unia jest przeżytkiem i sztuczną wspólnotą (tak samo zresztą jak NATO), Trump mówi chętnie i przy każdej okazji. Kokietując prezydenta USA, PiS i Duda ochoczo wpisują się w jego pogląd, że sojusze sojuszami, ale liczą się głównie interesy i ogólnie good business, czyli że my np. w zamian za ochronę będziemy kupować w USA sprzęt wojskowy, zapłaci­my dodatkowo za amerykańskie bazy, a jeszcze wesprzemy ame­rykańskie korporacje internetowe w walce przeciwko unijnym regulacjom chroniącym europejskich, w tym nawet polskich, twórców. Radosław Sikorski w podsłuchanej rozmowie nazywał taką, zawsze w Polsce obecną, postawę przymilania się do USA „murzyńskością”. Geopolityczny koncept PiS wygląda dziś chyba tak: bezpieczeństwo militarne kraju opieramy tylko na dwustronnych porozumieniach z USA, natomiast Unię Euro­pejską widzielibyśmy zredukowaną do technicznego wspólnego rynku, bez jakiegokolwiek - niewygodnego dla „suwerennej wła­dzy” - naddatku politycznego.
   PiS jest tu zresztą konsekwentny: zawsze, gdy chodzi o wzmocnienie Unii, jest przeciw. W ubiegłym tygodniu kończący kadencję szef Komisji Europejskiej J.C. Juncker przedstawił rozle­gły i, jak na biurokrację brukselską, wyjątkowo konkretny nowy plan dla Europy. W każdym punkcie PiS już jest lub będzie na nie. Przeciwko zwiększeniu roli i upolitycznieniu instytucji unijnych - w tym rozszerzeniu zasady głosowania większościowego, prze­ciwko wspólnej polityce migracyjnej i wspólnej straży granicznej Frontexu, powołaniu prokuratury europejskiej, kontroli internetu wymierzonej w trollową i botową propagandę, bezwzględnemu wykonywaniu wyroków Trybunału UE (co Juncker z naciskiem podkreślał), przeciwko suwerenności europejskiej, rozumianej też jako polityczna i ideowa odpowiedź na „kryzys Zachodu” w epoce Trumpa. Jedyne, z czym pewnie rząd PiS się zgodzi, to zaniecha­nie zmiany czasu z letniego na zimowy.

PiS należy do tych europejskich formacji, które Unii nie szanują, „mieszają z błotem”, jak mówił Juncker, cynicznie wykorzystują jako parawan i wroga w polityce wewnętrznej. Według zasady: atakujemy Unię za jej słabości i niesprawności, ale nie pozwolimy jej naprawiać. Zamiast wzmocnienia realnej Unii PiS próbuje więc tworzyć jakąś wyimaginowaną wspólnotę: wielkiej Polski katolickiej z Ameryką Trumpa, ze zdominowanym przez Polskę Trójmorzem oraz gospodarczo służebną, bezzębną, starą Unią w tle. Taki świat nie istnieje i raczej nie powstanie.
Już za kilka miesięcy będziemy mieli okazję policzyć się w wy­borach europejskich i nie wydaje się, aby, mówiąc symbolicz­nym skrótem, Europa Orbana wygrała z Europą Macrona. Dla Polski będzie to jednak faktycznie drugie referendum unijne, moment ponownego samookreślenia Polaków. Ale jeszcze szybciej, bo już w listopadzie, odbędzie się pierwsza tura geopolitycznych głosowań: to wybory do Kon­gresu USA. Przegrana republikanów może być dotkliwym ciosem dla europejskich populistów - także polskich - i dla ca­łej trumpolityki.
   A wizja nowego Bizancjum, Drugiego Rzymu, ma, niestety, prawdziwą historyczną pointę: po upadku Bizancjum na wscho­dzie zapanował Trzeci Rzym - tak samą siebie nazwała Moskwa. Więc ostrożnie z metaforami: karmiąc absurdalne rojenia, ryzykujemy utratą realnego wpływu na własne losy.
Jerzy Baczyński

Wiatr historii

Podobno Cyganka wywróżyła kiedyś Mateuszowi Morawieckiemu, że jeśli kiedykol­wiek publicznie powie praw­dę, to się skurczy do 1,3 m.
I to na zawsze. Gość w garniturze premiera kombinuje więc, jak może, by odzienia nie oddawać do przeróbki. Gejzery obietnic i wodospady inicjatyw leje strumieniami. Woda wypełniła już całą ojczyznę i do sąsiadów się prze­lewa. Nie potrzeba nam, okazuje się, wyimaginowanych dopłat z wyimaginowanej Brukseli. Wzmocniona święconą H2O patriotyczna pisimaginacja wystarczy. To przecież ona w ciągu ostatnich trzech lat wybudowała wszystkie polskie autostrady, szosy, tunele, estakady i metro w stolicy.
Postawiła nowe szpitale, przedszko­la i żłobki oraz mosty na rzekach, których nie ma.
   Książę Morawiecki zagniata całe michy komplementów pod adre­sem własnym i PiS, który śmiało i bezbłędnie kieruje nami w „mo­mencie zwrotnym, kluczowym dla rozwoju naszej ojczyzny”. Nie­straszne mu są pomruki z zagranicy tych, którzy chcą „rozczłonkować Polskę”. On Polski pilnuje. Żeby nie była jak przed 2016 r. - państwem fikcyjnym, opano­wanym przez mafie, gdzie mordercy dostawali wysokie emerytury, sędziowie byli na telefon i w którym dzieci masowo głodowały. Dopiero PiS odebrał miliony zło­dziejom i dał je dzieciom. Opozycja? Nic nie robi, tylko się awanturuje, wszczyna burdy uliczne i jątrzy, a rząd - praca, tylko ciężka praca dla rodaków. PiS ma bardzo dobry program dla samorządów: wiatr historii musi po­wiać w każdej gminie. Polska ma być Polską z marzeń, a nie z wrzasków. Może niedokładnie przytoczyłem sło­wa premiera z ostatnich wizyt u wyborców w terenie, ale starałem się odcedzić najlepsze kluski z miski.
   Pomysł miałem prosty - napisać felieton o niczym, to znaczy o tym, co plecie komiwojażer prawdy 2.0. Przy okazji chcę mu powiedzieć, że słowo konstytucja, które tak go drażni, nie jest wrzaskiem. Jest krzykiem. Wrzask to zagłuszanie. Krzyk to sygnał. Informacja, że dla Polaków konstytucja jest coraz ważniejsza, że nie chcą bezczelnej likwidacji trójpodziału władzy ani trupa Kra­jowej Rady Sądownictwa. Że ciemny lud im. Jacka Kurskiego nie jest aż taki ciemny, by uwierzyć, że „żaden rząd wcześniej nie przestrzegał konstytucji tak jak PiS”. Niech się książę stuknie w pustkę, którą ma w zasięgu ręki. Może dwie ostatnie komórki nerwowe oderwą się od gładzi cylindrycznej i zderzą się ze sobą? I pojawi się ja­kaś myśl? Spokojnie, kochani, nic takiego się nie zdarzy.

Facet w garniturze jeszcze przez miesiąc będzie się przemiesz­czał od miasta do miasteczka, od gminy do powiatu. Żadnej tary­fy ulgowej nie możemy się spodzie­wać. W dodatku wróci ze Stanów Zjednoczonych taki jeden, co chy­ba jest jeszcze gorszy. To znaczy - jeszcze lepszy jest. Gdy wpadnie w trans, to Atlantyk furii na nas wyleje. On nam wyrąbie, z kim i o czym roz­mawiał w Waszyngtonie. Chiny drżały przez półtorej dnia. Tak, półtorej dnia, półtorej roku. Oni - i ten pierw­szy, i ten drugi - tak właśnie mówią po polsku. Premier i prezydent. Nieszczęścia chodzą parami. „Ja się cały czas czegoś uczę. Bez przerwy. Ja się uczę w mieszkaniu, ja się uczę w samochodzie, kiedy jadę, ja się uczę w samolocie, kiedy lecę. Ja się cały czas czegoś uczę. Jak się nie uczę tego, co mam powiedzieć, to się uczę tego, co będę chciał kiedyś powiedzieć”. Autor - Andrzej Trawnik z Krakowa.
   Wszystkich chcę uspokoić, że za miesiąc (no, powiedz­my, półtorej) wszystko się skończy. Ale potem aż do 2020 r. będą jeszcze trzy takie epidemie. Wybory do parlamen­tu UE, do Sejmu Kuchcińskiego i trzecie - te do Dudy.
Stanisław Tym

Adrian w stanie spoczynku

Szanowny Panie Adrianie! Uprzejmie informuję, że z dniem dzisiejszym prze­noszę Pana w stan spoczyn­ku. Dziękuję za dotychcza­sową służbę i życzę pomyślności w dalszej pracy dla dobra Polek i Polaków. Łączę należne wyrazy, Suweren.
   Wiem, wiem, kadencję Adriana określa konstytucja, ale ta mnie nie obowiązuje, ponieważ - jak on sam mówił - jest postkomunistyczna i przejściowa. Kadencję Adria­na ustalam ja - suweren z Żoliborza. Konstytucja to dziś brudne słowo. Nawet organizowanie pogadanek proku­ratora o konstytucji dla dziatwy szkolnej jest źle widziane. Wiadomo - lepszy katecheta niż konstytucjonalista. Sam Adrian traktuje konstytucję jak powietrze, dzięki czemu wniósł doniosły wkład w dzieło zniszczenia demokracji i wymiaru sprawiedliwości. Narobił się człowieczyna i czas na stan spoczynku.
   Prokuratura to perła IV RP. Już ponad rok wlecze się sprawa banalnego wypadku samochodowego z Beatą Szy­dło. Śledztwo jedzie wolniej niż samochód BOR. W Bia­łymstoku jakiś gigant z prokuratury wymyślił po marszu narodowców, że swastyka to symbol szczęścia. We Wro­cławiu budowniczowie szubienic dla polityków opozycji - nadal bezkarni. W Radomiu napaść na członków KOD uznano za „bójkę”. W Warszawie prokurator Małgorzata Kołodziej - bez identyfikacji oraz przesłuchania spraw­ców - umorzyła śledztwo w sprawie pobicia kobiet blo­kujących marsz narodowców. „Zamiarem atakujących nie było pobicie pokrzywdzonych, lecz okazanie nieza­dowolenia” - czytamy w uzasadnieniu. Umiejscowienie obrażeń wskazuje, że przemoc ze strony atakujących „nakierowana była na mniej newralgiczne części ciała”. Napastnicy nie mieli zamiaru spowodować „narażenia pokrzywdzonych na utratę życia lub naruszenia czyn­ności narządu powyżej siedmiu dni”.
   Załóżmy, że teraz osoby „niezadowolone” z decyzji pani prok. Kołodziej zechcą jej okazać „dezaprobatę”. Będą ją publicznie wyzywać od k... Jakie są newralgiczne części ciała i inne organy wewnętrzne pani prokurator, które można bić i kopać, nie powodując naruszenia czynności narządu powyżej 7 dni, czyli jak bić i kopać bezkarnie?
   W trakcie okazywania niezadowolenia uszkodzeniu ulec mogą m.in. mózg (organ przereklamowany - jak pisze Hanna Krall - zbędny jak wyrostek robaczkowy), serce (w prokuraturze przeszkadza w pracy), jelita (żeby to wszystko przetrawić) i pięta Achillesa, po której lubią bić niezadowoleni. Pani prokurator Kołodziej życzymy dalszych awansów po szczeblach „dobrej zmiany”.
   Jego Ekscelencja Adrian Niezłomny zostaje przeniesiony w stan spoczynku nie tylko za wymiar sprawiedliwości, któ­ry budzi niepokój w całej Europie (poza Węgrami), ale także z powodu polityki zagranicznej (27:1) i obrony narodowej. Wystarczy wspomnieć zdziesiątkowanie kasty generałów przez zwierzchnika sił zbrojnych, kolejne czystki pp. Ma­cierewicza i Błaszczaka, farsę z korwetą i śmigłowcami.
   Kroplą, która zadecydowała o tym, że trzeba przenieść Adriana w stan spoczynku, były ostatnie jego wypowie­dzi. W Leżajsku powiedział, że chcemy, żeby Polska „była
normalnym krajem, takim samym jak bogate kraje Unii Europejskiej”, żeby był taki sam poziom życia. Otóż w żadnym wypadku nie może­my uznać krajów UE za „normalne”. Co jest „normalnego” w krajach, gdzie dominuje in vitro i pederastia? Rzekomo normalne kraje, takie jak Francja, Niemcy czy Hiszpania, roją się od imigrantów. Gdziekol­wiek spojrzeć - jak nie Arab, to Murzyn. Co w tym jest normalnego? Tylko zarazki i pasożyty.
   Adrian mówi: mamy prawo mieć swoje oczekiwania „wobec Europy, która nas zostawiła w 1945 r. na pastwę Rosjan”. Pozwolę sobie zauważyć, że nie tylko umęczona przez wojnę Europa, ale przede wszystkim Ameryka nie była gotowa przelewać krwi za Polskę. Adrian w „Krótkim kursie historii Polski (RP)” zgubił Amerykę. Dlaczego? Dla­tego, że jest mała? Dlatego, że szaleje tam huragan? Nie. Dlatego, że w tych dniach Adrian wybierał się z doniosłą wizytą do prezydenta Trumpa i nie wypada już przy pierw­szym Homarze wyskakiwać z pretensjami o Roosevelta.
   Adrian Niezłomny zdążył jeszcze sformułować nowe prawo ekonomiczne. Brzmi ono następująco: stopa ży­ciowa każdego narodu jest wprost proporcjonalna do jego zasług w walce o wolność. Przykład: „My chcemy, by Po­lak żył tak, jak żyje się w krajach zachodnioeuropejskich, na takim samym poziomie, bo Polacy na to zasługują (...), nasza walka o niepodległość, o wolność, a także o wol­ność Europy, choćby z nawałą sowiecką (...), powoduje, że jednocześnie zasługujemy na godziwy poziom życia”. Warto zauważyć, że kiedyś walczyliśmy o wolność Europy, a teraz walczymy o wolność OD Europy.
   Zgodnie z prawem Adriana najwyższą stopą życio­wą powinni się cieszyć np. Baskowie i Kurdowie, a nie mieszkańcy Kataru czy Dubaju, którym wolność poda­no na tacy. Niemcy nie zasługują na żaden poziom życia, bo nie walczyli o wolność, Francuzi zdecydowanie prze­sadzają z tymi serami i pasztetami, bo ich resistance ma się do naszego jak kurki do trufli.

Przechodząc w stan spoczynku, Adrian zapewnił oby­wateli, że ktoś myśli o nich, a nie o „jakiejś wyimagi­nowanej wspólnocie, z której dla nas niewiele wynika”. Dopiero „kiedy nasze sprawy zostaną rozwiązane, będzie­my się zajmować sprawami europejskimi. A na razie niech nas zostawią w spokoju i pozwolą nam naprawić Polskę, bo to jest najważniejsze”.
   Tymczasem jest wręcz odwrotnie: Europo, nie zostawiaj nas w spokoju! Nie słuchaj Adriana! Pozostaw nam otwarte granice, system prawny, wartości, szkoły, Erazmusy, Sor­bony i Oxfordy, miejsca pracy, socjal - wszystko, z czego my, „Polacy i Polki”, korzystamy. Nie słuchaj tych, którzy li­czą, że „zostawiając nas w spokoju”, zostawicie nam tylko kasę, bo kasa to dla nich jedyna wartość Unii. Leżajsk dzię­kuje Unii za 26 mln na remont klasztoru, 103 mln na ob­wodnicę, 4,5 mln na ginekologię, 20 mln na ścieki. Jak pisze Jacek Dehnel, „Panie Adrianie, pan se poszukaj ja­kiegoś miejsca w Polsce, gdzie ten miód na uszy Putina będzie brzmiał mniej groteskowo”.
Daniel Passent

Jak wyszedł sędzia Zabłocki

Prezydent Andrzej Duda wysłał siedmioro sędziów Sądu Najwyższego w stan spoczynku. Postanowił nie czekać ani na wyrok Trybunału Sprawiedliwości w sprawie zgodności przepisów o wcześniejszym wieku emerytalnym sędziów SN z trak­tatem o UE, ani nawet na decyzję TSUE w sprawie zawieszenia ich działania. Polityka faktów dokonanych ma pozbawić te rozstrzy­gnięcia wykonalności.
   Prezydent zignorował też orzeczenie SN zawieszające przepisy posyłające sędziów w stan spoczynku. A więc złamał konstytucję, bo żaden przedstawiciel władzy, podobnie jak żaden inny człowiek podlegający polskiemu prawu, nie może odmówić zastosowania się do prawomocnego rozstrzygnięcia sądu.
   Niestety, uchwały sędziów SN o zawieszeniu działania przepi­sów emerytalnych do czasu rozstrzygnięcia TSUE nie uznał za obo­wiązującą sędzia SN Stanisław Zabłocki. Po otrzymaniu od prezy­denta pisma o przeniesieniu w stan spoczynku napisał oświad­czenie, że „będzie się czuł” nadal sędzią w stanie czynnym, ale „poddaje się rygorowi wskazanemu w doręczonym piśmie”. Dalej tłumaczy, że choć uważa, że przepisy o skróconym wieku emerytal­nym i pismo prezydenta są sprzeczne z konstytucją, to on nie czuje się uprawniony, żeby je sądzić, bo nie jest sądem. Zaś co do uchwały SN zawieszającej działanie przepisów stwierdza, że jego zdaniem to zawieszenie możliwe jest tylko w stosunku do dwóch sędziów ze składu, który zadał pytanie prawne TSUE. Ma oczywiście pełne prawo do własnych poglądów prawnych i w tym akurat przypadku nie jest odosobniony. Ale nie da się ukryć, że dał tym samym argu­ment prokuraturze, która już zapowiedziała karne ściganie sędziów, którzy zadali pytanie prawne TSUE, i tych, którzy uznaliby za obo­wiązujące zawieszenie działania przepisów i orzekali nadal.

Czworo kolejnych sędziów SN „przeniesionych” w stan spoczynku przez prezydenta w oświadczeniach stwierdziło, że pozostają w służbie czynnej, uznając przepisy i pismo prezydenta za niekon­stytucyjne. Ale powstrzymają się od orzekania dla dobra osób, których sprawy mieliby sądzić, bo zdają sobie sprawę, że ich wyroki mogą być przez władze kwestionowane. To sędziowie Anna Owcza­rek, Maria Szulc, Wojciech Katner, Jacek Gudowski i Józef Iwulski. Sędzia Jerzy Kuźniar nie złożył żadnego oświadczenia. A więc czwo­ro sędziów uszanowało uchwałę SN. Na szczęście.
   W wywiadzie dla najnowszej „Kultury Liberalnej” Jarosław Gowin, były minister sprawiedliwości, mówi: „Chyba mają państwo świadomość, że po naszych rządach nie ma już powrotu do tego, co było. (...) wymiar sprawiedliwości w takim kształcie, jaki istniał przed rządami Zjednoczonej Prawicy, nie zostanie już przywróco­ny”. Można to uznać za oficjalne credo rządów PiS.
   Do dotychczasowego systemu wymiaru sprawiedliwości można mieć szereg zarzutów, ale jedno trzeba przyznać: sędziowie mieli gwa­rancje niezawisłości i orzekali niezawiśle. Nowy paradygmat ma po­legać na likwidacji tej niezawisłości. Temu służą wszczynane w całym kraju postępowania dyscyplinarne i lustrowanie orzecznictwa sędziów dla znalezienia tam pretekstów do takich postępowań. W Minister­stwie Sprawiedliwości powstał w tym celu zespół doradczy do spraw etyki i postępowań dyscyplinarnych sędziów, kierowany przez wice­ministra Łukasza Piebiaka, złożony z urzędników ministerstwa i wy­znaczonych przez ministra Ziobrę rzeczników dyscyplinarnych.
   Prokuratura grozi sędziom, w tym sędziom Sądu Najwyższego. Jeśli PiS uda się zlikwidować wewnętrzną niezawisłość sędziów, będzie to ostateczna klęska wymiaru sprawiedliwości i opartego na nim państwa prawnego.
Ewa Siedlecka


Jak nasz hołubią

Obiecałem tydzień temu, że podaruję Wam wię­cej historii, które otrzymałem, gdy zżymałem się na fejsie pod wpływem mych beznadziejnych do­świadczeń z Bardzo Dużymi Firmami, Które Są Tak Duże, Że Mogą Mieć Swych Klientów Tam, Gdzie Pan Majster Może Je W Dupę Pocałować.
   Prawdę mówiąc, czytelnicy przysłali mi ich tak wiele, że spo­kojnie mógłbym nimi zapełnić strony „Newsweeka” do końca roku, poprzestanę jednak na dwóch porcjach perełek, więc dzi­siaj kończymy.
   Rozpocznijmy od Jacka A. Maja: „W temacie poczty mój oso­bisty rekord. Polecony priorytet z dokumentami spod Katowic do Krakowa 32 dni”. Odpisałem panu Jackowi, że to całkiem zabawne. Chyba jest pozbawiony poczucia humoru, bo odpo­wiedział, że nie za bardzo, kiedy się czeka na te dokumenty.
   Ładnie w konwencję pogodzonego z losem skazańca weszła Anna Kokoszka-Romer.
„Ja: Dzień dobry, chciałam się zapisać na wizytę do okulisty. Mam skierowanie - rzucam z dumą, bo wypisanie go zajęło je­dyne 2 ostatnie miesiące.
Głos w Słuchawce: Na ten rok miejsc nie ma.
   Ja: Nie szkodzi. Może być na przyszły.
   GwS: Na przyszły zapisów nie prowadzimy.
   Ja: Ale to skierowanie jest ważne tylko 3 miesiące.
   GwS: Wiem”.
   Dariusz Pradut: „Pociąg z Lęborka. 70 minut opóźnienia. Ale konduktor upiera się, że 10. - Bo 60 minut to opóźnienie pla­nowe - wyjaśnia”.
   Historyjka pana Tomasza Kozery nieco odbiega od pozosta­łych, gdyż trudno nazwać bohatera ofiarą sytuacji, ale że słod­ka, tedy przytaczam.
    „Rutynowa kontrola trzeźwości. Zatrzymuję się: - ... bry. Młodszy aspirant Iksiński, Komenda Wojewódzka w Katowi­cach, proszę dmuchać do urządzenia, aż powiem stop. Wydą­łem płuca i daję w rurkę. Ledwie zacząłem, a młodszy aspirant mówi: - Stop, proszę jechać. Pytam go: - Jaki wynik? - Nie wiem - odpowiada - bo mi się urządzenie popsuło, ale kazali wszystkich kontrolować, to kontroluję”.
   Wojciech Zasadziński: „Kurier DPD przywozi telewizor. Rozpakowujemy, obity. Kurier: - To ja zejdę po protokół, mam w samochodzie. Mija 5 minut, dzwonię: - Gdzie pan jest z tym protokołem?. Kurier: - Bo ja mam dużo zleceń, to może pan tu do mnie podejdzie do samochodu? Ja: - Nie będę pana szukał po osiedlu, proszę do mnie wrócić z protokołem, tak jak pan obiecał. Kurier: - Dobrze, to zaraz będę. 20 minut później dzwonię: - Gdzie pan jest?. Kurier: - Bo ja już musia­łem jechać, to pan zadzwoni na infolinię i zgłosi, to ktoś przyjedzie spisać protokół szkody. Dzwonię, zgłaszam, umawiamy specjalnego kuriera do protokołu szkody na następny dzień 15-17. Nikt się nie zjawia, o 17.30 dzwonię do centrali, dziwią się, przełączają mnie do kuriera. Ten sam kurier: - Ojej, bo ja zapomniałem, ale już jestem daleko, musiałbym półtorej go­dziny wracać, bo stoję w korku, czy mogę być jutro?. Ja: - No dobra, tylko proszę być punkt 17.00, bo wcześniej mnie nie będzie. Kurier się zgadza, po czym następnego dnia dzwoni o16.15 z pytaniem, czy jestem. Mówię, że jesteśmy przecież na 17.00 umówieni. Kurier: - Aha. I tyle go widziałem - do dziś się nie zjawił.
   Małgosia Szymańska: „Ja mam listy od Orange do osoby, któ­ra nie żyje i którą Orange pozdrawia i prosi o wskazanie, kto jest jej spadkobiercą w celu uiszczenia opłaty za prąd za kolej­ne 4 lata, bo na taki okres była zawarta umowa. Ale to się kwali­fikuje do UOKiK, a nie do felietonu”.
   Beata Sypuła: „Energa dostarcza mi nieustającej rozrywki. Zamiast standardowego rachunku circa about 200 zł, dosta­łam prawie 2400. BOK, czyli biuro olewki klienta, stwierdziło krótko: to wynik stanu licznika. Nic nie dały dziesiątki rozmów telefonicznych i wizyty w oddziale firmy. Podpowiedź dał mi stary fachura energetyczny - z lupą w ręce przyjrzałam się licznikowi i fakturom. Tadam! Na różnych fakturach były dwa różne numery liczników. Energa wymieniła mi bez powiado­mienia mój używany na kolejny używany, z tegoż nie skasowała nawiniętych kilowatogodzin i doliczyła mi je do kolejnego ra­chunku. Odkręcanie tematu przez Kajfasza i Annasza trwało 8 tygodni. A ostatecznie prześwietlili mnie do dwóch lat wstecz i stwierdzili, że przez ten czas mylili się w rachubach na włas­ną niekorzyść. Ostatecznie dopłaciłam nie 2400, ale 10 proc. tej sumy. To się nazywa wyprowadzać kozę pod napięciem”.
   A najlepsze w tym wszystkim, że pracownicy poczty opo­wiadają takie historie o PKP, kolejarze o poczcie, wszyscy o telekomach, telekomy o wszystkich, policjanci o ubezpieczy­cielach, bankowcy o policjantach, lekarze o kurierach, kurierzy o dziennikarzach, dziennikarze o politykach, politycy o wojsku i tak to się kręci, na zdrowie!
Marcin Mellere

Jest okazja, Kortez!

Są chwile, gdy dopada mnie wrażenie, że my, Polacy, jesteśmy specjalnym gatunkiem czło­wieka. Nie to, że przesadnie złym czy jakoś nadzwyczaj dobrym, nic z tych rzeczy - ale bardzo ory­ginalnym i nieprzewidywalnym. Bardziej stabilnym plemionom musimy się wydawać emocjonalnie zdro­wo pomieszani. Wystarczy posłuchać, jak rozmawiamy przy stole rodzinnym o polityce czy piłce nożnej - wte­dy nad głowami wszystkich zawisa wielka siekiera i tylko patrzeć, jak grzmotnie kogoś w głowę.
   Albo gdy ściszając głos, mówimy o swoim szefie słowa mocne, ba - oskarżenia! - ale tak, by nikt nie usłyszał. Su­mienie mamy czyste, odwaga wypucowana, a i poczucie bezpieczeństwa, że nic z tego nie wyniknie, pozwala nam dumnie paradować przez miasto. Motto: „Ja nic nie mó­wiłem”. Gdy katolicy gadają pokątnie o niegrzecznych księżach, którzy zabawiają się z dziećmi, a potem, kiedy powstaje o tym film, mówią do kamer, że to nieprawda, niemożliwe, że to oszczerstwo.
   Gorzej jest, gdy łapie nas za grzeszną rączkę świat. Chodzi o chwile, z których słyniemy, niestety, gdy do głosu dochodzi nasze mózgowe szuru-buru, czyli cwa­niactwo. Dostajemy ogromne pieniądze za przynależ­ność do Unii Europejskiej, zagarniamy je pod siebie łopatami, wagonami, ślinka nam kapie, sypiemy wstręt­ne euro na pola upraw i autostrady, a potem, gdy trze­ba spłacić dług i wypełnić drugą połówkę zobowiązania (czyli przestrzegać prawa), mówimy jak klasyczny zło­dziej: „Nie oddam, spierdalaj, nic ci nie jestem winien”. Oraz: „Nic nie muszę, jesteś imaginacją, won mi z oczu”. Świat - nieprzywykły do takich standardów - wywra­ca wtedy oczy białkami na zewnątrz i zastanawia się, których pierwiastków z tablicy Mendelejewa brakuje w naszej diecie. Psychiatrzy stwierdzą, że może litu, bo odpowiada za psyche, neurolog, że chyba magnezu, któ­ry wspiera pamięć.
   Podobnych sytuacji jest mnóstwo. Ostatnia właśnie się rozgrywa i ma szansę przejść do historii jako samoodebranie sobie wolności, przy dumnym aplauzie, że że­śmy im pokazali. Komu? Ano sobie samym. Zawiłe, więc spróbuję rozsupłać. Od ponad dwóch lat fruwa nad Pol­ską myśl o „zjednoczonej opozycji”. Że niekiedy rozbież­ności pomiędzy poszczególnymi obozami sejmowymi i ulicznymi są tak znikome, a różnica wieku mentalnie żadna, że mogłyby współdziałać na wielką skalę w woj­nie ze Złym. Bo Zły się rozpanoszył, rozszarpuje Polskę, kradnie, demoralizuje ludzi, przekupuje, pokazuje, jak wybitnych nie szanować, jak łamać prawo, opluwać so­juszników, bezpodstawnie oskarżać, poniewierać, wy­rzucać z pracy, jak zakłamywać historię.
   I oto „nadejszła” ta wiekopomna chwila, że można stanąć ramię w ramię, by Złego przegonić.
   Otóż zapomnijcie. Niedawny kongres organizacji ulicznych w Łodzi pokazał, że fajnie jest się spotkać, ale nikt ze swojego nie zrezygnuje, moje jest mojsze i wy­grywa słynne „ja w ogóle nie chcę z nimi gadać”. Dzielny Robert Hojda, utopista, który uwierzył w zjednoczenie wszystkich grup ulicznych, ledwo zipie, ale nadal prosi, błaga, namawia, apeluje, chce kolejnych spotkań. Nie­stety odpowiedź brzmi: „A po co? Po co z politykami sej­mowymi się spotykać? No po co”.
   Tak to działa.
   Szybkowar eksplodował, gdy Barbara Nowacka przy­stąpiła do Koalicji Obywatelskiej. Okazało się, że to zdra­da. Że kobieta lewicy, która ma dość siedzenia w kuchni, chce mieć realny wpływ na to, co się w Polsce dzieje, i re­alizować swoje lewicowe idee, powinna - wedle głosów lewicy podwórkowej - nie przystępować nigdzie. Powin­na siedzieć cicho i składać niedający się złożyć domek z klocków niepasujących do siebie nic a nic. Uderza w nią nawet jej przyjaciel Biedroń, który pół roku temu głosił, że to właśnie ona powinna być przyszłym prezydentem RP. Dziś mówi, że Koalicja Obywatelska to oszustwo, a Nowacka nie wie, co robi. Sam robi sobie jedno zdjęcie, wspierające charyzmatyczną Martę Lempart, i otrzepu­je dłonie. Polska go mało obchodzi. On ma inne zajęcia.
   Patronka amerykańskiej rewolucji socjalnej, Alexan­dria Ocasio-Cortez, jak szalona haruje po całych Sta­nach Zjednoczonych, by zjednoczyć ludzi dotychczas niegłosujących, młodych, stojących na marginesie, bo wie, że w zjednoczeniu ogromna siła. Chce ich zagarnąć w jedną armię tych, którzy głosując, dokonają zmian. W Polsce by ją rozjechali. W Polsce Zły z rechotem zwiększa swoją przewagę w rankingach wyborczych.
Zbigniew Hołdys

Pozostali nam wyborcy

Marzeniem każdego trenera jest posiadanie pełnowartościowej ławki rezerwowych. W Realu Madryt czy innej Barcelonie nie siedzą na ławce zawodnicy gorsi, kontuzjowani albo ci, którzy wrócili z izby wytrzeźwień. Każdy z rezer­wowych jest graczem pełną gębą, który po wejściu na boisko może zmienić obraz gry, przystosować się do nowego rozwiązania w taktyce i przyczynić się do zwycięstwa. Wszystko po to, ażeby osiągnąć najlepszy wynik. W naszym kraju z wielu powodów trudno o wartościowych zmienników, o czym bo­leśnie przekonują się kolejni trenerzy, i polskiej re­prezentacji, i drużyn ligowych. Ten sam ból dotyczy świata polityki. Pomijając sprawy ideowe, o których usiłuje przypominać swoim Jarosław Kaczyński, idea służenia państwu jest wyłącznie zasłoną dym­ną przykrywającą wszechobecną chęć robienia ka­riery, stania się kimś „ważnym” i rozpoznawalnym z dostępem do kasy dla siebie, rodziny, przyjaciół i kolegów. Wszystkie lub prawie wszystkie refor­my, które dziś obserwujemy, służą wprowadzaniu zmienników w taki sposób, żeby nie znajdowa­li na swojej drodze formalnych przeszkód obnaża­jących ich niekompetencję, brak doświadczenia, a o brakach intelektualnych w ogóle nie będę wspo­minał. Nie będę też przypominał formatu posta­ci ministrów z rządu Tadeusza Mazowieckiego i porównywał ich z dzisiejszymi odpowiednika­mi. Obraz degrengolady - i to niewyimaginowanej - jest przerażający. Niszczenie kapitału intelektu­alnego, wyśmiewanie elit i zastępowanie ich w róż­nych dziedzinach wiernymi karierowiczami jest największą zbrodnią porównywalną z tymi ak­tami w naszej historii, które są najtragiczniejsze i najbardziej dla naszego narodu bolesne. Wszyst­ko to ozdobione jest propagandowym hałasem wal­ki o lepsze życie obywateli. Żeby dziś dostać się do tzw. elity, trzeba wyprzeć się własnej godności, być bezczelnym, udawać katolika, umieć kłamać, mieć w sobie pokłady cynizmu i nienawiści dla każdego, kto myśli inaczej. Pozostali nam wyborcy, w których cały czas mocno wierzę.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

Deja vu

Polak Węgier dwa bratanki... Niestety, dziś odnosi się to do smutnego faktu rozpoczęcia w stosunku do rządów obu tych państw procedury z artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej.

Żeby było jasne: smutne jest to, że instytucje wspólnotowe, tzn. Komisja Europejska i Parlament Europejski, były zmuszone skierować sprawę łamania praworządności w Polsce i na Węgrzech do Rady, czyli do przedstawicieli krajów członkowskich UE, z żą­daniem przeprowadzenia kolejnych rozmów, a w sytuacji braku współpracy - wyciągnięcia konsekwencji. Zmusił je do tego kroku nie kto inny niż rząd PiS i rząd Fidesz, które demonstracyjnie nie przestrzegają ani prawa krajowego, ani unijnego.
   Nigdy jeszcze artykułu 7 nie stosowano, więc poziom doświad­czenia w tej mierze jest zerowy. Wątpliwe jest doprowadzenie pro­cedury do końca, czyli do odebrania danemu rządowi głosu w Ra­dzie, bo na pewnym etapie wymaga ona jednomyślności, a dwa bratanki już teraz zapewniają, że będą się wzajemnie bronić. Jednak sam fakt jej uruchomienia stawia i Polskę, i Węgry poza centrum decyzyjnym, osłabia prestiż, pozycję i wpływy.
   Viktor Orban przyjechał w zeszłym tygodniu do Parlamentu Europejskiego na debatę o sytuacji na Węgrzech, a ja miałam wra­żenie deja vu. Bo identycznie jak w debacie o Polsce, z obecnością Beaty Szydło czy Mateusza Morawieckiego, brawo bili mu europosłowie jego partii oraz eurosceptycy zasiadający po skrajnie prawej stronie sali plenarnej, angażujący się w rozbijanie Unii. Znowu więc było słychać entuzjazm członków partii, której grozi rozpoczęcie obserwacji przez niemiecki kontrwy­wiad, Alternative fur Deutschland czy kolegów Marine Le Pen, wspieranych przez Moskwę. Dołączyło do nich PiS, na czele z posłem Legutką i jego wy­stąpieniem jak zawsze wyrażającym głęboką niechęć do przestrzegania wspólnego prawa i do przedstawi­cieli Unii w ogóle, a do Fransa Tim- mermansa w szczególe. Poseł Korwin-Mikke wprawdzie opuścił ławy Parlamentu Europejskiego (podobno dlatego, że przegrał proces z Micha­łem Bonim), ale w jego imieniu zbli­żone bzdury bardzo głośno wykrzyki­wał jego następca, który oczywiście
bronił rządu Fideszu. Towarzyszyły temu zachwycone oklaski Jacka Saryusza-Wolskiego, zasiadającego dziś wśród deputowanych niezrzeszonych, nieopodal posłów nacjonalistycznego Jobbika i posła Udo Voigta z neonazistowskiej NPD, który słynie z wypowiedzi np. o tym, że Niemcy powinni mieć kanclerza jak Putin.

Populiści są wprawdzie głośni, ale ogromna większość eurodeputowanych jest zdecydowanie przeciw niszczeniu praworząd­ności i głosuje za rezolucjami. Tak samo jak wtedy w debacie o Pol­sce, tak i teraz wielu posłów podkreślało, że krytyka nie dotyczy wszystkich Węgrów, tylko obecnego na sali Viktora Orbana i jego rządu. Orban i jego Fidesz postanowili zaskarżyć wynik głosowania do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, zarzucając mu błę­dy proceduralne.
   I znowu deja vu: według tej samej procedury głosowaliśmy odwołanie Ryszarda Czarneckiego z funkcji wiceprzewodniczące­go PE. Przegrał i zaskarżył decyzję do Trybunału. Jedno jest dziwne: po kolejnym głosowaniu, kiedy znowu zgodnie z tą samą procedurą na jego miejsce został wybrany Zdzisław Krasnodębski - nikt nie poskarżył się w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości, że zastoso­wana procedura była błędna. Przeoczenie? Nie sądzę.

Zeszłotygodniowa sesja Parlamentu Europejskiego w Strasburgu była pełna intensywnych debat, trudnych kompromisów i głoso­wań, emocjonalnych wystąpień. Poza rezolucją dotyczącą łamania prawa przez rząd Fideszu mieliśmy głośną sprawę praw autorskich na cyfrowym, wspólnym rynku Unii Europejskiej, Europejski Fun­dusz Solidarności i pomoc dla krajów UE dotkniętych katastrofami naturalnymi czy tematy takie, jak przeciwdziałanie sprzedawaniu produktów różnej jakości, ale w tym samym opakowaniu, w po­szczególnych krajach Unii i wiele, wiele innych.
   Śledzę debatę i informacje w polskich mediach publicznych i ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, jak wybiórczo, niekompetentnie i nieuczciwie jest komentowane to, co dzieje się na europejskiej agorze. O tym, że dla terenów północno-zachodniej Polski, dotkniętych w 2017 r. wichurami, otrzymaliśmy 12,2 mln euro nigdzie ani słowa. Może dlatego, że posłem, który przeprowadził procedurę w Parlamencie Europejskim, jest Janusz Lewandowski z PO, a może też dlatego, że ta suma mogła być przynajmniej dwa razy wyższa, gdyby rząd wystąpił do Komisji Europejskiej z wnioskiem o dopłaty szybciej, bardziej profesjonalnie oraz gdyby korzystał z szacunków strat wyliczonych przez samorządy, a nie podawał własnych, niepełnych wyliczeń.

O tym, że poczyniono duży krok w kierunku milionów Polaków, którzy skarżą się na to, że proszki tych samych firm co na Zachodzie, ale kupowane w kraju, piorą gorzej, ciasteczka maślane mają mniej ma­sła, a więcej oleju palmowego, ryby w konserwach są inne, a czekolada ma mniej orzechów - z mediów publicznych nie usłyszymy. Nadal jest to temat, którym zajmują się przede wszystkim posłowie z naszej części Europy, bo w nas te praktyki uderzają, ale w głosowaniu uzyskaliśmy wsparcie całego Parlamentu, co przyspieszy wprowadzenie potrzebnych nam regu­lacji i lepszą kontrolę firm i produktów.
   Ruszyła natomiast zmasowana kampania wmawiająca użyt­kownikom internetu i mediów społecznościowych, jakoby Unia, przy udziale Platformy Obywatelskiej, wprowadzała cenzurę i inne straszne rozwiązania. Widać, że mówiący te rzeczy nie mieli w ręku tekstu, o którym dyskutują, i nawet nie wiedzą, że to do­piero jest projekt, który porządkuje stosunek praw autorskich do praw użytkowników. Teraz ma szanse zająć się nim w Radzie odpowiedni minister z rządu PiS i wpłynąć na jego ostateczną formę. Ale TVP coraz wyraźniej krzyczy o tym, jaka UE jest zła i jak walczy przeciwko wolności. A poza tym, po co nam fakty i wie­dza? Przecież pierwsza osoba w państwie wyraźnie powiedziała, że to jest wyimaginowana wspólnota, a w dodatku do niczego nam niepotrzebna.
Róża Thun

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz