Autorów tej książki nie nazywam dziennikarzami.
To
żałośni frustraci robiący biznes na kłamstwach - o książce „Resortowe dzieci", dziennikarskiej prostytucji
grzebaniu w życiorysach mówi Monika Olejnik, publicystka Radia Zet i TVN24.
Rozmawia RENATA KIM, zdjęcie PIOTR POREBSKY/METALUNA
NEWSWEEK: Jest pani wściekła?
MONIKA OLEJNIK: Wściekła? Z jednej strony książka mnie rozbawiła, a z
drugiej jestem zirytowana. Grupa zakompleksionych pseudo- dziennikarzy zarabia
górę kasy na kłamstwach, które wmawia naiwnym ludziom. Nigdy nie byłam w żadnej
organizacji partyjnej - ani w PZPR, ani w ZSMP - a na okładce książki Doroty
Kani i jej towarzyszy jestem w czerwonym krawacie. A ja tylko raz w życiu
miałam na szyi czerwony krawat!
Przy jakiej okazji?
- To była impreza z okazji którejś
rocznicy powstania „Gazety Wyborczej”, odbywała się w słynnej stołówce KC.
Wszyscy się poprzebierali, Piotr Najsztub za księdza, Adam Michnik za Fidela Castro,
a ja założyłam krótkie, czerwono i podarte spodenki, do tego czerwony krawat i
udawałam, że jestem działaczką ZSMP. Ale nie życzę sobie,, żeby ktoś mnie w ten
sposób przebierał!
- To oszustwo i szczyt
bezczelności, żeby robić ze mnie i innych osób wyznawców" socjalizmu.
Kiedyś mówiliśmy o lepperyzacji obyczajów. Andrzej Lepper wchodził na sejmową
mównicę, oczerniał niewinnych ludzi. A potem nikt już nie słuchał tłumaczeń
poszkodowanych. Dzisiaj podobną drogą podążają Kania z Targalskim. Można się
nie zgadzać z Michnikiem, ale to Michnik walczył o wolność Polski i siedział za
to w więzieniu. Można się nie zgadzać z tym, co Michnik pisał w latach 90.,
ale trzeba być naprawdę stukniętym, by ubrać go w czerwony krawat. I kto to
robi? Jerzy Targalski, który w pewnym momencie życia uwierzył w przewodnią rolę
PZPR. I Dorota Kania, która przez ponad 20 lat pracy zawodowej wsławiła się
tylko tym, że pożyczyła duże pieniądze od rodziny lobbysty Marka Dochnala.
Który wtedy siedział w areszcie
podejrzany o korupcję.
- Z artykułu Wojciecha
Czuchnowskiego w „Gazecie Wyborczej” wynika jasno, że Dorota Kania zaproponowała
żonie Dochnala, że wykorzysta swoje wpływy u polityków' PiS, by mu pomóc. I
rzeczywiście, omotała ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę,
omotała szefa MSWiA Janusza Kaczmarka i Dochnal został przeniesiony z więzienia
w Łodzi do Warszawy. To prostytucja dziennikarska i skandal. I tacy ludzie
teraz ośmielają się oceniać innych. Dlatego autorów tej książki nie nazywam
dziennikarzami. To żałośni frustraci robiący biznes na kłamstwach.
Co pani czuła, czytając
„Resortowe dzieci”?
- Że tracę czas. Jak dostałam tę
książkę do ręki i zobaczyłam fragmenty o sobie, strasznie się ubawiłam. Bo
okazuje się, że Dorota K. jest najzwyczajniej w świecie zawistna.
Zawistna?
- Osoba o pseudonimie operacyjnym
„Pożyczka” zazdrości mi na przykład tego, że Lech Wałęsa szanował i doceniał
moją pracę. Bo zapraszał mnie na swoje urodziny, a 3 maja 1991 r. brałam udział
w defiladzie, jadąc razem z Tomaszem Lisem zabytkową karetą po Krakowskim Przedmieściu.
I to jest skala zarzutów wobec mnie! Co trzeba mieć w głowie, żeby coś takiego
pisać? Albo inny zarzut: że byłam duszą towarzystwa w Sejmie. O czym niby to ma
świadczyć? Prawda jest taka, że autorzy książki opisują ludzi, z których
poglądami się nie zgadzają. Nie chodzi o to, jakich ci ludzie mają przodków,
nie chodzi o to, gdzie pracowali w stanie wojennym. Mam przed sobą wywiad
Roberta Mazurka z Dorotą Kanią, która mówi, że głównym kryterium wyboru bohaterów
książki była ich postawa w III RP.
Postawa w III RP? 0 co chodzi?
- O poglądy na katastrofę
smoleńską, na dekomunizację, na lustrację. Uważam, że Mazurkowi udało się w
wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” odsłonić całą hipokryzję współautorki książki.
Przecież jej mama była w PZPR, ale teraz Kania twierdzi, że nie miała na nią
wpływu, bo tatuś był taki religijny, a wujkowie to piłsudczycy. No i co,
będziemy się teraz licytować na życiorysy? Proszę bardzo: mój dziadek walczył
w bitwie o Anglię. Został po wojnie w Londynie, w kraju zostawił babcię z
dwójką dzieci. Swoją drogą, zabawny jest ten fragment, w którym Kania opisuje
zagraniczne wyjazdy mojej rodziny. Zapomniała tylko wspomnieć, że mama jeździła
do Londynu, by odwiedzić swojego ojca. A brat od lat częściej przebywa za
granicą niż w Polsce, bo skończył Wyższą Szkołę Morską i trudno, żeby
tankowcami pływał po jeziorach mazurskich.
Odnotowała za to, że pani
ojciec, pułkownik w MSW, składał przełożonym raporty o lukratywnych wyjazdach
córki za granicę.
- Nigdy nie byty lukratywne. Do
Finlandii wyjechałam na zaproszenie radia fińskiego. Na Malcie też
byłam służbowo, robiłam reportaż
itp, itd. I jeszcze jedno: Kania nie może się zdecydować, czy mój ojciec był
pułkownikiem, czy majorem. W co drugim zdaniu albo go degraduje, albo mu daje
stopień wyżej. Wyjaśniam: ojciec był majorem, nie pułkownikiem. Gdyby był
perłą PRL-wskiego wywiadu, takim smętnym esbekiem, jakiego robią z niego
pseudoprawicowi dziennikarze, to chyba dorobiłby się czegoś więcej niż tylko
stopnia majora.
Z książki wynika, że zajmował
się inwigilacją opozycjonistów.
- Niech pokażą dowody, że tak
było. Niech poda nazwiska opozycjonistów, których mój ojciec rzekomo śledził.
Współcześni donosiciele grzebali w teczkach i niczego nie znaleźli. Ojciec
najpierw pracował w wydziale kryminalnym, a potem ochraniał ambasady.
Rozmawiała pani z nim o
„Resortowych dzieciach"?
- Tak. Jest zbulwersowany, mówi,
że nikogo nie inwigilował.
Zamierza coś z tym zrobić?
- Mój tata jest starym
człowiekiem, trudno, żeby latał po sądach. Ale właściwie dlaczego mam się tłumaczyć
z życia rodziców? Nazywam się Monika Olejnik. Mam szczęście i odwagę być
niezależną dziennikarką. A wszystko, co mam, zawdzięczam sobie, tylko sobie,
swojej ambicji oraz ciężkiej pracy. Pracy od godz. 5-40 do późnego wieczora. I
nie zmienią tego kłamstwa nawet najbardziej zakompleksionych frustratów z prawicy, lewicy i innych. Można się nie zgadzać z moimi poglądami, ale żeby
sięgać do moich korzeni i wymyślać fałszywą tezę? To wygląda jak niebezpieczna
obsesja. Autorzy tej książki zachowują się jak wyznawcy Gomułki i McCarthy’ego. To wszystko już było. Niestety, historia głupoty ludzkiej
ciągle zatacza koło.
A może rację mają Kania i
Targalski, kiedy mówią, że skoro ktoś się wychowywał w resortowym domu, to
potem będzie...
- Ale w jakim resortowym domu? W
domu, w którym matka zmuszała mnie do chodzenia do kościoła, bo jest bardzo
religijna? Pani Kania zarzuca nam, że w naszych domach nie śpiewano kolęd, tylko
czczono manifest PKWN. To kolejne kłamstwo! Może tak było u Jerzego
Targalskiego, ale u nas nie. Ryłam bierzmowana, chodziłam na religię w czasach,
kiedy Kościół był uważany za wroga władzy. Ale najgorsze jest to, że ludzie,
którzy czytają tę s książkę, myślą, że my się pławiliśmy w bogactwie. 3 Kolejne
kłamstwo! Moi rodzice do dziś mieszkają ; w zwykłym bloku.
Kania tłumaczy, że chciała
pokazać środowisko, w którym kształtowały się charaktery znanych polskich dziennikarzy i które ułatwiało im i
zrobienie kariery.
- A może fałszuje fakty pod tezę dla
zysku? W końcu ma słabość do pieniędzy. Rodzicom zawdzięczam to, że istnieję. I
jeszcze to, że oboje chcieli, żebym się uczyła. Ale wszystko, co w żyd u
osiągnęłam, zawdzięczam swojemu charakterowi. W Trójce, w której przez wiele
lat pracowałam, najważniejszym kryterium były talent i osobowość. To było radio,
które dzięki silnej grupie dziennikarzy miało odwagę wymknąć się ówczesnej
władzy spod kontroli. A teraz czytam w tzw. prawicowych śmieciowych gazetach,
że Andrzej Turski na polecenie SB przyjął do Trójki takich, a nie innych ludzi.
Wierutna bzdura! Turski nie sprawdzał, kto ma jakiego tatusia czy mamusię.
Jak pani trafiła do Trójki?
- Byłam na studiach na praktykach
w Polskim Radiu. Trójka to było moje marzenie, więc zadzwoniłam do ówczesnego
wicedyrektora Sławka Zielińskiego i umówiłam się na rozmowę.
Znała go pani?
-Nie.
I tak po prostu pani
zadzwoniła, mówiąc:
„Dzień dobry, tu Monika
Olejnik”?
- Właśnie tak. Był tak zaskoczony,
że zgodził się na spotkanie. A potem zrobiłam mu awanturę, bo się spóźnił pół
godziny. Był przy tym słynny dziennikarz muzyczny Piotrek Kaczkowski i mówi
tak: „O, ma charakter. Zielona, czerwona, nadaje się”. To wyrażenie wzięło się
z tego, że taśma radiowa miała początek zielony, a końcówkę czerwoną. Więc jak
były oba kolory, realizator dźwięku wiedział, że taśma nadaje się do emisji. W
trójkowym slangu oznaczało to, że ktoś ma silną osobowość. I tak zaczęłam pracę
w redakcji „Zapraszamy do Trójki”. Robiłam reportaże, także interwencyjne, i
byłam w tym naprawdę niezła. Nie potrzebowałam pleców, liczyłam tylko na
siebie.
Będzie się pani procesować z
wydawcą „Resortowych dzieci”?
- Kilka razy w sądzie już
wygrałam. Teraz jestem w trakcie kolejnych sporów. Dlatego ten czeka w kolejce.
Przeczytałam na portalu prawicowym, że grupa współczesnych donosicieli
dogrzebała się do moich dokumentów rozwodowych z czasów studiów. Towarzysz
Gomułka doceniał takie zachowania. To się nadaje do Trybunału w Strasburgu. Kto
im dał moje papiery rozwodowe? To jest skandal. Ja nie interesuję się życiem
prawicy, która cytuje Biblię i poucza i Tiny cli,
jak żyć. Mam w nosie tych facetów, co zdradzają swoje żony, ale udają
świętoszków. Niech sobie latają na Jasną Górę i leżą tam krzyżem. Tylko co
wynika z ich modłów, skoro w życiu codzienny ni zachowują się niegodnie?
Kogo ma pani na myśli?
- Nie będę wymieniać nazwisk, ale
proszę mi powiedzieć, jakim człowiekiem trzeba być, żeby mówić o Andrzeju
Turskim, że był pijany na wizji? To był profesjonalista, przyzwoity człowiek.
Był moim pierwszym szefem. Uratował Wojciecha Reszczyńskiego, kiedy groziło mu
wyrzucenie z radia. Reszczyński nigdy mu za to nie podziękował, ale za to
chętnie go opluwał, kiedy stał się taki prawicowy. Dlaczego autorzy książki nie
napisali, że Reszczyński pracował w stanie wojennym, a nawet prowadził słynne
spotkanie z generałem Jaruzelskim? W tamtych czasach nie powierzano byle komu
prowadzenia „Teleexpressu”.
Między dziennikarzami zawsze były podział,
aleja pamiętam czasy, kiedy się szanowaliśmy. To był ważny czas.
Kiedy zaczęła się trwająca do
dziś jatka?
- Po katastrofie smoleńskiej.
Zaczął się podział Polski, jakiego nie było chyba nawet w czasach stanu
wojennego. Nienawiść, szczególnie widoczna w internecie. Bo sieć daje poczucie
anonimowości, więc można z siebie do woli wylewać bluzgi. To jest niebezpieczne,
bo niektórzy traktują internet jak boga. Uważają, że to, co tam napisane, jest
święte. I czerpią informacje z tego bluzgu, z tego biota.
Czy jest szansa, że kiedyś
emocje smoleńskie opadną?
- Do końca nigdy nie opadną, bo to
jest przecież lokomotywa wyborcza niektórych ugrupowań i periodyków. Prawica
utuczyła się na katastrofie smoleńskiej i śmierci Lecha Kaczyńskiego. Prawicowe
gazety, na przykład braci Karnowskich, piszą o nim w każdym numerze.
Najbardziej skorzystał na Smoleńsku Tomasz Sakiewicz, przecież „Gazeta Polska”
była już taka cienka, a teraz dobrze się sprzedaje. Redaktor Sakiewicz
zapomina, jak przychodził do tej strasznej Trójki na początku lat 90., by komentować wydarzenia polityczne.
Jego koledzy z gazety zapominają, jak prosili mnie, żebym ich cytowała. A ja
przypomnę Dorocie Kani, która tak chętnie sięga do mojego życiorysu, wywiad
Piotra Zaremby i Michała Karnowskiego z braćmi Kaczyńskimi.
„0 dwóch takich...”?
- "Właśnie. Tam jest pytanie
do Lecha Kaczyńskiego o jego osobisty ranking dziennikarzy. Prezydent odpowiada,
że nie ma najlepszych doświadczeń z mediami, ale dodaje: „Byłem w swoim czasie
wdzięczny Monice Olejnik, która chętnie zapraszała mnie do swoich programów, do TVN i Radia Zet”.
Po tej wdzięczności szybko nie
zostało śladu?
- Ja nie oczekuję wdzięczności, bo
kiedy rozmawiam z politykami, to każdemu zadaję trudne pytania. Nieważne, czy
to jest prawica, czy lewica. Problem polega na tym, że dzisiaj nie wszyscy
pamiętają lub nie chcą pamiętać, jak ostro i dociekliwie rozmawiałam z
Buzkiem, Millerem, Kwaśniewskim, Oleksym, Wałęsą, Palikotem, Tuskiem i innymi.
W swojej prac zawsze miałam odwagę być niezależna w sytuacjach, w których
część koniunkturalnych wyznawców prawicy zamiast dziennikarstwa uprawiała
wazeliniarstwo.
Prawica uważa inaczej: na ludzi
o innych poglądach po prostu pani napada.
- To raczej pseudoprawica i jej
merkantylna teza, a nie fakt. Prezydent Wałęsa przez dwa lata nie udzielał mi
wywiadów. Aleksander Kwaśniewski przez dwa i pól roku, bo się obraził. A kto
wytknął Palikotowi, że w jego klubie jest poseł, który zatrudnia u siebie w
piśmie mordercę księdza Popiełuszki? Ja to zrobiłam! A kiedy zaczęła się wojna
między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim, wiele razy oburzałam się, że
Kancelaria Premiera zabiera samolot prezydentowi. Proszę sobie przypomnieć
wazeliniarskie teksty Michała Karnowskiego o Jarosławie Kaczyńskim. Gdybym
była prezesem PiS, to po takiej lekturze zrobiłoby mi się niedobrze. Bo on
chyba nie lubi lizusów. A teraz pokażę pani inny fragment...
Dobrze się pani przygotowała.
- Jak zawsze. O, proszę, Piotr
Zaremba o aferze FOZZ: „Dziennikarze - gwiazdy typu Tomasz Lis czy Monika
Olejnik - chyba jedyny raz wystąpili w tak wyraźnej obronie Kaczyńskich”. Może
tzw. prawicowi dziennikarze zazdroszczą mi ciągle, że tylko u mnie bracia
Kaczyńscy wystąpili w jednym programie w TVN oraz w TVP. Chyba żadnemu innemu dziennikarzowi nie udało się posadzić
ich koło siebie w studiu. I chyba jestem jedyną dziennikarką, którą prezydent
Lech Kaczyński najpierw obraził, mówiąc, że jestem na jego krótkiej liście do
wykończenia, a następnie przeprosił, wysyłając bukiet kwiatów. O tym wydarzeniu
pisały agencje informacyjne na całym świecie.
Czuje się pani czasem
nienawidzona?
- Są ludzie, którzy wierzą w
nieodpowiedzialne kłamstwa tzw. prawicowych dziennikarzy. I to może wywoływać
agresję. Na szczęście często spotykam się z sympatią przypadkowych osób.
Największym problemem jest jednak to, że nie ma sprawy, w której mówilibyśmy
ponad podziałami jednym głosem. Teraz, zdaniem części prawicy, trzeba być
dumnym z tego powodu, że się nie daje pieniędzy do puszki Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy. Ja się dziwię Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nie reaguje na
te bzdury.
Pani często prowokuje, używa
ostrego języka.
- Proszę podać przykład mojej
prowokacji.
Wypowiedź posła PiS Jacka
Sasina nazywa pani świństwem.
- Aleja to samo mówiłam o
Palikocie, kiedy obrażał pamięć Lecha Kaczyńskiego. A słowa Sasina nazwalam
świństwem, bo przekroczył wszelkie granice, obciążając premiera Tuska winą za
samobójstwo 16-letniego chłopca. Tak nie wolno robić. To brali
odpowiedzialności.
Dworuje sobie pani z księdza
Oko.
- O nie, ja z nim dyskutuję. Nigdy
nie powiedziałam, że ktoś jest głupkiem, chamem, talibem, świnią. Nieustannie
liczę na poczucie humoru moich rozmówców.
Kto jest dla pani autorytetem?
- W Polsce? Dominikanie. Lubię
ich. Za to, że są odważni, potrafią się przeciwstawić głównemu nurtowi i nie
boją się dyskutować z dziennikarzami. Autorytetami są również ludzie pozytywnie
aktywni, którzy zmieniają Polskę. A z polityków szanuję klasę i talent
szczególnie tych, których już nie ma. Uwielbiałam Bronisława
Geremka, choć czasami byliśmy w sporze.
Za co?
- Za elegancję. Za to, że potrafił
precyzyjne przedstawić swoje pogląd. Za to, że był uczciwym politykiem, nie
zniżał się do niskich chwytów, które dzisiaj są szalenie modne. Podobnie jak
Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, prof. Lech Falandysz, Andrzej
Zakrzewski, ksiądz Tischner, arcybiskup Życiński. Kiedy przychodzili do mnie
do studia, nigdy nie wdawali się w naparzania z politycznymi przeciwnikami,
tylko po prostu konstruktywnie rozmawiali. Coraz trudniej jest znaleźć ich
następców, ale ciągle szukam...
Dzisiaj zdarza się, że polityk
wychodzi ze studia w czasie pani programu.
- Poseł Błaszczak zasłynął nawet
tym, że zaplanował swoje wyjście jeszcze na długo przed programem. Wszyscy się
tłuką między sobą. Mam wrażenie, że politycy uważają, że jak nie powiedzą
czegoś ostrego, to nikt ich potem nie zacytuje w internecie.
A pani się nie cieszy, jak inne
media cytują pani program?
- Nie zawsze mam satysfakcję. Co z
tego, że cytują takiego Sasina? Ja weszłam z programu i było mi po prostu
przykro. Myślałam o bliskich tego chłopca, który popełnił samobójstwo i
zastanawiałam się, jak muszą się czuć. Bo w głębi duszy cały' czas jestem
reporterką społeczno-interwencyjną potrafiącą obserwować życie. A taki polityk
wychodzi ze studia i mówi: „Przynajmniej było ostro”.
Powiedziała pani jakiś czas
temu, że politycy nie są już w stanie pani zadziwić.
- Już nikt mnie nie jest w stanie
niczym zadziwić. Nawet prawicowi pseudodziennikarze, którzy w XXI wieku
urządzają polowanie na czarownice w stylu przypominającym Marzec ’68 r. Mali
ludzie pod szyldem prawicy czerpią wzorce z najbardziej mrocznych czasów
komunizmu. Zachowują się tak, jakby próbowali złożyć wieniec pod pomnikiem
Stalina. Może jeszcze czasem zaskoczą mnie jakieś odkrycia naukowe czy
archeologiczne, literatura, muzyka, podróże.
Nie ma pani jeszcze dość
polityki?
- Nie, bo to jest mój zawód i moja
pasja. Nie zmienią tego kłamstwa frustratów'. Jestem szczęśliwą dziennikarką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz