środa, 12 września 2018

Pusta prezydentura



Po swoich upadkach i wzlotach prezydent Duda wszedł w fazę stagnacji. Wydaje się, że pokazał już wszystko, na co go stać, i ta świadomość dociera także do jego otoczenia.

Odwiedziny Andrzeja Dudy w Zgorzelcu, 6 wrze­śnia. Jedna z wielu wizyt krajowych prezydenta, który w małych i średnich miastach ma zagwa­rantowane ciepłe przyjęcie, dzięki czemu ładuje akumulatory. Ale tym razem jest inaczej. Spo­tkanie z wyborcami zakłóca lokalny dziennikarz Janusz Pawul, który kilka razy woła do Dudy: „Panie prezydencie, zamykają zakład w Pieńsku, 230 osób straci pracę”. Duda nadal rozdaje uśmiechy i uściski ręki, by w końcu rzucić do Pawula: „Proszę się nie martwić, otworzą następny”. To była odzywka w stylu Bronisława Komorowskiego, który na finiszu kampanii 2015 r. na pytanie: „jak żyć?”, beztrosko doradził zmianę pracy i wzięcie kredytu.
   Scenka ze Zgorzelca niczego oczywiście nie przesądza. Nie będzie do bólu powtarzana w „Wiadomościach”, a ci, którzy się na brak empatii prezydenta oburzają, nie są w większości jego wy­borcami. To drobny wizerunkowy problem, a mimo to pokazuje coś istotnego: utratę refleksu i wyczucia. Duda w formie z kampa­nii podszedłby do takiej osoby, wysłuchał jej i obiecał, że poroz­mawia o Pieńsku z burmistrzem i wojewodą. Ale ta forma uleciała, a wynika to z dużo poważniejszych problemów politycznych, które od ładnych kilku miesięcy osłabiają prezydenta.

Odejście rzecznika, bałagan w Kancelarii
Na początku września z Pałacu odszedł rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński. Rozstanie było pokojowe, ale niespodziewane, także dla samego Dudy. Łapiński tłumaczy, że po 16 miesiącach pracy dla państwa chce się poświęcić karierze w branży PR. Mówi, że skończył 40 lat i to „dobry czas na odważne decyzje”.
   - Krzysztof dla prezydenta porzucił mandat poselski, o którym wiele lat marzył. To on razem z Marcinem Mastalerkiem wspierali Andrzeja Dudę, aby zawetował dwie ustawy sądowe PiS, miał po­czucie wpływu, ale to się skończyło. Gdyby prezydent regularnie się z nim spotykał i rozmawiał, to Krzysztof nie myślałby o skoku w bok - mówi polityk Zjednoczonej Prawicy. Łapiński wchodzi do bizne­su i - jak wieść niesie - razem z Mastalerkiem zakładają agencję PR. Mastalerek - były sztabowiec PiS, którego Kaczyński „za arogan­cję” wykreślił z list wyborczych, po wyborach dostał posadę w PKN Orlen. Ale rok temu, za - jak mówią w PiS - namawianie Dudy do weta sądowego, wyrzucili go też z paliwowej spółki. Starał się o miejsce w zarządzie Lotu, marzył o stanowisku w Ekstraklasie, ale w państwowych spółkach był na cenzurowanym.
   Otoczenie prezydenta ma żal do Łapińskiego, że o jego decyzji Duda dowiedział się kilka godzin przed publikacją w „Rzeczpo­spolitej”, która pierwsza podała tego newsa. To było tuż przed roz­poczęciem Forum Ekonomicznego w Krynicy. Łapiński zapewnia, że przyjechał do Krynicy na własny koszt, już nie jako rzecznik, ale chciał wziąć udział w panelu, by nie stawiać organizatorów w kłopotliwej sytuacji. - Piarowo wybrał idealny moment, poka­zał się przed biznesem, dla którego chce teraz pracować. Nigdy nie zrobił tak dobrej akcji promocyjnej dla prezydenta, jak zrobił dla siebie - ironizuje nasz rozmówca z otoczenia prezydenta. Dodaje, że Krzysztof odszedł z wizerunkiem wpływowego polityka, częste­go gościa mediów, który nieźle sobie radził w TVN. - Wybrał dla siebie dobry moment, bo sytuacja zaczęła układać się tak, że prezy­dent nie chce wojny z PiS, chce drugiej kadencji, i Krzysiek za kilka miesięcy już nie okazałby się tak wpływowy, jak głosi legenda - sły­szymy od osoby w Pałacu. Adam Bielan, wicemarszałek Senatu, tak komentował odejście rzecznika: „W Pałacu Prezydenckim są różne mapy sympatii, antypatii i relacje towarzyskie. O różnych sporach wewnątrz Pałacu też się słyszało na korytarzu”.
   Jak dowiadujemy się od osoby dobrze zorientowanej w pałaco­wych układach, Krzysztof Szczerski zabiegał o to, aby Łapińskiego zastąpił Andrzej Gajcy, dziennikarz i publicysta onet.pl, wcześniej związany z „Rzeczpospolitą”. Duda postawił jednak na utrzyma­nie dobrych relacji z Łapińskim i Mastalerkiem. Nowym rzeczni­kiem - czwartym już w tej kadencji, co też nie świadczy najlepiej o stosunkach w Pałacu - został Błażej Spychalski, polecony zresztą przez Mastalerka.
   Ta nominacja nie budzi w obozie władzy entuzjazmu, a można się było o tym przekonać już kilka godzin po jej wręczeniu. W „Wia­domościach” w 36-sekundowym materiale z paskiem „Kontro­wersyjny nowy rzecznik” większość czasu zajęła opowieść o tym, że łącząc funkcję radnego sejmiku łódzkiego z pracą w miejskich spółkach, „tylko w zeszłym roku zarobił ponad 300 tys. zł”. Spy­chalski nie budzi entuzjazmu, bo w partii dobrze wiedzą, że ten wybór oznacza tyle, iż Mastalerek i Łapiński wciąż będą doradzać Dudzie, tylko że nieformalnie. A obaj są w PiS, najłagodniej mó­wiąc, niespecjalnie lubiani.
   Spychalski (rocznik 1985) to prawnik z wykształcenia, wieloletni działacz PiS trzeciego planu. Zawsze blisko Mastalerka. Kiedy Ma­stalerek dowodził partyjną młodzieżówką, wybrał go na swojego następcę. Gdy został posłem i szefem okręgu partii w Łodzi, Spy­chalski zrezygnował z mandatu radnego sejmiku wielkopolskie­go i przeniósł się do łódzkiego. Kilka lat temu pracował w klubie parlamentarnym PiS i w biurze organizacyjnym partii przy Nowogrodzkiej. Nie ma samodzielnej pozycji - ani w świecie polityki, ani w mediach, co nie ułatwi mu pracy w pierwszych tygodniach. Na początku urzędowania internauci przypomnieli, jak kilka lat temu udostępnił listę czołowych dziennikarzy z adnotacjami: „córka kanalii z okresu stanu wojennego”, „konfident SB”, „wnuk jednego z największych stalinowskich zbrodniarzy” itp. Pytany o to, Spychalski powiedział, że „niczego nie żałuje”. Dopiero potem przyszła refleksja: „Dziś nie podałbym dalej tego wpisu. Szanu­ję wszystkich dziennikarzy, wiem, jak trudny i wymagający jest to zawód, i jestem otwarty na współpracę z każdym bez wyjątku”.
   W otoczeniu prezydenta można dziś usłyszeć, że to już ostatni dzwonek, aby zbudować prezydencką drużynę. Nawet na Nowo­grodzkiej słabość - jak mówi polityk PiS - intelektualna i polityczna prezydenckiego otoczenia jest dla obozu Zjednoczonej Prawicy sporym kłopotem. Łapiński miał największe doświadczenie po­lityczne, a po jego odejściu przy Krakowskim Przedmieściu zo­stali ludzie z ligi okręgowej. Ich spotkania to raczej organizacyjne i urzędowe rozmowy, a nie planowanie dalekosiężnych politycz­nych ruchów.
Na tym bezrybiu wyróżnia się Szczerski, szef gabinetu politycz­nego prezydenta. Po roku prezydentury miał z Dudą męską rozmowę i zdecydował się grać bardziej na niego, a nie na Nowogrodzką. Szczerski odbił gabinet polityczny z rąk Adama Kwiatkowskiego, który teraz zajmuje się kontaktami z Polonią i organizacją krajo­wych wyjazdów Dudy.
   - Dziś to Szczerski jest najsilniejszą figurą w otoczeniu Dudy, ale i on nie przerobił tylu politycznych schematów, które miał opa­nowane Łapiński, aby służyć prezydentowi dobrą radą i zadbać o polityczny przekaz - mówi polityk Zjednoczonej Prawicy.
   To Szczerski zablokował Łapińskiemu możliwość towarzyszenia prezydentowi w zagranicznych podróżach. Dlatego - mówi oso­ba z Pałacu - nawet jak udało się coś prezydentowi przywieźć z zagranicy, to Łapiński tego nie komunikował, a Szczerski nie bardzo umiał o to zadbać. Nasz rozmówca przypomina w tym kon­tekście wizytę w Nowym Jorku. Prezydent w maju poleciał na se­sję ONZ z okazji objęcia przez Polskę przewodnictwa w Radzie Bezpieczeństwa. Dziś - już po szkodzie - ludzie z Pałacu wiedzą, że prezydent powinien wygłosić przemówienie i wracać do Polski z jasnym przekazem, że to było dla niego najważniejsze. - A zo­stał na sześć dni bez sensownie zaplanowanego kalendarza. Z całej tej wizyty opinii publicznej zapadło w pamięci spotkanie z bur­mistrzem Jersey City pod pomnikiem katyńskim - denerwuje się współpracownik Dudy.
   Gdzieniegdzie można usłyszeć, że Szczerski reprezentuje kra­kowską frakcję pałacową, do której należą Marcin Kędryna i Woj­ciech Kolarski. Jednak ci dwaj są tu bardziej z przyjacielskiego niż politycznego - jak Szczerski - klucza. Kędryna to przyjaciel prezy­denta z podstawówki i harcerstwa oraz pałacowa szara eminen­cja. Formalnie podpięty pod gabinet polityczny, nie jest rozliczany z konkretnych zadań. Jeździ z Dudą po kraju, udziela się w me­diach społecznościowych. Duda wie, że może na nim polegać.
   Podobnie jest z Kolarskim, który był kiedyś szefem krakowskiego biura poselskiego Dudy. Prezydent ściągnął go do Pałacu, by od­powiadał za politykę historyczną i pisał przemówienia. W dużej polityce nie zaistniał.
   Szefowa Kancelarii Prezydenta to także postać z rubieży dużej polityki. Halina Szymańska - nasz rozmówca z PiS nie mógł sobie przypomnieć jej nazwiska - wciąż pozostaje radną zachodniopo­morskiego sejmiku. Jej zastępcą w Kancelarii jest Paweł Mucha, ale już w sejmiku to ona podlega jemu. Mucha jest bowiem szefem klubu radnych w tym samym sejmiku.
   Tak niecodziennego układu nie było wokół żadnego prezydenta. Skądinąd nie jest tajemnicą, że Szymańska od kilku miesięcy szuka innej pracy. Ostatnio miała nadzieję na posadę ministra rolnictwa po Krzysztofie Jurgielu, ale wygrał z nią Jan Ardanowski. Szymań­ska i tak może nie dotrwać do końca kadencji w Kancelarii, nasi rozmówcy twierdzą, że zastąpi ją Mucha. Czy byłaby to zmiana na lepsze? To Mucha był twarzą kampanii promującej referendum konstytucyjne. Prezydent ma do niego pretensję, że zapewniał go, że na referendalne spotkania konsultacyjne przychodzą tłumy, a tak naprawdę przychodziło w porywach 40 osób. Organizacja 36 konferencji regionalnych w ramach kampanii „Wspólnie o kon­stytucji” kosztowała kancelarię 100 tys. zł, a impreza podsumowu­jąca na Stadionie Narodowym ponad 180 tys. zł.
   Prezydenta nie wzmacnia też Narodowa Rada Rozwoju. Po odej­ściach Ryszarda Bugaja i Adama Rotfelda, którzy zorientowali się, że Rada waży tyle, ile sam prezydent, Rada stała się klubem dys­kusyjnym, który nie bardzo wiadomo, czym się zajmuje. Są też etatowi doradcy, ale medialnie istnieje tylko Zofia Romaszewska, nie zawsze zresztą trzymająca linię Pałacu. W czerwcu w RMF FM powiedziała, że „prezydent znacznie mniej łamie konstytucję, niż opozycja łamała”, krytykowała też pomysł wpisania do konstytucji programu 500+. Po tym występie Romaszewska została poproszo­na o ograniczenie aktywności medialnej.

Porażki polityczne, spadki w sondażach
Nagła dymisja Łapińskiego wieńczy - najdelikatniej mówiąc - niezbyt udany okres dla prezydenta. Dla części wyborców jest od dawna skreślony jako notariusz czy bardziej dosadnie długopis Jarosława Kaczyńskiego, odpowiedzialny za łamanie konstytucji w czasie wojny PiS z Trybunałem Konstytucyjnym czy ostatnio w czasie czystki w Sądzie Najwyższym. Prezydent pozostaje wciąż najpopularniejszym polskim politykiem, ale bilans jego realnych dokonań wypada marnie i w końcu może to być dostrzeżone także przez obecnych sympatyków głowy państwa.
   Duda nie zbudował silnego zaplecza w Pałacu, a wręcz wygląda na to, że nie do końca panuje nad tym, co się tam dzieje. Rok zaczął od biernego raczej uczestnictwa w katastrofie, jaką była noweliza­cja ustawy o IPN, która sprowadziła na Polskę gniew Izraela i USA. Prezydent nie wykazał się wówczas żadną inicjatywą. Nie zaweto­wał ustawy, nie zablokował nawet jej wejścia w życie wnioskiem o kontrolę prewencyjną w Trybunale Konstytucyjnym. Późniejsze negocjacje z Izraelem, które zażegnały kryzys dyplomatyczny, od­były się bez jego udziału.
   Tragikomicznie potoczyły się losy najważniejszej inicjatywy Pa­łacu w tej kadencji, czyli referendum konstytucyjnego. Duda zaczął mówić o plebiscycie 3 maja 2017 r. Po roku podał datę głosowania - miało się odbyć 10-11 listopada 2018 r. Przed wakacjami zdążył jeszcze pokazać 15 proponowanych pytań, wypracowanych po­dobno na licznych spotkaniach konsultacyjnych z obywatelami, choć sprawiały wrażenie napisanych na serwetce pięć minut przed konferencją. Kancelaria zarezerwowała sobie nawet w budżecie pieniądze na kampanię przedreferendalną, prezydent miał przez trzy miesiące jeździć po Polsce i namawiać do głosowania.
   A potem wkroczył PiS i zabawa się skończyła. Senat bez więk­szych ceregieli odrzucił wniosek prezydenta, bo Kaczyński uznał, że referendum może zaszkodzić PiS w kampanii samorządowej. Senator PiS znający kulisy głosowania: - Tych dziewięciu senatorów PiS, którzy poparli wniosek Dudy, zostało wyznaczonych odgórnie. Chcieliśmy stworzyć wrażenie braku dyscypliny, żeby prezydentowi nie było zbyt przykro, ale musieliśmy pilnować wyniku.
   Marszałek Senatu Stanisław Karczewski z kamienną miną mó­wił po głosowaniu: „To na pewno nie jest porażka Andrzeja Dudy. To jest sukces Andrzeja Dudy, rozpoczęcie samej debaty”. Prezy­dent został posłany na deski przez własną partię. Można oczy­wiście tę sprawę relatywizować, argumentować, że PiS uratował Dudę przed prawdopodobną słabą frekwencją w plebiscycie etc., ale nic nie przysłoni faktu podstawowego: prezydent zainwestował kapitał polityczny w ponadroczny projekt, który spełzł na niczym.
   No, a potem były jeszcze nieszczęsne australijskie fregaty. Duda pod koniec sierpnia poleciał z wizytą do Australii i Nowej Zelandii. Zabrał ze sobą ministra obrony Mariusza Błaszczaka, bo głównym punktem programu - uzasadniającym daleką podróż - miało być podpisanie listu intencyjnego w sprawie zakupu dwóch fregat. Tuż przed wylotem prezydent został poinformowany, że żadnej umo­wy nie będzie. Przeciw kupnie okrętów był lobbujący za polskimi stoczniami minister gospodarki morskiej Marek Gróbarczyk, który - wszystko na to wskazuje - przekonał do swoich argumentów Ja­rosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego. Ofiarą gier w PiS padł prezydent. Zarówno na gruncie krajowym (bo wyszedł mało poważnie), jak i międzynarodowym (Polska ponownie zdenerwowała swoich sojuszników, w tym Amerykanów, zainteresowanych dozbrajaniem fregat). Z ważnej wizyty została droga wycieczka na antypody oraz przejęzyczenie prezydenta, który w oficjalnym wystąpieniu dwukrotnie pomylił Nową Zelandię z Irlandią.
   Duże niepowodzenia i memogenne wpadki zaczynają się od­bijać na prezydenckich sondażach. Żadnego widowiskowego tąpnięcia dotąd nie było, więc niewiele się o tym mówi, ale trend jest wyraźny.
   Zajrzyjmy do rankingu zaufania do polityków CBOS. W styczniu 2018 r. Dudzie ufało 74 proc. Polaków, nieufność deklarowało tylko 17 proc. W sierpniu było to odpowiednio 66 i 21 proc. Najsłabsze wyniki prezydent odnotowuje wśród mieszkańców metropolii, osób z wyższym wykształceniem i najlepiej zarabiających.
   Podobnie jest w comiesięcznym badaniu ocen pracy prezyden­ta, także w wykonaniu CBOS. Na początku roku działalność gło­wy państwa chwaliło dwie trzecie Polaków, krytykowało 27 proc.
Po ośmiu miesiącach zwolenników ubyło do 58 proc., przeciw­ników jest już 31 proc. W niektórych grupach krytycy prezyden­tury przeważają już nad tymi, którym się podoba. Jest tak wśród osób z wyższym wykształceniem, najlepiej zarabiających (do­chód powyżej 2,5 tys. zł na osobę), członków kadry zarządzającej i specjalistów.
   Te niemal 10-punktowe straty w obu sondażach - tym dotyczą­cym zaufania i tym z oceną pracy - nie wynikają z jednego kon­kretnego wydarzenia, jakiegoś pojedynczego błędu, który można łatwo naprawić. Nie toczy się też kampania prezydencka, Duda nie ma oczywistych rywali, którzy regularnie go punktują. To raczej pierwsze objawy zmęczenia takim modelem prezydentury. Duda przypomina postać z bajki, która niesie wór srebrnych monet, ale w worze są dziury i skarbu ubywa.

Dokąd zmierza Duda, co z urzędem prezydenta
Jakie pomysły na przezwyciężenie kryzysu ma Pałac? Otocze­nie Dudy liczy, że wzmocni go wizyta w Waszyngtonie i spotkanie z Donaldem Trumpem 18 września. Sukcesem byłaby wspólna deklaracja zapowiadająca stałą obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce.
   Jesienią prezydencki wizerunek ma być podreperowany także sprzeciwem wobec części nominacji do Sądu Najwyższego. Mini­ster Andrzej Dera zapowiedział już, że zarekomenduje prezyden­towi niepodpisywanie kandydatury radczyni prawnej z dyscyplinarką. Ostatecznie ona sama się wycofała, ale prezydent może przewlekać nominacje dla kilku innych kandydatów rekomen­dowanych przez KRS.
   Wątpliwe jednak, by te działania - nawet w połączeniu z jakąś kampanią wizerunkową i objazdem kraju - zwiększyły znacząco, jak to kiedyś ujął Marek Belka, gravitas prezydenta. Po trzech latach prezydentury nie tylko przeciwnicy polityczni PiS widzą w Dudzie nie męża stanu, którego udanie grał w kampanii wyborczej, lecz drugorzędnego polityka w drugoplanowej roli. Skądinąd w tej spra­wie jednomyślne są środowiska tak różne jak „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska”.
   Prezydent jest coraz bardziej osamotniony. Kaczyński go nie ceni - doszło do tego, że musi publicznie zapewniać, że Duda będzie kandydatem PiS w 2020 r., co przecież teoretycznie powinno być oczywiste; pogorszyły się relacje z Morawieckim.
   Nie bardzo wiadomo, jaki jest pomysł Dudy na prezydenturę. Weto do ordynacji wyborczej do europarlamentu - zresztą słusz­ne, bo chroniące proporcjonalność tych wyborów - w Zjednoczo­nej Prawicy bywa czytane jako chęć osłabienia PiS i zmuszenia go do koalicji z Kukiz’15 po wyborach parlamentarnych 2019 r. Prezydent mógłby wówczas odgrywać rolę arbitra w koalicyjnych sporach i to on wskazałby premiera. Ale to perspektywa jesz­cze odległa. Na razie Duda konsekwentnie podmywa autorytet swojego urzędu i przekonująco uzasadnia zmianę konstytucji w kierunku ograniczenia prerogatyw głowy państwa i zmiany sposobu jej wyboru - z wyborów bezpośrednich na głosowanie w parlamencie.
Anna Dąbrowska, Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz