środa, 5 września 2018

Rosyjski ślad na taśmach



Czy afera taśmowa, która walnie przyczyniła się do wyborczego zwycięstwa PiS, była intrygą rozgrywaną przez rosyjskie służby? Wskazuje na to wiele tropów. Ujawniamy nieznane do tej pory powiązania zleceniodawcy podsłuchów Marka Falenty z ludźmi Putina, rosyjskiej mafii i GRU.

Już kilka dni po wybuchu afe­ry taśmowej, w czerwcu 2014 r., premier Donald Tusk mówił
 o „scenariuszu pisanym cyryli­cą”. Jednak dotąd nikt poważnie nie zbadał jej najważniejszych wątków, choć w USA, przy podobnych poszlakach wskazujących na udział rosyjskich służb specjalnych w kampanii Donalda Trumpa, sprawę bada specjalny prokurator Ro­bert Mueller.
   Przez kilka ostatnich miesięcy robiła to POLITYKA. Dotarliśmy do wielu waż­nych osób w sprawie.
   Podróż zacznijmy od półmilionowe­go Kemerowa nad rzeką Tom w Syberii. To centrum Kuźnieckiego Zagłębia Wę­glowego (zwanego Kuzbasem), jednego z największych zasobów węgla na świecie, szacowanego na ponad 700 mld ton (ok. 10 razy więcej niż złoża w Polsce).
Działa tam Kuzbasskaja Topliwnaja Kom­pania (Kuzbaska Kompania Paliwowa). Firma od 2012 r. ma również w Gdań­sku spółkę-córkę pod nazwą KTK Pol­ska Sp. z o.o. To jej jedyny oddział za granicą.

Kuzbaski dyktator
Według źródeł związanych z kontrwy­wiadem właśnie do Kemerowa na prze­łomie lat 2013-14 pojechał Marek Falenta. W tym samym czasie biznesmen we współpracy z kelnerami z restauracji Sowa i Przyjaciele po kryjomu nagrywał najważniejszych polityków w Polsce. Również w tym samym okresie (poprzez zarejestrowaną na Cyprze spółkę Falenta Investments) został współwłaścicielem firmy Składy Węgla, która handlowała ro­syjskim węglem z KTK.
   Bo tak się składa, że to z Kemerowa pochodzi węgiel, od którego coraz moc­niej uzależnia się Polska. Nasz kraj mimo opinii węglowego potentata potrzebuje rosyjskiego, taniego i dobrego jakościowo węgla, gdyż niewydolne polskie kopalnie nie zaspokajają rodzimego popytu. Import z Rosji rośnie rekordowo (w 2017 r. wyno­sił niemal 15 proc. polskiego wydobycia). Falenta zwęszył interes w węglu. Składy handlowały już rosyjskim węglem, ale głównie przez pośredników. Falenta chciał ich ominąć.
   Do Kemerowa pojechał niedługo po swym wejściu do Składów. Nasze źró­dła twierdzą, że dostał węgiel, nie płacąc ani kopiejki - miał uregulować dług póź­niej. Mówi oficer kontrwywiadu: - Falenta musiał Rosjanom coś obiecać, może nawet coś dać. U nich nie ma tak, że coś się dostaje za nic, tym bardziej węgiel wart 20 mln dol. I to na pierwszym spotkaniu.
   Czym Falenta oczarował Rosjan? Spo­tykając się z nimi od kilku miesięcy, miał w swoim archiwum nagraną rozmowę ówczesnego szefa MSW Bartłomieja Sien­kiewicza z ówczesnym prezesem NBP Markiem Belką. Prawdopodobnie miał też zapis spotkania Sikorski-Rostowski, a więc dwa nagrania, które po opublikowa­niu przez „Wprost” wywołały największą burzę. Miał też inne atuty - był informato­rem CBA i ABW, posiadał również zaufane kontakty w policji.
   - Trudno sądzić, że Falenta kupił węgiel za taśmy, ale mógł już wtedy napomknąć Rosjanom albo swojemu protektorowi o tych trofeach i kontaktach w służbach, dzięki którym mógł wiedzieć, co interesu­je służby na rynku węgla. To tym bardziej prawdopodobne, że Falenta uwielbiał chwalić się swoimi wpływami i możli­wościami - twierdzi wysoki rangą oficer kontrwywiadu. Samo KTK jest w pełni za­leżne od Putina i jego ludzi - jak zresztą
każda większa firma w Rosji. Do niedawna nadzorował ją gubernator okręgu keme- rowskiego Aman Tulejew, zwany kuzbaskim dyktatorem. To on razem z obecnym prezesem zarządu KTK Igorem Prokudinem przekształcił KTK należącą do admi­nistracji regionu w prywatną firmę (Prokudin ma w niej większość udziałów). W jej zarządzie jest m.in. Iwan Gepting - prezes KTK Polska.
   Jak ważny był Tulejew dla Kremla, świadczy jego wkład w przyłączenie Kry­mu do Rosji. Na polecenie Moskwy zorga­nizował w Kuzbasie pieniądze niezbędne do funkcjonowania półwyspu po odcięciu go od budżetu Ukrainy. Dostał za to spe­cjalnie ustanowione przez rosyjski resort obrony odznaczenie „Za zjednoczenie Krymu i Sewastopola z Rosją”.

Szwajcarski łącznik
Według co najmniej dwóch niezależ­nych źródeł z punktu widzenia Falenty najważniejszą osobą w kuzbaskiej ukła­dance był multimilioner Robert Szustkowski. To Szustkowski miał polecić Rosjanom Falentę. Dlaczego Falenta - znany z gada­tliwości i konfabulacji - był tak cenny dla Szustkowskiego? - Znał wielu polityków, miał kontakty w polskich służbach, które rozpostarły nad nim parasol ochronny. Poza tym przebojowy i łasy na pieniądze. Kontakt idealny - słyszymy od naszych rozmówców ze służb.
   Kim jest Szustkowski? Głośno zrobiło się o nim dwa lata temu (za sprawą Jana Śpie­waka, stołecznego aktywisty, obecnie kan­dydata na prezydenta Warszawy, i Tomasza Piątka, autora bestsellera „Macierewicz i jego tajemnice”). To 53-letni, urodzony w Piasecznie mieszkaniec Szwajcarii i oby­watel Gambii, który od ponad 20 lat robi interesy z Rosjanami. W Polsce poprzez Grupę Radius działał m.in. na rynku nieru­chomości. Jak ujawnił Śpiewak, Radius był zaangażowany w stołeczną reprywatyza­cję, a jednym z jego współpracowników był Jacek Kotas, wiceminister obrony w cza­sach pierwszych rządów PiS, okrzyknięty „rosyjskim łącznikiem Macierewicza”.
   Szustkowski ma też przeszłość dyplo­matyczną jako charge d’affaires ambasady Gambii w Moskwie. Gambia to kraj, któ­ry na mocy podpisanej w 2016 r. umowy współpracuje z Rosją, kupując uzbrojenie i przyjmując instruktorów szkolących gambijskie wojsko. Rosjanom zależy na tym państewku, bo w ten sposób za­znaczają swoją obecność na Atlantyku.
   Według źródeł Śpiewaka i Piątka Szustkowski związany jest z ludźmi tzw. sołncewskiej mafii i rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. W 1995 r. był polskim przedstawicielem Montażspecbanku, kontrolowanego przez mafię sołncewską.
Zaś jego sportowe, rajdowe pasje sponso­rowało lotnisko Wnukowo, nadzorowa­ne przez mafijnych oligarchów Andrieja Skocza i Lwa Kwietnoja. Co ważne w całej tej układance - mafia sołncewska nie jest niezależnym bytem. Z ramienia Kremla „opiekują się” nią rosyjskie służby z GRU na czele, dla których wykonuje ona zada­nia specjalne.
   Zatrzymajmy się na chwilę nad Montażspecbankiem, bo w jego historii jest również wątek taśm, które posłużyły - jak mawiają Rosjanie - jako kompromat. Cho­dzi o nagranie ministra sprawiedliwości Rosji Walentyna Kowaliowa w należącej do „sołncewskich” saunie, w towarzystwie trzech prostytutek. Skompromitowało ono Kowaliowa, który deptał po piętach sze­fom Montażspecbanku.
   Jeden z Rosjan zamieszanych w przekrę­ty finansowe Montażspecbanku - Dmitrij Burejczenko - razem z Szustkowskim pro­wadził sieć japońskich restauracji działają­cych m.in. w Anglii. Co więcej, w zarządzie tegoż Montażspecbanku zasiadali dwaj bliscy znajomi Szustkowskiego związani z „Sołncewem” i GRU - wspomniani Lew Kwietnoj i Andriej Skocz. Szczególnie waż­ny jest ten drugi. To miliarder, przez pewien czas najbogatszy deputowany w Dumie, współkontrolujący górniczo-metalowego giganta Metallinvest. Na pewno więc zo­rientowany w branży, która tak nagle za­interesowała Falentę.
   Skocz znalazł się na ogłoszonej przez USA liście najważniejszych polityków i oligarchów, którzy zawdzięczają fortu­ny Kremlowi i wspierają jego działania m.in. na Ukrainie. To Skocz udostępnił swój prywatny odrzutowiec ludziom Kremla, żeby mogli polecieć na Seszele, gdzie spotkali się z wysłannikami Donalda Trumpa. Okoliczności tego spotkania bada teraz specprokurator Mueller.
   Z kolei Lew Kwietnoj posiada m.in. firmę Novoroscement. Relację Szustkowskiego ze Skoczem i Kwietnojem pół roku temu przedstawiła w POLITYCE Ewa Domżała, współwłaścicielka Grupy Radius. Według niej Szustkowski „dostawał u sołncew­skich coś w rodzaju pensji za załatwianie różnych spraw na świecie. To byli ludzie z pieniędzmi, ale na początku nie znali angielskiego, więc niespecjalnie umieli się poruszać za granicą. Potrzebowali ko­goś w charakterze tłumacza, przewodnika, pośrednika. Przypuszczam, że Szustkowski wciąż u nich zarabia, teraz może tro­chę więcej. W pewnym momencie mogli go dopuścić do jakichś udziałów, kopalni w Rosji”.
   Dla Marka Falenty, pragnącego opa­nować rynek rosyjskiego węgla w Polsce, trudno sobie wyobrazić lepszych protek­torów niż Szustkowski i jego przyjaciele.
   Według informacji, do których dotarli­śmy, Falenta wiele razy spotykał się z Szustkowskim. Nie było to trudne - mieszkali kilkaset metrów od siebie w Konstancinie. Tu ważna informacja. W 2012 r. Falenta kupił tam ekskluzywną willę z basenem i kortem tenisowym za 6,7 mln zł. Z nie­zwykle intrygującym lokatorem - Fran­cuzem polskiego pochodzenia Pierre’em Konradem Dadakiem, opisywanym przez „Newsweek” międzynarodowym oszu­stem i handlarzem bronią. Zastanawiają­ce, że Falenta, płacąc majątek za eksklu­zywną willę, zgodził się na sublokatora, który miał ważną umowę najmu jeszcze przez 20 miesięcy.
   Dadak - podobnie jak jego sąsiad Szustkowski - również miał związki z sołncewską mafią i z Gambią. Sześć lat temu Pierre Konrad Dadak poleciał tam z Warszawy na czele grupy biznesmenów zajmują­cych się handlem bronią. Reprezentował polskiego producenta uzbrojenia fir­mę Bumar.
   Są i inne tropy, które łączą Falentę z Szustkowskim i Rosją. Prowadzą one
do restauracji Sowa i Przyjaciele. Restau­racja ta należała do firm, którymi kiero­wali - występujący również we władzach Grupy Radius i spółek z nią związanych - panowie Jarosław Babiński i Krzysztof Janiszewski. Obaj zainwestowali w re­staurację, choć wcześniej nie zajmowali się gastronomią, tylko nieruchomościami. Co ciekawe, gdy tylko w Sowie zaczęto na­grywać polityków, Janiszewski i Babiński wycofali się z restauracji, mimo że coraz lepiej sobie radziła. Na początku 2016 r. całkowicie zrezygnowali z tego biznesu - stało się to niedługo po zamknięciu Sowy i Przyjaciół.
   Tuż po wybuchu afery dziennikarze roz­mawiali z Janiszewskim. Twierdził, że nic o podsłuchach nie wiedział. Sugerował, że odpowiedzialność za nagrywających kelnerów ponosi Robert Sowa. Jednak ze­znania jednego z tych kelnerów, również cytowanego przez „Wprost”, wskazują, że w warszawskiej restauracji Ole!, nale­żącej do Janiszewskiego i Babińskiego, też znajdowały się urządzenia podsłuchowe: „pracując w tym lokalu, zostałem poinfor­mowany przez właścicieli, że na terenie restauracji zamontowane są kamery i mi­krofony. Te urządzenia obejmowały rów­nież miejsca dostępne dla gości restauracji. Urządzenia zamontowane były dyskret­nie w wentylacji, głośnikach audio i przy oświetleniu LED”. Nie była to jedyna „oka­blowana” restauracja.
   Według naszych źródeł wszystko zaczę­ło się w słynnym Lemongrassie u zbiegu Al. Ujazdowskich i ul. Matejki. Lokal ten był protoplastą Sowy - z wykwintnym i drogim jedzeniem odstraszającym przypadkowe­go klienta, viproomami oraz stolikami, któ­rych „blaty miały uszy”.
   Jej właścicielem była firma Jaśmin, w której udziały miał niejaki Andrzej K., w latach 2000-05 dyrektor finansowy pol­skiego oddziału rosyjskiego potentata paliwowego Łukoil. Andrzej K. ma cie­kawych znajomych - w spółce A., gdzie pełni funkcję prezesa i współwłaściciela, jego zastępcą jest Andrij P, również współ­udziałowiec. O Andriju P głośno było kilka lat temu. Pisał o nim m.in. „Puls Biznesu” oraz serwis tvn24.pl. Oba przedstawiały P jako przedstawiciela na Polskę mafii sołncewskiej i jej superbossa Siemiona Mogilewicza. Andrij P miał również wykonywać zadania wywiadowcze.
   Lemongrass ruszył w 2006 r., a więc rok po tym, gdy K. zakończył pracę w Łukoilu. Lokal został zamknięty w 2012 r., po tym, gdy ABW ostrzegła polityków PO, by tam nie chodzili ze względu na rosyjskie związ­ki ich właścicieli i podsłuchy. W tym sa­mym roku, gdy Lemongrass zamknął po­dwoje, ludzie związani z Szustkowskim otworzyli Sowę i Przyjaciół. Obie restau­racje łączył też Łukasz N., kelner, który nagrywał polityków (został za to skazany na 50 tys. zł tzw. świadczenia pienięż­nego na cel społeczny plus przepadek korzyści z przestępstwa). Mężczyzna pracował w obu lokalach, po drodze zaś jeszcze w Ole! Co ciekawe, w międzycza­sie został zatrudniony w jednej ze spó­łek Marka Falenty, z którym poznał się w Lemongrassie.
   W ubiegłym roku „Gazeta Wyborcza”, powołując się na źródła w służbach, na­pisała, że jeszcze przed powstaniem Sowy Łukasz N. współpracował z Centralnym Biurem Śledczym. W Lemongrassie miał nagrywać dla CBŚ ludzi z kręgu zaintere­sowań policji, a gdy w lokalu pojawili się politycy PO, ich również zaczął podsłuchi­wać - tyle że już nie dla policji, lecz dla Fa­lenty. To on „podsunął mu pomysł [na na­grywanie - red.] w taki sposób, by Falenta myślał, że wszystkim kieruje”. „Wyborcza” pisała: „Kelnerzy przekazywali Falencie tylko część podsłuchów. Komplet dostali ci, którzy mają je do dzisiaj i przekazują zaufanym mediom”. Kim są ci tajemniczy dysponenci taśm?
   Wiemy, że zarówno nagrań, jak i nagra­nych osób było dużo więcej, niż ujawniono do tej pory (66 nagrań, a na nich ponad 100 osób). Do dziś znamy zaledwie kilka­naście zapisów. Co się dzieje z resztą? Wy­gląda na to, że nikt nie jest zainteresowany zgłębianiem tej sprawy. Wielu z naszych rozmówców jest przekonanych, że część nagrań, choćby te, na których jest praw­dopodobnie Donald Tusk, ujrzy światło dzienne przed którymiś ze zbliżających się wyborów.

Milioner bez milionów
Niedawno „Gazeta Wyborcza” - powo­łując się na źródła w służbach - informo­wała, że Falenta o posiadaniu kompromi­tujących rząd Tuska nagrań informował polityków PiS, m.in. Mariusza Kamińskiego. Ważna informacja - miało się to stać pod koniec 2013 r., a więc wtedy, gdy biznesmen wchodził do Składów Węgla i montował interes z Rosjanami.
   To w kręgu Kamińskiego miała zostać uzgodniona decyzja, by Falenta prze­kazał nagrania do „Wprost”. Dużą rolę odegrali w tej sprawie związani z Kamińskim funkcjonariusze CBA, którzy wywodzą się z Wrocławia, wcześniej zaś pracowali w ABW. Zarejestrowali wtedy Falentę jako osobowe źródło informa­cji, a po przejściu do CBA pociągnęli go za sobą (jego oficerem prowadzącym był obecny szef warszawskiej delegatu­ry CBA, awansowany na to stanowisko po przejęciu biura przez ludzi Kamiń­skiego). Jak podawało m.in. Radio Zet, z Falentą niedługo przed publikacją na­grań kontaktował się m.in. Martin Bo­żek - jeden z najbliższych współpracow­ników Kamińskiego w czasach, gdy ten był szefem CBA. Bożek mógł znać treść nagranych rozmów (np. rozmowy Bień­kowskiej z Wojtunikiem) jeszcze przed ich publikacją.
   Wróćmy do Falenty i jego relacji z Ro­sjanami. Biznesmen ma dług wobec KTK za węgiel, który od nich dostał. Suma jest duża - to ok. 20 mln dol. plus odsetki. Ale Falenta nie spłaca długu. Zapewne inwe­stuje w biznes. Dostawcy węgla się nie­cierpliwią i naciskają na zapłatę. Niedługo przed wybuchem afery taśmowej Falenta spotyka się z przedstawicielem KTK. Po­kazuje pismo z gdańskiej prokuratury informujące, jakoby jego konto zostało czasowo przez nią zajęte, co miałoby unie­możliwiać spłatę długu. Rosjanie reagują szybko. Pytają gdańskich prokuratorów o tę blokadę.
   Śledczy otwierają oczy ze zdumienia. Tłumaczą, że nikomu takiemu konta nie zajmowali. Okazuje się, że rzekome pi­smo prokuratury z Gdańska zostało sfał­szowane. W październiku 2014 r. toruńska prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie posługiwania się fałszywym dokumentem. (Od października 2016 r. podejrzanym w tej sprawie jest Marek Falenta i „inne osoby”. Śledztwo niedawno zostało przedłużone do końca września).
   Rosjanie zawiadamiają również po­licję i podejmują działania na własną rękę, by wyegzekwować dług. Wynajmu­ją prywatne wywiadownie, detektywów, zaczynają szukać jakiegokolwiek majątku Falenty, z którego mogliby pokryć dług. Szukają nawet na Cyprze, gdzie biznesmen zarejestrował firmę Falenta Investments, która była udziałowcem Składów Węgla.
- Wykonali imponującą, gigantyczną ro­botę, żeby mu się dobrać do skóry. Zdobyli nawet nakaz cypryjskiego sądu o zajęciu jego majątku, co nie jest takie łatwe - pod­kreśla osoba, do której szefowie KTK zwró­cili się z prośbą o pomoc. Wszystko na nic. Rosjanie cisną, a Falenta zaczyna się bać.
- Opowiadał, że Rosjanie zaczęli mu grozić. Mówili, że kiedyś inaczej by się z nim rozli­czyli, ale dziś Putin nie pozwala regulować długów w ten sposób - twierdzą nasze źródła ze służb.
   Wiosną 2014 r. Rosjanie zgłaszają się do polskich śledczych, zaś 3 czerwca funk­cjonariusze CBŚ wkraczają do siedziby Składów Węgla pod Bydgoszczą i zatrzy­mują związane z nią osoby (m.in. dyrek­tora generalnego Składów i współpra­cownika Falenty - Marcina W.) w związku z podejrzeniem o wyłudzenia VAT, pranie pieniędzy i oszustwa. Tego Falenta zapew­ne się nie spodziewał. To koniec marzeń o wprowadzeniu Składów na giełdę, bu­dowie węglowego imperium i wielkich pieniądzach, z których Falenta mógłby spłacić wierzycieli.
   Jeszcze musi się jakoś wyplątać z nie­bezpiecznych zobowiązań wobec ro­syjskich przyjaciół. I wtedy pojawiają się nagrania.

Zwycięzcy biorą wszystko
Zaskakująco szybko znajduje me­dium. Wiadomo, że m.in. „Puls Biznesu” nie decyduje się na wypuszczenie taśm. Jednak zaraz potem godzi się na to ty­godnik „Wprost”. Zapewne nieprzypad­kowo, podobnie jak przypadkiem raczej nie jest to, że publikację zapisów nagrań przejęło później „Do Rzeczy”. Oba cza­sopisma należą do firmy PMPG Michała Lisieckiego. (Lisiecki stał się właścicielem tej firmy w osobliwych okolicznościach. W latach 2004-06, gdy nazywała się ona jeszcze Arksteel, miał ją przejąć Związek Przemysłowy Donbasu. Jednak wschodnioukraiński potentat wycofał się nagle z tej transakcji, dzięki czemu firmę mógł kupić Lisiecki).
   14 czerwca 2014 r. „Wprost” publikuje pierwsze nagrania - m.in. zapis spotkania Sienkiewicz-Belka. Strzał niezwykle celny, bo trafia w osobę nadzorującą większość służb, co potęguje chaos. Dwa tygodnie później do ABW przychodzi Michał Li­siecki, by przekazać „istotne informacje”. Z notatki służbowej po spotkaniu wynika, że Lisiecki miał „niewielkie” udziały w jed­nej ze spółek Falenty, doradzał też jego wspólnikowi w Składach Węgla. „Celem wizyty mogło być także wysondowanie ABW, tzn. ustalenie, jaką już wiedzą dyspo­nują śledczy i jakie wersje wydarzeń biorą pod uwagę” - napisała mjr F.
   Większość z naszych rozmówców nie wierzy, że Falentę do ujawnienia taśm popychała jedynie zemsta za akcję CBŚ i popsucie węglowych interesów. - Gdyby tylko o to chodziło, ograniczyłby się do szefa MSW albo próbowałby szantażować PO, zamiast od razu iść do ludzi PiS. Nie znam biznesmena, który zaryzykowałby swo­ją przyszłość, atakując cały rząd. Chyba że ktoś mu obiecał coś więcej albo kazał to zrobić - twierdzą nasi rozmówcy.
   Zastanawia, dlaczego Falenta próbował oszukać Rosjan z Kuzbasu? Czy mając silne „plecy” w postaci „przyjaciół” Szustkow­skiego, poczuł się tak pewnie, że posta­nowił coś dla siebie wyszarpać? A może - co bardziej prawdopodobne i nieprzekreślające innych scenariuszy - współpra­ca na linii Falenta-Wschód po prostu nie wypaliła? Konkurencja okazała się zbyt sil­na, a służby nie tak pomocne. Aby spłacić dług Rosjanom, a sobie uratować skórę, Falenta musiał rękami ludzi związanych z PiS „odpalić taśmy”. W każdym razie w czasie rozkręcania się „afery taśmowej” nie tylko się nie ukrywał, ale przeciwnie - jak mówią jego znajomi, „był bardzo zrelaksowany i zadowolony”. Temat długu Rosjanie odpuszczają.

Falenta się leczy
Ale największą zagadką tamtego czasu jest działanie ówczesnego wiceszefa ABW płk. Jacka Gawryszewskiego, nadzorujące­go działanie specjalnej grupy powołanej do wyjaśnienia sprawy taśmowej. Obie funkcje zawdzięczał ministrowi Sienkie­wiczowi, z którym znał się jeszcze z cza­sów wspólnej służby w Urzędzie Ochrony Państwa. Nie przeszkadzało mu to utrzy­mywać ciepłych relacji z Mariuszem Kamińskim. Mówi jeden z byłych wysokich rangą urzędników w rządzie PO: - Gdy w pewnym momencie pojawił się temat rosyjskiego tropu w taśmach, ktoś ważny powiedział Gawryszewskiemu, że trzeba się tym zająć. On na to odpowiedział mniej więcej tak: „Rosyjski trop? Co prawda nie znam się na kontrwywiadzie, ale to czysto kryminalna sprawa".
   Temat upadł, podobnie jak wątek po­wiązań Falenty z PiS. Służby aż do upadku rządu PO trzymały się „biznesowo-finansowych” motywacji Falenty. Gawryszewski po zmianie władzy jako jedyny wysoki rangą funkcjonariusz służb utrzymał swo­je stanowisko. Rok temu zaś został amba­sadorem RP w Chile.
   Na sprawie taśmowej zyskali wszyscy najważniejsi gracze, których ślady można znaleźć w tej aferze: PiS doszło do wła­dzy na plecach krwawiącej PO, Rosjanie wywrócili niechętny sobie proeuropejski rząd. A Falenta? Za zlecenie nagrywania polityków sąd skazał Falentę na 2,5 roku więzienia (prokuratura - co ciekawe - chciała tylko 1,5 roku i to w zawieszeniu na trzy lata plus 540 tys. zł grzywny). Biz­nesmen jednak do dziś nie zaczął odsiad­ki. Z dokumentów sądowych, do których dotarła POLITYKA, wynika, że Falenta się leczy. Jeszcze w maju przebywał w jednym ze szpitali psychiatrycznych.
   Ale jeśli sprawdzą się nieoficjalne do­niesienia, jakoby prezydent Andrzej Duda z okazji stulecia niepodległości miał ogłosić amnestię dla sprawców przestępstw skazanych maksymalnie na trzy lata wię­zienia, historia się domknie.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz