Kiedy bolesne sprawy
rodzinne mieszają się z twardą polityką, zwykle kończy się to nieszczęściem.
Tak jest również w przypadku zamieszania wokół pań Gosiewskich. Nic dziwnego,
że partia robi wszystko, by problem zdusić w zarodku
Jestem zażenowany sytuacją”, „To
dla nas niezręczne”, „Wolałbym nie komentować" - tak najczęściej reagują
posłowie PiS na pytanie o sprawę dwóch pań Gosiewskich. Trudno im się dziwić.
Emocjonalne oświadczenie rodziców Przemysława Gosiewskiego, który zginął w katastrofie
smoleńskiej, może wywoływać mieszane uczucia. A cała historia raczej nie pomaga
partii na starcie kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Najprościej rzecz ujmując, chodzi
o to, że rodzice Gosiewskiego nie chcą, by pierwsza żona ich syna, Małgorzata,
kandydowała z list PiS do europarlamentu. Zdecydowanie opowiadają się za drugą
żoną-Beatą.
„Nie wyrażamy zgody na
kandydowanie z regionu świętokrzyskiego ani z żadnego innego i niszczenie
dobrego imienia Przemysława przez Małgorzatę Gosiewską, pierwszą żonę, która
zostawiła syna z dzieckiem w najgorszym momencie - oświadczyli. - Mamy prośbę
do władz partyjnych, do pana premiera Kaczyńskiego, by postawili na Beatkę.
Prosimy, by pan premier Kaczyński jako długoletni przyjaciel naszego syna
uwierzył, że nasza synowa na pewno nie przyniesie wstydu Prawu i
Sprawiedliwości. Będzie sprawować mandat z miłości dla regionu i męża".
KŁÓTNIA 0 ALIMENTY
- To starsi ludzie, którzy wiele
przeszli. Do Gosi mają wielki żal, uważają, że skrzywdziła Przemka, a teraz
korzysta z rozpoznawalności jego nazwiska. Poza tym są przekonani, że celowo
robi na złość Beacie. Stąd te emocje - tłumaczy polityk PiS znający sprawę.
Przemysław rozstał się z
Małgorzatą w 1997 r., rozwód wzięli trzy lata później. Mają syna. W tym samym
czasie polityk PiS związał się z Beatą, z którą ma dwoje dzieci. Politycy PiS
przypominają, że Gosiewski nie zostawił pierwszej żony na lodzie. Dbał o to,
by umieszczać ją na listach wyborczych (Małgorzata od zawsze angażowała się politycznie,
była warszawską radną, wiceburmistrzem Ursusa, w 2005 r. została posłanką], a
kiedy w 2007 r. nie weszła do Sejmu, dostała posadę w Kancelarii Prezydenta.
Tym większe było zdziwienie działaczy PiS, kiedy w 2008 r., w czasie, gdy
tabloidy rozpisywały się o rzekomo skąpiącym na alimenty Ludwiku Dornie, głos
zabrała Małgorzata Gosiewska, atakując swojego byłego męża.
„Przez te wszystkie lata
milczałam, ale kiedy zobaczyłam pana Gosiewskiego, jak wypowiada się o Ludwiku
Dornie, coś we mnie pękło. Dłużej nie mogłam znieść tej hipokryzji. Od 11 lat
nie jesteśmy razem, ale formalny rozwód dostaliśmy dopiero w 2000 r. Pan
Gosiewski przez ten cały czas w ogóle nie interesował się swoim synem. Płaci co
prawda alimenty, ale są one niewysokie" - mówiła „Super Expressowi”. Na jej słowa natychmiast zareagowała matka Gosiewskiego.
„Przemek nigdy nie kłócił się o pieniądze i nie oszczędzał na chłopcu. Bardzo
kocha Eryka, jego dobro leży mu na sercu.
Zawsze o niego dbał. Pamięta o jego urodzinach i imieninach, wysyła prezenty”
- podkreślała.
Czarę goryczy
przelał występ Małgorzaty w „Rozmowach w toku" u Ewy Drzyzgi, gdzie znów
żaliła się na byłego męża.
W Internecie
można było obejrzeć zwiastun programu, w którym opowiadała, że trwa sprawa
alimentacyjna, w której domaga się wyższych alimentów na dziecko, że syn bardzo
przeżył rozstanie z ojcem, że Przemysław nie zabiegał o spotkania z nim i że
jeszcze przed rozwodem miał dziecko z nową partnerką. Ostatecznie TVN nie wyemitował tego odcinka,
tłumacząc, że musi przesunąć termin ze względu na pozostałych gości.
- Nie
przesądzając, kto ma rację - bo jeśli się ludzie rozstają, zwykle jest kilka
wersji zdarzeń - publiczne pranie brudów ze strony Gosi było niepotrzebne -
komentuje poseł PiS.
Małgorzata
nie chce komentować oświadczenia państwa Gosiewskich. - Współczuję rodzicom,
którzy stracili swoje dziecko, i dlatego nie chcę się do ich słów odnosić. A
moje kompetencje oraz pracę wielokrotnie oceniali wyborcy i niech tak zostanie
- mówi „Do Rzeczy". Sprawy nie chce także komentować Beata. Mówi nam
jedynie, że nie wiedziała, iż teściowie przygotowują jakiekolwiek oświadczenie.
Rodzice
Przemysława Gosiewskiego nie tylko nie chcą, by Małgorzata kandydowała w
wyborach, ale domagają się także, by zrzekła się ich nazwiska, bo „Gosiewska
jest tylko jedna, to Beatka".
- To
szanowane wszędzie nazwisko i nie godzimy się, by korzystała z nazwiska, które
zniszczyła - mówiła Jadwiga Gosiewska.
- Nie ma
takiej możliwości prawnej, by rodzina mogła nakazać byłej żonie zrzeczenie się
nazwiska, które ta nosi po mężu - mówi „Do Rzeczy" mecenas Jacek
Kondracki.
Wychodzi więc
na to, że w PiS nadal będą dwie panie Gosiewskie. Niekoniecznie jednak obie
dostaną szansę kandydowania do europarlamentu. W partii powszechne jest
przekonanie, że teściowie wyświadczyli Beacie niedźwiedzią przysługę i że jej
szanse na start po ich akcji bardzo zmalały. O wiele bardziej prawdopodobny
jest start Małgorzaty, tyle że nie w okręgu świętokrzysko-małopolskim, bo to
oznaczałoby dalszy ciąg rodzinnej telenoweli, ale w Warszawie. PiS potrzebuje
kobiet na listach, a do tego Małgorzata mocno zaangażowała się w działalność na
rzecz Ukrainy, co jest w partii dobrze odbierane, no i - bądź co bądź - ma
rozpoznawalne nazwisko. Do tego dochodzi jeszcze polityczny pragmatyzm. W
przypadku uzyskania przez Małgorzatę mandatu do PE jej miejsce zajmie kolejna
osoba z listy z ostatnich wyborów parlamentarnych. Jeśli mandat zdobędzie
Beata, to konieczne będą wybory uzupełniające do Senatu. A to oznacza
organizację kampanii, angażowanie dodatkowych partyjnych funduszy, czasu i
ludzi w momencie, kiedy myśleć trzeba o kolejnych, dużo ważniejszych wyborach
- parlamentarnych i prezydenckich.
- Żadne
decyzje jeszcze nie zapadły - zastrzega Joachim Brudziński, przewodniczący
Komitetu Wykonawczego PiS.
I dodaje, że
przy układaniu list partia nie będzie brała pod uwagę oświadczenia rodziny
Gosiewskich, nie będzie też odpowiadać na ich apel. - Szanujemy ich emocje, ale
o kształcie list decydować będzie polityczny racjonalizm - kwituje.
DRUCIE DNO
Jednak w PiS
można też usłyszeć, że sprawa rodzinnego sporu ma jeszcze drugie dno.
Powszechnie znana jest wzajemna niechęć Beaty Gosiewskiej i szefa okręgu
świętokrzyskiego Krzysztofa Lipca. Gosiewska atakowała Lipca za jego decyzje
personalne i wycinanie ludzi, „którzy przez lata z Przemysławem Gosiewskim
lojalnie budowali struktury Prawa i Sprawiedliwości". Mówiła wówczas, że
„w partii tworzy się niezdrowa atmosfera”.
Apogeum
konfliktu były jednak wybory szefa okręgu w 2012 r.
O możliwość
startu ubiegali się i Lipiec, i Gosiewska. Rekomendację prezesa Kaczyńskiego
dostał Lipiec, który cieszy się zaufaniem frakcji określanej jako „zakon
PC". Zwolennicy Gosiewskiej mogli zagłosować jedynie przeciwko jego
kandydaturze. Część z nich w dniu głosowania się dowiedziała, że na salę obrad
nie wejdzie „za niepłacenie składek". W ten sposób, jak wtedy komentowano
wśród lokalnych działaczy, Lipiec zapewnił sobie wygraną. Beata Gosiewska
mówiła potem dziennikarzom, że „to właśnie ta smutna metoda eliminowania
przeciwników z głosowania".
Niechęć
między nimi jest tak duża, że Gosiewska potrafiła żalić się lokalnej gazecie,
iż Lipiec nie powiedział jej „dzień dobry" podczas uroczystości
pogrzebowych jej męża. Nic dziwnego, że kiedy wybuchła sprawa z oświadczeniem
rodziców Przemysława Gosiewskiego, w partii zaczęto szeptać, iż za całym
zamieszaniem stoi właśnie Lipiec. To on miał namawiać Małgorzatę, by na złość
Beacie wystartowała do europarlamentu z jego okręgu. Kiedy go o to pytamy, nie
kryje irytacji. - Ta sprawa nie dotyczy okręgu świętokrzyskiego i ludzi z
okręgu świętokrzyskiego. To jakaś prowokacja - ucina.
Politycy PiS,
z którymi rozmawialiśmy, są zgodni co do jednego
że
kierownictwo partii nie może dopuścić do tego, by ta historia miała ciąg
dalszy. - Dla dobra wszystkich jej bohaterów - podsumowuje jeden z posłów
partii.
DoRzeczy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz