niedziela, 26 stycznia 2014

Owsiak: Dałbym się pokroić za Polskę



WIELKA ORKIESTRA Jak pieniądze z Orkiestry idą do chorych




Agnieszka Kublik: Symbolem tegorocznej Wiel­kiej Orkiestry Świątecznej Pomocy stal się dzie­sięcioletni Łukasz Bereza. A kim jest dla ciebie?
Jerzy Owsiak: Powodem, by bronić 119 tys. 999wo­lontariuszy, ja jestem tym 120-tysięcznym, też mam swój identyfikator, numer.
Jestem przygotowany na to, co się dzieje, na tę krytykę. Na twarz muszę brać różne rzeczy, głu­potę ludzką i te ciągle pytania o rozliczenia. Mu­szę cierpliwie odpowiadać, bo wiem. że jestem osobą publiczną. Ale nie można wrzucać do jed­nego kotła tych, którzy decydują się nam poma­gać, czy ktoś ma dziesięć lat, czy 99, bo i tacy byli bardzo dorośli wolontariusze. Nie można im su­gerować, że są efektem prania mózgów. Zawsze będę stawał w ich obronie i w obronie Łukasza.
A Łukasz to chłopaczek, który ma niesamowi­tą dorosłość, tak jak to chore dzieci. Mierzy się z chorobą długą, bo trwa ona od jego urodzenia i będzie trwała do końca jego życia, Łukasz jest świadomy tego, co się dzieje wokół niego. Bez­błędnie wymawia nazwę lekarstwa, które musi wziąć, a nazwa nie do powtórzenia. Jak byłem u nie­go, mówił: „Ojej, emocje wzięły górę, muszę wziąć lekarstwo”. I nie panikuje. Pytali go reporterzy, czy udzieli im odpowiedzi, a on mówi: „Już po­wiedziałem, że nie”., A o czym rozmawiałeś z Jur­kiem?”. „To tajemnica”. Człowiek dorosłyby sobie chyba z tym nie dal rady, gdy nagle widzi, że na je- go podwórku jest największa zadyma świata, jaka. tylko może tyć. Orkiestra przyjeżdża.

W jeden dzień to zorganizowałeś.
- Bo robiłem to razem z przyjaciółmi. Bo wszyst­ko, co robimy, robimy z przyjaciółmi Od 22 lat.
Jak jechaliśmy do Łukasza samochodem z Warszawy o szóstej rano, to bez przerwy dzwonił te­lefon: „Jurek, to my dojedziemy”. A my mówimy: „Chyba już nie dacie rady”. „Ja jestem gotowy, bio­rę wiosełko, gitarkę, będę grał”. Ktoś tam potem dzwoni: „Będzie Orkiestra”. Ja mówię: „To może słonie będą?”. A ktoś w samochodzie zwraca uwa­gę: „Nie mów o słoniach, bo już są załatwione”.

To byt twój pomysł - Orkiestra dla Łukasza?
- No nie, to był pomysł tej pani. która mnie ob­raziła. To jej trzeba podziękować. Tej pani. której ja w ogóle nazwiska nie kojarzę, pani posłanka...

Chyba już teraz kojarzysz, zgrywasz się. Chodzi o Krystynę Pawłowicz. Jej pomysł? Ona przecież apeluje, by na Orkiestrę nie dawać pieniędzy.
- No jej, jej. Było tak. Pytanie padło od dzienni­karki, kiedy podsumowywaliśmy finał - a proszę pamiętać, że kończymy finał o godzinie pierwszej w nocy w telewizorze, następnie musimy po­sprzątać wszystko, potem tu. w Fundacji, się spo­tykamy. żeby sobie podziękować, napić się szam­pana. O godzinie trzeciej rano pojechałem do do­mu. O piętnastej była konferencja prasowa.
Mamy w sobie taką radość, poszło świetnie, super meldunki. ludzie opowiadali o tak niepraw­dopodobnych rzeczach, które miały miejsce na fi­nale, była zła pogoda, a jednak pod Pałacem Kultury było mnóstwo ludzi. Idę na konferencję pra­sową. Krzysiu Dobies, który zajmuje się u nas pu­blic relations, mówi mi o Łukaszu. Ja mówię: „Już go gdzieś widziałem”. Okazuje się, że rok temu pi­sałem do niego list, jakiś reportaż był o nim.
Schodzę na konferencję, opowiadam, co zro­biła Orkiestra, jakieś pierwsze cyfry rzucam i dziennikarka zadaje pytanie kompletnie z d.... no takie, jakby ktoś mówił, że mam ogon, kopyta , które cho­wam w kaloszach. No i jak można na to odpowie­dzieć, kiedy parę godzin temu zakończyła się naj­większa zbiórka pieniędzy współczesnej Europy? Kiedy pokazujemy coś fantastycznego? A pytanie zmierza do tego, że to wszystko to jedna wielka ścierna. No i moje emocje wtedy idą na maksa. To nie jest tak, że mi puściły nerwy, jakby mi puściły, to by to inaczej wyglądało.

Co byś zrobił? Dałbyś komuś w mordę?
- Nie, nie! Odpowiedziałbym w żołnierskich słowach, jak kiedyś Piłsudski. Powtarzam za nim: „Naród piękny, ale ludzie kurwy”.

I dlatego krzyczałeś: „Polsko, zwariowaliście?!”, „Pochrzaniło was!?".
- No bo pochrzaniło! Jesteśmy kontrolowani, to jest normalne, ja nie mam o to pretensji. Mało tego, my mamy własne audyty, wynajmujemy fir­mę. której trzeba zapłacić. Ja tego audytu nie cho­wam do buta. audytor ma nakaż wysyłania tych wyników także do Ministerstwa Finansów.

Ale miałeś wyjaśnić, dlaczego poseł Pawłowicz...
- Aha, Krysia. Gdy usłyszałem te zarzuty, naj­pierw szukam słoika z pieniędzmi, potem mówię: „Czy was pochrzaniło, zawsze musicie dyskredy­tować wszystko, co się wydarzyło w tym kraju?”. I pokazuję Łukasza: „To jest prawdziwy gość i ra­no będziemy u niego. Łukasz, jesteśmy juto u cie­bie!”. I jak to mówię, to nasza, ekipa już szukaw Googleu, jak wygląda jego podwórko. Bo już czuli, co będzie. I ktoś zaraz mówi, że podwórko nie jest du­że. OK, scena może przyjechać z Kostrzyna, bę­dzie najbliżej. Dobra, dzwońcie do artystów.
Pierwszy chyba był Kamil Bednarek, Enej, a. po­tem zaczęli ludzie się zgłaszać: „Jezu, rozjechali­śmy się, ale postaramy się, będziemy”. Potem załatwiliśmy wszystkie formalności, musieliśmy zna­leźć prezydenta miasta, którego prosimy o zgodę na zrobienie koncertu, żeby nie było, że to niele­galne zbiegowisko. Wszystkich zawiadamiamy, wszyscy są. życzliwi, podejmują wyzwanie. Bo my kochamy takie rzeczy, energia tysięczna w nas jest!

Ale co z tą Krysią?
- To taka moja filozofia, klasyka Monty Pythona skoro ta. Pani jest przeciwko nam. może tyć na­szym bohaterem, dziękujemy jej dziesięć razy.
To była super prywatka. podwórkowa. Orkie­stra wojskowa, motocykliści, straż pożarna. Mówili: „Jurek my tu czekamy, jak skończysz, to prze­wieziemy Łukasza, pojeździmy z nim po mieście”.
Byłem u Łukasza w domu. Typowe polskie mieszkanie ludzi, którzy mają kłopoty bytowe, ta­ta nie ma teraz pracy. Ale widzę ludzi, którzy dba­ją o tego chłopaka, jak tylko potrafią. Mamy gifty dla niego, mam taką oryginalną kurtkę lotniczą, dostałem od pilotów parę lat temu i ją trzymałem. Mówię do Łukasza: „Trzymaj, urośniesz do niej, ja. ci zrobię jeszcze naszywkę »Łukasz«”. Pytam: „Znasz Kamila Bednarka?” „No!” - mówi i widzę wielkie otwarte oczy. Mówię: „On będzie tu. na twoim podwórku grał”. I on wtedy: „Mamo, chy­ba muszę wziąć... - i tu wymienia to lekarstwo - bo takie emocje...”.
Jeżeli w tym roku szukam powodów do rado­ści, to jest, nią. właśnie Łukasz. Bo to całe niepraw­dopodobne ujadanie, większe niż w poprzednich latach, zwłaszcza w Telewizji Republika, bardzo ludzi dotyka. To, że ktoś pisze, że jestem wariat, ta­ki. śmaki, owaki, to jego sprawa, nie musi mnie lu­bić, ja już mam tyle lat, że mnie to kalafiorem... Ale jak ktoś zarzuca nieuczciwość, że jakiś układ zbu­dował Orkiestrę, to dotyka nas wszystkich.

Dwa lata temu mówiłeś, że masz fioła na punkcie Polski, że Polska to fantastyczny kraj, prawie wszyst­ko nam tu wychodzi. Teraz krzyczysz: Polsko, co robisz?!
- Kocham ten kraj i mówię to w każdym miej­scu. Ale dlaczego się tak głupio zachowuje?

Polak potrafi nienawidzić pięknie.
- Tak ale bez Polski Polak się nie obejdzie. W ,,Latarniku” pokazane jest wszystko, co w  Polakach siedzi, ta nostalgia, która cię zabija Wszystkie praw­dy, jakie tylko by człowiek miał w sobie o świecie, zamykają się w małym świecie: Polska, do Polski, z Polską, dla Polski. Jako gostek urodzony 60 lat temu jestem zbudowany na tych wszystkich fio­łach polskich, które tworzą, ale też zabijają sku­tecznie. Gdyby mnie ktoś wypierdzielił gdzieś w świat, to bym nie wyrobił. Bo to jest moje miej­sce. Moje zapachy, moje cztery pory roku. I to wszystko, co kocham i także nienawidzę. To wszyst­ko składa się na to, że tu się czuję najlepiej.
Wierzę, że moje dzieci będą obywatelami świa­ta, że będą kochały ten kraj z zupełnie innych po­wodów, z takich, że to będzie patriotyzm dobrego życia - tak, jestem Polakiem, jestem Polką, wiem, że Polska, to dobrze skonstruowany kraj, który bę­dzie się o mnie troszczył, jeżeli będę gdzieś dale­ko. albo będzie mi miło powiedzieć, że jestem z Pol­ski, z kraju, który skacze najdalej, strzela najwię­cej goli i ma świetną gospodarkę.

Wyzbyłeś się naiwności? Jeszcze parę lat temu wierzyłeś, że jeśli ktoś się do ciebie przypieprza, to tylko po to, żebyś się stawał lepszy.
- Nie jestem takim na zimno skalkulowanym gościem, który ci powie, że ludzie to robią z nie­nawiści. Cały czas wierzę, że z niewiedzy.

Jakiej niewiedzy? Nie wiedzą, co robi Orkiestra, ja­ki sprzęt kupuje, za ile?
- Nie wiedzą, nie zetknęli się z tymi danymi, np., że kupiliśmy 30 tys. sztuk urządzeń za 160 min dolarów.
Gdybym był aktorem, to ktoś mógłby mnie nie lubić, bo gram złe role. gdybym był piosenkarzem, mógłby mnie nie lubić, bo nie śpiewam w jego sty­lu, gdybym był sportowcem i bym przegrywał, też można by mnie nie lubić. Ale ja przecież nie daję powodów do nielubienia.

Zastanawiałeś się, dlaczego cię nie lubią?
- Nie lubią, bo ktoś inny sugeruje, żeby mnie nie lubić.

Kościół?
- Kościół bardzo nam dał do wiwatu. To jedna z najbardziej przykrych rzeczy. Ale Kościół to nor­malni ludzie. Przestańmy myśleć, że Kościół zjeż­dża z nieba i jest niebiański. To nie są anioły.
Mamy wszystkie nagrody polskiego Kościoła, Medal św. Jerzego, Medal św. Brata Alberta, któ­re nam zostały wręczone przez ludzi myślących, mądrych, ekumenicznych. Którzy rozumieją, że niekoniecznie ktoś niezwiązany z Kościołem ma być niedostrzegany w tym. co robi. Ale Kościół, ten pospolity Kościół, rozszerzył nieprawdopo­dobne, złe wiadomości na temat Orkiestry.
Taki przykład. Jesteśmy w Białej Podlaskiej, gdzie mamy szpital neonatologiczny. i tam jest. od­dział imienia Wielkiej Orkiestry. Przyjeżdżamy z supersprzętenr. Podchodzi do mnie 12-letnia dziewczynka: „Panie Jurku, jestem wolontariuszką, to jest w ogóle coś niesamowitego, ale gdyby pan te 10 proc., co pan bierze z Fundacji, też prze­znaczył na ten sprzęt, byłoby lepiej”. Pytam:„A skąd masz taką wiadomość?”. Ona na to: „Pan katecheta tak nam mówi”. Więc ja jej spokojnie tłumaczę, że nie biorę takich pieniędzy: „Wiesz, my w Fundacji od samego początku powiedzieliśmy sobie, że nikt z zarządu nie bierze żadnych pieniędzy, gdybym pracował w niej, dostawałbym pensję, ale nie biorę takich pieniędzy, to nieprawda”. Ona na to. że pan katecheta. „ Ja nadal spokojnie, choć się ca­ły gotuję: „Nie, to nieprawda, być może nie wie­dział. dostał złą informację”.
Do dziś o tym myślę i cały czas się zastanawiam, czy ta dziewczynka przyjęła, to do wiadomości, czy nie. Czy na następnej lekcji katecheta powtórzył to jeszcze dziesięć razy?
Mam taką pracę dyplomową „Fundacja w świe­tle gazet, katolickich”. Pierwsze dwa lata nikt nie wiedział, o co chodzi, i wokół był spokój, cisza. Potem pokazało się hasło „Róbta, co chceta”, czyli wmawianie mam, że taka jest prawda o Orkiestrze. A to tylko hasło z lat 90., z mojego programu tele­wizyjnego, to nie było hasło Orkiestry. Wtedy nie zwracaliśmy na to uwagi, wychodziliśmy z zało­żenia, że to taka pierdolą, nie ma się czym zajmo­wać. Ale będąc w Australii, od Polonii usłyszałem, że nie można mówić „Róbta, co chceta”. Potem ilość złej prasy się zwiększała. To byłe te same oskarżenia co dzisiaj: że źle wydajemy pieniądze, że je defraudujemy, że ja mam z tego zyski, że finał kosz­tuje dużo drożej, niż zbieramy, że kupujemy zly sprzęt. Od mniej więcej 20 lat to samo.

Może Kościół cię nie lubi, bo uważa, że rywalizu­jesz z Caritasem?
- Nigdy nie rywalizowaliśmy. Spotykamy się od czasu do czasu przy różnych okolicznościach i szefowie Caritasu mówią tale „Panie Jerzy, takich mamy adwokatów, to są adwokaci złej sprawy”.

Im jest głupio.
- Ale my także tonujemy naszych adwokatów. Na naszych stronach nie można „fakować”, parę lat ternu to wprowadziliśmy, no to dostaliśmy jednego wielkiego „faka”. O, cenzura! A teraz się do tego ludzie przyzwyczaili. Powstał pomysł wysia­nia tej posłanki w kosmos i my to tonujemy, mó­wimy ludziom: „Śmiejcie się z tego”.

Ty w Fundacji nie zarabiasz?
- Nie, nie mam etatu.

Gdzieś masz etat?
Mam swoją, firmę Mrowia Cała, to jest przed­siębiorstwo produkcji programów telewizyjnych. Od samego początku, jak nie było jeszcze Orkie­stry Kiedyś było Ćwierć Mrówki, a teraz Mrówka Cała. Jeżeli np. wystawiam rachunek za swój wy­kład, a mam wykłady w całej Polsce, ludzie mnie zapraszają i firmy też, żebym dał spicz przez pół­torej godziny, to na Mrówkę.

W Mrówce jesteś prezesem?
- Nie, to jest jednoosobowa firma. Moja firma, od której plącę podatki.

Jaki ma związek z Fundacją WOŚP?
- Sporadycznie wykonuje umowy związane z reklamowaniem działań Fundacji, czyli produkcje telewizyjne z wykorzystaniem materiałów, które m.in. tworzę do swojego błoga Owsiaknet.pl. Trud­no jest zlecać komuś z zewnątrz, np. agencji, zro­bienie filmu o Finale WOŚP. Ostatnia taka umo­wa miała miejsce w2012 r. i dotyczyła produkcji fil­mu dokumentalnego „Miłość, przyjaźń, muzyka, czyli 20 lat grania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy”. Są to bardzo sporadyczne zlecenia.

Ma związek, przez ciebie.
- Ale nie należy do Fundacji Orkiestry. nigdy nie należała. Dwa lata przed fundacją powstała ta Mrówka.

Ile masz tych wykładów w roku? Ze 20?
- Coś takiego.

Ile na nich zarabiasz? Kilka tysięcy czy kilkana­ście za wykład?
- Kilkanaście.

Na czym jeszcze zarabiasz? Masz program w ra­diowej Trójce? Ile dostajesz?
- Z Polskiego Radia otrzymuję na rękę ok. 250 zł za jedną audycję.
Robię jeszcze programy telewizyjne na zamó­wienie. Książki to jest kolejna rzecz, na której za­rabiam. Opublikowałem trzy. Jestem szefem fir­my Zloty Melon. Została powołana przez Funda­cje ponad dziesięć lat temu, żeby prowadzić wszel­kie działania komercyjne, bo nie może tego robić Fundacja Czyli jak robimy Przystanek Woodstock, na który zaprasza Fundacją to żeby wynająć sce­nę czy zapłacić za prąd, wszystkie te finansowe operacje prowadzi Zloty Melon. Produkuje wszyst­kie nasze gadżety, koszulki, płyty i organizuje Przy­stanek. Gdyby Fundacja prowadziła działalność komercyjną, nie mogłaby korzystać ze zwolnień podatkowych.

Ty jesteś prezesem Złotego Melona?
- Tak, prezesem zarządu. To jest spółka z o.o., założona przez Fundację w 2003 r., w której 100 proc. udziałów ma Fundacja. Pracuję w niej od ro­ku i bardzo się cieszę, że angażując się w jej pro­wadzenie, także przyczyniłem się do bardzo dobrych wyników firmy.

Ile zarabiasz w Melonie?
- Kilka tysięcy złotych. A w Fundacji, żeby było jasne, ludzie nie zarabiają więcej niż trzykrot­ność przeciętnej pensji w Polsce, czyli maksymalnie 3 x 3,8 tys. zł brutto. Czyli można sobie policzyć, ile zarabia jeden z szefów najważniejszych dzia­łów. To nie jest 20 tys. zł!

11,4 tys. zł brutto.
- No właśnie. Czyli na rękę niewiele ponad 7 tys. zł. Właścicielem Melona jest Fundacja, wyłożyła ok. 1,5 min zł na jego powstanie. Melon już prze­kazał ponad 1 min zł. Cały zysk z Melona przekazywany jest Fundacji. To dywidendy za. lata: 2009 -162 420,12 zł. wpłacone w 2010; 2010 - 222 563,20 zl, wpłacone w 2011; 2011 - 321553,55 zł. wpłacone w2012; 2012 - 408 882,28 zł, wpłacone w 2013.
W sumie 1 min 115 419.15 zł. Jest to gotówka, wpła­cona do Fundacji. Oprócz tego Zloty Melon zain­westował ok. 1.3 min zł, budując ośrodek w Sza- dowie Młyn. Budowa hostelu trwa i w okolicach kwietnia być może łatwiej nam będzie oszacować dokładne koszty.

Tam masz dom?
- Nie! To ośrodek szkoleniowy dla naszych wo­lontariuszy, członków Pokojowego Patrolu, ludzi, którzy zabezpieczają nasze imprezy. Tu uczymy nauczycieli pierwszej pomocy w ramach progra­mu edukacyjnego „Ratujemy i uczymy ratować”.

Gdzie mieszkasz? Masz nowy dom?
- W Warszawie mieszkam, na Kabatach, od lat. Jak mógłbym sobie za pieniądze Orkiestry kupić dom?! Nie ma takiej możliwości! Proszę, idź do mojego urzędu skarbowego, weź mój PIT, nie mam nic przeciwko temu. Dwa. lata temu na moim blogu pokazałem PIT-a. Wtedy miałem bardzo slaby PIT, nie tyło wykładów dużo, to nie był biznesowo dla mnie dobry rok.

Dlaczego pokazywałeś odbiorcom błoga? Podejrzewali, że skręcasz kasę Orkiestry?
- Ponieważ wtedy znowu się nasiliły te ataki, że coś tam nakradłem. Każdy może obejrzeć moje­go PIT-a. Tam nie ma żadnych rewelacji.

Żona pracuje w Fundacji.
- Tak, od 12 lat, jest dyrektorem działu me­dycznego. Założycieli Fundacji było siedmioro, trzy osoby się wykruszyły w sposób naturalny, zaj­mują się innymi rzeczami, pozostała nas czwór­ka. Ja, moja żona i dwójka lekarzy. 12 lat temu le­karze powiedzieli, że nie mogą być tu na co dzień: „Mamy oddział szpitalny, tam pracujemy”. Została moja żona, która robi to doskonale.

Żona zarabia...
- 12,2 tys. zł brutto, czyli na rękę blisko 8 tys. zł. Tego się trzymamy.

8 proc. funduszy Fundacji idzie na cele admini­stracyjne.
- W różnych latach ten odsetek był różny i śred­nia być może byłaby 8 proc., ale w 2012 r. na kosz­ty administracyjne (u trzymanie biura, pracowni­cy. transport itd.) Fundacja wydala zaledwie 4,2 proc. wszystkich przychodów z działalności sta­tutowej. Co istotne, mówimy tu o całorocznym bi­lansie Fundacji, a nie tylko o Finale WOŚP, bo ten jako zbiórka publiczna rozliczany jest dodatkowo i środki zebrane w styczniu nie są wykorzystywa­ne na pokrycie kosztów administracyjnych.

Jak zdobywacie pieniądze na te koszta?
- Od sponsorów, mamy ich stałych. Nam jako Fundacji bardzo znanej jest łatwiej je zdobywać. Jeżeli gdzieś moja twarz jest na reklamie, to dla mnie jest to non profit. Te wszystkie pieniądze po­zwalają nam zrobić Woodstock. Ale żeby była jasność: pieniądze z Finału Orkiestry nie idą na Przy­stanek Woodstock. Bo nie mogą iść.
Chociaż ja uważam, że powinniśmy mieć pra­wo. Bo to, co robimy na Przystanku, jest tak nie­zwykle edukacyjne, to już nie jest koncert. Kon­cert był przez pierwsze pięć lat. dziś to jest gigan­tyczna praca fundacyjna. Pokazujemy ludziom,
jak udzielać pierwszej pomocy, mówimy, że nie ma tu prawa nikt wjechać z narkotykami.

W internecie pojawiła się informacja, że pieniądze z Orkiestry idą na Woodstock. Bo z waszego spra­wozdania w 2009 r. wynika, że na „organizację koncertu Przystanek Woodstock poszło 2 661 877,57 zł” (s. 60. bilansu WOŚP).
- Tak. to Fundacja jest organizatorem Przy­stanku Woodstock, jednak na jego organizację nie może i nie wydaje środków zebranych w Finale! Są to pieniądze od sponsorów i darczyńców prze­kazane m.in. na ten cel. Organizacja Przystanku to jedno z naszych działań statutowych, ale nie jest on celem finałowej zbiórki.

Gen charytatywny kiedy w sobie odkryłeś?
- Ja go nie mam. Ja nie jestem żadna charytatywa. jestem facetem, który dosyć solidnie jest skonstruowany na potrzeby życia w tym kraju. Nie urodziłem się jako filantrop. Ale pamiętam, jak oj­ciec potrafił z domu wynieść rowerek. Mama py­ta; „Gdzie rowerek?”. Ojciec, A, wiesz, kolega ma trochę gorzej niż my...". I mój ojciec to miał w so­bie, i uczył nas oszczędności. I szacunku, że jeże­li się coś ma. to trzeba o to dbać. U nas się nie prze­lewało. mimo że ojciec tył na państwowej posa­dzie, był milicjantem. To było takie życie normal­ne wśród sąsiadów, bez wielkich sensacji. W tam­tych czasach wszyscy się czuliśmy rodzinnie, sto razy bardziej związani niż teraz. Teraz się wszyst­ko porozjeżdżało, bo są biznesy, bo ludzie muszą pracować, gonią za różnymi rzeczami.
Więc to nie jest żaden gen. Gen charytatywny to ma. 120 tys. osób, wolontariusze. Ma go1700 osób, które są szefami sztabów, niektórzy są nastolat­kami i mają pierwszy raz odpowiadać za kasę.
Ja myślę, że we mnie siedzi taka solidność, że dwa. plus dwa jest, cztery. I że jeżeli się zebrało pie­niądze, to trzeba się z nich rozliczyć. Nie siedzi we mnie gen szaleńca, narodowca, chociaż bym się dal za ten kraj pokroić. Siedzi we mnie może gen biznesmena. To jest np. odpowiedzialność za 15 mln dolarów, które zebraliśmy w zeszłym roku.

A w tym będzie rekord?
- Może tyć podobnie, jak rok temu. Ale mówi­my wszystkim ludziom: „Nie dajcie się tylko po­nieść fantazji, że jeżeli będzie mniej pieniędzy, to dlatego, że przylepiła się do nas jakaś negatywna ocena. Jeśli będzie mniej, to dlatego, że mamy mniej w kieszeni. Jeżeli dołączysz do tego polskie piekło, które gdzieś iluś osobom zasugerowało, że nie warto wrzucić pieniądza, to może być mniej".

Wiesz, że jest strona „Nie daję na Owsiaka”.
- Pamiętani oburzenie Polaków, kiedy się po­kazał program BBC, tu ż przed Euro 2012, że strach przyjeżdżać do Polski. I gdyby premier Anglii po­wiedział, że nie daje na Owsiaka, to ludzie by po­wiedzieli: „Co za sk... z tego Anglika!”. No tak je­steśmy skonstruowani, na kontrze. Na szczęście ktoś mówi, że nie daje na. Owsiaka, a z drugiej stro­ny Łukasza w internecie wspierają setki tysięcy lu­dzi. Jeżeli taka polaryzacja następuje, to znaczy, że się coś dzieje. Gorzej by było, gdyby cała sprawa odbyła się w takim bez namiętnym braku emocji: albo daję, albo nie daję, wisi mi to.
Ale los płata figle nieprawdopodobne. Kiedyś pewien burmistrz bardzo walczył z Orkiestrą i bardzo nie chciał, żeby u niego zagrała. Potem jego córka uległa wypadkowi i uratował ją sprzęt Or­kiestry. Następnie on wpadł w tarapaty, ale szpital dla dorosłych był w jego mieście bardzo słabo wy­posażony i człowiek nie przeżył. Inny burmistrz był bardzo przeciwny Woodstockowi. Apotem przyjechał do mnie i mówi: „Moje dzieci na wa­kacjach były nad morzem i dwójka się zatruła. W szpitalu był sprzęt z serduszkiem, chciałem pa­nu podziękować”.

Co jest problemem służby zdrowia: ludzie, sprzęt czy procedury?
- Sprzęt, naprawdę jest, już niezły. Procedury same nic nie znaczą. Nie ma empatii wśród leka­rzy. Kiedyś zawód lekarza był ceniony. To był za­wód z przesianiem, z misją, z powołania. Dziś le­karzom. niektórym oczywiście, przeszkadzają pacjenci i rodzina.
W Londynie lekarze doszli do wniosku, że w całym łańcuchu leczenia pacjenta oprócz sprzętu, lekarstw, pieniędzy ważnym, o ile nie najważniej­szym elementem jest rodzina. A więc nikomu tam nie przeszkadza, że ta rodzina się pęta obok pa­cjenta, że dwuletni bliźniak, który przyjeżdża na dializę, w szpitalu jest razem z matką i drugim bliź­niakiem. I jest do tego bliźniaka przypisana oso­ba. która się nim zajmuje. Dzięki temu dziecko bezstresowo przyjmuje tę dializę. W tym szpitalu pie­lęgniarka jest cały czas do twojej dyspozycji, lekarz jest, do dyspozycji, żeby ci powiedzieć, co się dzie­je z pacjentem. Mało tego, za parę funtów wynajmujesz tablet i z tym tabletem chodzisz, i z niego się dowiadujesz, co się dzieje z twoim bliskim. To jest empatia.
Nauczmy lekarzy i pielęgniarki takiej empatii. Nauczmy ich, że ty lubili pacjentów, żeby nie prze­ganiali ich rodzin. Ja wierzę w ludzi. Kiedy robili­śmy 22 lata temu pierwszy finał, wjeżdżały pierw­sze urządzenia, to lekarze byli tak podbudowani, że sami malowali, odświeżali oddziały, bo mówi­li: „Jezu, przyjadą do nas nowe inkubatory”. Do dziś spotykam takich lekarzy.
My musimy ludzi uczyć empatii, wymagając tego od nich. Można oczywiście zmienić to roz­porządzeniem pana ministra. Ale te rozporzą­dzenia słabo raczej funkcjonują w Polsce.

Gdybyś był ministrem zdrowia...
- To bym krzyczał: „Do domu!”. Uciekłbym po prostu. Ty wiesz, śniło mi się nawet, że jestem mi­nistrem zdrowia, i to był najstraszniejszy sen. jaki mogłem mieć. To był koszmar, że jestem w gabi­necie i patrzę przez okno. i szukam gdzie stoi mój samochód, żebym ja mógł stąd jak najszybciej uciec. Ale nie mogłem uciec, bo jakby mnie ktoś uwiązał, nie mogłem z tego gabinetu wyjść.

Współczujesz ministrom zdrowia?
- Tak, wszystkim ministrom zdrowia.

Nie mógłbyś zostać ministrem? Poznajesz służbę zdrowia od 22 lat.
- Nie znam się na tym. Nie znam się na pensjach pielęgniarek, na procedurach, które są, źle wyce­niane. albo na tym, że kto jest mocniejszy, w mi­nisterstwie wyrwie dla siebie procedury. Nie znam się na tym, że w listopadzie szpital mówi: „Skoń­czyły się dla nas pieniądze, mamy zamknąć to na, cztery spusty”.
Ja się znam wąsko, teraz np. na geriatrii. I ty wiesz, że z ministerstwa pies z kulawą nogą nie po­dejmuje tematu? Nikt nie zapyta: „Proszę państwa, a co będziecie kupowali? Bo jak wy kupicie to, to my byśmy np. inwestowali w powiększenie tych oddziałów. Albo zróbmy krótką ścieżkę do prze­kwalifikowania się lekarzy na geriatrów”. Ci ludzie nie potrafią myśleć perspektywicznie. Jeżeli za, coś można Polaków krytykować, oprócz tego pol­skiego pieklą, to właśnie za taką bezmyślność.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz