piątek, 10 stycznia 2014

2 x Komentarze



ZBIGNIEW HOŁDYS
Pijane media

Tragiczny wypadek w Kamieniu Pomorskim okazał się paczką drożdży dla rozfermentowanych dziennikarskich umysłów. Na ekranach, w eterze i na papierze ruszyło szaleństwo w prześciganiu się emocjami i tworze­niu prawa ad hoc. W niejednym maglu stare rozplotkowane maglary musiałyby zamknąć dzioby z wrażenia. Mnie ta kre­tyńska i stadna reakcja przygnębiła jesz­cze bardziej. Jest ona cechą dziennikarstwa polskiego.

Ci sami dziennikarze, którzy dziś domagają się bezwzględnego karania pijanych kierowców, wrzeszczeli przeciwko fotoradarom

Przerabiamy to co kilka tygodni. Naj­pierw jest cisza, ławice sępów fruwają nad naszymi głowami, wypatrując jakiegoś zacnego kęsa, a tu nic wielkiego, jedynie Tusk coś powiedział, Kaczyński coś burk­nął, jakiś bilion złotych znalazł w kieszeni, Żyła gdzieś skoczył. Nie ma czym się zająć. A redakcje są głodne. I nagle trach! Coś się dzieje. Parę tygodni temu dobiy los pod­rzucił mediom gender. Wszystkie ptaszy­ska ruszyły w tym kierunku, a każde ma na szyi swoje nazwisko, bo to nie jest tak, że potrzebna jest wiedza fachowa czy choć­by elementarna wyobraźnia - ważne, by w porę nadlecieć, dziabnąć, skosztować, broń Boże nie odpuścić i swoje głośno po­wiedzieć. Uściślając: wydać wyrok. Gdyby Katarzyna Bratkowska żyła w średniowie­czu - dziennikarska brać odarłaby ją ze skóry, krzyknęła „Wio!” do koni podwiąza­nych do jej nóg i rąk, by ruszając, rozerwa­ły ją na strzępy.
Bratkowska popełniła grzech myślenia na innym poziomie, grzech twórczej prowoka­cji, której zrozumienie wymagało drgnięcia fałdów mózgowych - a ta umiejętność jest dziś w mediach zbędna. Zamiast rzetelnej rozmowy o faktach społeczeństwo zostało gwałtownie zainfekowane emocjami, sporą dawką nienawiści i dziennikarskimi bred­niami, które wprowadziłyby w osłupie­nie niejednego komentatora w kraju, gdzie gender nie stanowi problemu. I, niestety, nie przeciwstawił się pijanej nagonce żaden autorytet. Dlaczego?
Bo autorytet to wie­dza, a tej nie daje się tak łatwo uświadczyć.
A nawet przeszkadza, gdyż obnaża ignoran­cję. I, co najważniejsze, wiedza nie jest tak pikantna jak nagon­ka, by się znaleźć na żółtym pasku. Amba­sador USA w Polsce, Stephen Muli, powie­dział gdzieś w przelocie: „My w Ameryce z gender nie mamy problem” i nikt go nie zapytał dlaczego. W to miejsce biskup z pa­nią Kempą mogą bredzić, że widzieli smo­ka w7 kopalni Wieliczka, i dziennikarze natychmiast ruszą na jego poszukiwanie. To będzie news dnia. Bratkowska zosta­ła stratowana przez półgłówków, broniła się sama, ale na szczęście, czego jestem pe­wien, wyszła z osaczenia zwycięsko i czas to udowodni. Wówczas jednak nikt się nie przyzna do błędu, a ci sami dziennikarze będą pożerali ze smakiem kogoś innego. Tak, ci sami dziennikarze.
Wcześniej to samo dziennikarskie sta­do gromadnie rozjeżdżało posła Sławo­mira Nowaka. Czas (czytaj: sąd) pokaże, czy słusznie. Tymczasem pasja w działa­niu była ogromna, stado rozmazało faceta na miazgę. Na Twitterze znane nazwiska mieszały go z błotem, nie licząc się z nie­znajomością faktów. Jeden wpis utkwił mi w pamięci. Znany dziennikarz napisał: „No to strąciliśmy ministra” i dostał gra­tulacje od reszty braci. A więc o to chodzi. O wynik meczu w kręgle.
Ludzie mediów są najważniejszą częś­cią łańcucha ludzkiego w dzisiejszych cza­sach. Stan wojenny w Polsce zaczął się od wyłączenia wszelkich nadajników i prą­du w drukarniach, by ludzie zaczęli dowiadywać się jedynej prawdy z zabunkrowanego studia rzą­dowego na terenie jednostki wojskowej przy Żwirki i Wigury w Warszawie. Wiado­mości tworzył jeden człowiek, akceptował też jeden, zaufany ge­nerał. Dziennikarze ubrani byli w mun­dury. Żaden nie po­wiedział, że stan wojenny jest złem, bo nie miał takich szans, nawet gdyby tak pomy­ślał. Anegdota głosi, że gdy czytał telewi­zyjny dziennik, tuż poza kadrem kamery tkwiła wymierzona w niego lufa cekaemu, na wszelki wypadek.
Dziś jedynym cekaemem jest własna wy­obraźnia. Jak się ją ma, to się rozumie wię­cej. Można przewidzieć, jakie będą skutki własnej opinii. Otóż ci sami - dokładnie ci sami, mógłbym podać nazwiska - dzien­nikarze, którzy teraz domagają się bez­względnego karania pijanych kierowców, wsadzania ich do więzienia na dożywocie, aresztowania na miesiąc z automatu, ska­zywania ich bliskich i sąsiadów, konfiskaty aut - kilka miesięcy temu wrzeszczeli histe­rycznie przeciwko fotoradarom, nazywa­jąc je zamachem na wolności ludzkie. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że obwiązu­jące w Polsce prawo (powtarzam: prawo) ogranicza w mieście prędkość pojazdu do 50 km/h i że jej przekraczać nie wolno. Że za to jest przewidziana kara. Wtedy uczyli społeczeństwo łamania prawa - teraz woła­ją o szariat i prewencyjne dmuchanie w ba­lonik. Społeczeństwo jest ogłupiane i nie ma już pewności, co jest dobre, a co złe.

Zbigniew Hołdys jest muzykiem, kompozytorem i dziennikarzem.
Był liderem grupy Perfect




KURSKI
O UTRACIE  WIARY W PO
ŻEBY SIĘ CHCIAŁO CHCIEĆ

Cokolwiek Tusk by zrobił, zawsze spotyka go szyderstwo. Jak nie robi, to źle. Jak zrobi, też źle. Powie coś - to źle powiedział. Nie powie - dlaczego milczy? Hańba i aro­gancja władzy! Pojechał w Polskę, z ludźmi się spotkał: - Dlaczego poje­chał? To ustawka, gospodarska wizyta jak za Gierka. Niechby nie poje­chał: - No, zepsuł się panisko! Los człowieka prostego mu obojętny!
Nie użalam się nad Tuskiem. On znakomicie na takie ataki jest im­pregnowany. Inaczej już dawno nie byłby premierem. O niego się nie martwię.
Jednak powszechność krytyki totalnej określa sytuację, w jaką wpadła Platforma. Kiedyś krytyka totalna wystawiała na śmieszność samych krytykujących. Nie przela­tywała - tak jak dziś - przez rzadkie sito bezrefleksyjnych mediów.
Reporterzy podsuwają polity­kom mikrofon i leje się bluzg. Palą i na odlew. Bez subtelności i wyra­finowania. Już nie daje się na to pa­trzeć, a mimo to ciągle tego więcej i więcej. Prestidigitatorzy od wize­runku pouczają, że rzeczowa krytyka nie działa. Szykuje się kolejny rok popisów „wyrazistych osobowości”, których nazwisk wymieniać się na­wet nie chce.
Problem więc nie w tym, czy bluzgają, ale w tym, czy się przykleja. No i owszem, przykleja się. Jak trafnie zauważył Aleksander Smolar, po­jawiają się w blogosferze o Tusku liczne zjadliwe dowcipy. To znak, któ­ry nie myli. Śmiech oddaje nastroje społeczne, których żaden rządzący nie powinien lekceważyć.
Nigdy nie śmiałem się tak jak w czasach rządów PiS, LPR i Samo­obrony. Choć czasy były ponure, dowcip rozkwitał. Do dziś w wielu do­mach spotkać można przyklejoną do regału naklejkę z wizerunkiem Ja­rosława Kaczyńskiego. Rysunek Jacka Fedorowicza przedstawiał pre­zesa patrzącego przez dziurkę od klucza. Napis głosił: „Uważaj! Mały brat patrzy!”.
Nie twierdzę, że z tego powodu Kaczyński przegrał wybory. Ale będąc wdzięcznym obiektem żartów, do których sam się przyczyniał, stracił coś więcej. Dowcip i szyderstwo odzierają z majestatu władzy i urzędu.
Czy Platforma wygra wybory po raz trzeci z rzędu i czy wyjdzie zwycięsko z czterech wyborczych bitew? Mniej mi zależy na zwycię­stwie PO, bardziej na klęsce PiS. A dziś w obozie władzy jest, jak w obozie Brytyjczyków, którzy cofają się na pustyni przed armią
gen. Rommla.
- Cóż, chłopcy, chyba zrobiliście trochę bałaganu - mówił na powita­nie Bernard Montgomery 13 sierpnia 1942, gdy przejmował dowodzenie nad 8. Armią. Stwierdził, że w obecnym stanie „ta armia, nie wygra żad­nej kampanii”, że nie podoba, mu się „atmosfera”, którą tutaj zastał. I że to ona., owa „atmosfera”, odpowiedzialna jest za „utratę wiary w naszą zdolność pokonania Rommla”.
Zapowiedział „nowy klimat”: - Staniemy tutaj i będziemy walczyć; nie będzie dalszego odwrotu. Kazałem spalić wszelkie plany dotyczące odwrotu. Jeśli nie możemy pozostać tu żywi, to zostańmy jako martwi. Wiem, że spodziewany atak Rommla nastąpi lada moment. Świetnie. Niech atakuje. Sami rozpoczniemy wielką ofensywę; będzie to początek kampanii, która wykurzy Rommla. na dobre z Afryki. Ważne, aby pa­miętać, że skończymy z kolegą Rommlem raz na zawsze.
Tusk, wiadomo, nie Montgomery, Platforma - nie karna armia, a. PSL - nie Brygada Strzelców Karpackich. Ale żeby wygrać, trzeba chcieć. Iwierzyc. Nie pozwolić się odrzeć z majestatu urzędu, .

Jarosław Kurski
Cytaty za Terry Brighton, „Gry wojenne. Patton, Monty i Rommel", wyd. Znak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz