piątek, 21 września 2018

Twarde lądowanie



Ekstradycja Dariusza Przywieczerskiego odgrzała zainteresowanie aferą FOZZ. Był jej mózgiem i ma do odsiedzenia zaległy wyrok 2,5 roku więzienia. Ale raczej nie powie nic, co mogłoby skompromitować obecną władzę i pogorszyłoby jego sytuację.

Joanna Solska

Uciekł z Polski 13 lat temu, jesz­cze przed ogłoszeniem wy­roku. Najpierw na Białoruś, potem do Stanów Zjednoczo­nych. Czuł, że zostanie skaza­ny. Sąd uznał go za winnego zagarnięcia 1,5 mln dol. z Funduszu Obsługi Zadłuże­nia Zagranicznego (FOZZ). Pierwszy raz o ekstradycji Przywieczerskiego usłysze­liśmy w 2007 r., kiedy odkryto, że mieszka w stanie New Jersey, 20 km od Nowego Jorku. Trudno uznać, że się ukrywał - jego firma zajmowała się hurtowym handlem gwoździami i drewnianymi paletami, a wśród jego klientów większość stanowi­ Polacy. W New Jersey mieszka ich wielu. Był też właścicielem okazałej willi na Flo­rydzie, której wartość szacowano na mi­lion dolarów. Wtedy jednak do ekstradycji nie doszło. Najpierw dlatego, że wniosek o nią Amerykanie uznali za niekomplet­ny, potem z przecieków od służb wnio­skowano, że Przywieczerski zdecydował się na współpracę z CIA. Od minionej so­boty Przywieczerski jest jednak w Polsce. Do kraju przywieziono go wprost z aresztu ekstradycyjnego w Chicago.

Aferę FOZZ próbuje się dzisiaj na­zywać największą aferą III RP, ale to nieprawda. Była raczej ostatnią aferą PRL. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego najzupełniej legalnie po­wołał Sejm w lutym 1989 r., cztery miesią­ce przed czerwcowymi wyborami. Zgodę z pewnością musiały wcześniej wydać osoby ze szczytu partyjnej władzy. Fun­dusz miał zostać wyposażony w sumę 1,7 mld dol., za którą - już nielegalnie, ła­miąc prawo międzynarodowe - miał sku­pować zagraniczne długi Polski.
   Pomysł był na swój sposób niezły. PRL dogorywała, ale próbowała się rato­wać. Gierkowi chętnie pożyczano pienią­dze, Jaruzelski już nie mógł na to liczyć, polska gospodarka bez „wsadu” dewizo­wego wegetowała. Kraj w oczach świata był już bankrutem, więc długi polskie­go rządu można było wykupić nawet za 10-30 proc. wartości. Po to powołano FOZZ. Władze PRL liczyły, że dzięki nie­mu zagraniczne zadłużenie Polski stop­nieje o 7 mld dol. I może uda się stare długi rolować, żeby pożyczać dalej.
   Do tajnych operacji na zagranicznych rynkach zostali wydelegowani ludzie, do których władza musiała mieć za­ufanie bezgraniczne. Szefem funduszu został Grzegorz Żemek, który w trakcie procesu ujawnił swoje związki z Woj­skowymi Służbami Informacyjnymi. Przyznając też, że wojskowy wywiad patronował przedsięwzięciu. Oficjalnie Żemek był szefem centrali handlu za­granicznego Metronex. Studia na SGPiS oraz pracę w handlu zagranicznym mia­ła za sobą też Janina Chim, zastępczyni dyrektora funduszu, prywatnie przyja­ciółka Przywieczerskiego. On sam, jako przewodniczący rady nadzorczej fundu­szu, także był dobrze osadzony w struk­turach władzy PRL. O takich jak on mó­wiono wtedy nomenklatura.
   Miał za sobą epizod pracy w KC PZPR w okresie, gdy trzeba było gasić strajki w Radomiu. Jako radca handlowy Amba­sady PRL w Nairobi zarobił swój pierwszy milion dolarów na nielegalnym handlu kawą z Ugandą, czym chwalił się już jako czołowy biznesmen polskiego ka­pitalizmu. W oczach ówczesnej władzy prezentował się jako właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie tylko za­ufany, ale także fachowiec. Z doświad­czeniem w handlu międzynarodowym, które zdobywał w centralach handlu za­granicznego, najpierw w Pagedzie, han­dlującym meblami i drewnem, potem już jako dyrektor generalny Universalu, eksportującego sprzęt gospodarstwa do­mowego, garnki, odkurzacze i rowery.
   W centralnie sterowanej gospodarce PRL pracownicy central handlu zagranicznego uchodzili za fachowców od gospodarki ryn­kowej, jako jedyni mieli z nią kontakt. Kiedy powoływano FOZZ, szefom PZPR Przywie­czerski mógł się więc wydawać bezcenny.
   Dla Przywieczerskiego, Żemka i Chim, oskarżonych w aferze FOZZ, bezcenne były już tylko dewizy, w które państwo wypo­sażyło FOZZ. W ratowanie PRL raczej nie uwierzyli, uznając, że już nie mają wobec kogo być lojalni. Szansą na wyrobienie sobie w rodzącej się gospodarce rynkowej dobrej biznesowej pozycji było też założe­nie banku. W myśl nowego prawa bankie­rem mógł być niemal każdy, kto dostanie licencję. Żeby z tych szans skorzystać, trzeba jednak było mieć dojście do wła­dzy. I pieniądze. Pieniądze były w FOZZ. Szefowie funduszu potraktowali je jako posag na nową drogę życia. Wehikułem do zarabiania dzięki nim jeszcze większych pieniędzy miał być Universal. To dlatego Dariusz Przywieczerski, na początku jesz­cze jako państwowy dyrektor, a już wkrótce jako prezes, błyskawicznie uwłaszczający się na jego majątku, mógł zostać mózgiem afery, która jeszcze nie zdążyła wybuchnąć.
   Rodziła się w siedzibie Universalu w 13-piętrowym wieżowcu w samym ser­cu stolicy, tuż przy Rotundzie przy ul. Mar­szałkowskiej. Przywieczerski szybko wszedł w rolę pioniera powstającego kapitalizmu. Już w 1990 r., kiedy jeszcze nie powstała Giełda Papierów Wartościowych, posta­nowił upublicznić jego akcje. Cieszyły się ogromnym wzięciem. Choć cena emisyjna wynosiła 10 tys. (starych) zł, to sprzedawa­no je dwa razy drożej. Do zainwestowania w akcje Universalu zachęcał w telewizji publicznej jego szef, ucharakteryzowany na Napoleona. Pewności siebie nigdy mu nie brakowało. Potem spółka jako jedna z pierwszych debiutuje na GPW, a jej szef szybko zyskuje miano „cesarza spekula­cji”. Cena papierów skacze raz w górę, raz w dół, kusząc amatorów łatwego zarobku.
   Kariery w polityce nie udaje się Przywieczerskiemu zrobić, choć w 1989 r. startuje w pierwszych wolnych wyborach do Sena­tu. Z Włocławka, gdzie się urodził w 1946 r., agituje do głosowania na siebie hasłem „Życie pójdzie lepszym torem, Przywie­czerski - senatorem”. Przegrywa, nie ma zdjęcia z Wałęsą. Koncentruje się na biz­nesie. Universal wydaje się świetną firmą, w którą warto inwestować.

Nabywcy udziałów Universalu myśle­li, że szybko się wzbogacą i nikt nie przejmował się faktem, że państwo straciło nad nim kontrolę. Dotąd pa­kiet 51 proc. miał w firmie Skarb Państwa, resztę zaś fabryki, których towary sprze­dawano za granicę. Teraz (1990 r.) udziały państwa stopniały do 18 proc., a w Uni­versalu pojawili się nowi akcjonariusze
zagraniczni, m.in. tajemnicze spółki bry­tyjskie Servepart i Ullman Shore. Szefem tej ostatniej był Richard Rowe. Potem do­wiemy się, że to on zajmował się skupo­waniem polskich długów. Takich inwesto­rów było więcej. Rowe w radzie nadzorczej Universalu zasiada aż do 1998 r. Pieniądze FOZZ, w sposób mało przejrzysty, oliwią interesy nie tylko Universalu i Przywie­czerskiego, ale także wielu spółek powiąza­nych z bohaterami późniejszej afery. Uni­versal, ale także Przywieczerski prywatnie kupują od Sasa do Lasa - zarówno akcje Polsatu, Farm Food (to spółka Dominika Jastrzębskiego), jak i fabryki prezerwatyw. O skupowaniu polskich długów nie myślą.
   W wieżowcu Universalu przy Rotundzie dwa skromne pokoje wynajmuje pierwszy prywatny Bank Inicjatyw Gospodarczych (obecnie Millennium). Jego prezesem jest Bogusław Kott, były pracownik Minister­stwa Finansów i działacz partyjny, który zdobywa licencję w trzy dni potem, kiedy staje się to możliwe. Kott ma bank, ale nie ma pieniędzy. Udziałowcami BIG stają się firmy państwowe, wtedy jeszcze należy do nich Universal. Przy prywatyzacji Uni­versalu (cały czas jesteśmy w 1990 r.) pakiet 11 proc. kupuje... BIG. Bank Kotta obraca pieniędzmi FOZZ. Później takie zjawisko nazywać będziemy uwłaszczeniem no­menklatury. Więzy biznesowe zacieśniają się, bo kredyty w banku zaciągają i inne spółki należące do Przywieczerskiego. Np. spółka Dukat, która potrzebowała pie­niędzy na zakup akcji Universalu. Jeśli jej właściciel liczył, że - po starej znajomości z Kottem - nie będzie musiał ich zwracać, to się pomylił. O prezesie mówią, że bar­dziej kocha swój bank niż kolegów. Dopie­ro w późniejszym procesie wyjdzie na jaw, że z kłopotów wyciąga Przywieczerskiego czek na ponad milion dolarów od firmy Berowne, której szefuje. Rowe. Czek wy­stawia Royal Bank of Scotland. Najprawdo­podobniej są to pieniądze FOZZ.
   Podobnie jak pożyczki Royal Bank of Scotland dla Przywieczerskiego, Żemka i Chim, za które - zdaniem prokuratury - cała trójka w sierpniu tego samego roku zakłada spółkę Trast. Tych pożyczek nigdy nie spłacili. Jak wielu innych. Wkrótce biz­nesowe talenty pioniera polskiego kapita­lizmu okazują się coraz bardziej wątpliwe, w gospodarce rynkowej radzi sobie coraz gorzej. W 1993 r. musi sprzedać słynny wieżowiec przy Rotundzie, żeby ratować bilans Universalu, któremu grozi deficyt. Nabywcą jest. BIG Bank, do niedawna wynajmujący tu skromne dwa pokoje. Biz­nesowy talent Kotta okazuje się większy, ale po starej przyjaźni pozwala Przywieczerskiemu rok później biurowiec odkupić.
   Na trop afery NIK wpada już w 1991 r., m.in. na skutek sygnałów z zagranicy
od osób, które miały polskie długi skupo­wać. Donoszą, że pieniądze przeznaczane są na zupełnie inne, także prywatne, cele osób, które później zostaną oskarżone. Rozpoczyna się śledztwo. Przywieczerski rezygnuje ze stanowiska prezesa Universalu i wyjeżdża za granicę. Wkrótce jednak wraca na stanowisko. Wtedy jeszcze wyda­je się, że Universal kwitnie. W 1993 r. akt oskarżenia trafia do sądu, ale zostaje zwró­cony prokuraturze w celu uzupełnienia.
   W 1998 r. sprawa nareszcie trafia do sądu. Proces prowadzony przez sędzię Barbarę Piwnik zostaje przerwany na sku­tek jej awansu na wiceministra sprawie­dliwości. Pojawiają się spekulacje, że rząd SLD zrobił to celowo, żeby zarzuty mogły się przedawnić. Nie dopuszcza do tego sędzia Andrzej Kryże. W 2005 r. zapadają wyroki. Żemek i Chim trafiają do więzie­nia, Przywieczerski już jest poza Polską.

Kolejne ekipy rządzące nie tyle pró­bują aferę rozwikłać, ile uczynić z niej broń przeciwko politycznym konku­rentom. Prawica podkreśla rolę służb specjalnych, a odpowiedzialnością obarcza m.in. Leszka Balcerowicza, jako ministra finansów pierwszego niekomunistycznego rządu. Uważa, że czołówka polskiego biz­nesu odegrała dużą rolę w budowaniu go­spodarki rynkowej dzięki pieniądzom fun­duszu, który wywianował nomenklaturę.
Bez FOZZ polska gospodarka wyglądałaby inaczej, szansę na zrobienie fortun mieliby ludzie o czystych rękach i życiorysach. Dla­tego III RP trzeba unieważnić.
   Druga strona próbuje dowodzić, że pie­niędzmi FOZZ pożywili się nie tylko ludzie związani z władzą komunistyczną, ale i Porozumienie Centrum, ówczesna par­tia Jarosława Kaczyńskiego. To sugerowa­no np. w filmie wyemitowanym przez TVP w 2001 r. „Dramat w trzech aktach”, za któ­ry TVP przeprosiła braci Kaczyńskich, więc do procesu nie doszło. Sędzia Kryże, póź­niej wiceminister sprawiedliwości w I rzą­dzie PiS, prowadząc proces, wypreparował z niego wątki prowadzące do PC. Sąd ape­lacyjny nie utrzymał wyroku, m.in. zarzu­cając Kryżemu, że był stronniczy.
   Nie ma wątpliwości, że ekstradycja Da­riusza Przywieczerskiego także zostanie politycznie wykorzystana w nadchodzą­cym maratonie wyborczym. Raczej jed­nak eksploatowane będą wątki, które już znamy, niż te, które ciągle owiane są ta­jemnicą. On sam, mimo zasilania swoich interesów pieniędzmi FOZZ, okazał się marnym biznesmenem. Najpierw Uni­versal wyleciał z giełdy za nierzetelną ko­munikację z rynkiem, a w 2003 r. została ogłoszona jego upadłość. Biurowiec przy Rotundzie, w którym wypączkowała afe­ra FOZZ, rozebrano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz