O ojcu Jarosława i
Lecha Kaczyńskich dziś wiadomo przede wszystkim to, że zmarł siedem Lat temu. O
jego pamięć nigdy nie zadbała najbliższa rodzina. Nie chciała zadbać.
Cezary Łazarewicz
Jadwiga
zapraszała koleżanki z Instytutu Badań Literackich na służbowe prywatki do
mieszkania na warszawskim Żoliborzu. Wystarczyło przebić się przez ścianę
papierosowego dymu nad fotelem, by z bliska zobaczyć jej męża Rajmunda. Był
szczupły, niezbyt wysoki, cichy i lekko stłamszony. Takim zapamiętały go jej
przyjaciółki.
-Jadwiga sugerowała nam, że nie był
to ten rycerz na białym komu, na
którego czekała całe życic, ale raczej przypadkowe małżeństwo - wspomina jedna
z przyjaciółek. - W tej rodzinie zawsze więcej mówiło się o siostrze Jadzi,
Marii, i o jej mężu, czyli wujku Stanisławie Miedzy- -Tomaszewskim, niż o
Rajmundzie.
O mężu Jadwigi,
ojcu Lecha i Jarosława Kaczyńskich, koleżanki z IBL wiedziały wtedy bardzo
niewiele. Że był kiedyś ranny w Powstaniu Warszawskim, że pracował na
Politechnice Warszawskiej i że nie zrobił wielkiej kariery.
- Czuć było, że Jadwiga nie przepada za nim,
więc tego drażliwego tematu się raczej nie poruszało - mówi przyjaciółka. Gdy
zmarł w 2005 roku, został wymazany z pamięci. - Tak jakby nigdy nie istniał
- dodaje. - Nigdy
me potrafiłam tego zrozumieć, dlaczego wokół matki, która nie brała nawet
udziału w powstaniu, bracia stworzyli legendę wojenną, a o ojcu zupełnie
zapomnieli?
Mieszkający od
wielu lat w Australii Jerzy Fiedler, pseudonim Grot, pamięta Rajmunda jeszcze
sprzed wojny. Chodzili razem do liceum matematyczno- fizycznego w Baranowiczach,
które Rajmund skończył w 1939 roku.
Jego ojciec -
Aleksander Kaczyński - był ważnym urzędnikiem kolejowym. Po ślubie z pochodzącą
spod Odessy Franciszką osiedlił się w Grajewie na Podlasiu. To tam w roku 1922
urodził się Rajmund (miał jeszcze brata i siostrę, którzy zmarli w
dzieciństwie). Gdy pięć lat później kolej państwowa zaoferowała Aleksandrowi
Kaczyńskiemu stanowisko naczelnika ekspedycji węzła, rodzina przeniosła się do
Baranowicz, największego miasta województwa nowogródzkiego, ważnego ośrodka gospodarczego,
siedziby garnizonu wojskowego i oddziału Korpusu Ochrony Pogranicza.
Fiedler spotkał Rajmunda w
Warszawie w 1940 roku i trochę się zdziwił, ale ten wyjaśnił, że po wkroczeniu
Sowietów rodzina w obawie przed zsyłką na Sybir uciekła do stolicy. - Tylko że
on tutaj nie znał nikogo - mówi Fiedler. Zaproponował koledze przystąpienie do
armii podziemnej. Rajmund od razu się zgodził. Powiedział, że teraz będzie „Irką”.
Skąd ten pseudonim? Bo tak nazywała się jego ukochana.
Energiczny,
zdecydowany, służbista. Takim zapamiętał Rajmunda Jacek Cydzik, pseudonim Ran,
który w roku 1943 prowadził tajne kursy dla podchorążych. Rajmund się
wyróżniał, więc „Ran” powierzył mu dowództwo drużyny (7 drużyna, III pluton,
kompania K-l pułku „Baszta”).
Potem decyzji
trochę żałował, bo atmosfera w drużynie „Irki” nie była najlepsza. Podwładni
wciąż się na niego skarżyli.
-Nawet w wojsku nic co dzień wyzywa się ludzi od skurwysynów
- mówił przed laty „Ran”. - Ale swoich ludzi wyszkolił dobrze - dodawał.
Fiedler mówi, że
ojciec braci Kaczyńskich miał pewien feler charakteru:
-Rajmund lubił narzucać swoją wolę, bo uważał, że tylko on
ma rację. Wciąż się wykłócał o najdrobniejsze rzeczy.
1 sierpnia 1944 r.,
kiedy wybiła godzina „W” Kaczyński poprowadził swoją drużynę na jednostkę
kawalerii SS stacjonującą na torze wyścigów konnych na Służewcu. Za
poprowadzenie tego szturmu dostał później Krzyż Walecznych. Ale w zasadzie na
tym skończył się jego udział w powstańczych walkach.
Niemcy odstrzelili mu kciuk prawej ręki. Bardzo krwawił,
więc przekazał dowodzenie i wycofał się za mur wyścigów. Opatrywała go Helena
Wołłowicz, ps. Rena, ciotka Bronisława Komorowskiego. Po latach opowiadała, że
nie było po nim widać strachu. Z ręką na temblaku doczekał kapitulacji
Mokotowa. Trafił do obozu przejściowego w Skierniewicach. Tu znów spotkał się
z Fiedlerem, który wspomina: - Stąd mieli nas wysłać do obozów jenieckich. Ale
Rajmund powiedział, że do żadnych Niemiec nie pojedzie, i pokazał „Grotowi”
furmankę zbierającą z ulic nieboszczyków.
-Ja stąd z nimi wyjadę - powiedział.
-Położył się na furmance i kazał przykryć trupami - opowiada
Fiedler.
-Ryzykując rozstrzelanie, wydostał się na wolność, a my
pojechaliśmy do obozów.
Po tej ucieczce (po latach otrzymał za nią order Virtuti
Militari) Rajmund krążył po Polsce. Pojechał na krótko do Krakowa, potem do
Łodzi, gdzie po wojnie, przed powrotem do Warszawy, skończył studia na
Politechnice Łódzkiej.
Z 320 żołnierzy kompanii K-l powstanie przeżyło nie więcej
niż 30. Trzymali się zawsze razem. Co roku spotykali się 1 sierpnia na
cmentarzu Powązkowskim, a potem - pod czujnym okiem UB - szli się napić do
restauracji w hotelu Warszawka. - Nie widywałam Rajmunda na tych spotkaniach,
ale może dlatego, że studiował wtedy w Łodzi - mówi łączniczka R. z kompanii
K-l.
-Boże, uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami - miał kiedyś
powiedzieć Rajmund Kaczyński
Inni sądzą jednak,
że to dlatego, iż czuł już respekt przed władzą i nie chciał się narażać.
-Miał dość konspiracji i nielegalnych działań - mówi
Fiedler, „Grot”. - Dlatego tak bardzo mu się nic podobało, że jego chłopcy
zaczęli się potem kręcić koło tej opozycji.
„Kiedy zaczęła się
nagonka na Armię Krajową, było rzeczą prawdopodobną, że dosięgnie i jego -
napisał na dziennikarskim portalu Studio Opinii jego znajomy ze studiów, który
nie chce ujawnić nazwiska. - Koledzy doradzili jako osłonę zapisanie się do
partii. Z pozyskania Rajmunda Kaczyńskiego, człowieka z opinią uczciwego i
sympatycznego, Oddziałowa Organizacja Partyjna była zadowolona. Nic był ani
lizusem, ani donosicielem”.
Łączniczka R. uważa jednak, że informacja o wstąpieniu
Rajmunda do PZPR jest nieprawdziwa i krzywdząca. W kwestionariuszach osobowych
z lat 60., jakie udało mi się odnaleźć, Kaczyński senior w rubryce
przynależność partyjna konsekwentnie wpisywał: „bezpartyjny”. Jego nazwisko
nie pojawia się. ani w dokumentach komitetu uczelnianego PZPR Politechniki
Warszawskiej, gdzie pracował, ani we wspomnieniach najstarszych pracowników
uczelni. Zaprzecza też prof. Wiesław' Gogół, który z Kaczyńskim pracował od
końca lat 50. w Instytucie Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej.
Z drugiej strony, z
całą pewnością Rajmund nie był też kimś, komu wpadłby do głowy pomysł obalania
komunizmu. Uczelniana organizacja partyjna systematycznie wystawiała mu dobrą
opinię. Był człowiekiem zaufanym. Dzięki temu mógł już w latach 60. wyjeżdżać
na zagraniczne kontrakty do Anglii, Belgii, Holandii, RFN, Włoch i Libii.
Władze PRL doceniały i nagradzały lojalnych pracowników - w latach 70. Rada
Państwa przyznała Rajmundowi Kaczyńskiemu Złoty Krzyż Zasługi.
Wcześniej jednak - zanim Rajmund dostał w 1958 roku etat na
Politechnice Warszawskiej - trudno mu było gdzieś zagrzać dłużej miejsce. W
Głownie pod Łodzią był konstruktorem w zakładach samochodowych, w warszawskich
Państwowych Zakładach Optycznych - kierownikiem od remontów, w Miastoprojekcie
- kierownikiem zespołu projektowego. Rozkręcał też prywatny biznes, ale szybko
zbankrutował. Próbował się zahaczyć na uczelni jako asystent, prowadził
zajęcia na kursach.
W 1948 roku, podczas balu karnawałowego na Politechnice
Warszawskiej, poznaje pięć lat młodszą od siebie Jadwigę Jasiewicz, studentkę
polonistyki na UW. W tym samym roku biorą ślub, rok później przychodzą na
świat bliźniaki. - Nie przeraziłam się jakoś, że to dwójka. Od razu bardzo te
dzieci pokochałam i starałam się być blisko nich - mówiła po latach.
Jest rok 1949. Rajmund z rodziną wprowadza się do
malutkiego mieszkania teścia przy Suzina, ale jednocześnie umawia się z
właścicielem zrujnowanej kamienicy przy ulicy Lisa-Kuli 8, że wyremontuje ją
w zamian za wynajęcie całego piętra. 80 metrów - na Warszawę metraż wówczas
gigantyczny. Taka przynajmniej jest wersja Jadwigi Kaczyńskiej. Według anonimowego
znajomego Rajmunda, tego, który opublikował list na portalu Studio Opinii, było
jednak zupełnie inaczej. Rajmund w pierwszej połowie lat 50. organizował na
polecenie partii skłócone studia dla towarzyszy z wyższych - partyjnych i
państwowych - sfer. Jeden z nich, z bardzo wysokiego szczebla, zainteresował
się losem młodego naukowca ze „złą przeszłością” i załatwił mu komunalne mieszkanie
w willi.
W 300-stronicowym
wywiadzie rzece „O dwóch takich...” bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy niewiele
miejsca poświęcili ojcu. Tylko na jednym zdjęciu widać Rajmunda. Jarosław
zapamiętał, że tata panicznie bał się o ich zdrowie i ciągle wysyłał chłopców
do lekarza. Lech też zapamiętał nadopiekuńczość, ale również jego stanowczy
charakter.
-Ojciec całe dnie spędzał w pracy i miał mniejszy wpływ na
moje życie - przyznał Lech. - Miałem pewne trudności w kontaktach z nim.
Jerzy Fiedler, który z bliska obserwował rodzinę
Kaczyńskich, twierdzi, że pomiędzy ojcem i synami nie było silnej więzi.
- Oni byli blisko matki i ona była dla nich numerem jeden -
mówi. - Rajmunda nie słuchali i ciągle się z nim kłócili. Narzekał, że nie ma
na nich wpływu.
A im byli starsi, tym bardziej się od niego oddalali.
Nie był świętoszkiem
Na politechnice Kaczyński nic zrobił naukowej kariery. Gdy
w 1987 roku odchodził na emeryturę, w jego dokumentach zapisano, że rozprawę
doktorską ma na ukończeniu, ale nigdy nie udało mu się jej skończyć. To dlatego
- jak tłumaczy prof. Wiesław’ Gogół - że faktycznie pracę naukową rozpoczął
dopiero w drugiej połowie lat 70.
A gdy już wybrał temat pracy, to okazał się tak trudny i
zawiły, że musiał prosić o pomoc koleżankę matematyczkę. Zamykali się na wiele
godzin w pokoju 104 na pierwszym piętrze instytutu i pracowali do późna.
Zamiast doktoratu powstały plotki o ich gorącym romansie.
Prof. Gogół: - Na pewno nie był świętoszkiem i nigdy nie
krył zainteresowania kobietami, ale o swoich przygodach nikomu nie opowiadał.
Profesor przyznaje jednak, że jeśli takie plotki docierały
do rodziny, to mogły być bolesne. Rósł więc mur między Rajmundem a Jadwigą i
synami.
We wszystkich charakterystykach, które pozostały w archiwum
politechniki, można przeczytać superlatywy: „bierze udział w pracach
społecznych”, „energiczny, zdolny, sumienny, zaangażowany”. „Jest jednostką o
wysokich wartościach społecznych i moralnych”. I jeszcze jedno powtarzające
się zdanie: „Ma odwagę, bronić własnych poglądów”.
Prof. Gogół precyzuje: - Ze wszystkimi się kłócił i nikt nie
był w stanie go przekonać do swoich racji.
Polował na słabe punkty rozmówców, by się z nimi w czymś nie
zgodzić i by te różnice rozdmuchiwać. W Instytucie Techniki Cieplnej mówiono,
że z Dziewiątką (tak nazywano Kaczyńskiego z powodu obciętego kciuka) się nie
zadziera i że lepiej zejść mu z drogi.
Koledzy
Rajmunda mówią, że byt człowiekiem z zadrą w sercu. Niby dumny z synów, wciąż miał
do nich pretensje
Gdy synowie Rajmunda stali się znani i zaczęli pojawiać się
w mediach, prof. Wiesław Gogół spojrzał na nich innymi oczami.
-To tak jakby cechy Rajmunda podzielić na pół i rozdzielić
je między dwie osoby
mówi. - Lcch wziął z niego dobroć, życzliwość i
wyrozumiałość, a Jarosław" zadziorność, nieustępliwość i intelekt.
Dowody na istnienie
W wir życia kombatanckiego Rajmund rzucił się dopiero w
latach 90., już w wolnej Polsce. Systematycznie chodził na spotkania kompanii
K-l pułku „Baszta”. W każdą rocznicę kapitulacji powstańczego Mokotowa
jeździł na rocznicowe spotkania do Chojnowa, na działkę Haliny Wołłowicz, z
którą się bardzo przyjaźnił od czasów powstania. Ubolewał tylko, że koledzy
przychodzą na te spotkania z żonami i dziećmi, a on wciąż sam. Jednak nikogo
z rodziny nie mógł na nie zaciągnąć. Jadwiga przyznawała w wywiadach, że ją
nudzą powstańcze opowieści. „Ileż razy można słuchać?” - mówiła. Jarosław twierdził
natomiast, że konspiracyjne opowieści mamy - choć ta w powstaniu nie wzięła
udziału, bo jej w Warszawie nie było - bardziej przemawiały do niego i robiły
na nim większe wraże nie.
Ryć może dlatego rolę bohatera powstania w hucznych
obchodach 2004 roku, odbywających się pod patronatem prezydenta Warszawy Lecha
Kaczyńskiego, odgrywała właśnie Jadwiga, a nie Rajmund. Niewiadomo nawet, czy
Rajmund był na otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego, ale na pewno nie było
go na uroczystym bankiecie w ratuszu. Gdy Jerzy Fiedler zapytał prezydenta
Warszawy o swego kolegę, ten odparł, że ojciec nie przyszedł, bo źle się
poczuł.
Koledzy Rajmunda mówią, że był człowiekiem z zadrą w sercu.
Niby był dumny z synów, ale ciągle miał do nich pretensje. Gdy rok przed
śmiercią odwiedził swoją koleżankę z kompanii K-2 Zofię Kowalewską-Jastrzębską,
Rajmund rzucił nieoczekiwanie o szansach PiS w nadchodzących wyborach: - Boże,
uchroń Polskę przed moimi synami narwańcami.
Nie zdążył zobaczyć ich ani w pałacu prezydenckim, ani w
Kancelarii Premiera. Zmarł na raka płuc w kwietniu 2005 r., kilka miesięcy
przed wielkim wyborczym zwycięstwem PiS i Lecha Kaczyńskiego. Umarł w rodzinnym
domu przy ul. Mickiewicza na Żoliborzu. Pogrzeb na warszawskich Powązkach był
skromny. Żadna gazeta nie napisała słowa o pogrzebie Rajmunda. W dwóch największych
dziennikach warszawskich nie ma ani jednego nekrologu zamówionego przez
najbliższą rodzinę. - Ponoć Jarek nic chciał, żeby stało się to pretekstem do
grzebania w życiorysie ojca - mówi przyjaciółka Jadwigi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz