poniedziałek, 27 stycznia 2014

Dwie żony i wybory



Kiedy bolesne sprawy rodzinne mieszają się z twardą polityką, zwykle kończy się to nieszczęściem. Tak jest również w przypadku zamieszania wokół pań Gosiewskich. Nic dziwnego, że partia robi wszystko, by problem zdusić w zarodku

Jestem zażenowany sytuacją”, „To dla nas niezręczne”, „Wolał­bym nie komentować" - tak najczęściej reagują posłowie PiS na pytanie o sprawę dwóch pań Gosiewskich. Trudno im się dziwić. Emocjonalne oświadczenie rodziców Przemysława Gosiewskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej, może wywoływać mieszane uczucia. A cała historia raczej nie pomaga partii na starcie kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Najprościej rzecz ujmując, chodzi o to, że rodzice Gosiewskiego nie chcą, by pierwsza żona ich syna, Małgorzata, kandydowała z list PiS do europarlamentu. Zdecydowanie opowiadają się za drugą żoną-Beatą.
„Nie wyrażamy zgody na kandydowanie z regionu świętokrzy­skiego ani z żadnego innego i niszczenie dobrego imienia Przemy­sława przez Małgorzatę Gosiewską, pierwszą żonę, która zostawiła syna z dzieckiem w najgorszym momencie - oświadczyli. - Mamy prośbę do władz partyjnych, do pana premiera Kaczyńskiego, by postawili na Beatkę. Prosimy, by pan premier Kaczyński jako długoletni przyjaciel naszego syna uwierzył, że nasza synowa na pewno nie przyniesie wstydu Prawu i Sprawiedliwości. Będzie sprawować mandat z miłości dla regionu i męża".

KŁÓTNIA 0 ALIMENTY
Obie panie zasiadają dziś w parlamencie. W 2011 r. Małgorzata po raz kolejny została posłanką, Beata po raz pierwszy senato­rem. Obie pod szyldem PiS. Tajemnicą poliszynela jest to, że panie się nie znoszą, do tej pory starały się jednak nie wchodzić sobie w drogę. Kiedy pojawiły się pogłoski, że obie chcą w najbliższych wyborach kandydować do europarlamentu, a lokalna gazeta „Echo Dnia" napomknęła, iż być może nawet z tej samej listy (czyli z okręgu świętokrzysko-małopolskiego), rodzice Przemysława 30 Gosiewskiego nie wytrzymali.
- To starsi ludzie, którzy wiele przeszli. Do Gosi mają wielki żal, uważają, że skrzywdziła Przemka, a teraz korzysta z rozpoznawal­ności jego nazwiska. Poza tym są przekonani, że celowo robi na złość Beacie. Stąd te emocje - tłumaczy polityk PiS znający sprawę.
Przemysław rozstał się z Małgorzatą w 1997 r., rozwód wzięli trzy lata później. Mają syna. W tym samym czasie polityk PiS związał się z Beatą, z którą ma dwoje dzieci. Politycy PiS przypomi­nają, że Gosiewski nie zostawił pierwszej żony na lodzie. Dbał o to, by umieszczać ją na listach wyborczych (Małgorzata od zawsze angażowała się politycznie, była warszawską radną, wiceburmi­strzem Ursusa, w 2005 r. została posłanką], a kiedy w 2007 r. nie weszła do Sejmu, dostała posadę w Kancelarii Prezydenta. Tym większe było zdziwienie działaczy PiS, kiedy w 2008 r., w czasie, gdy tabloidy rozpisywały się o rzekomo skąpiącym na alimenty Ludwiku Dornie, głos zabrała Małgorzata Gosiewska, atakując swojego byłego męża.
„Przez te wszystkie lata milczałam, ale kiedy zobaczyłam pana Gosiewskiego, jak wypowiada się o Ludwiku Dornie, coś we mnie pękło. Dłużej nie mogłam znieść tej hipokryzji. Od 11 lat nie jeste­śmy razem, ale formalny rozwód dostaliśmy dopiero w 2000 r. Pan Gosiewski przez ten cały czas w ogóle nie interesował się swoim synem. Płaci co prawda alimenty, ale są one niewysokie" - mówiła „Super Expressowi”. Na jej słowa natychmiast zareagowała matka Gosiewskiego. „Przemek nigdy nie kłócił się o pieniądze i nie oszczędzał na chłopcu. Bardzo kocha Eryka, jego dobro leży mu na sercu. Zawsze o niego dbał. Pamięta o jego urodzinach i imieni­nach, wysyła prezenty” - podkreślała.
Czarę goryczy przelał występ Małgorzaty w „Rozmowach w toku" u Ewy Drzyzgi, gdzie znów żaliła się na byłego męża.
W Internecie można było obejrzeć zwiastun programu, w którym opowiadała, że trwa sprawa alimentacyjna, w której domaga się wyższych alimentów na dziecko, że syn bardzo przeżył rozstanie z ojcem, że Przemysław nie zabiegał o spotkania z nim i że jeszcze przed rozwodem miał dziecko z nową partnerką. Ostatecznie TVN nie wyemitował tego odcinka, tłumacząc, że musi przesunąć termin ze względu na pozostałych gości.
- Nie przesądzając, kto ma rację - bo jeśli się ludzie rozstają, zwykle jest kilka wersji zdarzeń - publiczne pranie brudów ze strony Gosi było niepotrzebne - komentuje poseł PiS.
Małgorzata nie chce komentować oświadczenia państwa Gosiewskich. - Współczuję rodzicom, którzy stracili swoje dziecko, i dlatego nie chcę się do ich słów odnosić. A moje kompetencje oraz pracę wielokrotnie oceniali wyborcy i niech tak zostanie - mówi „Do Rzeczy". Sprawy nie chce także komentować Beata. Mówi nam jedynie, że nie wiedziała, iż teściowie przygotowują jakiekolwiek oświadczenie.
Rodzice Przemysława Gosiewskiego nie tylko nie chcą, by Małgorzata kandydowała w wyborach, ale domagają się także, by zrzekła się ich nazwiska, bo „Gosiewska jest tylko jedna, to Beatka".
- To szanowane wszędzie nazwisko i nie godzimy się, by korzy­stała z nazwiska, które zniszczyła - mówiła Jadwiga Gosiewska.
- Nie ma takiej możliwości prawnej, by rodzina mogła nakazać byłej żonie zrzeczenie się nazwiska, które ta nosi po mężu - mówi „Do Rzeczy" mecenas Jacek Kondracki.
Wychodzi więc na to, że w PiS nadal będą dwie panie Gosiew­skie. Niekoniecznie jednak obie dostaną szansę kandydowania do europarlamentu. W partii powszechne jest przekonanie, że teściowie wyświadczyli Beacie niedźwiedzią przysługę i że jej szanse na start po ich akcji bardzo zmalały. O wiele bardziej prawdopodobny jest start Małgorzaty, tyle że nie w okręgu świętokrzysko-małopolskim, bo to oznaczałoby dalszy ciąg rodzinnej telenoweli, ale w Warszawie. PiS potrzebuje kobiet na listach, a do tego Małgorzata mocno zaangażowała się w działalność na rzecz Ukrainy, co jest w partii dobrze odbierane, no i - bądź co bądź - ma rozpoznawalne nazwisko. Do tego dochodzi jeszcze polityczny pragmatyzm. W przypadku uzyskania przez Małgorzatę mandatu do PE jej miejsce zajmie kolejna osoba z listy z ostatnich wybo­rów parlamentarnych. Jeśli mandat zdobędzie Beata, to konieczne będą wybory uzupełniające do Senatu. A to oznacza organizację kampanii, angażowanie dodatkowych partyjnych funduszy, czasu i ludzi w momencie, kiedy myśleć trzeba o kolejnych, dużo waż­niejszych wyborach - parlamentarnych i prezydenckich.
- Żadne decyzje jeszcze nie zapadły - zastrzega Joachim Brudziński, przewodniczący Komitetu Wykonawczego PiS.
I dodaje, że przy układaniu list partia nie będzie brała pod uwagę oświadczenia rodziny Gosiewskich, nie będzie też odpowiadać na ich apel. - Szanujemy ich emocje, ale o kształcie list decydować będzie polityczny racjonalizm - kwituje.

DRUCIE DNO
Jednak w PiS można też usłyszeć, że sprawa rodzinnego sporu ma jeszcze drugie dno. Powszechnie znana jest wzajemna niechęć Beaty Gosiewskiej i szefa okręgu świętokrzyskiego Krzysztofa Lipca. Gosiewska atakowała Lipca za jego decyzje personalne i wycinanie ludzi, „którzy przez lata z Przemysławem Gosiewskim lojalnie budowali struktury Prawa i Sprawiedliwości". Mówiła wówczas, że „w partii tworzy się niezdrowa atmosfera”.
Apogeum konfliktu były jednak wybory szefa okręgu w 2012 r.
O możliwość startu ubiegali się i Lipiec, i Gosiewska. Rekomenda­cję prezesa Kaczyńskiego dostał Lipiec, który cieszy się zaufaniem frakcji określanej jako „zakon PC". Zwolennicy Gosiewskiej mogli zagłosować jedynie przeciwko jego kandydaturze. Część z nich w dniu głosowania się dowiedziała, że na salę obrad nie wejdzie „za niepłacenie składek". W ten sposób, jak wtedy komentowano wśród lokalnych działaczy, Lipiec zapewnił sobie wygraną. Beata Gosiewska mówiła potem dziennikarzom, że „to właśnie ta smutna metoda eliminowania przeciwników z głosowania".
Niechęć między nimi jest tak duża, że Gosiewska potrafiła żalić się lokalnej gazecie, iż Lipiec nie powiedział jej „dzień dobry" podczas uroczystości pogrzebowych jej męża. Nic dziwnego, że kiedy wybuchła sprawa z oświadczeniem rodziców Przemysława Gosiewskiego, w partii zaczęto szeptać, iż za całym zamieszaniem stoi właśnie Lipiec. To on miał namawiać Małgorzatę, by na złość Beacie wystartowała do europarlamentu z jego okręgu. Kiedy go o to pytamy, nie kryje irytacji. - Ta sprawa nie dotyczy okręgu świętokrzyskiego i ludzi z okręgu świętokrzyskiego. To jakaś prowokacja - ucina.
Politycy PiS, z którymi rozmawialiśmy, są zgodni co do jednego
że kierownictwo partii nie może dopuścić do tego, by ta historia miała ciąg dalszy. - Dla dobra wszystkich jej bohaterów - podsu­mowuje jeden z posłów partii.

DoRzeczy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz