Dołączenie Barbary
Nowackiej do Koalicji Obywatelskiej wywołało efekt motyla. Choć jej Inicjatywa
Polska ma niewielkie struktury i nie jest notowana w sondażach, wyraźnie
wzmocniła sojusz Lubnauer i Schetyny. A przy okazji stworzyła jednak nową jakość
na politycznej scenie.
Na
podłokietniku czarnej skórzanej kanapy w gabinecie szefa PO leży mała, różowa
zapalniczka. Niby nic takiego, przypadek, ale może i symbol. Kiedy na początku
2016 r. Grzegorz Schetyna przejmował władzę w partii, na stoliku w jego słynnej
„pieczarze”, w której wówczas podejmował gości, stał granat - imitacja M26,
zapalniczka gadżet, którą ktoś akurat mu podarował. Oddawało to klimat tamtych
dni. Z jednej strony napierającego PiS, z
drugiej - zaogniającej się wojny podjazdowej z Nowoczesną. Ryszard Petru
obwołał się właśnie „liderem opozycji”, jego ugrupowanie dobijało w sondażach
do 30 proc. poparcia, a poturbowani niedawnymi wyborami platformersi wciąż
lizali rany, przegrupowywali szeregi i szukali sposobu, aby odbić się od tych
kilkunastu procent, które przynosiły wyniki kolejnych badań opinii. Dziś
sytuacja jest zgoła inna. Petru - jak wyzłośliwiają się na Wiejskiej - spadł do
ligi podwórkowej, Platforma zawarła sojusz z Nowoczesną, podbudowała morale,
rozdzieliła zadania i wszystkie siły przerzuciła na front walki z PiS. W nowy
polityczny sezon wchodzi w wyjątkowej, nie tylko na polskiej scenie,
konfiguracji.
Pierwszy raz wyborczą koalicję budują bowiem trzy środowiska,
z których tylko na czele jednego stoi mężczyzna. Zarówno Nowoczesną, jak i
dokooptowaną właśnie do Koalicji Obywatelskiej Inicjatywą Polską rządzą
kobiety - i to nie z politycznego nadania. To odwrócenie proporcji jest o tyle
symptomatyczne, że polska polityka jest silnie zmaskulinizowana, to mężczyźni
nadają jej ton, decydują o miejscach na listach i politycznych awansach.
Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka, na różny sposób, pokazują, że ten sufit
można przebić. Pierwsza ciężką pracą, ale i sprytem, zdetronizowała założyciela
partii, którego nazwisko było wpisane w oficjalną nazwę ugrupowania. Druga
postawiła na siebie; na mały, ale własny polityczny projekt. Bez wielkich
struktur, za to z zaangażowanymi, energicznymi ludźmi wokoło. - Choć to małe
środowisko, to jednak dołączenie Barbary i jej Inicjatywy stworzyło pewną masę
krytyczną. Coś zaskoczyło. Powstała nowa jakość, która ma szansę być również
fundamentem pod projekt na przyszłoroczne wybory parlamentarne - mówi
szefowa Nowoczesnej.
Bez pośredników
Na czym zatem polega fenomen
liderki Inicjatywy? Ilekroć do Sejmu z projektem zakazu aborcji powracali
prolajferzy - Jarosław Kaczyński jest wyraźnie
zakładnikiem poparcia, którego udzielał im w poprzednich kadencjach - Nowacka
stawała naprzeciw. Na tej autentyczności w walce o prawa kobiet zbudowała
swoją popularność, która w politycznych negocjacjach okazała się istotniejsza
niż na pozór „bardziej policzalne” sondażowe poparcie. Jej Inicjatywy nie
uwzględniano w badaniach preferencji wyborczych, bo formalnie to stowarzyszenie.
Mimo tego - a może właśnie dlatego - wielu, i w centrum, i po lewej stronie,
powtarzało, że liderka IP „ma potencjał” i chcieliby z nią
współpracować. Nowacka ma świadomość, że byli nawet i tacy, którzy kupczyli jej
nazwiskiem: obiecywali, że dogadają się z nią, z Biedroniem, i przyprowadzą ich
razem czy to Schetynie do Koalicji, czy to Czarzastemu do Sojuszu - oczywiście w zamian za jakieś miejsce na liście lub
funkcję. Ale ona pośredników nie potrzebowała.
Regularnie zresztą dostawała ofertę polityczną bezpośrednio
od szefa PO, który zachęcał ją, aby dołączyła do budowy antypisowskiego bloku.
Długo jednak wzbraniała się przed współpracą ze Schetyną. Wahała się, bo - jak
mówi - wierzyła, że po opozycyjnej stronie mogą istnieć dwa bloki: konserwatywno-liberalny
i centrowo-lewicowy. W końcu jednak, rozczarowana nieumiejętnością lewicy do
porozumienia się, porzuciła złudzenia. Tłumaczy, że w polityce najważniejsza
jest skuteczność. Że chcąc realizować postępowe hasła, trzeba w pierwszej
kolejności odsunąć PiS. - Mogę się tylko zdumiewać, że wielu wciąż sądzi, że
żyjemy w normalnych czasach - mówi Nowacka. - Pewne spory, jak choćby o
związki partnerskie, można toczyć, ale w demokratycznym państwie prawa. A do
tego trzeba wygrać wybory.
Na skrzydłach
Zagadnięta, czy ta różowa
zapalniczka w gabinecie przewodniczącego Schetyny to jej sprawka, Nowacka
śmieje się, ale zaprzecza: - Nie, nigdy nie odważył się przy mnie zapalić
cygara, jeszcze nie jesteśmy na tym stopniu zażyłości. Dla Grzegorza mam inny
prezent. Ponieważ przewodniczący PO jest z wykształcenia historykiem,
kupiła mu książkę o alternatywnej historii Polski. Ciekawa jest jego zdania.
Bo, owszem, znają się, niejednokrotnie rozmawiali i demonstrowali
razem w obronie demokracji i praworządności. Ale to jeszcze etap docierania
się, wzajemnego poznawania, wyznaczania granic. Ci, którzy krytykują
posunięcie Nowackiej, uważają, że w Koalicji Obywatelskiej straci swoją
tożsamość, bo Schetyna nie da jej przestrzeni
do realizowania lewicowych postulatów. Ale przewodniczący PO ripostuje: - Jeżeli
Barbara i Katarzyna oraz ich środowiska nie będą podmiotowe, to nic z tego nie
wyjdzie! Na końcu będzie tylko rozczarowanie. Mam tego świadomość i czuję tę
odpowiedzialność, że muszę tak to prowadzić, tak z nimi budować tę konstrukcję,
aby im tej podmiotowości w żaden sposób nie umniejszać. To także dla mnie
osobiste wyzwanie.
Zresztą wchłanianie przez Platformę czy to Nowackiej i jej
Inicjatywy, czy też samej Nowoczesnej niespecjalnie się Schetynie opłaca. W
jego partii mają świadomość, na jakim pułapie sondażowego poparcia jest zawieszony sufit, że logo PO niektórych
wciąż odpycha, a dla innych potencjalnych wyborców konserwatywne zorientowanie
części Platformy jest nie do zaakceptowania. Nowa, koalicyjna formuła jest pojemniejsza.
Lubnauer z Nowacką mogą grać na skrzydłach i głosić hasła, które samemu
Schetynie byłoby trudniej przedstawiać, jeśli chce się osadzić w politycznym
centrum, balansując między liberalną i konserwatywną flanką, a zarazem
próbując uszczknąć coś z labilnego elektoratu PiS. Tak jest choćby z postulatem
rozdziału Kościoła od państwa. Z wielkomiejskiego punktu widzenia słusznym i
oczywistym, ale w praktyce politycznej sprowadzającym się do skarg partyjnych
działaczy z terenu: że proboszcz się oburzył i atakuje, ludzie nie rozumieją,
pisowska telewizja straszy.
Koalicjantkom prościej promować postępowość. - Konserwatywna
kotwica Schetyny przydaje się w przypadku tego masowego, tradycyjnego wyborcy.
Ale z drugiej strony Polska się zmienia i spora część społeczeństwa ma
progresywne oczekiwania. I my z Barbarą naturalnie wychodzimy im naprzeciw -
mówi Katarzyna Lubnauer. - Wzmacniamy Koalicję, bo dajemy jej skrzydła:
liberalne i lewicowe. I pokazujemy, że Grzegorz Schetyna rzeczywiście potrafi
łączyć środowiska.
Wśród kobiet
Jak jednak zareagują na to słynne
Końskie, o których niemal zawsze w rozmowie wspomina Schetyna („wybory wygrywa
się w Końskich, nie w Wilanowie”)? Czy przewodniczącego PO nie martwi, że
postępowa Nowacka poza Warszawą i dużymi ośrodkami będzie gorzej przyjmowana,
nierozumiana? - Nie. Temat praw kobiet, choć powszechny i oczywisty w
wielkich miastach, musi być ważny także poza nimi - tłumaczy szef PO. Mówi,
że przekonał się, jak wiele jeszcze pracy trzeba wykonać, aby skłonić kobiety
do włączania się w życie publiczne i polityczne. - Budując listy
samorządowe, zakładaliśmy, że będziemy preferować kobiety oraz osoby młode. I
nagle okazało się, że to wcale nie jest takie proste, że kobiety nie chcą się
angażować w działalność publiczną, w politykę, nawet na szczeblu lokalnym. Na
Zachodzie to jest całkiem naturalne, a u nas wciąż ciężko to idzie - mówi.
- Dlatego to ważne, aby pokazywać kobietom, że warto. A najlepiej
przemawiają przykłady. Katarzyna i Barbara są współautorkami projektu Koalicji
Obywatelskiej, nie są żadnymi paprotkami, ich pozycja jest prawdziwa, same ją
wypracowały. Dzięki nim inne kobiety mogą się przekonać do uczestnictwa w
polityce. I może właśnie w Polsce lokalnej to najistotniejsze, bo tam jest z
tym większy problem.
Ale ten emancypacyjny nurt, choć ciekawy i dobrze wpisujący
się w czas feministycznego fermentu, nie jest głównym przekazem samorządowej
kampanii KO. Priorytetem pozostaje uzmysławianie Polakom, że samorządom grozi
przejęcie przez PiS, oraz promowanie programowego „sześciopaku”, który zaprezentowano
podczas niedawnej konwencji w Warszawie. Ma on wyraźnie socjalny sznyt, ale nie
sprowadza się do prostej obietnicy rozdawania pieniędzy. Bo i na tym nie zawsze
można zbić kapitał polityczny. Schetyna zwraca uwagę, że chociaż 500 plus
zrobiło furorę i umocniło partię Kaczyńskiego, to już tzw. piórnikowe przeszło
bez większego echa; pieniądze - pod względem marketingowym - zmarnowano.
Wśród stereotypów
Program KO opiera się więc na
„inwestycjach w infrastrukturę i ludzi”. W samorządowym pakiecie znalazły się
dwa pomysły Nowackiej: darmowy bilet komunikacji publicznej dla dzieci i
uczącej się młodzieży oraz ciepły posiłek w szkole (pilotażowy program
bezpłatnych obiadów dla uczniów ma ruszyć od przyszłego roku w Łodzi). Jej
porozumienie ze Schetyną i Lubnauer oficjalnie dotyczy sejmików, ale działacze
Inicjatywy kandydują też do rad miejskich. Paradoksalnie, na ostatniej prostej,
kiedy dopinano wyborcze listy, wśród koalicjantów większą nerwowość wywoływały
wewnątrzpartyjne niesnaski niż międzyko- alicyjne uzgodnienia. - Jest
problem ze świadomością niektórych samorządowców, tych, którzy rządzili i
rządzą, więc schematycznie patrzą na zbliżające się wybory. Nie zdają sobie
sprawy, że to będzie zupełnie inna kampania, nie czują zagrożenia - przyznaje
polityk z władz PO. Z kolei członkini sztabu niepokoi się, że nazwa koalicji
wciąż jest za mało rozpoznawalna - nawet Władysław Frasyniuk, chwaląc na
antenie TVN 24 wejście Nowackiej do KO, kilkukrotnie mówił o
„Komitecie Obywatelskim” - i że do wyborów nie
zdążą jej wypromować.
Ale wśród sejmowych wyjadaczy są też bardziej stereotypowe
obawy. - Dziewczyny zaczną między sobą rywalizować - uważa jeden z posłów PO. Podobno pierwsze sygnały było
widać na konwencji, kiedy Katarzyna Lubnauer zaskoczyła wszystkich
feministycznym przemówieniem. - Chciała ubiec Baśkę, bardzo jej zależało,
żeby przemawiać przed nią - opowiada nasz rozmówca. Ale osoba z otoczenia
Nowackiej mówi, że dla niej to było bez znaczenia: - Baśka wiedziała
przecież, że niezależnie, czy będzie przemawiać pierwsza, piąta czy dziesiąta,
i tak wszyscy to pokażą.
Szefowa N rzeczywiście jest pracowita i ambitna, lubi też
wszystko kontrolować i analizować. Przed konwencją musiała nawet wiedzieć, co
kto założy: jaki kolor będzie miał garnitur Schetyny i sukienka Nowackiej. Ale
w ferworze kampanijnej walki i takie szczegóły są ważne. Podobnie jak Barbara
Nowacka, śmieje się z tych podszytych stereotypami pogłosek o kobiecej
rywalizacji: podkreśla, że obie dobrze się dogadują, łączy je ścisłe
wykształcenie i zainteresowanie tematyką edukacji.
Tak naprawdę poważniejsze niebezpieczeństwo kryje się jednak
gdzie indziej. Politycy KO obawiają się, że wprowadzeni do sejmików
samorządowcy SLD i PSL pomogą PiS tworzyć koalicje tam, gdzie po wyborach
sytuacja będzie tego wymagała. Bo choć obie partie oficjalnie taki scenariusz
wykluczają, to już niektórzy ich działacze zupełnie wprost mówią, że i taki wariant
jest możliwy. Marek Sawicki z PSL w ubiegłym tygodniu kolejny raz w rozmowie z POLITYKĄ powtórzył, że „o
koalicjach zdecydują wyborcy” i że poniżej sejmików współpraca z PiS jest możliwa.
„Otwartość” na taką ewentualność zadeklarowała też w Radiu Zet wiceszefowa SLD
i kandydatka na prezydent Kalisza Karolina Pawliczak.
Pomimo ataków
Zagrożeń dla Koalicji jest jeszcze
sporo. Niektóre już widać, inne można przewidzieć - jak choćby to, że PiS może
próbować skłócić koalicjantów, inicjując np. kolejną wojnę o dostęp do
aborcji. Kłopotliwe dla KO są też bezpardonowe ataki ze strony Włodzimierza
Czarzastego i jego ludzi oraz Biedronia, Razem i innych lewicowych bytów, które
poczuły się dotknięte tym, że Nowacka „zdradziła”. - Spodziewałam się tych
ataków - mówi Nowacka. - Moja
decyzja jednak politycznie w nich uderza - bo widać, że są skłóceni, a można
nie być skłóconym i stanąć po stronie demokratycznej, nie oglądając się na
swoje partyjne szyldy. Mam prawo do swoich politycznych decyzji, nie będę zakładnikiem
czyichś urojeń dotyczących tego, z kim powinnam iść i co powinnam robić.
Nowacka nie oglądała się na Roberta Biedronia, który po wielomiesięcznym
hamletyzowaniu w końcu ogłosił, że zakłada ruch społeczno-polityczny i będzie
zmieniał „oblicze tej ziemi”. Zresztą Biedroń nadchodzące wybory i tak
odpuszcza, szykuje się na europarlament, dużo czasu poświęcając na ataki na KO
i dziennikarzy, którzy pytają o skandal pedofilski w podlegającym mu ośrodku
kultury. Poza tym w nieodległej przeszłości Nowacka próbowała stworzyć coś
wspólnie z prezydentem Słupska - założyli nawet Instytut Myśli Demokratycznej,
fundację, która miała być think tankiem nowej lewicowej formacji,
ale szybko stała się sztabem Biedronia. Więc się wypisała.
Po przystąpieniu do KO od Nowackiej odeszło kilkoro działaczy,
ale kilkunastu nowych zgłosiło akces. Ludzie zaczepiają ją na ulicy, w
kawiarni, na klatce schodowej: gratulują, rzucają się na szyję, życzą powodzenia.
Mówią, że byli za lewicą, ale nie ma co czekać, aż Czarzasty z Zandbergiem i
Biedroniem się zjednoczą, bo to być może nigdy nie nastąpi. A przecież trzeba
wygrać zbliżające się wybory.
W sojuszu
I choć Nowacka lewicy nie
zjednoczyła, to ona w jakimś stopniu pchnęła Lubnauer do sojuszu ze Schetyną.
Pamiętne głosowanie nad firmowanym przez nią obywatelskim projektem Ratujmy
Kobiety pokiereszowało głównie Nowoczesną, bo akurat w jej szeregach
przeciwników liberalizacji prawa antyaborcyjnego się nie spodziewano. Zresztą
sama Lubnauer - wówczas świeżo upieczona
szefowa partii - jeszcze dzień przed głosowaniem w rozmowie z POLITYKĄ
zapewniała, że to właśnie liberalizm światopoglądowy odróżnia jej ugrupowanie
od PO. Głosowanie pogrzebało jednak marzenia o „nowym otwarciu” i odbiciu w
sondażach. Rozpoczęło natomiast proces integracji z PO.
Ale powstałej wiosną tego roku KO brakowało trzeciego filaru.
Jakoś już tak w tej polityce jest, że polityczne przedsięwzięcia nabierają
masy dopiero w troistej konfiguracji - było trzech tenorów, był trzeci
bliźniak, jest Zjednoczona Prawica. Wraz z wejściem Nowackiej Koalicja
Obywatelska zyskuje nowy wizerunek. To nie jest jeszcze szeroki opozycyjny blok
antyPiS, który marzył się Schetynie, ale są już podwaliny do budowy
wielonurtowego projektu. Jak mówią koalicjanci, ważne, aby ci, którzy nie
umieją grać zespołowo, przynajmniej teraz nie przeszkadzali. Inaczej będą
współodpowiedzialni za to, że kolejny fundament polskiej demokracji, samorząd,
zawłaszczy tercet: Kaczyński-Gowin-Ziobro.
Malwina Dziedzic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz