poniedziałek, 3 września 2018

Winni niewinni



Sprawa niesłusznie skazanego Tomasza Komendy uświadomiła wszystkim, jak niesprawiedliwy może być system sprawiedliwości. Takich spraw jest więcej, a zajmuje się nimi Klinika Niewinność. To trochę coś takiego jak słynna policyjna sekcja Archiwum X.

Sędzia Andrzej Miller z Kalisza, kandydat do „odzyskiwanego” przez PiS Sądu Najwyższego, skazał na dożywocie za podwój­ne zabójstwo niepełnosprawne­go umysłowo 23-letniego Piotra Miko­łajczyka, nie mając twardych dowodów przeciwko niemu, prócz tego, że ten sam się oskarżył w śledztwie. Skarga o naru­szenie w tej sprawie prawa do rzetelnego procesu - a konkretnie prawa do obro­ny i zasady domniemania niewinności - czeka na rozpatrzenie przed Euro­pejskim Trybunałem Praw Człowieka. Sprawę bada też Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich pod kątem możliwości wniesienia kasacji lub skargi nadzwyczajnej do Sądu Najwyższego.
   -  Mnie ta sprawa boli, bo jestem głęboko przekonana, że ten człowiek jest niewinny. On fizycznie nie był w stanie popełnić tej zbrodni - mówi prof. Ewa Gruza z Kate­dry Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administacji UW. - Nie wiem, czy ja z moją
wiedzą kryminalistyczną potrafiłabym za­bić dwie osoby, nie pozostawiając żadnych śladów na miejscu zdarzenia. Liczymy na to, że Europejski Trybunał się nad tym pochyli. To może być kolejna gigantyczna pomyłka sądowa.
    Prof. Gruza zwraca uwagę, że w słyn­nej sprawie Tomasza Komendy (unie­winnionego w maju po 18 latach wię­zienia) i u Mikołajczyka jest ten sam schemat: człowiek, który nie potrafi się bronić, podatny na sugestie, taki, któremu można wszystko wmówić, zastraszyć. Żeby wyjść z matni, przyznaje się, licząc, że potem w sądzie to odkrę­ci. Prof. Gruza akta sprawy Piotra Mi­kołajczyka analizowała wraz ze swoimi studentami na zajęciach w ramach wła­snego „Projektu Niewinność - Przeciw­działanie niesłusznym skazaniom”, wzo­rowanego na działalności amerykańskiej organizacji Innocence Project (bada sprawy karne pod kątem ewentualnych pomyłek, ma na koncie 250 uniewinnio­nych osób).

„Przełom" w śledztwie
Sprawę przyniósł na pierwsze za­jęcia „Projektu Niewinność” prawnik mec. Marcin Wolny z Helsińskiej Funda­cji Praw Człowieka. Położył na stół tomy akt i powiedział: „może wy ze swoim świeżym spojrzeniem znajdziecie tu coś, co pozwoli zawalczyć o wznowienie spra­wy”. Dotyczyła ona zabójstwa w listopa­dzie 2010 r. dwóch kobiet - matki i córki, mieszkających w małym drewnianym domku w wiosce Tłokinia Wielka koło Kalisza. Obie: matka - 80-letnia Broni­sława i jej 44-letnia córka Monika leżały na podłodze w kałużach krwi, z licznymi ranami rąbanymi. Nie było śladów wła­mania ani plądrowania, zginęło tylko 8 tys. zł ze schowka i testament. Ustalo­no, że gospodyni pani Bronisława była bardzo ostrożna, nie wpuszczała nikogo spoza rodziny, która mieszkała zresztą niemal po sąsiedzku.
    Z analizy policyjnych psychologów wynikało, że sprawca był znany ofiarom, przyszedł porozmawiać, nie zabić, chciał uzyskać coś dla siebie ważnego z ekono­micznego punktu widzenia (wątek seksu­alny wykluczyli), a gdy ofiary odmówiły, wpadł w gniew i zaatakował. Pierwszą Monikę. Uderzył ją pięścią w twarz, pró­bowała uciekać, chwycił ją za kaptur kurtki tak, że go urwał, kobieta upadła. Złapał narzędzie, tasak lub siekierę, ude­rzył kobietę wielokrotnie w głowę, potem zaatakował jej matkę.
     „Sprawca to mężczyzna, wiek 25-40 lat, silny, sprawny fizycznie, opanowany, nie traci głowy, kontroluje sytuację. W życiu codziennym kieruje się rozsądkiem, bar­dzo dobrze radzi sobie ze stresem. Jest agresywny, zimny emocjonalnie” - napi­sali policyjni psychologowie. W śledztwie pojawił się wątek rodzinnego sporu o zie­mię. W podsłuchach założonych rodzinie wyłapano podejrzanie brzmiące zdania: „Ale nawet nie znajdą, bo jakby znaleźli, to już by coś powiedzieli” i „Mamuś, nic na mnie nie mają”, jednak mijały miesią­ce, a śledztwo w sprawie bulwersującego społeczność podwójnego zabójstwa nie posunęło się nawet o centymetr.
    10 miesięcy od podwójnego zabójstwa, w sierpniu 2011 r., jeden z mieszkańców wsi mówi w rozmowie z policjantem, że u sąsiadów pracował chłopak, który za­raz po zbrodni wyjechał ze wsi. Niepeł­nosprawny umysłowo. To właśnie Piotr Mikołajczyk - inteligencja na poziomie 62 IQ, kiedyś określana debilizmem, a dziś z uwagi, że to określenie pejora­tywne: „upośledzeniem umysłowym typu lekkiego”. Umysłowość 12-latka. Policjanci od razu pojechali do jego wsi w woj. łódzkim i przywieźli do Komen­dy Miejskiej Policji w Kaliszu. Trzech śledczych wzięło go w obroty. Przez co najmniej godzinę prowadzili z nim nieprotokołowaną, tak to określili póź­niej, „rozmowę”. Powiedzieli, że mają
dowody i informacje, że on jest sprawcą zabójstwa w Tłokini Wielkiej. Długo się nie przyznawał, aż wreszcie miał powie­dzieć „no to ja się przyznam”. Nazwano to „przełomem” w śledztwie. Od razu do mediów poszły zdjęcia jak z tradycji safari: otwarte drzwi więźniarki, po bo­kach pozują do zdjęcia dwaj policjanci, trzymając w środku chłopaka, tytuły: „Sprawca zabójstwa w Tłokini Wielkiej ujęty”. Już protokołowane przesłuchania są wielostronicowe, pełne zdań złożonych i szczegółów, dni tygodnia, rozkładów po­mieszczeń, ustawień mebli itp. Gdy jakiś element się nie potwierdzał, zeznania się zmieniały.
    Według nich Piotr poznał Monikę, późniejszą ofiarę, gdy przyszła któregoś dnia do domu gospodarzy. Umówili się, w jej domu uprawiali seks. Matce Moni­ki miało się to nie podobać, więc Piotr wziął ze sobą narzędzie, najpierw była mowa o młotku, potem o siekierze, i po­szedł się z nią rozprawić. Na to weszła Monika, no i ją też jako świadka musiał zabić. Policjant powie później, że „przed­stawiono mu prawdopodobny przebieg zdarzeń”, a on mówił „tak” albo „nie”. Poza tymi zeznaniami nie ma żadnych dowodów, że Piotr poznał się z Moniką,
że się spotykali. Ba, na przesłuchaniach świadkowie zeznali, że chłopak nosa nie wyściubiał poza gospodarstwo. Nie znale­ziono śladów krwi na jego ubraniu, narzę­dzia zbrodni, śladów jego DNA w miejscu zabójstw. Nic.
    Dwa miesiące później akt oskarżenia - skromne 10 stron łącznie z uzasadnie­niem, wyłącznie w oparciu o zeznania Piotra Mikołajczyka, napisał kaliski pro­kurator Marcin Urbaniak. Ten sam, któ­ry później zabrany do Warszawy przez Ziobrę prowadził śledztwo w słynnej już sprawie warszawskiego kardiochirurga dr. Mirosława G. i postawił mu m.in. za­rzut zabójstwa pacjenta (później cofnię­ty). Po przegranych przez PiS wyborach nowy prokurator generalny Zbigniew Ćwiąkalski odebrał mu tę sprawę i cof­nął delegację. W maju Urbaniak został mianowany przez prokuratora krajowe­go Bogdana Święczkowskiego szefem kaliskiej prokuratury.
    Prokurator domagał się dla Piotra Mikołajczyka 25 lat więzienia. Pro­ces był błyskawiczny - raptem cztery rozprawy, odrzucane wnioski obrony - i sędzia Miller wydał wyrok: dożywo­cie. - W uzasadnieniu sąd pisze, że fakt, że na spodniach nie ma śladów krwi, nie oznacza, że ich tam nie było. Jeżeli nie ma śladów DNA Piotra na miejscu zda­rzenia, to nie znaczy, że nie mógł ich po­zostawić. Jeżeli nie ma śladów jego linii papilarnych, to nie znaczy, że go w tym miejscu nie było. - Z mieszkania zginął testament i pieniądze. Jaki miałby inte­res niczym niespokrewniony, żeby ukraść testament? - dodaje prof. Gruza. Sąd nie zatrzymał się nad tym detalem.

Krwawy odcisk palca
Sąd Apelacyjny w Łodzi rozjechał wyrok wydany przez sędziego Millera jako obarczony błędami proceduralny­mi i przede wszystkim przedwczesny. „Orzeczenie dotknięte jest uchybie­niami wykluczającymi możliwość jego funkcjonowania w obrocie prawnym” - napisali sędziowie, uchylając wyrok i nakazując przeprowadzenie proce­su od nowa. Zwrócili uwagę, że skoro jedynym dowodem, który stał się pod­stawą dokonanych przez sąd ustaleń i tak wysokiego wyroku, są zeznania oskarżonego, który je odwołał przed sądem, to powinny one być wnikliwiej analizowane. Pisali, że prokurator nie dochował „ostrożności, krytycyzmu i zasad logicznego rozumowania”, prze­prowadzając dowody w sposób co naj­mniej powierzchowny. Poddali analizie akta śledztwa. Zauważyli, że po zatrzy­maniu Mikołajczyka całe śledztwo poszło w kierunku uwiarygodnienia przyznania się do winy. Że zaprzestano porównawczych badań z dowodów ze­branych z miejsca zbrodni, jak ślad nr 4a - krwawy odcisk kciuka na drzwiach do pomieszczenia, w którym rozegrał się dramat - po ustaleniu, że nie należy on do Piotra Mikołajczyka, czy odstąpie­nie od badań porównawczych materiału genetycznego na kapturze Moniki. Po­dobnie zaniechano porównania odcisku buta, odkrytego na miejscu zdarzenia, żadnym badaniom nie poddano zna­lezionych na posesji czterech siekier. A do tego sędzia skupiał się ewidentnie na szukaniu dowodów obciążających oskarżonego, pomijając dowody mogące świadczyć o jego niewinności.
    Niestety, wnikliwość Sądu Apelacyjne­go na nic się zdała. Gdy sprawa wróciła do Kalisza, pierwszą decyzją nowego sę­dziego było zwrócenie jej do prokuratury w celu uzupełnienia śledztwa. Zaskarżyła to kaliska prokuratura. Skutecznie. Kolejny wyrok to tylko zmniejszenie kary do 25 lat więzienia. A niebawem Sąd Najwyższy od­rzucił kasację, zaznaczając jednocześnie, że nie może oceniać dowodów w sprawie.
- Byliśmy akurat w trakcie szczegółowego badania akt tej sprawy, znajdowaliśmy wiele rzeczy, które przeoczono, a które trzeba byłoby zrobić w śledztwie. To orze­czenie podcięło nam skrzydła, bo ozna­czało, że to koniec, droga krajowa została wyczerpana. To było okropne - przyznaje Aleksandra Ziółkowska, wtedy uczestnicz­ka „Projektu Niewinność”.
    Mówi, że czytając akta, byli zaskoczeni - oni, studenci IV roku prawa, poprowa­dziliby sprawę lepiej. - Mieliśmy przygnia­tające wrażenie, że większość czynności prowadzono jakby od niechcenia, z za­bójczą rutyną. Brakowało dokładności, skrupulatności. Naczelne zasady prawa, których nas uczą od I roku, jak domnie­manie niewinności, zachowanie prawa do milczenia, prawo do obrony, nie były respektowane - dodaje Aleksandra Ziół­kowska. Wtedy padła myśl, że jest prze­cież droga międzynarodowa, żeby może spróbować pociągnąć to dalej - skoro istnieje możliwość korzystania z insty­tucji Rady Europy. Raport studenckiego „Projektu Niewinność” został później wy­korzystany przy pisaniu przez Helsińską Fundację Praw Człowieka skargi do Eu­ropejskiego Trybunału Praw Człowieka, która teraz czeka na rozpatrzenie.

Garstka, ale zapaleńców
Obecnie stałą już sekcję niewinność na Wydziale Prawa UW prowadzi ze stu­dentami dr Piotr Kładoczny, prawnik związany z helsińską fundacją i działa­jącą tam Kliniką Niewinność. Tu trafia­ją listy i sprawy ludzi, którzy twierdzą, że są niewinni, niesłusznie skazani. Maria Ejchart-Dubois, która kieruje Kli­niką, zwraca uwagę, że to mit, aby wszy­scy skazani twierdzili, że są niewinni.
- W naszym programie mamy sprawy osób, które siedzą już w więzieniu 20 lat, odbywając karę 25 lat albo dożywotnie­go pozbawienia wolności za zabójstwo, którego nie popełniły. Ich konsekwencja i upór w dowodzeniu swojej niewinności przez tyle lat jest jakąś przesłanką, żeby myśleć, że rzeczywiście mają rację. Dlatego że skazanemu nie opłaca się mówić, że jest niewinny. Bo to uniemożliwia ubieganie się o warunkowe przedterminowe zwol­nienie, którego podstawą jest krytyczny stosunek do przestępstwa. A kwestiono­wanie swojej winy jest bezkrytycznym stosunkiem do przestępstwa - mówi Ma­ria Ejchart-Dubois. Dodaje, że w ciągu 18 lat działania Kliniki znalazło się około 20 spraw, w których mogło dojść do nie­słusznego skazania.
    Teraz, w czasie wakacji, kolejni studenci z sekcji niewinność kończą opracowywać nową sprawę. Chodzi o zabójstwo dziew­czyny w styczniu 2001 r. we wsi Bratnik pod Lubartowem w woj. lubelskim. Karę za to odbywa miejscowy chłopak Michał. W czasie zabójstwa miał 18 lat. Na brutal­ne zabicie dziewczyny i przeniesienie jej w inne miejsce miałby kilkunaście minut.
O 19.00 przyjechał autobus, z którego wy­siadła dziewczyna. Michał musiał ją spo­tkać, ogłuszyć, zaciągnąć w krzaki, obna­żyć, zmasakrować i zabić - bo o 19.18 był już w domu. Dzwonił do swojej byłej dziewczyny z domowego telefonu.
    Policja znalazła u niego kastet i pokrwa­wiony garnitur. Powiedziano mu: lepiej się przyznaj, będziesz siedział krócej, załatwi­my ci warunki, żebyś nie był maltretowany w zakładzie. I przyznał się. Potem przed sądem wycofał to zeznanie. Jednak od tej pory już nie szukano kogokolwiek innego - bo był sprawca. Krew na garniturze oka­zała się jego własna, bo bił się w sylwestra, a na kastecie nie było żadnych śladów. Ale
machina już trybiła. - Sąd pierwszej in­stancji uniewinnił chłopaka, prokuratura się odwołała, kolejny sąd go skazał, kasa­cja została odrzucona, chłopak siedzi. Sąd przypisał mu taki motyw: rzuciła go dziew­czyna, a on ze złości, zemsty zamordował inną Absurdalne, nie mówię, że niemożli­we, ale cokolwiek wydumana konstrukcja.
Jak przeanalizujemy dokładnie sprawę, będziemy się zastanawiać, co można w tej sprawie zrobić - mówi dr Piotr Kładoczny. Dodając, że sprawa Komendy znacz­nie ułatwiła ich pracę, bo do publicznej świadomości przedostało się, że takie i podobne przypadki pomyłek sądowych zdarzają się, i to nierzadko. Ile ich może być przy 500 tys. wyroków karnych rocz­nie? Nie ma badań, bo też nikt poza garst­ką zapaleńców zamkniętymi sprawami się nie zajmuje.

Kary nie będzie
Tymczasem afera ze skazaniem na dłu­goletnie więzienie niewinnego Tomasza Komendy spadła już z pierwszych stron. Swoim rytmem toczy się śledztwo, któ­re nakazał minister Ziobro. Zapewne niewiele z niego wyniknie: z powodu przedawnienia karalności czynów, ta­kich jak tworzenie fałszywych dowo­dów, zatajanie dowodów niewinności czy bezprawne pozbawienie wolności. Odpowiedzialność za przekroczenie lub niedopełnienie obowiązków przedawnia się po 5 latach od czynu. To za krótko, a chodzi o ważkie sprawy. Przykładem głośna sprawa Adama Dudały skazanego za zabójstwo. Policjant, który prowadził jego sprawę, pozyskał w innym śledztwie informację, kto jest rzeczywistym zabój­cą, ale zatrzymał tę wiedzę dla siebie, nie powiadomił sądu, który akurat sądził Dudałę, czyli zataił dowód jego niewinności. Fundacja helsińska zawiadomiła proku­raturę - ta odmówiła zrobienia policjan­towi sprawy karnej z powodu przedaw­nienia karalności czynu. Dudała siedzi do dziś.
    Nikt już więc za Komendę kary raczej nie poniesie. Nikt też nie podjął propo­zycji rzecznika praw obywatelskich Ada­ma Bodnara, by powołać na wzór innych krajów komisję niewinności. Brytyjska komisja ds. rewizji spraw karnych ma na swoim koncie zidentyfikowanych kilkaset przypadków pomyłek, są wzno­wione postępowania. A u nas? Komendę wyrwał z więzienia prokurator, który - traf chciał - znalazł się blisko ucha ministra sprawiedliwości i podzielił się z nim swoimi wątpliwościami. A ten mógł wyczuć także polityczny, wizerunkowy potencjał tej sprawy. Czy pozostali niewinnie skaza­ni mają liczyć na taki łut szczęścia?
Violetta Krasowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz