Otwieram lodówkę,
a tam Dorota Kania. Otwieram zmywarkę - wyskakuje JerzyTargalski. Chcę wyjąć
pranie - z bębna wypełza Maciej Marosz.
Aż strach spuścić wodę, bo nie
wiadomo, czy z rezerwuaru nie chluśnie to śmierdzące„coś'', co z nich pod
hasłem „Resortowych dzieci" od miesiąca chlusta z siłą wodospadu.
Gratuluję tej
trójce szczerze i pokornie. W swojej dyscyplinie odnieśli niebywały sukces
piarowski, polityczny, handlowy i także finansowy. Jeśli podawane w mediach
dane kolportażowe są trafne, do podziału z wydawcą mają już milion złotych. A
jeszcze niedawno tkwili w kurczącej się niszy Niezależnej.pl i„Gazety
Polskiej" Jeśli PiS dojdzie do władzy, z pewnością zostaną sowicie
nagrodzeni. Podobnie jak Bronisław Wildstein za „listę Wildsteina" został
nagrodzony fotelem prezesa TVP. Jeżeli to Jarosław Kaczyński (lub
Antoni Macierewicz) będzie znów podejmował decyzję, tym razem to Targalski
zostanie zapewne szefem TVP, Kania szefową Jedynki, a Marosz
dyrektorem radiowej Trójki. Niewątpliwie im się to należy, bo od powstania
religii smoleńskiej, która mocno się przez cztery lata zużyła i dziś jest
raczej przedmiotem kpin niż kultu, Obóz Wielkiego Kłamstwa nie potrafił
stworzyć tak nośnego i użytecznego konstruktu.
W dziejach Wielkiego Kłamstwa, od
ćwierćwiecza odgrywającego ważną rolę w polskiej polityce,„Resortowe
dzieci" są osiągnięciem szczytowym. Bo stworzyły konstrukt wyjątkowo
poręczny. Pozwala on znieważyć, opluć, okleić błotem dowolnie wybraną,
nielubianą osobę. Rządzi tu bowiem prosta - wiadomego pochodzenia - zasada:„dajcie
człowieka, paragraf się znajdzie".
Mitowi uwłaszczenia nomenklatury
na popeerelowskim majątku zawsze szkodziła niebywała skala uwłaszczenia
Kościoła oraz środowisk OWK z Porozumieniem Centrum (ówczesną partią
Kaczyńskich) na czele. Poza tym nawet najbardziej paranoiczne umysły musiały
jednak przyznać, że także po rewolucji dyrektorami banków powinni być bankowcy,
dyrektorami kopalń inżynierowie górnictwa, dyrektorami fabryk ludzie mający
pojęcie o zarządzaniu. Nie było ratunku na to, że w peerelowskim systemie
wszyscy oni należeli do jakiejś nomenklatury, a fachowców bez przeszłości nie
było skąd brać. Idea dekomunizacji, wyrastająca z równie kłamliwej tezy, że po
1989 r. nic się w Polsce istotnie nie zmieniło i dalej rządzą nami komuniści,
też padła w zderzeniu z rzeczywistością, bo okazało się, że liczni byli
członkowie nieistniejącej już PZPR są na szczytach wszystkich formacji politycznych,
a OWK wciąż jeszcze czuł się jakoś ograniczony faktami.
Deską ratunku OWK
przez lata zdawała się lustracja, która miała potwierdzić tezę, że w III RP
rządzą stare tajne służby. Kiedy po otwarciu archiwów okazało się, że to nie
jest prawda, powstała teoria„układu" czyli trochę bardziej wyrafinowanej
konstrukcji, w której władzę miały sprawować sieci tajnych współpracowników,
ich oficerów prowadzących i osób, na które mieli haki. PiS doszło do władzy
pod sztandarem„układu" ale nawet jednego takiego przypadku nie było w stanie
pokazać mimo trwającego dwa lata polowania. Drugą nogą tej paranoicznej fali
była teza, że Polską rządzą kontrolowane z Moskwy tajne służby wojskowe (WSI).
Antoni Macierewicz zniszczył je jako wiceminister
obrony, ale żadnych potwierdzających jego tezę faktów nie odkrył, za to narobił
szkód i nawypisywał głupot, za co niebawem stanie zapewne przed komisją
śledczą. Gdy legendy OWK już się zużyły i skompromitowały, a cały obóz pogrążył
się w schyłkowym marazmie, nadzwyczajną szansę przyniosła mu katastrofa
smoleńska. Na glebie narodowej traumy wszelkie paranoje znów dobrze się
przyjmowały. Nadmiar brawury i niemożność znalezienia faktów potwierdzających
kolejne sensacyjne kłamstwa spowodował jednak, że po trzech latach religia
smoleńska zaczęła wygasać. A przecież wybory za pasem.
Ratunek dla OWK
przyniosło odkrycie autorów„Resortowych dzieci". Skoro słabością, która
przez lata prowadziła ich obóz od porażki do klęski, była permanentna
niemożność znalezienia faktów potwierdzających paranoiczne wizje, to aby
przeżyć, trzeba się od tych przeklętych faktów definitywnie uwolnić. Żadne
fakty nie są już potrzebne ani wystarczające, by nadać komuś dyskryminującą
łatę „resortowego dziecka"- czyli spadkobiercy tajnych służb PRL, szkodnika,
wroga wolnej Polski i nieprawdziwego Polaka. Decyduje wyłącznie arbitralna
ocena złożonego z trojga autorów trybunału, który kieruje się aktualną sympatią
bądź potrzebą. Gdy kogoś autorzy nie lubią, do uznania za„resortowe
dziecko" wystarczy jedno z rodziców uczące rosyjskiego, ślady mówiące, że
było się inwigilowanym lub represjonowanym, że ktoś z rodziny był w partii, że
złożyło się podpis pod dokumentem, z którego nic nie wynikło, lub że podobnie
jak miliony osób wyjeżdżało się z PRL w latach 70. i 80. Gdy zaś autorski
trybunał kogoś lubi lub ceni, nie ma znaczenia, że było się lub miało się
najbliższych w partii (jak Kania i Targalski) czy w milicji, a nawet że się coś
podpisało, że dostało się paszport z dnia na dzień, będąc poszukiwanym np. za
rozbój.
W ten sposób
dokonał się wielki przełom. Wielkie kłamstwo przestało być kłamstwem, bo
wyzwoliło się z krępującego je przez 20 lat ryzyka, że fakty znów nie
potwierdzą kolejnej jego wersji. To dało OWK całkiem nowy wiatr w żagle.
Pomówionym trudno jest się bronić, gdy nie wiadomo, co jest przedmiotem za
rzutu. Trybunałowi łatwo jest się bronić, bo zawsze może inaczej objaśniać
piętnowanie ofiary. A publiczność, do której przeważnie docierają tylko
szczątki informacji, też nie musi wiedzieć, na czym polega wina jakiegoś
„resortowego dziecka", ale wie, że musi to być coś ohydnego.
To jest powód,
dla którego zażądałem usunięcia mojej twarzy z okładki „Resortowych
dzieci" Nie to - co znów kłamliwie wmawiają swoim odbiorcom autorzy - że
nie chcę występować razem z innymi osobami, które tam umieszczono. Jeśli ktoś w
miarę rozumny przeczyta poświęcony mi rozdział, przekona się, że poza wrednymi
insynuacjami i jednym wyrwanym z kontekstu cytatem nie ma tam nic, z czego
można by zrobić mi zarzut. A nawet po przeczytaniu byłem trochę dumny, bo
pewnie niewiele jest osób, które peerelowskie służby uparcie inwigilowały (na
co nie zasługiwałem, bo żadnym wielkim opozycjonistą nie byłem) i używając
różnych form nacisku, czterokrotnie próbowały werbować -za każdym razem bez
skutku.
Podobnie jest w przypadku
zdecydowanej większości „resortowych dzieci" (patrz np. internetowy
załącznik do tekstu Jerzego Baczyńskiego„Prawdziwe resortowe dzieci",
POLITYKA 3).To jest jasne dla czytelnika o mózgu większym i pofałdowanym
bardziej niż rzodkiewka. Ale to nie znaczy, że nie jest to groźne. Jest to
bardzo groźne.
Skoro
bez względu na to, jak się człowiek zachował, cokolwiek zrobił, jakąkolwiek
cenę zapłacił za wybór wedle wartości, a nie wedle interesów (jak Adam Michnik,
który jako opozycjonista spędził lata w więzieniach PRL), wcześniej czy
później pojawi się jakaś Kania biorąca pieniądze od rodziny Dochnala, o którym
pisała, jakiś Targalski, który robił karierę w PZPR, albo jakiś Marosz, o
którym nic nie wiem, i przy pomocy oszukańczych erystycznych chwytów będzie
próbował go obedrzeć ze słusznej dumy i godności. Ku uciesze gawiedzi. Pod
ochroną możnych polityków. I przy wsparciu stada nie mniej cynicznych kolegów,
których nigdy nie braknie.
Żadne społeczeństwo na takiej
moralności jeszcze nie wygrało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz