piątek, 28 września 2018

Rosyjski ślad cd.



Kolejne informacje, do których dotarła POLITYKA, potwierdzają bliskie relacje Marka Falenty z Rosją i ludźmi związanymi z PiS.

Nowe tropy łączące głównego bo­hatera afery podsłuchowej z Rosją można znaleźć w zeznaniach jego najbliższego współpracownika w podsłu­chowej działalności, kelnera z restauracji Sowa i Przyjaciele Łukasza N. Wkrótce po wybuchu afery, podczas przesłuchania, opowiedział policjantom z Centralnego Biura Śledczego Policji o swym spotka­niu z Falentą między 30 maja a 1 czerwca 2014 r., czyli dwa tygodnie przed publikacją we„Wprost" pierwszych podsłuchanych rozmów. Falenta powiedział mu, że właśnie wrócił z Syberii, gdzie spotkał się „z tymi ludźmi od węgla” oraz z „jakimś oligarchą”, o którym myślał, że „jest bogatszy”. O kogo może chodzić? W artykule „Rosyjski ślad na taśmach” (POLITYKA 36) ujawniliśmy, że Falenta kilka miesięcy wcześniej nawiązał kontakt z firmą KTK, potentatem węglowym z sybe­ryjskiego Kemerowa, od której miał dostać wart około 20 mln dol. węgiel z odroczonym terminem płatności. W nawiązaniu tej relacji miał mu pomóc Robert Szustkowski, rezydujący na co dzień w Szwajcarii biznesmen z gambijskim obywatelstwem, powiązany z rosyjskimi miliarderami bliskimi Kremlowi i jego służbom. Oligar­chą, o którym wspominał Falenta Łukaszowi N., mógł być Igor Prokudin, prezes firmy KTK i jej główny udziałowiec, lub Wadim Daniłow, szef rady dyrektorów. Nie jest jasne, po co Falenta odwiedził w maju Kemerowo? Czy zapadły wtedy decyzje o „odpaleniu” taśm, co mogło być elementem „zapłaty” za nieuregulowany dług węglowy?


Teza otyłe prawdopodobna, że - jak wynika z zeznań Łukasza N. - po powro­cie z Rosji jego kontakty z Falentą stały się intensywne. Już na pierwszym spotkaniu biznesmen poprosił kelnera o przekazanie mu wszystkich nagrań podsłuchanych roz­mów. „Chciał przegrać wszystkie nagrania, bo twierdził, że część pogubił” - zeznał Łukasz N. Potem obaj spotkali się jeszcze „ze cztery, pięć razy” między 2 a 11 czerwca, czyli w dni bezpośrednio poprzedzające pu­blikację pierwszych taśm przez „Wprost”.
   W dokumentach dostępnych w aktach sprawy trafiamy na jeszcze jeden ważny ślad świadczący o bliskich relacjach Falenty z Ro­sjanami. Na coś, co można uznać za spisaną wersję umowy „kredytowej” zawartej w Kemerowie, jej swego rodzaju echo lub dalszy ciąg. Chodzi o zawartą na początku marca 2014 r. umowę między Składami Węgla (fir­mą, której Falenta był współwłaścicielem) a polskim oddziałem KTK. Można w niej przeczytać, że Rosjanie dostarczą Składom milion ton węgla po cenie 250-400 zł za tonę (w zależności od jego wielkości, tzw. granulacji) z opcją dokupienia kolejnych 800 tys., ale już po nowych cenach. Te usta­lone w umowie wyglądają atrakcyjnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w tamtym czasie cena węgla opałowego kupionego w śląskiej kopalni, bez kosztów transportu, wynosiła co najmniej 550 zł. Co ciekawsze, KTK zgodziło się, by Składy płaciły z trzy-, a nawet czteromiesięcznym poślizgiem, co na polskim rynku jest rzadkim zjawiskiem. Nasze kopalnie od lat wysyłają węgiel od­biorcom dopiero po otrzymaniu zapłaty.
   Zgodnie z umową między KTK Polska a Składami Węgla dostawy miały być uru­chomione 1 maja 2014 r. i trwać do lutego 2015 r. Czy tak się stało? W części za pewne tak. Świadczy o tym choćby to, że KTK jest dziś największym wierzycielem upadłych Składów Węgla. Suma, jakiej rosyjska firma domaga się od syndyka, to 52 mln zł, czyli tyle, ile w 2014 r. kosztowało 130 tys. ton wę­gla dobrej jakości.

Falencie musiało bardzo zależeć na kon­taktach z Rosjanami. Jego adwokaci moc­no zabiegali o uchylenie zakazu opuszczania kraju, który został ustanowiony po wybuchu afery podsłuchowej jako jeden ze środków zapobiegawczych zastosowanych wobec Falenty. Ich zabiegi przyniosły skutek - już na początku lipca, a więc miesiąc po upu­blicznieniu nagrań, sąd ten zakaz uchylił.
W efekcie do stycznia 2018 r., kiedy prokura­tura ponownie zakazała Falencie wyjazdów za granicę, główny bohater afery podsłu­chowej mógł bez przeszkód podróżować po świecie.
   Zastanawiająca jest też rzeczywista rola Łukasza N. Czy był jedynie wykonawcą
poleceń Falenty, czy też może polecenia wydawał mu ktoś inny? Jak wynika z zeznań drugiego z kelnerów zaangażowanych w podsłuchiwanie polityków - Konrada L. z restauracji Amber Room - Łukasz N. nie znalazł się w Sowie przypadkiem. We wrze­śniu 2012 r. miał zostać tam skierowany przez zaangażowanych w nią biznesowo Krzysztofa Janiszewskiego i Jarosława Ba­bińskiego, zresztą z innej należącej do nich restauracji. Obaj biznesmeni, o czym pisali­śmy, powiązani są z Grupą Radius, za którą stoi Szustkowski. Co więcej, to Łukasz N. najpierw pomógł Konradowi L. dostać pra­cę w Amber Room (latem 2013 r.), a potem namówił go do nagrywania jej gości (L. do­stał za to ponad 100 tys. zł).

Wróćmy jeszcze do relacji, które łą­czyły Falentę z ludźmi PiS. Jednym z najbliższych jego współpracowników był Bogusław T. To były oficer wrocławskiej delegatury ABW, gdzie pracował w latach 1999-2012. Po odejściu ze służby dostał pracę w jednej z licznych firm Falen­ty, wykonując dla niego różne „misje specjalne”, także z użyciem podsłu­chów. Jeszcze służąc w ABW, poznał innego funkcjonariusza - Jarosława Wojtyckiego, którego kontaktem operacyjnym był Marek Falenta.
   Za pierwszych rządów PiS, gdy CBA kierował Mariusz Kamiński, Wojtycki przeszedł do nowej służby, ciągnąc za sobą Falentę, który został informatorem Biura. Z informacji POLITYKI i „Gazety Wyborczej” wy­nika, że Falenta dotarł z nagraniami właśnie do ludzi związanych z Kamińskim, którzy pracowali z nim w CBA w latach 2006-09. Miało to nastąpić pod koniec 2013 r., a więc wtedy, gdy biznesmen wchodził do Składów Wę­gla i montował interes z Rosjanami.
Nie wiadomo, czy wśród wtajemniczonych w intrygę z taśmami był Jarosław Wojtyc­ki, który po wyborach 2015 r. awansował na szefa warszawskiej delegatury CBA. Jednak w aktach śledztwa podsłuchowego natknęliśmy się na notatkę ABW, która stawia go w dwuznacznym świetle. Notatka zawiera m.in. rejestr połączeń Bogusława T. Wynika z niego, że były funkcjonariusz tylko w ciągu dwóch kwietniowych dni 2014 r., a więc dwa miesiące przed ujawnieniem nagrań, odebrał od Wojtyckiego jedno połączenie telefoniczne i dwa esemesy. W sumie obaj kontaktowali się ze sobą pięciokrotnie.
   Tymczasem CBA zaprzecza, by Wojtycki w ostatnich latach kontaktował się z Bogu­sławem T. Wydział komunikacji społecznej CBA w mailu przesłanym POLITYCE informu­je, że Wojtycki „nie utrzymuje z wymienio­nym mężczyzną kontaktów od wielu (kilku­nastu) lat”. Łączy ich jedynie to, że „pracowali przed kilkunastoma laty w jednej z instytucji lecz w zupełnie innych miastach”, ale „nie utrzymywali kontaktów koleżeńskich”.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz