wtorek, 28 stycznia 2014

Obóz Wielkiego Kłamstwa




Otwieram lodówkę, a tam Dorota Kania. Otwieram zmywarkę - wyskakuje JerzyTargalski. Chcę wyjąć pranie - z bębna wypełza Maciej Marosz.
Aż strach spuścić wodę, bo nie wiadomo, czy z rezerwuaru nie chluśnie to śmierdzące„coś'', co z nich pod hasłem „Resortowych dzieci" od miesiąca chlusta z siłą wodospadu.

Gratuluję tej trójce szczerze i pokornie. W swojej dyscyplinie od­nieśli niebywały sukces piarowski, polityczny, handlowy i także finansowy. Jeśli podawane w mediach dane kolportażowe są trafne, do podziału z wydawcą mają już milion złotych. A jeszcze niedawno tkwili w kurczącej się niszy Niezależnej.pl i„Gazety Polskiej" Jeśli PiS dojdzie do władzy, z pewnością zostaną sowicie nagrodzeni. Podob­nie jak Bronisław Wildstein za „listę Wildsteina" został nagrodzony fotelem prezesa TVP. Jeżeli to Jarosław Kaczyński (lub Antoni Macie­rewicz) będzie znów podejmował decyzję, tym razem to Targalski zostanie zapewne szefem TVP, Kania szefową Jedynki, a Marosz dyrektorem radiowej Trójki. Niewątpliwie im się to należy, bo od po­wstania religii smoleńskiej, która mocno się przez cztery lata zużyła i dziś jest raczej przedmiotem kpin niż kultu, Obóz Wielkiego Kłam­stwa nie potrafił stworzyć tak nośnego i użytecznego konstruktu.
W dziejach Wielkiego Kłamstwa, od ćwierćwiecza odgrywającego ważną rolę w polskiej polityce,„Resortowe dzieci" są osiągnięciem szczytowym. Bo stworzyły konstrukt wyjątkowo poręczny. Pozwala on znieważyć, opluć, okleić błotem dowolnie wybraną, nielubianą osobę. Rządzi tu bowiem prosta - wiadomego pochodzenia - zasada:„dajcie człowieka, paragraf się znajdzie".

Przez ćwierć wieku występujący pod różnymi nazwami Obóz Wiel­kiego Kłamstwa (OWK), w którym kluczowe polityczne role zwykle odgrywali ci sami z grubsza ludzie (Jarosław Kaczyński, Antoni Macie­rewicz itp.), cierpiał z powodu trudności dowodowych i przeczących jego kolejnym opowieściom faktów. Mit spisku w Magdalence i przy Okrągłym Stole sprzedawał się dobrze. Zawsze jednak był problem z tym, że po bardzo złej stronie przewijali się tam bracia Kaczyńscy, a skutkiem„wrogiego spisku" okazało się odzyskanie niepodległości przez Polskę i rozwalenie obozu sowieckiego.
Mitowi uwłaszczenia nomenklatury na popeerelowskim majątku zawsze szkodziła niebywała skala uwłaszczenia Kościoła oraz środo­wisk OWK z Porozumieniem Centrum (ówczesną partią Kaczyńskich) na czele. Poza tym nawet najbardziej paranoiczne umysły musiały jednak przyznać, że także po rewolucji dyrektorami banków powinni być bankowcy, dyrektorami kopalń inżynierowie górnictwa, dyrek­torami fabryk ludzie mający pojęcie o zarządzaniu. Nie było ratunku na to, że w peerelowskim systemie wszyscy oni należeli do jakiejś nomenklatury, a fachowców bez przeszłości nie było skąd brać. Idea dekomunizacji, wyrastająca z równie kłamliwej tezy, że po 1989 r. nic się w Polsce istotnie nie zmieniło i dalej rządzą nami komuniści, też padła w zderzeniu z rzeczywistością, bo okazało się, że liczni byli członkowie nieistniejącej już PZPR są na szczytach wszystkich formacji politycznych, a OWK wciąż jeszcze czuł się jakoś ograniczo­ny faktami.

Deską ratunku OWK przez lata zdawała się lustracja, która miała po­twierdzić tezę, że w III RP rządzą stare tajne służby. Kiedy po otwar­ciu archiwów okazało się, że to nie jest prawda, powstała teoria„układu" czyli trochę bardziej wyrafinowanej konstrukcji, w której władzę miały sprawować sieci tajnych współpracowników, ich oficerów pro­wadzących i osób, na które mieli haki. PiS doszło do władzy pod sztandarem„układu" ale nawet jednego takiego przypadku nie było w sta­nie pokazać mimo trwającego dwa lata polowania. Drugą nogą tej paranoicznej fali była teza, że Polską rządzą kontrolowane z Moskwy tajne służby wojskowe (WSI). Antoni Macierewicz zniszczył je jako wiceminister obrony, ale żadnych potwierdzających jego tezę faktów nie odkrył, za to narobił szkód i nawypisywał głupot, za co niebawem stanie zapewne przed komisją śledczą. Gdy legendy OWK już się zużyły i skompromitowały, a cały obóz pogrążył się w schyłkowym marazmie, nadzwyczajną szansę przyniosła mu katastrofa smoleńska. Na glebie narodowej traumy wszelkie paranoje znów dobrze się przyjmowały. Nadmiar brawury i niemożność znalezienia faktów potwierdzających kolejne sensacyjne kłamstwa spowodował jednak, że po trzech latach religia smoleńska zaczęła wygasać. A przecież wybory za pasem.

Ratunek dla OWK przyniosło odkrycie autorów„Resortowych dzieci". Skoro słabością, która przez lata prowadziła ich obóz od porażki do klęski, była permanentna niemożność znalezienia faktów po­twierdzających paranoiczne wizje, to aby przeżyć, trzeba się od tych przeklętych faktów definitywnie uwolnić. Żadne fakty nie są już potrzebne ani wystarczające, by nadać komuś dyskryminującą łatę „resortowego dziecka"- czyli spadkobiercy tajnych służb PRL, szkod­nika, wroga wolnej Polski i nieprawdziwego Polaka. Decyduje wy­łącznie arbitralna ocena złożonego z trojga autorów trybunału, który kieruje się aktualną sympatią bądź potrzebą. Gdy kogoś autorzy nie lubią, do uznania za„resortowe dziecko" wystarczy jedno z rodziców uczące rosyjskiego, ślady mówiące, że było się inwigilowanym lub represjonowanym, że ktoś z rodziny był w partii, że złożyło się podpis pod dokumentem, z którego nic nie wynikło, lub że podobnie jak miliony osób wyjeżdżało się z PRL w latach 70. i 80. Gdy zaś autorski trybunał kogoś lubi lub ceni, nie ma znaczenia, że było się lub miało się najbliższych w partii (jak Kania i Targalski) czy w milicji, a nawet że się coś podpisało, że dostało się paszport z dnia na dzień, będąc poszukiwanym np. za rozbój.

W ten sposób dokonał się wielki przełom. Wielkie kłamstwo przesta­ło być kłamstwem, bo wyzwoliło się z krępującego je przez 20 lat ryzyka, że fakty znów nie potwierdzą kolejnej jego wersji. To dało OWK całkiem nowy wiatr w żagle. Pomówionym trudno jest się bronić, gdy nie wiadomo, co jest przedmiotem za rzutu. Trybunałowi łatwo jest się bronić, bo zawsze może inaczej objaśniać piętnowanie ofiary. A pu­bliczność, do której przeważnie docierają tylko szczątki informacji, też nie musi wiedzieć, na czym polega wina jakiegoś „resortowego dziec­ka", ale wie, że musi to być coś ohydnego.

To jest powód, dla którego zażądałem usunięcia mojej twarzy z okładki „Resortowych dzieci" Nie to - co znów kłamliwie wmawiają swoim odbiorcom autorzy - że nie chcę występować razem z innymi osobami, które tam umieszczono. Jeśli ktoś w miarę rozumny przeczyta poświę­cony mi rozdział, przekona się, że poza wrednymi insynuacjami i jednym wyrwanym z kontekstu cytatem nie ma tam nic, z czego można by zro­bić mi zarzut. A nawet po przeczytaniu byłem trochę dumny, bo pewnie niewiele jest osób, które peerelowskie służby uparcie inwigilowały (na co nie zasługiwałem, bo żadnym wielkim opozycjonistą nie byłem) i używając różnych form nacisku, czterokrotnie próbowały werbować -za każdym razem bez skutku.
Podobnie jest w przypadku zdecydowanej większości „resortowych dzieci" (patrz np. internetowy załącznik do tekstu Jerzego Baczyńskiego„Prawdziwe resortowe dzieci", POLITYKA 3).To jest jasne dla czytelnika o mózgu większym i pofałdowanym bardziej niż rzod­kiewka. Ale to nie znaczy, że nie jest to groźne. Jest to bardzo groźne.

Skoro bez względu na to, jak się człowiek zachował, cokolwiek zrobił, jakąkolwiek cenę zapłacił za wybór wedle wartości, a nie wedle interesów (jak Adam Michnik, który jako opozycjonista spę­dził lata w więzieniach PRL), wcześniej czy później pojawi się jakaś Kania biorąca pieniądze od rodziny Dochnala, o którym pisała, jakiś Targalski, który robił karierę w PZPR, albo jakiś Marosz, o którym nic nie wiem, i przy pomocy oszukańczych erystycznych chwytów bę­dzie próbował go obedrzeć ze słusznej dumy i godności. Ku uciesze gawiedzi. Pod ochroną możnych polityków. I przy wsparciu stada nie mniej cynicznych kolegów, których nigdy nie braknie.
Żadne społeczeństwo na takiej moralności jeszcze nie wygrało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz