ZBIGNIEW
HOŁDYS
Pijane media
Tragiczny wypadek w
Kamieniu Pomorskim okazał się paczką drożdży dla rozfermentowanych
dziennikarskich umysłów. Na ekranach, w eterze i na papierze ruszyło szaleństwo
w prześciganiu się emocjami i tworzeniu prawa ad hoc. W niejednym maglu stare rozplotkowane maglary musiałyby
zamknąć dzioby z wrażenia. Mnie ta kretyńska i stadna reakcja przygnębiła jeszcze
bardziej. Jest ona cechą dziennikarstwa polskiego.
Ci sami
dziennikarze, którzy dziś domagają się bezwzględnego karania pijanych
kierowców, wrzeszczeli przeciwko fotoradarom
Bratkowska popełniła grzech
myślenia na innym poziomie, grzech twórczej prowokacji, której zrozumienie
wymagało drgnięcia fałdów mózgowych - a ta umiejętność jest dziś w mediach
zbędna. Zamiast rzetelnej rozmowy o faktach społeczeństwo zostało gwałtownie
zainfekowane emocjami, sporą dawką nienawiści i dziennikarskimi bredniami,
które wprowadziłyby w osłupienie niejednego komentatora w kraju, gdzie gender nie stanowi problemu. I, niestety, nie przeciwstawił się pijanej nagonce żaden autorytet.
Dlaczego?
Bo autorytet to wiedza, a tej nie
daje się tak łatwo uświadczyć.
A nawet przeszkadza, gdyż obnaża ignorancję.
I, co najważniejsze, wiedza nie jest tak pikantna jak nagonka, by się znaleźć
na żółtym pasku. Ambasador USA w Polsce, Stephen Muli, powiedział gdzieś w
przelocie: „My w Ameryce z gender nie mamy problem” i nikt go nie
zapytał dlaczego. W to miejsce biskup z panią Kempą mogą bredzić, że widzieli
smoka w7 kopalni Wieliczka, i dziennikarze natychmiast ruszą na
jego poszukiwanie. To będzie news dnia. Bratkowska została stratowana przez
półgłówków, broniła się sama, ale na szczęście, czego jestem pewien, wyszła z
osaczenia zwycięsko i czas to udowodni. Wówczas jednak nikt się nie przyzna do
błędu, a ci sami dziennikarze będą pożerali ze smakiem kogoś innego. Tak, ci sami
dziennikarze.
Wcześniej to samo dziennikarskie
stado gromadnie rozjeżdżało posła Sławomira Nowaka. Czas (czytaj: sąd)
pokaże, czy słusznie. Tymczasem pasja w działaniu była ogromna, stado
rozmazało faceta na miazgę. Na Twitterze znane nazwiska mieszały go z błotem,
nie licząc się z nieznajomością faktów. Jeden wpis utkwił mi w pamięci. Znany
dziennikarz napisał: „No to strąciliśmy ministra” i dostał gratulacje od
reszty braci. A więc o to chodzi. O wynik meczu w kręgle.
Ludzie mediów są najważniejszą
częścią łańcucha ludzkiego w dzisiejszych czasach. Stan wojenny w Polsce
zaczął się od wyłączenia wszelkich nadajników i prądu w drukarniach, by
ludzie zaczęli dowiadywać się jedynej prawdy z zabunkrowanego studia rządowego
na terenie jednostki wojskowej przy Żwirki i Wigury w Warszawie. Wiadomości
tworzył jeden człowiek, akceptował też jeden, zaufany generał. Dziennikarze
ubrani byli w mundury. Żaden nie powiedział, że stan wojenny jest złem, bo
nie miał takich szans, nawet gdyby tak pomyślał. Anegdota głosi, że gdy czytał
telewizyjny dziennik, tuż poza kadrem kamery tkwiła wymierzona w niego lufa
cekaemu, na wszelki wypadek.
Dziś jedynym cekaemem jest własna
wyobraźnia. Jak się ją ma, to się rozumie więcej. Można przewidzieć, jakie
będą skutki własnej opinii. Otóż ci sami - dokładnie ci sami, mógłbym podać
nazwiska - dziennikarze, którzy teraz domagają się bezwzględnego karania
pijanych kierowców, wsadzania ich do więzienia na dożywocie, aresztowania na
miesiąc z automatu, skazywania ich bliskich i sąsiadów, konfiskaty aut - kilka
miesięcy temu wrzeszczeli histerycznie przeciwko fotoradarom, nazywając je
zamachem na wolności ludzkie. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że obwiązujące
w Polsce prawo (powtarzam: prawo) ogranicza
w mieście prędkość pojazdu do 50
km/h i że jej przekraczać nie wolno. Że za to jest
przewidziana kara. Wtedy uczyli społeczeństwo łamania prawa - teraz wołają o
szariat i prewencyjne dmuchanie w balonik. Społeczeństwo jest ogłupiane i nie
ma już pewności, co jest dobre, a co złe.
Zbigniew Hołdys jest muzykiem, kompozytorem i
dziennikarzem.
Był liderem grupy Perfect
KURSKI
O UTRACIE WIARY W PO
ŻEBY SIĘ
CHCIAŁO CHCIEĆ
Cokolwiek
Tusk by zrobił, zawsze spotyka go szyderstwo. Jak nie robi, to źle. Jak zrobi,
też źle. Powie coś - to źle powiedział. Nie
powie - dlaczego milczy? Hańba i arogancja władzy! Pojechał w Polskę, z ludźmi
się spotkał: - Dlaczego pojechał? To ustawka, gospodarska wizyta jak za
Gierka. Niechby nie pojechał: - No, zepsuł się panisko! Los człowieka prostego
mu obojętny!
Nie użalam się nad Tuskiem. On
znakomicie na takie ataki jest impregnowany. Inaczej już dawno nie byłby
premierem. O niego się nie martwię.
Jednak powszechność krytyki
totalnej określa sytuację, w jaką wpadła Platforma. Kiedyś krytyka totalna
wystawiała na śmieszność samych krytykujących. Nie przelatywała - tak jak dziś
- przez rzadkie sito bezrefleksyjnych mediów.
Reporterzy podsuwają politykom
mikrofon i leje się bluzg. Palą i na odlew. Bez subtelności i wyrafinowania.
Już nie daje się na to patrzeć, a mimo to ciągle tego więcej i więcej.
Prestidigitatorzy od wizerunku pouczają, że rzeczowa krytyka nie działa.
Szykuje się kolejny rok popisów „wyrazistych osobowości”, których nazwisk
wymieniać się nawet nie chce.
Problem więc nie w tym, czy
bluzgają, ale w tym, czy się przykleja. No i owszem, przykleja się. Jak trafnie
zauważył Aleksander Smolar, pojawiają się w blogosferze o Tusku liczne
zjadliwe dowcipy. To znak, który nie myli. Śmiech oddaje nastroje społeczne,
których żaden rządzący nie powinien lekceważyć.
Nigdy nie śmiałem się tak jak w
czasach rządów PiS, LPR i Samoobrony. Choć czasy były ponure, dowcip
rozkwitał. Do dziś w wielu domach spotkać można przyklejoną do regału naklejkę
z wizerunkiem Jarosława Kaczyńskiego. Rysunek Jacka Fedorowicza przedstawiał
prezesa patrzącego przez dziurkę od klucza. Napis głosił: „Uważaj! Mały brat
patrzy!”.
Nie twierdzę, że z tego powodu
Kaczyński przegrał wybory. Ale będąc wdzięcznym obiektem żartów, do których sam
się przyczyniał, stracił coś więcej. Dowcip i szyderstwo odzierają z majestatu
władzy i urzędu.
Czy Platforma wygra wybory po raz
trzeci z rzędu i czy wyjdzie zwycięsko z czterech wyborczych bitew? Mniej mi
zależy na zwycięstwie PO, bardziej na klęsce PiS. A dziś w obozie władzy jest, jak w obozie Brytyjczyków, którzy cofają się na pustyni
przed armią
gen. Rommla.
- Cóż, chłopcy, chyba zrobiliście
trochę bałaganu - mówił na powitanie Bernard Montgomery 13 sierpnia 1942, gdy
przejmował dowodzenie nad 8. Armią. Stwierdził, że w obecnym stanie „ta armia,
nie wygra żadnej kampanii”, że nie podoba, mu się „atmosfera”, którą tutaj
zastał. I że to ona., owa „atmosfera”, odpowiedzialna jest za „utratę wiary w
naszą zdolność pokonania Rommla”.
Zapowiedział „nowy klimat”: -
Staniemy tutaj i będziemy walczyć; nie będzie dalszego odwrotu. Kazałem spalić
wszelkie plany dotyczące odwrotu. Jeśli nie możemy pozostać tu żywi, to
zostańmy jako martwi. Wiem, że spodziewany atak Rommla nastąpi lada moment.
Świetnie. Niech atakuje. Sami rozpoczniemy wielką ofensywę; będzie to początek
kampanii, która wykurzy Rommla. na dobre z Afryki. Ważne, aby pamiętać, że
skończymy z kolegą Rommlem raz na zawsze.
Tusk, wiadomo, nie Montgomery,
Platforma - nie karna armia, a. PSL - nie Brygada Strzelców Karpackich. Ale
żeby wygrać, trzeba chcieć. Iwierzyc. Nie pozwolić się odrzeć z majestatu
urzędu, .
Jarosław Kurski
Cytaty za Terry Brighton, „Gry wojenne. Patton, Monty i Rommel", wyd. Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz