czwartek, 20 września 2018

Ich troje



Dołączenie Barbary Nowackiej do Koalicji Obywatelskiej wywołało efekt motyla. Choć jej Inicjatywa Polska ma niewielkie struktury i nie jest notowana w sondażach, wyraźnie wzmocniła sojusz Lubnauer i Schetyny. A przy okazji stworzyła jednak nową jakość na politycznej scenie.

Na podłokietniku czarnej skórzanej kanapy w gabinecie szefa PO leży mała, różowa za­palniczka. Niby nic takiego, przypadek, ale może i symbol. Kiedy na początku 2016 r. Grzegorz Schetyna przejmował władzę w partii, na stoliku w jego słynnej „piecza­rze”, w której wówczas podejmował gości, stał granat - imitacja M26, zapalniczka gadżet, którą ktoś aku­rat mu podarował. Oddawało to klimat tamtych dni. Z jednej strony napierającego PiS, z drugiej - zaogniającej się wojny podjazdowej z Nowoczesną. Ryszard Petru obwołał się właśnie „liderem opozycji”, jego ugrupowanie dobijało w sondażach do 30 proc. poparcia, a poturbowani niedawnymi wyborami platformersi wciąż lizali rany, przegrupowywali szeregi i szu­kali sposobu, aby odbić się od tych kilkunastu procent, które przynosiły wyniki kolejnych badań opinii. Dziś sytuacja jest zgoła inna. Petru - jak wyzłośliwiają się na Wiejskiej - spadł do ligi podwórkowej, Platforma zawarła sojusz z Nowoczesną, podbudowała morale, rozdzieliła zadania i wszystkie siły prze­rzuciła na front walki z PiS. W nowy polityczny sezon wchodzi w wyjątkowej, nie tylko na polskiej scenie, konfiguracji.
   Pierwszy raz wyborczą koalicję budują bowiem trzy środowi­ska, z których tylko na czele jednego stoi mężczyzna. Zarówno Nowoczesną, jak i dokooptowaną właśnie do Koalicji Obywatel­skiej Inicjatywą Polską rządzą kobiety - i to nie z politycznego nadania. To odwrócenie proporcji jest o tyle symptomatyczne, że polska polityka jest silnie zmaskulinizowana, to mężczyźni nadają jej ton, decydują o miejscach na listach i politycznych awansach. Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka, na różny sposób, pokazują, że ten sufit można przebić. Pierwsza ciężką pracą, ale i sprytem, zdetronizowała założyciela partii, którego nazwisko było wpisane w oficjalną nazwę ugrupowania. Dru­ga postawiła na siebie; na mały, ale własny polityczny projekt. Bez wielkich struktur, za to z zaangażowanymi, energicznymi ludźmi wokoło. - Choć to małe środowisko, to jednak dołączenie Barbary i jej Inicjatywy stworzyło pewną masę krytyczną. Coś zaskoczyło. Powstała nowa jakość, która ma szansę być również fundamentem pod projekt na przyszłoroczne wybory parlamen­tarne - mówi szefowa Nowoczesnej.

Bez pośredników
Na czym zatem polega fenomen liderki Inicjatywy? Ilekroć do Sejmu z projektem zakazu aborcji powracali prolajferzy - Jarosław Kaczyński jest wyraźnie zakładnikiem poparcia, którego udzielał im w poprzednich kadencjach - Nowacka sta­wała naprzeciw. Na tej autentyczności w walce o prawa kobiet zbudowała swoją popularność, która w politycznych negocja­cjach okazała się istotniejsza niż na pozór „bardziej policzalne” sondażowe poparcie. Jej Inicjatywy nie uwzględniano w bada­niach preferencji wyborczych, bo formalnie to stowarzysze­nie. Mimo tego - a może właśnie dlatego - wielu, i w centrum, i po lewej stronie, powtarzało, że liderka IP „ma potencjał” i chcieliby z nią współpracować. Nowacka ma świadomość, że byli nawet i tacy, którzy kupczyli jej nazwiskiem: obiecywali, że dogadają się z nią, z Biedroniem, i przyprowadzą ich razem czy to Schetynie do Koalicji, czy to Czarzastemu do Sojuszu - oczywiście w zamian za jakieś miejsce na liście lub funkcję. Ale ona pośredników nie potrzebowała.
   Regularnie zresztą dostawała ofertę polityczną bezpośred­nio od szefa PO, który zachęcał ją, aby dołączyła do budowy antypisowskiego bloku. Długo jednak wzbraniała się przed współpracą ze Schetyną. Wahała się, bo - jak mówi - wierzy­ła, że po opozycyjnej stronie mogą istnieć dwa bloki: konserwatywno-liberalny i centrowo-lewicowy. W końcu jednak, rozczarowana nieumiejętnością lewicy do porozumienia się, porzuciła złudzenia. Tłumaczy, że w polityce najważniejsza jest skuteczność. Że chcąc realizować postępowe hasła, trzeba w pierwszej kolejności odsunąć PiS. - Mogę się tylko zdumiewać, że wielu wciąż sądzi, że żyjemy w normalnych czasach - mówi Nowacka. - Pewne spory, jak choćby o związki partnerskie, moż­na toczyć, ale w demokratycznym państwie prawa. A do tego trzeba wygrać wybory.

Na skrzydłach
Zagadnięta, czy ta różowa zapalniczka w gabinecie prze­wodniczącego Schetyny to jej sprawka, Nowacka śmieje się, ale zaprzecza: - Nie, nigdy nie odważył się przy mnie zapalić cygara, jeszcze nie jesteśmy na tym stopniu zażyłości. Dla Grzego­rza mam inny prezent. Ponieważ przewodniczący PO jest z wy­kształcenia historykiem, kupiła mu książkę o alternatywnej historii Polski. Ciekawa jest jego zdania.
   Bo, owszem, znają się, niejednokrotnie rozmawiali i demon­strowali razem w obronie demokracji i praworządności. Ale to jeszcze etap docierania się, wzajemnego poznawania, wy­znaczania granic. Ci, którzy krytykują posunięcie Nowackiej, uważają, że w Koalicji Obywatelskiej straci swoją tożsamość, bo Schetyna nie da jej przestrzeni do realizowania lewico­wych postulatów. Ale przewodniczący PO ripostuje: - Jeżeli Barbara i Katarzyna oraz ich środowiska nie będą podmiotowe, to nic z tego nie wyjdzie! Na końcu będzie tylko rozczarowanie. Mam tego świadomość i czuję tę odpowiedzialność, że muszę tak to prowadzić, tak z nimi budować tę konstrukcję, aby im tej pod­miotowości w żaden sposób nie umniejszać. To także dla mnie osobiste wyzwanie.
   Zresztą wchłanianie przez Platformę czy to Nowackiej i jej Inicjatywy, czy też samej Nowoczesnej niespecjalnie się Schetynie opłaca. W jego partii mają świadomość, na jakim pułapie sondażowego poparcia jest zawieszony sufit, że logo PO niektórych wciąż odpycha, a dla innych potencjalnych wy­borców konserwatywne zorientowanie części Platformy jest nie do zaakceptowania. Nowa, koalicyjna formuła jest pojem­niejsza. Lubnauer z Nowacką mogą grać na skrzydłach i głosić hasła, które samemu Schetynie byłoby trudniej przedstawiać, jeśli chce się osadzić w politycznym centrum, balansując mię­dzy liberalną i konserwatywną flanką, a zarazem próbując uszczknąć coś z labilnego elektoratu PiS. Tak jest choćby z po­stulatem rozdziału Kościoła od państwa. Z wielkomiejskiego punktu widzenia słusznym i oczywistym, ale w praktyce poli­tycznej sprowadzającym się do skarg partyjnych działaczy z te­renu: że proboszcz się oburzył i atakuje, ludzie nie rozumieją, pisowska telewizja straszy.
   Koalicjantkom prościej promować postępowość. - Konserwa­tywna kotwica Schetyny przydaje się w przypadku tego masowe­go, tradycyjnego wyborcy. Ale z drugiej strony Polska się zmienia i spora część społeczeństwa ma progresywne oczekiwania. I my z Barbarą naturalnie wychodzimy im naprzeciw - mówi Kata­rzyna Lubnauer. - Wzmacniamy Koalicję, bo dajemy jej skrzydła: liberalne i lewicowe. I pokazujemy, że Grzegorz Schetyna rzeczy­wiście potrafi łączyć środowiska.

Wśród kobiet
Jak jednak zareagują na to słynne Końskie, o których niemal zawsze w rozmowie wspomina Schetyna („wybory wygrywa się w Końskich, nie w Wilanowie”)? Czy przewodniczącego PO nie martwi, że postępowa Nowacka poza Warszawą i dużymi ośrodkami będzie gorzej przyjmowana, nierozumiana? - Nie. Temat praw kobiet, choć powszechny i oczywisty w wielkich miastach, musi być ważny także poza nimi - tłumaczy szef PO. Mówi, że przekonał się, jak wiele jeszcze pracy trzeba wyko­nać, aby skłonić kobiety do włączania się w życie publiczne i polityczne. - Budując listy samorządowe, zakładaliśmy, że bę­dziemy preferować kobiety oraz osoby młode. I nagle okazało się, że to wcale nie jest takie proste, że kobiety nie chcą się anga­żować w działalność publiczną, w politykę, nawet na szczeblu lokalnym. Na Zachodzie to jest całkiem naturalne, a u nas wciąż ciężko to idzie - mówi. - Dlatego to ważne, aby pokazywać ko­bietom, że warto. A najlepiej przemawiają przykłady. Katarzyna i Barbara są współautorkami projektu Koalicji Obywatelskiej, nie są żadnymi paprotkami, ich pozycja jest prawdziwa, same ją wypracowały. Dzięki nim inne kobiety mogą się przekonać do uczestnictwa w polityce. I może właśnie w Polsce lokalnej to najistotniejsze, bo tam jest z tym większy problem.
   Ale ten emancypacyjny nurt, choć ciekawy i dobrze wpisu­jący się w czas feministycznego fermentu, nie jest głównym przekazem samorządowej kampanii KO. Priorytetem pozostaje uzmysławianie Polakom, że samorządom grozi przejęcie przez PiS, oraz promowanie programowego „sześciopaku”, który za­prezentowano podczas niedawnej konwencji w Warszawie. Ma on wyraźnie socjalny sznyt, ale nie sprowadza się do prostej obietnicy rozdawania pieniędzy. Bo i na tym nie zawsze można zbić kapitał polityczny. Schetyna zwraca uwagę, że chociaż 500 plus zrobiło furorę i umocniło partię Kaczyńskiego, to już tzw. piórnikowe przeszło bez większego echa; pienią­dze - pod względem marketingowym - zmarnowano.

Wśród stereotypów
Program KO opiera się więc na „inwestycjach w infrastruktu­rę i ludzi”. W samorządowym pakiecie znalazły się dwa pomysły Nowackiej: darmowy bilet komunikacji publicznej dla dzieci i uczącej się młodzieży oraz ciepły posiłek w szkole (pilotażowy program bezpłatnych obiadów dla uczniów ma ruszyć od przy­szłego roku w Łodzi). Jej porozumienie ze Schetyną i Lubnauer oficjalnie dotyczy sejmików, ale działacze Inicjatywy kandydują też do rad miejskich. Paradoksalnie, na ostatniej prostej, kiedy dopinano wyborcze listy, wśród koalicjantów większą nerwo­wość wywoływały wewnątrzpartyjne niesnaski niż międzyko- alicyjne uzgodnienia. - Jest problem ze świadomością niektórych samorządowców, tych, którzy rządzili i rządzą, więc schema­tycznie patrzą na zbliżające się wybory. Nie zdają sobie sprawy, że to będzie zupełnie inna kampania, nie czują zagrożenia - przy­znaje polityk z władz PO. Z kolei członkini sztabu niepokoi się, że nazwa koalicji wciąż jest za mało rozpoznawalna - nawet Władysław Frasyniuk, chwaląc na antenie TVN 24 wejście No­wackiej do KO, kilkukrotnie mówił o „Komitecie Obywatelskim” - i że do wyborów nie zdążą jej wypromować.
   Ale wśród sejmowych wyjadaczy są też bardziej stereoty­powe obawy. - Dziewczyny zaczną między sobą rywalizować - uważa jeden z posłów PO. Podobno pierwsze sygnały było widać na konwencji, kiedy Katarzyna Lubnauer zaskoczyła wszystkich feministycznym przemówieniem. - Chciała ubiec Baśkę, bardzo jej zależało, żeby przemawiać przed nią - opo­wiada nasz rozmówca. Ale osoba z otoczenia Nowackiej mówi, że dla niej to było bez znaczenia: - Baśka wiedziała przecież, że niezależnie, czy będzie przemawiać pierwsza, piąta czy dzie­siąta, i tak wszyscy to pokażą.
   Szefowa N rzeczywiście jest pracowita i ambitna, lubi też wszystko kontrolować i analizować. Przed konwencją musiała nawet wiedzieć, co kto założy: jaki kolor będzie miał garnitur Schetyny i sukienka Nowackiej. Ale w ferworze kampanijnej walki i takie szczegóły są ważne. Podobnie jak Barbara Nowac­ka, śmieje się z tych podszytych stereotypami pogłosek o ko­biecej rywalizacji: podkreśla, że obie dobrze się dogadują, łączy je ścisłe wykształcenie i zainteresowanie tematyką edukacji.
   Tak naprawdę poważniejsze niebezpieczeństwo kryje się jed­nak gdzie indziej. Politycy KO obawiają się, że wprowadzeni do sejmików samorządowcy SLD i PSL pomogą PiS tworzyć ko­alicje tam, gdzie po wyborach sytuacja będzie tego wymagała. Bo choć obie partie oficjalnie taki scenariusz wykluczają, to już niektórzy ich działacze zupełnie wprost mówią, że i taki wa­riant jest możliwy. Marek Sawicki z PSL w ubiegłym tygodniu kolejny raz w rozmowie z POLITYKĄ powtórzył, że „o koalicjach zdecydują wyborcy” i że poniżej sejmików współpraca z PiS jest możliwa. „Otwartość” na taką ewentualność zadeklarowała też w Radiu Zet wiceszefowa SLD i kandydatka na prezydent Kalisza Karolina Pawliczak.

Pomimo ataków
Zagrożeń dla Koalicji jest jeszcze sporo. Niektóre już widać, inne można przewidzieć - jak choćby to, że PiS może próbo­wać skłócić koalicjantów, inicjując np. kolejną wojnę o do­stęp do aborcji. Kłopotliwe dla KO są też bezpardonowe ataki ze strony Włodzimierza Czarzastego i jego ludzi oraz Biedronia, Razem i innych lewicowych bytów, które poczuły się dotknięte tym, że Nowacka „zdradziła”. - Spodziewałam się tych ataków - mówi    Nowacka. - Moja decyzja jednak politycznie w nich ude­rza - bo widać, że są skłóceni, a można nie być skłóconym i stanąć po stronie demokratycznej, nie oglądając się na swoje partyjne szyldy. Mam prawo do swoich politycznych decyzji, nie będę za­kładnikiem czyichś urojeń dotyczących tego, z kim powinnam iść i co powinnam robić.
   Nowacka nie oglądała się na Roberta Biedronia, który po wie­lomiesięcznym hamletyzowaniu w końcu ogłosił, że zakłada ruch społeczno-polityczny i będzie zmieniał „oblicze tej ziemi”. Zresztą Biedroń nadchodzące wybory i tak odpuszcza, szykuje się na europarlament, dużo czasu poświęcając na ataki na KO i dziennikarzy, którzy pytają o skandal pedofilski w podlega­jącym mu ośrodku kultury. Poza tym w nieodległej przeszło­ści Nowacka próbowała stworzyć coś wspólnie z prezydentem Słupska - założyli nawet Instytut Myśli Demokratycznej, fun­dację, która miała być think tankiem nowej lewicowej formacji, ale szybko stała się sztabem Biedronia. Więc się wypisała.
   Po przystąpieniu do KO od Nowackiej odeszło kilkoro dzia­łaczy, ale kilkunastu nowych zgłosiło akces. Ludzie zaczepiają ją na ulicy, w kawiarni, na klatce schodowej: gratulują, rzucają się na szyję, życzą powodzenia. Mówią, że byli za lewicą, ale nie ma co czekać, aż Czarzasty z Zandbergiem i Biedroniem się zjednoczą, bo to być może nigdy nie nastąpi. A przecież trzeba wygrać zbliżające się wybory.

W sojuszu
I choć Nowacka lewicy nie zjednoczyła, to ona w jakimś stopniu pchnęła Lubnauer do sojuszu ze Schetyną. Pamiętne głosowanie nad firmowanym przez nią obywatelskim projek­tem Ratujmy Kobiety pokiereszowało głównie Nowoczesną, bo akurat w jej szeregach przeciwników liberalizacji prawa an­tyaborcyjnego się nie spodziewano. Zresztą sama Lubnauer - wówczas świeżo upieczona szefowa partii - jeszcze dzień przed głosowaniem w rozmowie z POLITYKĄ zapewniała, że to właśnie liberalizm światopoglądowy odróżnia jej ugrupo­wanie od PO. Głosowanie pogrzebało jednak marzenia o „no­wym otwarciu” i odbiciu w sondażach. Rozpoczęło natomiast proces integracji z PO.
   Ale powstałej wiosną tego roku KO brakowało trzeciego fi­laru. Jakoś już tak w tej polityce jest, że polityczne przedsię­wzięcia nabierają masy dopiero w troistej konfiguracji - było trzech tenorów, był trzeci bliźniak, jest Zjednoczona Prawica. Wraz z wejściem Nowackiej Koalicja Obywatelska zyskuje nowy wizerunek. To nie jest jeszcze szeroki opozycyjny blok antyPiS, który marzył się Schetynie, ale są już podwaliny do budowy wielonurtowego projektu. Jak mówią koalicjanci, ważne, aby ci, którzy nie umieją grać zespołowo, przynajmniej teraz nie przeszkadzali. Inaczej będą współodpowiedzialni za to, że ko­lejny fundament polskiej demokracji, samorząd, zawłaszczy tercet: Kaczyński-Gowin-Ziobro.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz