Czy afera taśmowa,
która walnie przyczyniła się do wyborczego zwycięstwa PiS, była intrygą
rozgrywaną przez rosyjskie służby? Wskazuje na to wiele tropów. Ujawniamy
nieznane do tej pory powiązania zleceniodawcy podsłuchów Marka Falenty z ludźmi
Putina, rosyjskiej mafii i GRU.
Już
kilka dni po wybuchu afery taśmowej, w czerwcu 2014 r., premier Donald Tusk
mówił
o „scenariuszu pisanym cyrylicą”. Jednak
dotąd nikt poważnie nie zbadał jej najważniejszych wątków, choć w USA, przy podobnych
poszlakach wskazujących na udział rosyjskich
służb specjalnych w kampanii Donalda Trumpa, sprawę bada specjalny prokurator
Robert Mueller.
Przez kilka ostatnich miesięcy robiła to POLITYKA.
Dotarliśmy do wielu ważnych osób w sprawie.
Podróż zacznijmy od półmilionowego Kemerowa nad rzeką Tom
w Syberii. To centrum Kuźnieckiego Zagłębia Węglowego (zwanego Kuzbasem),
jednego z największych zasobów węgla na świecie, szacowanego na ponad 700 mld
ton (ok. 10 razy więcej niż złoża w Polsce).
Działa tam Kuzbasskaja Topliwnaja
Kompania (Kuzbaska Kompania Paliwowa). Firma od 2012 r. ma również w Gdańsku
spółkę-córkę pod nazwą KTK Polska Sp. z o.o. To jej jedyny oddział za granicą.
Kuzbaski dyktator
Według źródeł związanych z kontrwywiadem
właśnie do Kemerowa na przełomie lat 2013-14 pojechał Marek Falenta. W tym
samym czasie biznesmen we współpracy z kelnerami z restauracji Sowa i
Przyjaciele po kryjomu nagrywał najważniejszych polityków w Polsce. Również w
tym samym okresie (poprzez zarejestrowaną na Cyprze spółkę Falenta Investments) został współwłaścicielem firmy Składy Węgla, która
handlowała rosyjskim węglem z KTK.
Bo tak się składa, że to z Kemerowa pochodzi węgiel, od
którego coraz mocniej uzależnia się Polska. Nasz kraj mimo opinii węglowego
potentata potrzebuje rosyjskiego, taniego i dobrego jakościowo węgla, gdyż
niewydolne polskie kopalnie nie zaspokajają rodzimego popytu. Import z Rosji
rośnie rekordowo (w 2017 r. wynosił niemal 15 proc. polskiego wydobycia).
Falenta zwęszył interes w węglu. Składy handlowały już rosyjskim węglem, ale
głównie przez pośredników. Falenta chciał ich ominąć.
Do Kemerowa pojechał niedługo po swym wejściu do Składów.
Nasze źródła twierdzą, że dostał węgiel, nie płacąc ani kopiejki - miał
uregulować dług później. Mówi oficer kontrwywiadu: - Falenta musiał
Rosjanom coś obiecać, może nawet coś dać. U nich nie ma tak, że coś się dostaje
za nic, tym bardziej węgiel wart 20 mln dol. I to na pierwszym spotkaniu.
Czym Falenta oczarował Rosjan? Spotykając się z nimi od
kilku miesięcy, miał w swoim archiwum nagraną rozmowę ówczesnego szefa MSW
Bartłomieja Sienkiewicza z ówczesnym prezesem NBP Markiem Belką.
Prawdopodobnie miał też zapis spotkania Sikorski-Rostowski, a więc dwa
nagrania, które po opublikowaniu przez „Wprost” wywołały największą burzę.
Miał też inne atuty - był informatorem CBA i ABW, posiadał również zaufane
kontakty w policji.
- Trudno sądzić, że Falenta kupił węgiel za taśmy, ale mógł
już wtedy napomknąć Rosjanom albo swojemu protektorowi o tych trofeach i
kontaktach w służbach, dzięki którym mógł wiedzieć, co interesuje służby na
rynku węgla. To tym bardziej prawdopodobne, że Falenta uwielbiał chwalić się
swoimi wpływami i możliwościami -
twierdzi wysoki rangą oficer kontrwywiadu. Samo KTK jest w pełni zależne od Putina i jego ludzi - jak zresztą
każda większa firma w Rosji. Do
niedawna nadzorował ją gubernator okręgu keme- rowskiego Aman Tulejew, zwany
kuzbaskim dyktatorem. To on razem z obecnym prezesem zarządu KTK Igorem Prokudinem
przekształcił KTK należącą do administracji regionu w prywatną firmę (Prokudin
ma w niej większość udziałów). W jej zarządzie jest m.in. Iwan Gepting - prezes
KTK Polska.
Jak ważny był Tulejew dla Kremla, świadczy jego wkład w
przyłączenie Krymu do Rosji. Na polecenie Moskwy zorganizował w Kuzbasie
pieniądze niezbędne do funkcjonowania półwyspu po odcięciu go od budżetu
Ukrainy. Dostał za to specjalnie ustanowione przez rosyjski resort obrony
odznaczenie „Za zjednoczenie Krymu i Sewastopola z Rosją”.
Szwajcarski łącznik
Według co najmniej dwóch niezależnych
źródeł z punktu widzenia Falenty najważniejszą osobą w kuzbaskiej układance
był multimilioner Robert Szustkowski. To Szustkowski miał polecić Rosjanom
Falentę. Dlaczego Falenta - znany z gadatliwości i konfabulacji - był tak
cenny dla Szustkowskiego? - Znał wielu polityków, miał kontakty w polskich
służbach, które rozpostarły nad nim parasol ochronny. Poza tym przebojowy i
łasy na pieniądze. Kontakt idealny - słyszymy od naszych rozmówców ze służb.
Kim jest Szustkowski? Głośno zrobiło się o nim dwa lata temu (za sprawą Jana Śpiewaka, stołecznego
aktywisty, obecnie kandydata na prezydenta Warszawy, i Tomasza Piątka, autora
bestsellera „Macierewicz i jego tajemnice”).
To 53-letni, urodzony w Piasecznie mieszkaniec Szwajcarii i obywatel Gambii,
który od ponad 20 lat robi interesy z Rosjanami. W Polsce poprzez Grupę Radius działał m.in. na rynku nieruchomości. Jak ujawnił Śpiewak,
Radius był zaangażowany w stołeczną reprywatyzację, a jednym z
jego współpracowników był Jacek Kotas, wiceminister obrony w czasach
pierwszych rządów PiS, okrzyknięty „rosyjskim łącznikiem Macierewicza”.
Szustkowski ma też przeszłość dyplomatyczną jako charge d’affaires ambasady
Gambii w Moskwie. Gambia to kraj, który na mocy podpisanej w 2016 r. umowy
współpracuje z Rosją, kupując uzbrojenie i przyjmując instruktorów szkolących
gambijskie wojsko. Rosjanom zależy na tym państewku, bo w ten sposób zaznaczają
swoją obecność na Atlantyku.
Według źródeł Śpiewaka i Piątka Szustkowski związany jest z
ludźmi tzw. sołncewskiej mafii i rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. W 1995 r.
był polskim przedstawicielem Montażspecbanku, kontrolowanego przez mafię
sołncewską.
Zaś jego sportowe, rajdowe pasje
sponsorowało lotnisko Wnukowo, nadzorowane przez mafijnych oligarchów
Andrieja Skocza i Lwa Kwietnoja. Co ważne w całej tej układance - mafia
sołncewska nie jest niezależnym bytem. Z ramienia Kremla „opiekują się” nią
rosyjskie służby z GRU na czele, dla których wykonuje ona zadania specjalne.
Zatrzymajmy się na chwilę nad Montażspecbankiem, bo w jego
historii jest również wątek taśm, które posłużyły - jak mawiają Rosjanie - jako
kompromat. Chodzi o nagranie ministra sprawiedliwości Rosji Walentyna
Kowaliowa w należącej do „sołncewskich” saunie, w towarzystwie trzech
prostytutek. Skompromitowało ono Kowaliowa, który deptał po piętach szefom Montażspecbanku.
Jeden z Rosjan zamieszanych w przekręty finansowe
Montażspecbanku - Dmitrij Burejczenko - razem z Szustkowskim prowadził sieć
japońskich restauracji działających m.in. w Anglii. Co więcej, w zarządzie
tegoż Montażspecbanku zasiadali dwaj bliscy znajomi Szustkowskiego związani z
„Sołncewem” i GRU - wspomniani Lew Kwietnoj i Andriej Skocz. Szczególnie ważny
jest ten drugi. To miliarder, przez pewien czas najbogatszy deputowany w Dumie,
współkontrolujący górniczo-metalowego giganta Metallinvest. Na
pewno więc zorientowany w branży, która tak nagle zainteresowała Falentę.
Skocz znalazł się na ogłoszonej przez USA liście
najważniejszych polityków i oligarchów, którzy zawdzięczają fortuny Kremlowi i
wspierają jego działania m.in. na Ukrainie. To Skocz udostępnił swój prywatny
odrzutowiec ludziom Kremla, żeby mogli polecieć na Seszele, gdzie spotkali się
z wysłannikami Donalda Trumpa. Okoliczności tego spotkania bada teraz
specprokurator Mueller.
Z kolei Lew Kwietnoj posiada m.in. firmę Novoroscement. Relację Szustkowskiego ze Skoczem i Kwietnojem pół roku
temu przedstawiła w POLITYCE Ewa Domżała, współwłaścicielka Grupy Radius.
Według niej Szustkowski „dostawał u sołncewskich coś w rodzaju pensji za
załatwianie różnych spraw na świecie. To byli ludzie z pieniędzmi, ale na
początku nie znali angielskiego, więc niespecjalnie umieli się poruszać za
granicą. Potrzebowali kogoś w charakterze tłumacza, przewodnika, pośrednika.
Przypuszczam, że Szustkowski wciąż u nich zarabia, teraz może trochę więcej. W
pewnym momencie mogli go dopuścić do jakichś udziałów, kopalni w Rosji”.
Dla Marka Falenty, pragnącego opanować rynek rosyjskiego
węgla w Polsce, trudno sobie wyobrazić lepszych protektorów niż Szustkowski i
jego przyjaciele.
Według informacji, do których dotarliśmy, Falenta wiele
razy spotykał się z Szustkowskim. Nie było to trudne - mieszkali kilkaset metrów
od siebie w Konstancinie. Tu ważna informacja. W 2012 r. Falenta kupił tam
ekskluzywną willę z basenem i kortem tenisowym za 6,7 mln zł. Z niezwykle
intrygującym lokatorem - Francuzem polskiego pochodzenia Pierre’em Konradem Dadakiem, opisywanym przez „Newsweek” międzynarodowym oszustem i handlarzem
bronią. Zastanawiające, że Falenta, płacąc majątek za ekskluzywną willę,
zgodził się na sublokatora, który miał ważną umowę najmu jeszcze przez 20
miesięcy.
Dadak - podobnie jak jego sąsiad Szustkowski - również miał
związki z sołncewską mafią i z Gambią. Sześć lat temu Pierre Konrad Dadak poleciał tam z Warszawy na czele grupy
biznesmenów zajmujących się handlem bronią. Reprezentował polskiego producenta
uzbrojenia firmę Bumar.
Są i inne tropy, które łączą Falentę z Szustkowskim i
Rosją. Prowadzą one
do restauracji Sowa i Przyjaciele.
Restauracja ta należała do firm, którymi kierowali - występujący również we
władzach Grupy Radius
i spółek z nią związanych - panowie Jarosław Babiński i Krzysztof Janiszewski. Obaj
zainwestowali w restaurację, choć wcześniej nie zajmowali się gastronomią,
tylko nieruchomościami. Co ciekawe, gdy tylko w Sowie zaczęto nagrywać
polityków, Janiszewski i Babiński wycofali się z restauracji, mimo że coraz
lepiej sobie radziła. Na początku 2016 r. całkowicie zrezygnowali z tego
biznesu - stało się to niedługo po zamknięciu
Sowy i Przyjaciół.
Tuż po wybuchu afery dziennikarze rozmawiali z
Janiszewskim. Twierdził, że nic o podsłuchach
nie wiedział. Sugerował, że odpowiedzialność za nagrywających kelnerów ponosi
Robert Sowa. Jednak zeznania jednego z tych kelnerów, również cytowanego przez
„Wprost”, wskazują, że w warszawskiej restauracji Ole!, należącej do
Janiszewskiego i Babińskiego, też znajdowały się urządzenia podsłuchowe:
„pracując w tym lokalu, zostałem poinformowany przez właścicieli, że na
terenie restauracji zamontowane są kamery i mikrofony.
Te urządzenia obejmowały również miejsca dostępne dla gości restauracji.
Urządzenia zamontowane były dyskretnie w wentylacji, głośnikach audio i przy
oświetleniu LED”. Nie była to jedyna „okablowana” restauracja.
Według naszych źródeł wszystko zaczęło się w słynnym
Lemongrassie u zbiegu Al. Ujazdowskich i ul. Matejki. Lokal ten był protoplastą
Sowy - z wykwintnym i drogim jedzeniem odstraszającym przypadkowego klienta, viproomami oraz stolikami, których „blaty miały uszy”.
Jej właścicielem była firma Jaśmin, w której udziały miał
niejaki Andrzej K., w latach 2000-05 dyrektor finansowy polskiego oddziału
rosyjskiego potentata paliwowego Łukoil. Andrzej K. ma ciekawych znajomych - w
spółce A., gdzie pełni funkcję prezesa i współwłaściciela, jego zastępcą jest
Andrij P, również współudziałowiec. O Andriju P głośno było kilka lat temu.
Pisał o nim m.in. „Puls Biznesu” oraz serwis tvn24.pl. Oba
przedstawiały P jako przedstawiciela na Polskę mafii sołncewskiej i jej
superbossa Siemiona Mogilewicza. Andrij P miał również wykonywać zadania
wywiadowcze.
Lemongrass ruszył w 2006 r., a więc rok po tym, gdy K.
zakończył pracę w Łukoilu. Lokal został zamknięty w 2012 r., po tym, gdy ABW
ostrzegła polityków PO, by tam nie chodzili ze względu na rosyjskie związki
ich właścicieli i podsłuchy. W tym samym roku, gdy Lemongrass zamknął podwoje,
ludzie związani z Szustkowskim otworzyli Sowę i Przyjaciół. Obie restauracje
łączył też Łukasz N., kelner, który nagrywał polityków (został za to skazany na
50 tys. zł tzw. świadczenia pieniężnego na cel społeczny plus przepadek
korzyści z przestępstwa). Mężczyzna pracował w obu lokalach, po drodze zaś
jeszcze w Ole! Co ciekawe, w międzyczasie został zatrudniony w jednej ze spółek
Marka Falenty, z którym poznał się w Lemongrassie.
W ubiegłym roku „Gazeta Wyborcza”, powołując się na źródła
w służbach, napisała, że jeszcze przed powstaniem Sowy Łukasz N. współpracował
z Centralnym Biurem Śledczym. W Lemongrassie miał nagrywać dla CBŚ ludzi z kręgu zainteresowań policji, a
gdy w lokalu pojawili się politycy PO, ich również zaczął podsłuchiwać - tyle
że już nie dla policji, lecz dla Falenty. To on „podsunął mu pomysł [na nagrywanie
- red.] w taki sposób, by Falenta myślał, że wszystkim kieruje”. „Wyborcza”
pisała: „Kelnerzy przekazywali Falencie tylko część podsłuchów. Komplet dostali
ci, którzy mają je do dzisiaj i przekazują zaufanym mediom”. Kim są ci
tajemniczy dysponenci taśm?
Wiemy, że zarówno nagrań, jak i nagranych osób było dużo
więcej, niż ujawniono do tej pory (66 nagrań, a na nich ponad 100 osób). Do
dziś znamy zaledwie kilkanaście zapisów. Co się dzieje z resztą? Wygląda na
to, że nikt nie jest
zainteresowany zgłębianiem tej sprawy. Wielu z
naszych rozmówców jest przekonanych, że część nagrań, choćby te, na których
jest prawdopodobnie Donald Tusk, ujrzy światło dzienne przed którymiś ze
zbliżających się wyborów.
Milioner bez milionów
Niedawno „Gazeta Wyborcza” - powołując
się na źródła w służbach - informowała, że Falenta o posiadaniu kompromitujących
rząd Tuska nagrań informował polityków PiS, m.in. Mariusza Kamińskiego. Ważna
informacja - miało się to stać pod koniec 2013 r., a więc wtedy, gdy biznesmen
wchodził do Składów Węgla i montował interes z Rosjanami.
To w kręgu Kamińskiego miała zostać uzgodniona decyzja, by
Falenta przekazał nagrania do „Wprost”. Dużą rolę odegrali w tej sprawie
związani z Kamińskim funkcjonariusze CBA, którzy wywodzą się z Wrocławia,
wcześniej zaś pracowali w ABW. Zarejestrowali wtedy Falentę jako osobowe źródło
informacji, a po przejściu do CBA pociągnęli go za sobą (jego oficerem
prowadzącym był obecny szef warszawskiej delegatury CBA, awansowany na to
stanowisko po przejęciu biura przez ludzi Kamińskiego). Jak podawało m.in.
Radio Zet, z Falentą niedługo przed publikacją nagrań kontaktował się m.in.
Martin Bożek - jeden z najbliższych współpracowników Kamińskiego w czasach,
gdy ten był szefem CBA. Bożek mógł znać treść nagranych rozmów (np. rozmowy
Bieńkowskiej z Wojtunikiem) jeszcze przed ich publikacją.
Wróćmy do Falenty i jego relacji z Rosjanami. Biznesmen ma
dług wobec KTK za węgiel, który od nich dostał. Suma jest duża - to ok. 20 mln
dol. plus odsetki. Ale Falenta nie spłaca długu. Zapewne inwestuje w biznes.
Dostawcy węgla się niecierpliwią i naciskają na zapłatę. Niedługo przed
wybuchem afery taśmowej Falenta spotyka się z przedstawicielem KTK. Pokazuje
pismo z gdańskiej prokuratury informujące, jakoby jego konto zostało czasowo
przez nią zajęte, co miałoby uniemożliwiać spłatę długu. Rosjanie reagują
szybko. Pytają gdańskich prokuratorów o tę
blokadę.
Śledczy otwierają oczy ze zdumienia. Tłumaczą, że nikomu
takiemu konta nie zajmowali. Okazuje się, że rzekome pismo prokuratury z
Gdańska zostało sfałszowane. W październiku 2014 r. toruńska prokuratura
wszczyna śledztwo w sprawie posługiwania się fałszywym dokumentem. (Od
października 2016 r. podejrzanym w tej sprawie jest Marek Falenta i „inne
osoby”. Śledztwo niedawno zostało przedłużone do końca września).
Rosjanie zawiadamiają również policję i podejmują
działania na własną rękę, by wyegzekwować dług. Wynajmują prywatne
wywiadownie, detektywów, zaczynają szukać jakiegokolwiek majątku Falenty, z
którego mogliby pokryć dług. Szukają nawet na Cyprze, gdzie biznesmen
zarejestrował firmę Falenta Investments, która była udziałowcem
Składów Węgla.
- Wykonali imponującą,
gigantyczną robotę, żeby mu się dobrać do skóry. Zdobyli nawet nakaz
cypryjskiego sądu o zajęciu jego majątku, co nie jest takie łatwe - podkreśla osoba, do której szefowie KTK zwrócili się z
prośbą o pomoc. Wszystko na nic. Rosjanie cisną, a Falenta zaczyna się bać.
- Opowiadał, że Rosjanie
zaczęli mu grozić. Mówili, że kiedyś inaczej by się z nim rozliczyli, ale dziś
Putin nie pozwala regulować długów w ten sposób - twierdzą nasze źródła ze służb.
Wiosną 2014 r. Rosjanie zgłaszają się do polskich
śledczych, zaś 3 czerwca funkcjonariusze CBŚ wkraczają do siedziby Składów
Węgla pod Bydgoszczą i zatrzymują związane z nią osoby (m.in. dyrektora
generalnego Składów i współpracownika Falenty - Marcina W.) w związku z
podejrzeniem o wyłudzenia VAT, pranie pieniędzy i oszustwa. Tego
Falenta zapewne się nie spodziewał. To koniec marzeń o wprowadzeniu Składów na giełdę, budowie węglowego imperium
i wielkich pieniądzach, z których Falenta mógłby spłacić wierzycieli.
Jeszcze musi się jakoś wyplątać z niebezpiecznych
zobowiązań wobec rosyjskich przyjaciół. I wtedy pojawiają się nagrania.
Zwycięzcy biorą wszystko
Zaskakująco szybko znajduje medium. Wiadomo, że m.in. „Puls Biznesu” nie decyduje się na
wypuszczenie taśm. Jednak zaraz potem godzi się na to tygodnik „Wprost”.
Zapewne nieprzypadkowo, podobnie jak przypadkiem raczej nie jest to, że publikację zapisów nagrań przejęło później
„Do Rzeczy”. Oba czasopisma należą do firmy PMPG Michała Lisieckiego.
(Lisiecki stał się właścicielem tej firmy w osobliwych okolicznościach. W
latach 2004-06, gdy nazywała się ona jeszcze Arksteel, miał ją przejąć Związek
Przemysłowy Donbasu. Jednak wschodnioukraiński potentat wycofał się nagle z tej
transakcji, dzięki czemu firmę mógł kupić Lisiecki).
14 czerwca 2014 r. „Wprost” publikuje pierwsze nagrania -
m.in. zapis spotkania Sienkiewicz-Belka. Strzał niezwykle celny, bo trafia w
osobę nadzorującą większość służb, co potęguje chaos. Dwa tygodnie później do
ABW przychodzi Michał Lisiecki, by przekazać „istotne informacje”. Z notatki
służbowej po spotkaniu wynika, że Lisiecki miał „niewielkie” udziały w jednej
ze spółek Falenty, doradzał też jego wspólnikowi w Składach Węgla. „Celem
wizyty mogło być także wysondowanie ABW, tzn. ustalenie, jaką już wiedzą dysponują
śledczy i jakie wersje wydarzeń biorą pod uwagę” - napisała mjr F.
Większość z naszych rozmówców nie wierzy, że Falentę do
ujawnienia taśm popychała jedynie zemsta za akcję CBŚ i popsucie węglowych
interesów. - Gdyby tylko o to chodziło, ograniczyłby się do szefa MSW albo
próbowałby szantażować PO, zamiast od razu iść do ludzi PiS. Nie znam
biznesmena, który zaryzykowałby swoją przyszłość, atakując cały rząd. Chyba że
ktoś mu obiecał coś więcej albo kazał to zrobić - twierdzą nasi rozmówcy.
Zastanawia, dlaczego Falenta próbował oszukać Rosjan z
Kuzbasu? Czy mając silne „plecy” w postaci „przyjaciół” Szustkowskiego, poczuł
się tak pewnie, że postanowił coś dla siebie wyszarpać? A może - co bardziej prawdopodobne i nieprzekreślające innych
scenariuszy - współpraca na linii Falenta-Wschód po prostu nie wypaliła?
Konkurencja okazała się zbyt silna, a służby nie tak pomocne. Aby spłacić dług
Rosjanom, a sobie uratować skórę, Falenta musiał rękami ludzi związanych z PiS
„odpalić taśmy”. W każdym razie w czasie rozkręcania się „afery taśmowej” nie
tylko się nie ukrywał, ale przeciwnie - jak
mówią jego znajomi, „był bardzo zrelaksowany i
zadowolony”. Temat długu Rosjanie odpuszczają.
Falenta się leczy
Ale największą zagadką tamtego
czasu jest działanie ówczesnego wiceszefa ABW płk. Jacka
Gawryszewskiego, nadzorującego działanie specjalnej grupy powołanej do
wyjaśnienia sprawy taśmowej. Obie funkcje zawdzięczał ministrowi Sienkiewiczowi,
z którym znał się jeszcze z czasów wspólnej służby w Urzędzie Ochrony Państwa.
Nie przeszkadzało mu to utrzymywać ciepłych relacji z Mariuszem Kamińskim.
Mówi jeden z byłych wysokich rangą urzędników w rządzie PO: - Gdy w pewnym
momencie pojawił się temat rosyjskiego tropu w taśmach, ktoś ważny powiedział
Gawryszewskiemu, że trzeba się tym zająć. On na to odpowiedział mniej więcej
tak: „Rosyjski trop? Co prawda nie znam się na kontrwywiadzie, ale to czysto
kryminalna sprawa".
Temat upadł, podobnie jak wątek powiązań Falenty z PiS.
Służby aż do upadku rządu PO trzymały się „biznesowo-finansowych” motywacji
Falenty. Gawryszewski po zmianie władzy jako jedyny wysoki rangą funkcjonariusz
służb utrzymał swoje stanowisko. Rok temu zaś został ambasadorem RP w Chile.
Na sprawie taśmowej zyskali wszyscy najważniejsi gracze,
których ślady można znaleźć w tej aferze: PiS doszło do władzy na plecach
krwawiącej PO, Rosjanie wywrócili niechętny sobie proeuropejski rząd. A
Falenta? Za zlecenie nagrywania polityków sąd skazał Falentę na 2,5 roku
więzienia (prokuratura - co ciekawe - chciała
tylko 1,5 roku i to w zawieszeniu na trzy lata plus 540 tys. zł grzywny). Biznesmen
jednak do dziś nie zaczął odsiadki. Z dokumentów sądowych, do których dotarła
POLITYKA, wynika, że Falenta się leczy. Jeszcze w maju przebywał w jednym ze
szpitali psychiatrycznych.
Ale jeśli sprawdzą się nieoficjalne doniesienia, jakoby
prezydent Andrzej Duda z okazji stulecia niepodległości miał ogłosić amnestię
dla sprawców przestępstw skazanych maksymalnie na trzy lata więzienia,
historia się domknie.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz