Kiedyś wysyłała
Jarosławowi Kaczyńskiemu kasztany, które miały neutralizować negatywne
promieniowanie. Od kilku lat posyłana jest przez PiS na kluczowe
misje medialne. Janina Goss, bo o niej mowa, ma teraz zrobić
porządek w „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Piotr Śmiłowicz
Posiedzenie zarządu wojewódzkiego
Porozumienia Centrum w Łodzi, połowa lat 90. Zarząd debatuje nad jakąś ważną
uchwałą. W końcu, po kilku godzinach, jej treść zostaje uzgodniona i
przegłosowana. W tym momencie na salę wpada Janina Goss. - Co wyście podjęli za
uchwałę? - pyta. I dodaje: - Zaraz zadzwonię do pani Jadwigi Kaczyńskiej i to
odkręcę. I rzeczywiście, po jakimś czasie jest telefon z centrali PC w
Warszawie, że uchwała ma być anulowana.
To anegdota, którą do dziś opowiadają
sobie działacze PiS, żeby pokazać sposób działania Janiny Goss. Osoby tyleż
tajemniczej, co wpływowej - kiedyś w PC, a dziś w Prawie i Sprawiedliwości.
Choć formalnie pełniącej tylko funkcję skarbnika łódzkich struktur partii.
Ostatnio o Janinie Goss jest głośno
w związku z wydarzeniami w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Drugi tydzień
września. Na czołówkach wszystkich mediów informacja o prowokacji, jaką
dziennikarz „GPC” przeprowadził wobec prezesa gdańskiego sądu okręgowego Ryszarda
Milewskiego. To pierwszy taki przypadek, by materiał z bardzo wyrazistego
politycznie i niszowego dziennika tak mocno przebił się do mainstreamowych
mediów. Ale akurat wtedy samej „Gazety Polskiej Codziennie” nie można nigdzie
dostać.
Jest dostępna tylko w Warszawie. To efekt zerwania umowy ze spółką
Rejtan, która zajmowała się przewożeniem gazety z drukarni do kolporterów.
Zerwanie tej umowy to była jedna z pierwszych decyzji, jakie podjęła Janina
Goss, gdy została prezesem wydającej „GPC” spółki Forum. A została prezesem po
tym, jak większość udziałów w Forum przejęły podmioty gospodarcze związane z
PiS.
Po jakimś czasie zostaje zawarta
umowa z nową firmą transportową i „GPC” wraca do kiosków w całym kraju. Ale
straty są nieodwracalne. W dodatku, także decyzją pani prezes, część zespołu
nie dostaje wynagrodzeń. Chcieliśmy spytać Janinę Goss o przyczyny jej
decyzji, ale była dla „Wprost” nieuchwytna.
Wśród osób zainteresowanych sprawą
panuje opinia, że Goss zerwała umowę ze spółką Rejtan, bo związany z nią jest
teść Tomasza Sakiewicza, naczelnego „GPC”. Niektórzy podejrzewają, że Goss w
imieniu Kaczyńskiego będzie
chciała bezpośrednio wpływać na
pracę redakcji i linię pisma. Które co prawda ma poglądy zbliżone do PiS, ale
do tej pory redagowane było przez dziennikarzy, a nie polityków.
Pewne jest jedno. Jakiekolwiek
decyzje będzie podejmować Janina Goss, będzie to na pewno zgodne z wolą
Jarosława Kaczyńskiego. Bo jest to osoba, którą obdarza on szczególnym
zaufaniem. Która nie pierwszy raz została posłana w trudną medialną misję.
Janina Goss to postać w łódzkim
PiS na poły legendarna. Jednak opinie o niej są niemal jednobrzmiące:
apodyktyczna, konfliktowa, charakteropatka, pociągająca za wszystkie sznurki.
To ona układa zawsze listy wyborcze, a zarazem unika obejmowania odpowiedzialnych
funkcji. Samotna, nie lubi kobiet. Zdecydowana, dobra organizatorka,
bezgranicznie oddana Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Według zgodnych opinii łódzkich
działaczy PiS Goss karierę zawdzięcza przede wszystkim bliskiej znajomości z
Jadwigą Kaczyńską, matką Lecha i Jarosława. Ta znajomość miała się zacząć na
początku lat 60., gdy Jarosław i Lech kręcili w Łodzi film „O dwóch takich, co
ukradli księżyc”. Bracia mieli wtedy mieszkać wraz z mamą u Janiny Goss lub
jej rodziny. Goss jest jednak zaledwie siedem lat starsza od braci, więc w
tamtym czasie musiała być dorastającą panną. - Słyszałem tę historię, ale nie
bardzo w nią wierzę. Gdy w 1990 r. przyjmowałem Janinę Goss do Porozumienia
Centrum, chyba nie znała jeszcze braci Kaczyńskich - mówi Wiesław Urbański,
pierwszy prezes PC w Łodzi.
Łódzcy działacze nie pamiętają
jej z burzliwych lat 80. - „Solidarności” i podziemia w stanie wojennym. Ale
już w latach 90., jako działaczka PC, była zaprzyjaźniona z Jadwigą Kaczyńską i
przyjeżdżała na niedzielne obiady do jej żoliborskiego domu. Przy okazji
przywoziła pani Jadwidze zioła na poprawę zdrowia. Bo właśnie parzenie ziół to
jedna z pasji Janiny Goss.
Przyjaźń z Jadwigą Kaczyńską i
udział w rodzinnych obiadach siłą rzeczy zbliżyły Janinę Goss do Jarosława
Kaczyńskiego. Któremu z kolei miała przekazywać - jak relacjonowała w 2007 r.
„Gazeta Wyborcza” - kasztany neutralizujące negatywne promieniowanie. - To B
podobny przypadek jak Małgorzaty
Raczyńskiej, kontrowersyjnej szefowej telewizyjnej Jedynki za rządów PiS -
opowiada była działaczka Prawa i Sprawiedliwości.
- Podobno Lech Kaczyński, który
rzadziej bywał na tych rodzinnych obiadach, miał nieco chłodniejszy stosunek do
Janiny Goss niż Jarosław - dodaje.
Porozumienie Centrum było w latach
90. targane konfliktami. Jednak Goss, która w tych konfliktach miała swój
udział, do końca została przy Jarosławie. To pozwoliło Jarosławowi wymienić ją
w wydanej w 2006 r. książce „O dwóch takich...” wśród najbardziej sprawdzonych
działaczy, obok Ludwika Dorna, Przemysława Gosiewskiego czy Adama Lipińskiego.
Gdy w 2001 r. powstało PiS, od początku
odgrywała w nim kluczową rolę. Nie chciała startować w żadnych wyborach,
formalnie pełniła tylko funkcję skarbnika. Łódzcy działacze wiedzieli jednak,
że jej opinia może być kluczowa dla ich dalszej kariery w partii. To wtedy
przylgnęło do niej przezwisko Tekla - od pajęczycy Tekli z „Pszczółki Mai”.
Partię miała bowiem oplatać siecią swoich wpływów. - To ona decydowała, kto
jest w łódzkim PiS ważny, a kto przepadnie - opowiada łódzki działacz,
proszący o zachowanie anonimowości.
Janinę Goss charakteryzowało nie
tylko zachowanie, ale i oryginalny sposób ubierania się - na ogół w długie,
powłóczyste szaty, często robione własnoręcznie na drutach.
- Nieraz się zdarzało, że na
uroczystościach 11 listopada, gdzie wszyscy uczestnicy pojawiali się w ciemnych
ubraniach, Goss przychodziła ubrana w jaskrawe kolory. To powodowało, że
niektórzy nie traktowali jej poważnie - opowiada łódzki polityk.
Szczególną misję Goss otrzymała
oczywiście w czasie, gdy PiS było przy władzy. Została posiana na newralgiczny,
medialny odcinek. Wiosną 2006 r. została członkiem rady nadzorczej TVP, wybranej przez nową KRRiT, zdominowaną przez PiS,
Samoobronę i LPR. Formalnie Goss miała pewne przygotowanie do zasiadania w
radzie - z zawodu jest prawnikiem, przez lata
pracowała jako radca prawny w samorządowym kolegium odwoławczym, wojewódzkim
inspektoracie ochrony środowiska,
PSS Społem i Banku Gospodarki
Żywnościowej. Ale jak twierdzi inny członek rady w tym czasie Tomasz
Rudomino, o mediach miała słabe pojęcie. - Choć piliśmy razem herbatę, w
sprawach telewizji mieliśmy kompletnie inne poglądy. Nie mogę powiedzieć, że
była znawczynią materii - wspomina Rudomino. - Była za to uczynna, punktualna.
Bardzo lubiła rozmawiać o sadzonkach, kwiatach i roślinach w ogóle. Chyba się
na tym dobrze znała - dodaje.
W lutym 2007 r. to Goss wykonała
misję błyskawicznego odwołania Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa TVP. Na Wildstenia zapadł polityczny wyrok liderów koalicji i
jeszcze tego samego dnia zwołana została rada nadzorcza TVP.
To Goss złożyła formalny wniosek
o odwołanie prezesa „za brak kontaktów z radą”.
Następcą Wildsteina został Andrzej Urbański, a Goss w nagrodę objęła stanowisko
przewodniczącej rady nadzorczej TVP. Pośpiech był spowodowany tym, by
uprzedzić ewentualną próbę zablokowania akcji przez przewodniczącą Krajowej
Rady Radiofonii i Telewizji Elżbietę Kruk, przeciwną odwołaniu Wildsteina.
Przy odwołaniu Wildsteina to Goss
rozdawała karty. Potem jednak nie była w stanie zapobiec zawieszeniu Andrzeja
Urbańskiego i powołaniu na p.o. prezesa TVP Piotra Farfała.
W 2009 r. minister skarbu Aleksander
Grad w trybie nagłym wygasił kadencję rady nadzorczej, w której zasiadała
Goss. Zaraz potem została jednak powołana do rady nadzorczej Polskiego Radia, w
ramach koalicji medialnej PiS-SLD. Zasiadała w niej do 2011 r., po czym
wróciła do Łodzi.
- Dopóki Janina Goss będzie miała
wpływ w łódzkim PiS, tak długo ta partia w Łodzi nie będzie istnieć - mówi
Agnieszka Wojciechowska, dziś liderka PJN w Łodzi, która przez lata
współpracowała z Goss w PiS.
Potwierdzają to inni. Goss zarządza
partią nie tylko z tylnego siedzenia, ale w sposób trochę anachroniczny. -
Zebrania wyglądają jak spotkania u cioci na imieninach. Zaczynają się od tego,
że ona siedzi za stołem prezydialnym, a działacze wpłacają jej składki jako
skarbnikowi. Bo ona nie uznaje czegoś takiego jak przelewy bankowe. Potem jest
rozmowa, z tym że często nie ma żadnego protokołu, porządku obrad. Bywa tak,
że ktoś zaczyna coś mówić, a Goss mu przerywa i mówi: „Siadaj, Kaziu, ja im
powiem” - opowiada działacz PiS.
Dziś PiS w Łodzi ma zaledwie
kilkuset członków. Człowiekowi z ulicy bardzo trudno się zapisać, bo często
natyka się na nieufność Goss, której zdarzało się już drzeć na oczach innych działaczy
deklaracje członkowskie. W ubiegłym roku w łódzkim PiS znów doszło do czystki.
Większość czołowych działaczy znalazła się poza partią, wprowadzono zarząd
komisaryczny, a komisarzem został zaufany Janiny Goss. Tym razem pretekstem
była zbyt bliska współpraca z PO. Gdy Goss zostawała szefową rady nadzorczej TVP, powiedziała swoim łódzkim kolegom, że „jedzie robić
porządek do stolicy”. Czy w takim razie prezesowanie spółce Forum to ostatni
przypadek takich „porządków”? Zważywszy na zaufanie, jakim niezmiennie darzy
Goss Kaczyński, chyba nie.
A podana niedawno przez kogoś na
Facebooku informacja, że Goss może zostać kandydatem PiS na premiera, wcale nie
musi być tylko czarnym humorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz