piątek, 14 września 2018

Gospodyni dobrej zmiany



Iwona Mularczyk, kandydatka na prezydenta Nowego Sącza, czuje się kompetentna. Także dlatego, że jest żoną posła.

Na pierwszym briefingu przed­stawiona omyłkowo przez To­masza Porębę, szefa sztabu, jako Iwona Wieczorek. Europoseł zapewne przejęzyczył się, gdyż - w przeciwieństwie do zaginio­nej nad morzem kobiety, o której słysza­ła cała Polska - kandydatka pozostawała dotychczas anonimowa. Poprawiwszy się, nie mógł się nachwalić zalet.

O zaskoczeniu totalnym
Zdeterminowana, dynamiczna, odda­na, uczciwa, doświadczona, nadzwyczaj dojrzała w procesach podejmowania de­cyzji. Ponadto, jako nauczycielka historii w szkole, jest nastawiona patriotycznie, w tym duchu wychowuje młodzież ponad dekadę. A wzbudzając sympatię centra­li - w przeciwieństwie do kandydatów opozycji, będących w ciągłym zwarciu z władzą - gwarantuje skuteczność. Europoseł nie nazwałby tego szantażem. Sam reprezentuje Podkarpacie i musi powiedzieć, że przyspieszenie, jakiego region doświadczył ostatnimi laty, nawet mu się nie śniło. O wiele łatwiej realizuje się bowiem programy spójne z aktualny­mi planami rządu. Należy mieć ten fakt na względzie podczas dokonywania aktu wyborczego względem Iwony Mularczyk, jak to ujął.
   Sztab tłumaczył się przed niedowierza­jącymi wyborcami, że decyzję o nomina­cji pani Mularczyk na prezydenta dogłęb­nie przemyślano. Kandydatura została wyłoniona po długotrwałych dyskusjach oraz zleconych w firmie Realizacja son­dażach badawczych, weryfikujących jej polityczny potencjał.
   Odbierający od ankieterów telefony z zapytaniem: „Na kogo oddałby pan/ pani głos w nadchodzących wyborach” (padało m.in. nazwisko Mularczyk Iwo­na), myśleli, że to pomyłka. - Chyba Ar­kadiusz? - poprawiali sondujących nie­dowierzający sondowani, w tym lokalni działacze samego PiS. Niektórzy rozłącza­li się, odbierając ankietę jako jakieś jaja przedwyborcze. Zbici z tropu badacze, jako że dzwonili z Warszawy, spoglądali w notatki. Mieli jednak jasno zapisane imię żeńskie: Iwona.
   Mimo tych badawczych nieporozu­mień przy prognozowaniu szans oraz świadomości, że decyzja jest niestandar­dowa, sztab w tajnym głosowaniu osta­tecznie wyłonił kandydatkę. Kluczowym argumentem była przychylność samego prezesa Kaczyńskiego, który miał osta­tecznie zdecydować się na panią Mular­czyk. Kto mu ten pomysł podsunął, nie wiadomo.
   Choć zaskoczona, podobnie jak lokalne struktury, pani Iwona podjęła rękawicę,
czując się - z racji obecności w samym centrum wydarzeń, małżeństwa z bar­dzo aktywnym politykiem oraz sympa­tii centrali dla jej osoby - przygotowana psychicznie. Zaręczała podczas briefingu, że nie jest tylko żoną posła, lecz odrębną jednostką twardo stąpającą po ziemi. (Na­wiasem mówiąc, jest dumna z tego, co mąż robi dla kraju).
   Posłowi, uchodzącemu za pryncypial­nego w oczach samego Ziobry, musiało być niezręcznie, zważywszy na fakt, w ja­kiej pogardzie ma nepotyzm. W 2012 r. ubolewał publicznie, że jego skala jest niewyobrażalna, a liczba zatrudnianych działaczy, ich rodzin, żon, synów i córek niemalże prowadzi do uwłaszczenia się klasy politycznej PO i PSL. Zdawkowo po­gratulował żonie na Twitterze, wrzucając swoje zdjęcie z kandydatką i obiecaw­szy wsparcie.
   Musiała przeczuwać ów awans, sko­ro przed czterema miesiącami ponow­nie zapisała się do PiS (tak się złożyło, że na jakiś czas oddalili się od partii). Jak zapewniała podczas briefingu, jest przy­sposobiona psychicznie do brutalnej walki. Na dowód wrzuciła na swój świe­żo otwarty profil na Facebooku artykuł z „Gazety Krakowskiej” pt. „Sądecka Mar­garet Thatcher”.

O doświadczeniu życiowym
Pani Iwona zwołała w trybie przyspie­szonym spotkanie członków i sympa­tyków PiS, by zaprezentować lokalnym strukturom swą, dotychczas anonimo­wą, osobę. Na wstępie uspokajała poróż­nione ze sobą prawicowe koterie, iż nie będzie się odgrywać. Ujęła zebranych totalną szczerością, mówiąc, że konkret­nego programu jeszcze nie ma. Dyspo­nuje za to mandatem zaufania od same­go prezesa.
   Podczas spotkania sympatycy i dzia­łacze doradzali pani Mularczyk, jak się profesjonalnie prezentować przed wybor­cami. Otóż, wzorem Stanów Zjednoczo­nych, jako ubiegająca się o tak znamienity urząd, musi przedstawić swoje CV, zawie­rające konkretne dokonania. I to na pi­śmie. Należy rozdawać je przy każdej oka­zji, bo - jak mówią Indianie - by uczciwie ocenić człowieka, musisz przez 15 dni pochodzić w jego butach.
   Jeden z sympatyków zapewniał, że podziwia kandydatkę, lecz - niestety - na kredyt. Zna ją bowiem tylko z tego, że jest jedyną, wspaniałą żoną słynnego na całą Polskę posła. Lecz czy bez spisa­nego CV może oddać głos tak w ciemno? Kolejne pytanie sympatyka jest następu­jące: czy kandydatka się nie boi, że narobi sobie kłopotów w rodzinie? Po ewentual­nym zwycięstwie nie będzie wiadomo, kto jest ważniejszy w domu, prezydent miasta czy poseł na Sejm. (Wśród struktur prze­szedł śmiech).
   Uspokajała sympatyka. Poseł zaręczył, że na czas kampanii będzie mężem swo­jej żony. Zaś co do CV, zapewniała znają­cych ją dotąd z widzenia, że uczestniczyła w niezliczonej ilości spotkań oraz inicja­tyw, nigdy nie wychylając się na plan pierwszy. Doświadczona politycznie. W 2005 r. po zwycięskich wyborach była na balu w Warszawie, a w 2009 r. uczest­niczyła w panelu z posłankami, dotyczą­cym udziału kobiet w życiu publicznym. Mając całościową wizję co do miasta, nie musi się na wszystkim znać. Bo jeśli się całościowo widzi, są ludzie dedykowani konkretom. To tak jak z PIT. Po co wy­pełniać go samemu, skoro są księgowi? Najważniejsze, że tu jest. Mimo że ma męża w polityce, nigdy nie pragnęła uciec do stolicy.
   Obecny na spotkaniu Klub Gazety Polskiej prosił o współpracę po ewen­tualnej wygranej. Bo, mimo nalegań, obecny prezydent ignoruje klub. Pod­czas akademii ku czci żołnierzy wy­klętych uniemożliwiono wygłoszenie wiersza własnego autorstwa jego człon­kowi klubu. Zadeklarowała daleko idą­cą współpracę.

O znajomościach w rządzie
Zaraz po nominacji Iwona Mularczyk otworzyła Facebook, by - jeszcze nieofi­cjalnie - relacjonować wyborcom o nie­zwłocznym reagowaniu na odkrywane przez siebie palące problemy typu: ko­munikacja, smog, niemające co ze sobą zrobić matki z dziećmi pozbawionymi żłobków, głodowo opłacana służba zdro­wia. Na kilka tygodni przed kampanią bul­wersowała ją sytuacja na mieście, o czym donosiła na bieżąco rządowi RP.
   26 lipca spędziła dzień w Warszawie, rozmawiając z ministrem Adamczykiem o komunikacji, a on obiecał rewizytę. Potem, ledwo odpoczęła w ogrodzie, zry­wając renklody, 1 sierpnia znów udała się do stolicy na spotkanie z ministrem ochro­ny środowiska Henrykiem Kowalczykiem, zdążyła też oddać hołd powstańcom war­szawskim oraz żołnierzom niezłomnym.
   Powróciwszy, złożyła na ręce sądeckie­go komendanta policji prośbę o identy­fikację miejsc szczególnie niebezpiecz­nych, Brygadierom Związku Strzeleckiego obiecała dofinansowanie, służbie zdrowia podwyżki, kolejarzom rozwój transportu, grupom rekonstrukcyjnym patriotyczną współpracę. Będąc na miejscu, złożyła wiązankę ku czci cudownego zwycięstwa nad Wisłą, ubolewając, że pod pretek­stem obawy o deszcz, który faktycznie nie spadł, nie odbył się żaden oficjalny przemarsz. Obserwując naszych lekko­atletów na mistrzostwach Europy, nabra­ła przekonania, by wybudować nowocze­sny stadion, dostępny przez cały tydzień. Zauważyła bowiem także wałęsającą się młodzież. Nie tak miało być (Minister Ja­rosław Gowin wie już o sprawie).
   W dniu, gdy drogą facebookową obieca­ła pilną interwencję mieszkańcom osiedla niemającym dostępu do sieci wodno-ka­nalizacyjnej, w godzinach nocnych zaata­kował kandydatkę obrażającym wpisem niejaki Sławomir Rajski, dyrektor do spraw rozwoju wodociągów, zarzucając jej roz­powszechnianie „demagogicznych haseł pod publikę, bez elementarnej wiedzy dotyczącej tej kwestii”. Tu wtrącił się mąż.
   Hydro-zadyma zaczęła się od telefonu posła do prezesa Sądeckich Wodociągów wieczorową porą. Poseł rzekomo chciał zaznajomić się z sytuacją. Choć prezes zapewniał, że nic nowego nie dzieje się w temacie, ponaglany umówił spotkanie na poranek dnia następnego. Wszedł po­seł z żoną oraz mieszkańcami mającymi hydrauliczne kłopoty i zapytał prezesa, kto konkretnie stoi za niewybrednym ko­mentarzem wodociągowym, wrzuconym w godzinach nocnych, wymierzonym w jego małżonkę? I czy prezes o tym wie? Ten przepraszał, ale nie inwigiluje inter­netowego życia swoich podwładnych po opuszczeniu biura. Choć prezes sobie nie życzył, spotkanie obfotografowała asystentka posła. Kandydatka wrzuciła fotki na swój świeżo otwarty profil, infor­mując wyborców, że - pomimo szykan w godzinach nocnych - podjęła wodo­ciągową interwencję.
   Pozostali prezesi, z którymi robi sobie zdjęcia interweniująca wspólnie z mężem kandydatka, są nierozmowni. Nie wiedzą bowiem, pod kim przyjdzie im bronić stoł­ków po wyborach. A ponieważ znają się z Arkiem od lat, wiedzą, że jest pamiętliwy jak słoń. - Jeszcze pożałujesz - miała od­burknąć żona posła jednej z osiedlowych pań, z którą popadła w konflikt. - Ostat­nim obrazem, jaki zobaczysz przed śmier­cią, będę ja. Są gotowi ręczyć przed wyso­kim sądem świadkowie tego zajścia.
   Tymczasem małżonka donosi na pro­filu, że właśnie powróciła z Jasnej Góry. Po modlitwie przed cudownym obrazem i rozmowie z infułatem o zagrożeniach dla chrześcijaństwa miała przyjemność odbyć sesję zdjęciową w obiektywie Cze­sława Czaplińskiego, światowej sławy artysty zamieszkałego w Nowego Jorku. Przed Iwoną Mularczyk fotografował ta­kie postaci, jak Donald Trump, Jane Fonda i Cindy Crawford. Z kolei ów artysta miał zaszczyt uwiecznić kandydatkę, jak prze­chadza się po Sączu z Beatą Szydło, która przybyła reklamować ją jako dobrą gospodynię dobrej zmiany.

O rodzinie na swoim
Na lokalnych forach wyborcy, nieznający kandydatki z widzenia, podważają jej uczestnictwo w licznych inicjatywach chuligańskim stylem totalnej opozycji. Też mogliby startować. Otóż niemal każ­dy z 66 tys. uprawnionych do głosowania ma podobne doświadczenie co ta pani, bo urodził się w tym mieście i wychował potomstwo. Nie przebierają w inwekty­wach: Nie bojsia, sami swoi; Jestem żoną ordynatora, mogę leczyć, przecież od­różniam zdrowego od chorego; Dlaczego ta pani wszędzie chodzi z mężem? Czasem co prawda stara się umykać, ale zdradzają go okulary i zegarek. Czy w związku z po­wyższym poseł nie ma do niej zaufania i boi się, by nie chlapnęła czegoś pozba­wiona kompetencji?
   Nawet zatwardziały elektorat PiS, do­tychczas głosujący impulsywnie, poczuł się spoliczkowany wciskaniem mu pro­tegowanej z Wiejskiej. Cioć, bratanków, kuzynów, pasierbów, którzy na wolnym rynku nie potrafiliby zarobić na suchy chleb, ale są lepsi, bo swoi, mimo progra­mów płytkich jak Dunajec. A wszystko pod pozorem, że nowa miotła lepiej zamiata. Sokrates - powiadają na forach zdegu­stowani sympatycy PiS - zbeształ ucznia, który odgonił muchy z jego zakrwawione­go ramienia. Były już bowiem napasione. A teraz przylecą nowe i będą chciały nachłeptać się od początku.
   Nieliczni są za tym, żeby dać jej szansę. A dlaczego nie, skoro - cytując wywiad z kandydatką - jeden z jej konkurentów ma doświadczenie katechety i taksówka­rza; drugi, podobnie jak ona, nie był nawet radnym, a obecny prezydent, zanim objął urząd, był czynnym zawodowo jubilerem. Będący na forach za Iwoną Mularczyk li­czą, że uwzniośli region, czyniąc zeń wo­jewództwo. To przecież możliwe, jeśli mąż załatwi kupę pieniędzy z Niemiec (zajmu­je się wszak liczeniem należnych Polsce odszkodowań za drugą wojnę światową).
   Urzędujący trzy kadencje prezydent Ryszard Nowak, pisowski ideowiec, zapa­miętał ją z jednego epizodu. Otóż podczas pewnej uroczystości w ratuszu w zastęp­stwie męża usiadła w pierwszym rzędzie, a ów rząd był zarezerwowany dla notabli. Przepraszana, czy mogłaby się przesiąść, odburknęła, że jest żoną posła. W opinii prezydenta zawsze konfliktowa, pokrzyw­dzona i bez poczucia żenady. Kobieta przy mężu, mającym wybujałe ambicje i nie­wyobrażalny tupet. Sam by się ze wstydu spalił, wystawiając taką małżonkę. Dlate­go dzień po ogłoszeniu nominacji kandy­datki rzucił pisowską legitymacją. To była, mówiąc poetą Herbertem, kwestia smaku.
   Sekretarz miejskich struktur PiS Małgo­rzata Belska też wstała z kolan i założyła własny komitet wyborczy „Nowy Sącz na nowo”. Liczyła na wsparcie PiS, ale prezes Kaczyński zareagował błyskawicz­nie, zawieszając jej członkostwo w partii.
Jeden z odsuniętych od kampanii dzia­łaczy trzyma rękę na pulsie. Gdyby pre­zes Kaczyński miał tę porażającą wiedzę o kandydatce, co ów działacz, w życiu by jej nie namaścił. Ale z upublicznieniem tych sensacji poczeka na drugą turę.
Edyta Gietka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz