wtorek, 25 września 2018

Polityczny kameleon



Znajomi Morawieckiego z biznesu mówią, że kłamstwo jest dla niego poza sferą moralności. Jako prezes banku do perfekcji opanował sprzedawanie korporacyjnej ściemy i przeniósł te metody do polityki


Niedzielna konwencja PiS w Szczecinie. Na sali sły­chać gromki śmiech. To reakcja działaczy na dow­cip opowiedziany przez Mateusza Morawieckiego. - Znacie pew­nie tę anegdotę, jak do tego premiera, któ­ry rządził siedem lat chudych, niedawno dzwoni kuzyn i pyta: „Co robisz?”. „Nic. Jestem w pracy”. O, właśnie tak rządzi­li. To była ta gnuśność, ta pasywność, ta inercja, to nicnierobienie - mówi, zapew­niając, że rządy PiS są zupełnie inne niż rządy Donalda Tuska.
   Dzień wcześniej w Świebodzinie pre­mier zarzucił koalicji PO-PSL, że nie bu­dowała dróg. Lider Platformy Grzegorz Schetyna oskarżył go o kłamstwo i wy­liczył, że za czasów poprzedniego rządu sieć autostrad wydłużyła się o 800 km, a dróg ekspresowych o około 1,2 tys. km.

CUDOWNA ZDOLNOŚĆ USYNAWIANIA SIĘ
Gdy kilka tygodni temu Jarosław Kaczyński ogłosił, że to Morawiecki bę­dzie twarzą kampanii samorządowej PiS, w partii pojawiły się komentarze, że pre­zes rzuca go na głęboką wodę. Zwycięstwo w wyborach samorządowych będzie dla niego przepustką do sukcesji po Kaczyń­skim. Już dziś bierze udział w najważniej­szych naradach przy Nowogrodzkiej. Raz w tygodniu przy okrągłym stole w gabine­cie prezesa zbiera się prezydium komite­tu politycznego PiS. W jego skład – oprócz Kaczyńskiego - wchodzą marszałkowie Sejmu i Senatu, szefowie MON Mariusz Błaszczak i MSWiA Joachim Brudziński. Jest też szef klubu Ryszard Terlecki, wi­ceprezesi partii Adam Lipiński, Antoni Macierewicz i Beata Szydło, jedyna ko­bieta w tym gronie.
   Morawiecki zawsze siada blisko preze­sa i często zabiera głos. Ważny polityk PiS mówi, że Kaczyński liczy się z jego opinia­mi nie tylko w kwestiach gospodarczych. Oznacza to, że jego pozycja rośnie. W PiS uważa się, że zaczarował Kaczyńskiego.
   W banku BZ WBK (obecnie Santander), którego Morawiecki był prezesem aż do wejścia do rządu w 2015 r., mówią, że ma on cudowną zdolność usynawiania się.
   - Każdy decydent, od którego coś zale­ży, szybko orientuje się, że Mateusz stał się jego prawą ręką i jest niezastąpiony - mówi jeden z moich rozmówców. Wspo­mina, że na początku pracy Morawieckie­go w BZ WBK, jeszcze pod koniec XX w., jego mentorem był Liam Horgan, szara eminencja banku, przedstawiciel irlandz­kiego wówczas właściciela. Promował go i pomógł mu zostać prezesem. Morawie­cki zdobył jego zaufanie tym, że był na każde skinienie 24 godziny na dobę. Te­raz Kaczyński z zachwytem powtarza, że pracowitość Morawieckiego jest na gra­nicy pracoholizmu.
   Bliski współpracownik premiera przy­znaje, że bardzo mu zależy na wygranej w wyborach samorządowych, bo do PiS przyszedł dopiero po wyborach parla­mentarnych i ich sukcesu nie może sobie zaliczyć na konto. - Chce być premierem nie tylko do końca tej kadencji, ale także przez następne cztery lata. Jeśli wygra te wybory dla PiS, stanie się pełnokrwistym politykiem - ocenia.
   Na razie w otoczeniu Kaczyńskiego pa­nuje przekonanie, że Morawiecki radzi sobie nieźle, co pokazują rosnące noto­wania partii. Chociaż ważny polityk PiS przyznaje, że premier niepotrzebnie na­ciąga fakty (nie uważa, by można było mówić o kłamstwach), bo procesy w try­bie wyborczym mogą podważyć wiary­godność PiS.
   Rzeczniczka rządu przekonuje, że Morawieckiemu chodziło jedynie o dro­gi lokalne. Ale nawet gdyby przyjąć to tłumaczenie, to i tak nieprawda, bo za czasów PO zbudowano ich lub zmoderni­zowano ponad 10 tysięcy kilometrów.
   - To jest retoryka polityczna - wykłada racje Morawieckiego jeden z jego najbliż­szych współpracowników. - Nie jest in­tencją premiera, żeby wprowadzać ludzi w błąd. Można dyskutować, czy 600-700 milionów złotych, które średnio wydawa­ła na budowę dróg lokalnych Platforma, to jest nic. Ale premier mówi, że my zro­bimy trzy razy więcej i trzy razy szybciej.
   Przyznaje, że być może premier trochę popłynął, ale - przekonuje - to efekt zmę­czenia i niewyspania. - Odkąd zaczęła się kampania samorządowa, tempo pracy Morawieckiego jest przepotężne - mówi.
W tamtym tygodniu jednego dnia był na Śląsku, na nieformalnym szczycie UE w Salzburgu, a wieczorem znowu poje­chał w Polskę.

POPIERAŁ LIBERAŁÓW
Dzisiaj trudno wprost uwierzyć, że ten sam człowiek, który oskarża Donalda Tuska o nicnierobienie, był jednym z jego doradców i przez półtora roku zasiadał w jego Radzie Gospodarczej. Nie zrezyg­nował z niej nawet po katastrofie smo­leńskiej, kiedy to politycy PiS oskarżyli ówczesnego premiera o spisek z Putinem.
   Jeden z dawnych bankowych podwład­nych Morawieckiego wspomina, że ten nieraz chwalił Tuska, że załatwił w Bruk­seli potrzebne Polsce realne pieniądze.
Na posiedzeniach Rady dzisiejszy pre­mier prawie się nie odzywał. Inna spra­wa, że jako historyk po kursach MBA miał niewiele do powiedzenia na tle ekonomi­stów z naukowymi tytułami. - Na koniec obrad zawsze rzucał jakiś bon mot, z któ­rego wynikało, że jest gorliwie za tym, co myśmy ustalili, i się ze wszystkim zgadza - mówi ekonomista Bogusław Grabowski, też były członek Rady. Opowiada, że gdy jej członkowie zaproponowali, aby dla odpolitycznienia spółek skarbu państwa powołać złożony z niezależnych autory­tetów komitet, który będzie nominował ich zarządy, Morawiecki gorąco popierał ten pomysł. Dziś firmuje partyjny skok PiS na spółki.
   Inni członkowie Rady wspominają, że Morawiecki nigdy nie krytykował rzą­du PO-PSL. Prof. Witold Orłowski, eko­nomista, pamięta, że był bardzo lojalny wobec Tuska. - Nic nie wskazywało na to, żeby miał być kiedykolwiek skłócony z premierem - podkreśla. Jako prezes BZ WBK Morawiecki wydał nawet książkę z tekstami związanych z Tuskiem gdań­skich liberałów, opracowaną przez in­nego członka Rady, socjologa Ireneusza Krzemińskiego.
   W tamtych czasach nic nie wskazywa­ło na to, że Morawiecki może kiedyś zwią­zać się z PiS. W kuluarach zdarzało mu się powiedzieć, że kapitał ma narodowość, co jest zgodne z linią partii Kaczyńskie­go. Ale tak samo mówił Bielecki, co tłu­maczono tym, że obaj kierowali bankami z zachodnim kapitałem.
   Dla ówczesnych członków Rady me­tamorfoza Morawieckiego jest szokiem.
- Przecież on jest na tyle inteligentny, by wiedzieć, że to, co dzisiaj wygaduje, to są ordynarne kłamstwa. On po prostu przy­jął do wiadomości, że powtarzane kłam­stwo staje się prawdą. Jak mówi Jacek Kurski - „ciemny lud to kupi”. W życiu nie spotkałem takiego człowieka! - irytu­je się Grabowski.
   Do Rady Gospodarczej Tuska wpro­wadził Morawieckiego były premier Jan Krzysztof Bielecki. To dzięki niemu miał on w niej mocną pozycję. Tak mocną, że po posiedzeniach Rady Bielecki nieraz zabierał później Morawieckiego do pre­miera, żeby mu zreferować jej ustalenia. Irytowało to innych jej członków.
   Bielecki poznał Morawieckiego w la­tach 90. Na początku rządów AWS pra­cował on przez parę miesięcy w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Teraz, na niedawnym wiecu w Sandomierzu, premier stwierdził, że sam negocjował przystąpienie Polski do Unii Europejskiej 20 lat temu. Były premier Leszek Miller, który wprowadzał Polskę do Unii, odpo­wiedział mu na Twitterze, że nieprawda - niczego nie negocjował. „Proszę choć poczekać do czasu, kiedy umrę” - apelo­wał o zaniechanie tak jawnych kłamstw.
   Morawiecki tłumaczył później, że przy­gotowywał stanowiska negocjacyjne dla Jana Kułakowskiego, pełnomocnika rzą­du RP do spraw negocjacji Polski z UE.
Znajomi z dawnej Rady Gospodarczej lubią dokuczać Bieleckiemu, pytając, jak dziś ocenia swojego pupila. Były premier bardzo się wtedy denerwuje i prosi, żeby przestać się nad nim znęcać. - Bielecki wstydzi się tego, że go promował - uważa były członek Rady.
   Rzeczywiście, Bielecki o Morawieckim nie chce rozmawiać. - Powiem pani tyl­ko tyle, że był dobrym członkiem Rady i wnosił wartościową kontrybucję cho­ciażby do tematyki nadzoru właściciel­skiego - ucina rozmowę.
   Bielecki i Krzysztof Kilian, były prezes PGE i niegdyś bliski przyjaciel Tuska, for­sowali w 2013 roku kandydaturę Morawieckiego na ministra skarbu. Ale ten się nie zdecydował. W PO panuje przekona­nie, że już wtedy grał na dwa fronty i roz­mawiał także z PiS. Potwierdza to ważny polityk z władz partii rządzącej. Jego zda­niem Morawiecki doszedł do wniosku, że PO jest już słaba i nie wygra wyborów, po­stanowił więc postawić na innego konia. Adam Lipiński - z którym znał się jeszcze z czasów wrocławskiej opozycji demokra­tycznej - skontaktował go wówczas z Be­atą Szydło, która odpowiadała w partii za sprawy gospodarcze, ale nie było między nimi chemii. Za to w relacjach z Kaczyń­skim od razu zagrało. Morawiecki zacza­rował prezesa wizją wielkich narodowych czempionów, które mają pomóc Polsce dogonić Zachód.

KRĘGOSŁUP Z NITKI
Część moich rozmówców uważa, że Morawiecki jest po prostu karierowiczem.
- On ma kręgosłup moralny i etyczny z nitki. Brnie w coraz większe kłamstwa i jest zachwycony, jak ludzie biją mu bra­wo. Dla władzy zrobi wszystko - ocenia Bogusław Grabowski. Dodaje, że Kaczyń­ski ma niesamowity talent do wychwyty­wania takich osobowości.
   Gdy w BZ WBK usłyszeli opowieści Morawieckiego o tym, że za jego czasów bank nie udzielał kredytów we frankach, to reakcją był śmiech. Później w zarzą­dzie dyskutowano nawet, że może trzeba by wydać oświadczenie, że to niepraw­da. - Ale jak mieliśmy napisać? Że pre­mier polskiego rządu i nasz były prezes kłamie? To byłoby wypowiedzenie wojny rządowi - tłumaczy mój rozmówca.
   Gdy pytam rzeczniczkę rządu, dlacze­go Morawiecki nie mówił prawdy w spra­wie kredytów frankowych, odpowiada, że za czasów jego prezesury bank udzielił ich mało w porównaniu z innymi banka­mi. Jednak z raportów finansowych wyni­ka, że to właśnie pod jego rządami zaczęto ich dawać coraz więcej.
   Moi rozmówcy w banku uważają, że Morawiecki nie ma świadomości, że kła­mie: - Jako były prezes banku ma bogatą praktykę występowania na różnych ban­kowych imprezach, gdzie przedstawia się korporacyjną propagandę. Dla niego kłamstwo jest poza sferą moralności. Te­raz te rozwiązania przeniósł do polityki.
   W banku Morawiecki był nazywa­ny cyborgiem, bo zdaniem wielu współ­pracowników jest pozbawiony emocji. Potrafił rano publicznie pochwalić jakie­goś dyrektora, a w południe wyrzucić go z pracy, tłumacząc, że wymaga tego sytu­acja. W ostatnich latach pracy, gdy już wi­dać było jego polityczne ambicje, a bank finansował wiele prawicowych inicjatyw, przestał jeździć windą, chociaż miał biuro na piątym piętrze. Nie chciał, żeby współ­pracownicy wiedzieli, co akurat robi i ile czasu spędza na zewnątrz.
   Psycholog biznesu Jacek Santorski (do Rady Gospodarczej przy Tusku wszedł na miejsce Morawieckiego) wspomina, że poznał Morawieckiego, prowadząc war­sztaty w jego banku.
- Dziewięć do jed­nego, że Morawiecki wierzy w to, co mówi - obstawia Santorski. Tłumaczy, że we­dług noblisty Daniela Kahnemana, jeżeli człowiek nabiera jakiegoś mocnego prze­świadczenia, to potem używa całej swo­jej inteligencji, by je potwierdzać. Jeśli fakty, dane czy opinie przeczą temu, w co wierzy, to w jego psychice uruchamia­ją się mechanizmy redukcji dysonansu poznawczego.
   - Premier wypiera niewygodne fakty? - dopytuję.
   - Racjonalizuje. On tak myśli. Może sobie tak definiować, na czym polega po­stęp w inwestycjach drogowych, że ma poczucie, iż mówi prawdę - odpowiada Santorski. Dodaje, że Kaczyński snuje narrację „dlaczego”, czyli ideologiczną, a Morawiecki narrację „jak to zrobimy”.
- Gdybyśmy podłączyli detektory kłam­stwa do ich mózgów, to okazałoby się, że nie drgną, bo jeśli człowiek się z czymś mocno identyfikuje, a potem działa na rzecz tej idei, to nabiera poczucia praw­dziwości, a nawet bierze to za fakty - mówi Santorski.
   I pewnie tak jest, co nie zmienia fak­tu, że Morawiecki serwuje kłamstwa na skalę w polskiej polityce wcześniej niewyobrażalną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz