Po swoich upadkach i
wzlotach prezydent Duda wszedł w fazę stagnacji. Wydaje się, że pokazał już
wszystko, na co go stać, i ta świadomość dociera także do jego otoczenia.
Odwiedziny
Andrzeja Dudy w Zgorzelcu, 6 września. Jedna z wielu wizyt krajowych
prezydenta, który w małych i średnich miastach ma zagwarantowane ciepłe
przyjęcie, dzięki czemu ładuje akumulatory. Ale tym razem jest inaczej. Spotkanie
z wyborcami zakłóca lokalny dziennikarz Janusz Pawul, który kilka razy woła do
Dudy: „Panie prezydencie, zamykają zakład w Pieńsku, 230 osób straci pracę”.
Duda nadal rozdaje uśmiechy i uściski ręki, by w końcu rzucić do Pawula:
„Proszę się nie martwić, otworzą następny”. To była odzywka w stylu Bronisława
Komorowskiego, który na finiszu kampanii 2015 r.
na pytanie: „jak żyć?”, beztrosko doradził zmianę pracy i wzięcie kredytu.
Scenka ze Zgorzelca niczego oczywiście nie przesądza. Nie
będzie do bólu powtarzana w „Wiadomościach”, a ci, którzy się na brak empatii
prezydenta oburzają, nie są w większości jego wyborcami. To drobny wizerunkowy
problem, a mimo to pokazuje coś istotnego: utratę refleksu i wyczucia. Duda w
formie z kampanii podszedłby do takiej osoby, wysłuchał jej i obiecał, że
porozmawia o Pieńsku z burmistrzem i wojewodą. Ale ta forma uleciała, a wynika
to z dużo poważniejszych problemów politycznych, które od ładnych kilku
miesięcy osłabiają prezydenta.
Odejście rzecznika, bałagan w
Kancelarii
Na początku września z Pałacu
odszedł rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński. Rozstanie było pokojowe, ale
niespodziewane, także dla samego Dudy. Łapiński tłumaczy, że po 16 miesiącach
pracy dla państwa chce się poświęcić karierze w branży PR. Mówi, że skończył 40
lat i to „dobry czas na odważne decyzje”.
- Krzysztof dla prezydenta porzucił mandat poselski, o którym
wiele lat marzył. To on razem z Marcinem Mastalerkiem wspierali Andrzeja Dudę,
aby zawetował dwie ustawy sądowe PiS, miał poczucie wpływu, ale to się
skończyło. Gdyby prezydent regularnie się z nim spotykał i rozmawiał, to
Krzysztof nie myślałby o skoku w bok - mówi
polityk Zjednoczonej Prawicy. Łapiński wchodzi do biznesu i - jak wieść niesie
- razem z Mastalerkiem zakładają agencję PR. Mastalerek - były sztabowiec PiS,
którego Kaczyński „za arogancję” wykreślił z list wyborczych, po wyborach
dostał posadę w PKN Orlen. Ale rok temu, za - jak mówią w PiS - namawianie Dudy
do weta sądowego, wyrzucili go też z paliwowej spółki. Starał się o miejsce w zarządzie Lotu,
marzył o stanowisku w Ekstraklasie, ale w państwowych spółkach był na
cenzurowanym.
Otoczenie prezydenta ma żal do Łapińskiego, że o jego
decyzji Duda dowiedział się kilka godzin przed publikacją w „Rzeczpospolitej”,
która pierwsza podała tego newsa. To było tuż przed rozpoczęciem Forum
Ekonomicznego w Krynicy. Łapiński zapewnia, że przyjechał do Krynicy na własny
koszt, już nie jako rzecznik, ale chciał wziąć udział w panelu, by nie stawiać
organizatorów w kłopotliwej sytuacji. - Piarowo wybrał idealny moment, pokazał
się przed biznesem, dla którego chce teraz pracować. Nigdy nie zrobił tak
dobrej akcji promocyjnej dla prezydenta, jak zrobił dla siebie - ironizuje
nasz rozmówca z otoczenia prezydenta. Dodaje, że Krzysztof odszedł z
wizerunkiem wpływowego polityka, częstego gościa mediów, który nieźle sobie
radził w TVN. - Wybrał dla siebie dobry moment, bo sytuacja zaczęła
układać się tak, że prezydent nie chce wojny z PiS, chce drugiej kadencji, i
Krzysiek za kilka miesięcy już nie okazałby się tak wpływowy, jak głosi legenda
- słyszymy od osoby w Pałacu. Adam Bielan, wicemarszałek Senatu, tak
komentował odejście rzecznika: „W Pałacu Prezydenckim są różne mapy sympatii, antypatii i relacje towarzyskie. O różnych
sporach wewnątrz Pałacu też się słyszało na korytarzu”.
Jak dowiadujemy się od osoby dobrze zorientowanej w pałacowych
układach, Krzysztof Szczerski zabiegał o to, aby Łapińskiego zastąpił Andrzej
Gajcy, dziennikarz i publicysta onet.pl, wcześniej związany z
„Rzeczpospolitą”. Duda postawił jednak na utrzymanie dobrych relacji z
Łapińskim i Mastalerkiem. Nowym rzecznikiem - czwartym już w tej kadencji, co
też nie świadczy najlepiej o stosunkach w
Pałacu - został Błażej Spychalski, polecony zresztą przez Mastalerka.
Ta nominacja nie budzi w obozie władzy entuzjazmu, a można
się było o tym przekonać już kilka godzin po jej wręczeniu. W „Wiadomościach”
w 36-sekundowym materiale z paskiem „Kontrowersyjny nowy rzecznik” większość
czasu zajęła opowieść o tym, że łącząc funkcję radnego sejmiku łódzkiego z
pracą w miejskich spółkach, „tylko w zeszłym roku zarobił ponad 300 tys. zł”.
Spychalski nie budzi entuzjazmu, bo w partii dobrze wiedzą, że ten wybór oznacza tyle, iż Mastalerek i Łapiński wciąż będą
doradzać Dudzie, tylko że nieformalnie. A obaj są w PiS, najłagodniej mówiąc,
niespecjalnie lubiani.
Spychalski (rocznik 1985) to prawnik z wykształcenia,
wieloletni działacz PiS trzeciego planu. Zawsze blisko Mastalerka. Kiedy Mastalerek
dowodził partyjną młodzieżówką, wybrał go na swojego następcę. Gdy został
posłem i szefem okręgu partii w Łodzi, Spychalski zrezygnował z mandatu
radnego sejmiku wielkopolskiego i przeniósł się do łódzkiego. Kilka lat temu
pracował w klubie parlamentarnym PiS i w biurze organizacyjnym partii przy Nowogrodzkiej.
Nie ma samodzielnej pozycji - ani w świecie polityki, ani w mediach, co nie
ułatwi mu pracy w pierwszych tygodniach. Na początku urzędowania internauci
przypomnieli, jak kilka lat temu udostępnił listę czołowych dziennikarzy z
adnotacjami: „córka kanalii z okresu stanu wojennego”, „konfident SB”, „wnuk
jednego z największych stalinowskich zbrodniarzy” itp. Pytany o to, Spychalski powiedział, że „niczego nie żałuje”. Dopiero
potem przyszła refleksja: „Dziś nie podałbym dalej tego wpisu. Szanuję
wszystkich dziennikarzy, wiem, jak trudny i wymagający jest to zawód, i jestem
otwarty na współpracę z każdym bez wyjątku”.
W otoczeniu prezydenta można dziś usłyszeć, że to już
ostatni dzwonek, aby zbudować prezydencką drużynę. Nawet na Nowogrodzkiej
słabość - jak mówi polityk PiS - intelektualna i polityczna prezydenckiego
otoczenia jest dla obozu Zjednoczonej Prawicy sporym kłopotem. Łapiński miał
największe doświadczenie polityczne, a po jego odejściu przy Krakowskim
Przedmieściu zostali ludzie z ligi okręgowej. Ich spotkania to raczej
organizacyjne i urzędowe rozmowy, a nie
planowanie dalekosiężnych politycznych ruchów.
Na tym bezrybiu wyróżnia się
Szczerski, szef gabinetu politycznego prezydenta. Po roku prezydentury miał z
Dudą męską rozmowę i zdecydował się grać bardziej na niego, a nie na Nowogrodzką.
Szczerski odbił gabinet polityczny z rąk Adama Kwiatkowskiego, który teraz
zajmuje się kontaktami z Polonią i organizacją krajowych wyjazdów Dudy.
- Dziś to Szczerski jest najsilniejszą figurą w otoczeniu
Dudy, ale i on nie przerobił tylu politycznych schematów, które miał opanowane
Łapiński, aby służyć prezydentowi dobrą radą i zadbać o polityczny przekaz - mówi polityk Zjednoczonej Prawicy.
To Szczerski zablokował Łapińskiemu możliwość towarzyszenia
prezydentowi w zagranicznych podróżach. Dlatego - mówi osoba z Pałacu - nawet
jak udało się coś prezydentowi przywieźć z zagranicy, to Łapiński tego nie
komunikował, a Szczerski nie bardzo umiał o to zadbać. Nasz rozmówca przypomina
w tym kontekście wizytę w Nowym Jorku. Prezydent w maju poleciał na sesję ONZ
z okazji objęcia przez Polskę przewodnictwa w Radzie Bezpieczeństwa. Dziś - już
po szkodzie - ludzie z Pałacu wiedzą, że prezydent powinien wygłosić
przemówienie i wracać do Polski z jasnym przekazem, że to było dla niego
najważniejsze. - A został na sześć dni bez sensownie zaplanowanego
kalendarza. Z całej tej wizyty opinii publicznej zapadło w pamięci spotkanie z
burmistrzem Jersey City pod pomnikiem katyńskim - denerwuje się
współpracownik Dudy.
Gdzieniegdzie można usłyszeć, że Szczerski reprezentuje krakowską
frakcję pałacową, do której należą Marcin Kędryna i Wojciech Kolarski. Jednak
ci dwaj są tu bardziej z przyjacielskiego niż politycznego - jak Szczerski -
klucza. Kędryna to przyjaciel prezydenta z podstawówki i harcerstwa oraz
pałacowa szara eminencja. Formalnie podpięty pod gabinet polityczny, nie jest
rozliczany z konkretnych zadań. Jeździ z Dudą po kraju, udziela się w mediach
społecznościowych. Duda wie, że może na nim polegać.
Podobnie jest z Kolarskim, który był kiedyś szefem
krakowskiego biura poselskiego Dudy. Prezydent ściągnął go do Pałacu, by odpowiadał
za politykę historyczną i pisał przemówienia. W dużej polityce nie zaistniał.
Szefowa Kancelarii Prezydenta to także postać z rubieży
dużej polityki. Halina Szymańska - nasz rozmówca z PiS nie mógł sobie
przypomnieć jej nazwiska - wciąż pozostaje radną zachodniopomorskiego sejmiku.
Jej zastępcą w Kancelarii jest Paweł Mucha, ale już w sejmiku to ona podlega
jemu. Mucha jest bowiem szefem klubu radnych w tym samym sejmiku.
Tak niecodziennego układu nie było wokół żadnego
prezydenta. Skądinąd nie jest tajemnicą, że Szymańska od kilku miesięcy szuka
innej pracy. Ostatnio miała nadzieję na posadę ministra rolnictwa po
Krzysztofie Jurgielu, ale wygrał z nią Jan Ardanowski. Szymańska i tak może
nie dotrwać do końca kadencji w Kancelarii, nasi rozmówcy twierdzą, że zastąpi
ją Mucha. Czy byłaby to zmiana na lepsze? To Mucha był twarzą kampanii
promującej referendum konstytucyjne. Prezydent ma do niego pretensję, że
zapewniał go, że na referendalne spotkania konsultacyjne przychodzą tłumy, a
tak naprawdę przychodziło w porywach 40 osób. Organizacja 36 konferencji regionalnych
w ramach kampanii „Wspólnie o konstytucji” kosztowała kancelarię 100 tys. zł,
a impreza podsumowująca na Stadionie Narodowym ponad 180 tys. zł.
Prezydenta nie wzmacnia też Narodowa Rada Rozwoju. Po odejściach
Ryszarda Bugaja i Adama Rotfelda, którzy zorientowali się, że Rada waży tyle,
ile sam prezydent, Rada stała się klubem dyskusyjnym, który nie bardzo
wiadomo, czym się zajmuje. Są też etatowi doradcy, ale medialnie istnieje tylko
Zofia Romaszewska, nie zawsze zresztą trzymająca linię Pałacu. W czerwcu w RMF
FM powiedziała, że „prezydent znacznie mniej łamie konstytucję, niż opozycja
łamała”, krytykowała też pomysł wpisania do konstytucji programu 500+. Po tym
występie Romaszewska została poproszona o ograniczenie aktywności medialnej.
Porażki polityczne, spadki w
sondażach
Nagła dymisja Łapińskiego wieńczy
- najdelikatniej mówiąc - niezbyt udany okres
dla prezydenta. Dla części wyborców jest od dawna skreślony jako notariusz czy
bardziej dosadnie długopis Jarosława Kaczyńskiego, odpowiedzialny za łamanie
konstytucji w czasie wojny PiS z Trybunałem Konstytucyjnym czy ostatnio w
czasie czystki w Sądzie Najwyższym. Prezydent pozostaje wciąż
najpopularniejszym polskim politykiem, ale bilans jego realnych dokonań wypada
marnie i w końcu może to być dostrzeżone także przez obecnych sympatyków głowy
państwa.
Duda nie zbudował silnego zaplecza w Pałacu, a wręcz
wygląda na to, że nie do końca panuje nad tym, co się tam dzieje. Rok zaczął
od biernego raczej uczestnictwa w katastrofie, jaką
była nowelizacja ustawy o IPN, która sprowadziła na Polskę gniew Izraela i
USA. Prezydent nie wykazał się wówczas żadną inicjatywą. Nie zawetował ustawy,
nie zablokował nawet jej wejścia w życie wnioskiem o kontrolę prewencyjną w Trybunale Konstytucyjnym. Późniejsze
negocjacje z Izraelem, które zażegnały kryzys dyplomatyczny, odbyły się bez
jego udziału.
Tragikomicznie potoczyły się losy najważniejszej inicjatywy
Pałacu w tej kadencji, czyli referendum konstytucyjnego. Duda zaczął mówić o
plebiscycie 3 maja 2017 r. Po roku podał datę głosowania - miało się odbyć 10-11 listopada 2018 r. Przed wakacjami
zdążył jeszcze pokazać 15 proponowanych pytań, wypracowanych podobno na
licznych spotkaniach konsultacyjnych z obywatelami, choć sprawiały wrażenie
napisanych na serwetce pięć minut przed konferencją. Kancelaria zarezerwowała
sobie nawet w budżecie pieniądze na kampanię przedreferendalną, prezydent miał
przez trzy miesiące jeździć po Polsce i namawiać do głosowania.
A potem wkroczył PiS i zabawa się skończyła. Senat bez większych
ceregieli odrzucił wniosek prezydenta, bo Kaczyński uznał, że referendum może
zaszkodzić PiS w kampanii samorządowej. Senator PiS znający kulisy głosowania:
- Tych dziewięciu senatorów PiS, którzy poparli wniosek Dudy, zostało wyznaczonych
odgórnie. Chcieliśmy stworzyć wrażenie braku dyscypliny, żeby prezydentowi nie
było zbyt przykro, ale musieliśmy pilnować wyniku.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski z kamienną miną mówił
po głosowaniu: „To na pewno nie jest porażka Andrzeja Dudy. To jest sukces
Andrzeja Dudy, rozpoczęcie samej debaty”. Prezydent został posłany na deski
przez własną partię. Można oczywiście tę sprawę relatywizować, argumentować,
że PiS uratował Dudę przed prawdopodobną słabą frekwencją w plebiscycie etc., ale
nic nie przysłoni faktu podstawowego: prezydent zainwestował kapitał polityczny
w ponadroczny projekt, który spełzł na niczym.
No, a potem były jeszcze nieszczęsne australijskie fregaty.
Duda pod koniec sierpnia poleciał z wizytą do Australii i Nowej Zelandii.
Zabrał ze sobą ministra obrony Mariusza Błaszczaka, bo głównym punktem programu
- uzasadniającym daleką podróż - miało być podpisanie listu intencyjnego w
sprawie zakupu dwóch fregat. Tuż przed wylotem prezydent został poinformowany,
że żadnej umowy nie będzie. Przeciw kupnie okrętów był lobbujący za polskimi
stoczniami minister gospodarki morskiej Marek Gróbarczyk, który - wszystko na to wskazuje - przekonał do swoich argumentów Jarosława
Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego. Ofiarą gier w PiS padł prezydent.
Zarówno na gruncie krajowym (bo wyszedł mało poważnie), jak i międzynarodowym
(Polska ponownie zdenerwowała swoich sojuszników, w tym Amerykanów,
zainteresowanych dozbrajaniem fregat). Z ważnej wizyty została droga wycieczka
na antypody oraz przejęzyczenie prezydenta, który w oficjalnym wystąpieniu
dwukrotnie pomylił Nową Zelandię z Irlandią.
Duże niepowodzenia i memogenne wpadki zaczynają się odbijać
na prezydenckich sondażach. Żadnego widowiskowego tąpnięcia dotąd nie było, więc niewiele się o tym mówi, ale
trend jest wyraźny.
Zajrzyjmy do rankingu zaufania do polityków CBOS. W
styczniu 2018 r. Dudzie ufało 74 proc. Polaków, nieufność deklarowało tylko 17
proc. W sierpniu było to odpowiednio 66 i 21 proc. Najsłabsze wyniki prezydent
odnotowuje wśród mieszkańców metropolii, osób z wyższym wykształceniem i
najlepiej zarabiających.
Podobnie jest w comiesięcznym badaniu ocen pracy prezydenta,
także w wykonaniu CBOS. Na początku roku działalność głowy państwa chwaliło
dwie trzecie Polaków, krytykowało 27 proc.
Po ośmiu miesiącach zwolenników
ubyło do 58 proc., przeciwników jest już 31 proc. W niektórych grupach krytycy
prezydentury przeważają już nad tymi, którym się podoba. Jest tak wśród osób z
wyższym wykształceniem, najlepiej zarabiających (dochód powyżej 2,5 tys. zł na
osobę), członków kadry zarządzającej i specjalistów.
Te niemal 10-punktowe straty w obu sondażach - tym dotyczącym
zaufania i tym z oceną pracy - nie wynikają z jednego konkretnego wydarzenia,
jakiegoś pojedynczego błędu, który można łatwo naprawić. Nie toczy się też
kampania prezydencka, Duda nie ma oczywistych rywali, którzy regularnie go
punktują. To raczej pierwsze objawy zmęczenia takim modelem prezydentury. Duda
przypomina postać z bajki, która niesie wór srebrnych monet, ale w worze są
dziury i skarbu ubywa.
Dokąd zmierza Duda, co z
urzędem prezydenta
Jakie pomysły na przezwyciężenie
kryzysu ma Pałac? Otoczenie Dudy liczy, że wzmocni go wizyta w Waszyngtonie i
spotkanie z Donaldem Trumpem 18 września. Sukcesem byłaby wspólna deklaracja
zapowiadająca stałą obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce.
Jesienią prezydencki wizerunek ma być podreperowany także
sprzeciwem wobec części nominacji do Sądu Najwyższego. Minister Andrzej Dera
zapowiedział już, że zarekomenduje prezydentowi niepodpisywanie kandydatury
radczyni prawnej z dyscyplinarką. Ostatecznie ona sama się wycofała, ale prezydent może przewlekać nominacje dla kilku innych
kandydatów rekomendowanych przez KRS.
Wątpliwe jednak, by te działania - nawet w połączeniu z
jakąś kampanią wizerunkową i objazdem kraju - zwiększyły znacząco, jak to
kiedyś ujął Marek Belka, gravitas prezydenta. Po trzech latach
prezydentury nie tylko przeciwnicy polityczni PiS widzą w Dudzie nie męża
stanu, którego udanie grał w kampanii wyborczej, lecz drugorzędnego polityka w
drugoplanowej roli. Skądinąd w tej sprawie jednomyślne są środowiska tak różne
jak „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska”.
Prezydent jest coraz bardziej osamotniony. Kaczyński go nie
ceni - doszło do tego, że musi publicznie
zapewniać, że Duda będzie kandydatem PiS w 2020 r., co przecież teoretycznie
powinno być oczywiste; pogorszyły się relacje z Morawieckim.
Nie bardzo wiadomo, jaki jest pomysł Dudy na prezydenturę.
Weto do ordynacji wyborczej do europarlamentu - zresztą słuszne, bo chroniące
proporcjonalność tych wyborów - w Zjednoczonej Prawicy bywa czytane jako chęć
osłabienia PiS i zmuszenia go do koalicji z Kukiz’15 po wyborach
parlamentarnych 2019 r. Prezydent mógłby wówczas odgrywać rolę arbitra w
koalicyjnych sporach i to on wskazałby premiera. Ale to perspektywa jeszcze
odległa. Na razie Duda konsekwentnie podmywa autorytet swojego urzędu i
przekonująco uzasadnia zmianę konstytucji w kierunku ograniczenia prerogatyw
głowy państwa i zmiany sposobu jej wyboru - z wyborów bezpośrednich na
głosowanie w parlamencie.
Anna Dąbrowska, Wojciech Szacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz