niedziela, 19 stycznia 2014

Rozmowa kwalifikacyjna



Czy płaci pan za usługę z poślizgiem?
Czy obiecał pan komuś towar lepszy, niż jest pan w stanie dostarczyć?
Czy wierzy pan w Boga?


Co tydzień ponad 200 przedsię­biorców spotyka się przed pracą na modlitwę i jajecznicę. Wpraszam się do restauracji niedaleko hotelu Marriott w Warszawie. Punktualnie o siód­mej przychodzą biznesmeni, którzy uważają, że rządzi nimi Bóg, a nie pieniądz.
Proszą, żeby gość przeczytał. Może dlatego, że siedzę na początku stołu; oni daleko, bo stół długi jak korytarz. Czytam „O naśladowaniu Chrystusa”: „Dwie rzeczy służą szczególnie do gruntownej poprawy7: odrywanie się siłą od wrodzonych złych skłonności i żarliwe zabieganie o cnoty, których nam najbardziej trzeba”.
Jemy jajecznicę. Właścicielka biura tłuma­czeń idzie po dokładkę, kiedy drukarz wstaje i przypomina, w jakiej branży działa i jakich kontaktów poszukuje. Po nim wstają następ­ni. Krzysztof ma hurtownię sprzętu turystycz­nego. Robert zachęca do kredytów na nieru­chomości, to ostatni moment, kiedy banki da­ją na 100 procent. Jacek położył na stół plastikową butelkę, nieprzezroczystą, białą, w niej elektrochemicznie elektryzowana woda. Wy­starczy pokropić mleko i nie zepsuje się nawet przez tydzień stania w cieple. Wystarczy dać kurczakom, a nie będą chorowały.
Przedsiębiorcy, żeby zjeść jajecznicę, mu­sieli zapłacić Towarzystwu Biznesowemu rocz­ny abonament, czyli 1,5 tys. zł, plus 25 zł za każde śniadanie. Przeszli również rozmowę kwalifikacyjną:
Czy zalega pan komuś zapłatę?
Czy płaci pan za usługę z poślizgiem?
Czy obiecał pan komuś towar lepszy, niż jest pan w stanie dostarczyć?
Czy wierzy pan w Boga?
W całym kraju na takie śniadania przycho­dzi ponad 200 przedsiębiorców, między inny­mi w Krakowie, Łodzi, Lublinie. W Gdańsku i we Wrocławiu trwają rozmowy kwalifikacyj­ne.
Jacek skończył prezentację „wody cud”. Bie­rzemy filiżanki z kawą i rozchodzimy się na rozmowy w kuluarach. Szukam Boga w biznesie.

Błogosławieni sprawiedliwi
Wszyscy jedzący śniadania tworzą Towarzy­stwo Biznesowa. Nowi kandydaci spowiadają się przed Maciejem Gnyszką.
    Maciej Gnyszką, twórca agencji Gnyszką Fun­draising Advisors (pozyskuje pieniądze dla orga­nizacji pozarządowych), założyciel pierwszego w Polsce Towarzystwa Biznesowego dla katoli­ków działającego na zasadzie networkings
- Widzę, że dotacje unijne haratają głowę i sumienie. Środowiska kościelne typu parafie, zakony, fundacje muszą ściemniać, żeby do­stać dotację. Mówią: „Napiszemy coś niezgodnego ze swoją misją, a potem nagniemy, że działalność rekolekcyjna była związana z promowaniem wartości europejskich”. Dominika­nie ze Starego Miasta w Warszawie nie dostali w pierwszym podejściu dofinansowania na klub dla mam. Ktoś im doradził, żeby w kolej­nym wniosku wspomnieli o samotnym rodzi­cielstwie, feminizmie. Dopiero tak opakowany wniosek przeszedł.
   Byłem na spotkaniu organizacji pozarządo­wych. Każda miała się przedstawić. Wstała zakonnica i mówi: „Zgromadzenie sióstr powsta­ło, aby przeciwdziałać wykluczeniu społeczne­mu...”. Nie mogłem tego słuchać, tej unijnej nowomowy. Sto lat temu jakiś święty człowiek, z miłości do Chrystusa, uznał, że powoła zgro­madzenie, które będzie nieść Chrystusa ubo­gim, a siostra mówi o misji, którą jest przeciw­działanie wykluczeniu społecznemu.
Dotacje na infrastrukturę aż tak mocno nie haratają. Chodzi o dofinansowanie na zabytki, czyli kościoły. Boję się jednak, że ten dar nie jest za darmo. Czekam, aż Kampania przeciw Homofobii zgłosi zażalenie, że proboszcz ta­kiego a takiego kościoła nie zezwolił na kon­cert drag queen albo na ślub gejów, którego miał udzielić sam Szymon Niemiec. Będą mó­wić: Jak to?! Przecież kościół został wyremon­towany ze środków unijnych.
Jest porozumienie z Kościołem na pozio­mie wojewódzkim. Ludzie się znają. Urzędnicy wiedzą, że taki a taki proboszcz prowadzi od lat świetlicę, i naginają dla niego prawo, żeby dać mu dotację. Piszą we wniosku, że w świe­tlicy będą prowadzone pogadanki, jak piękna i dobra jest Unia Europejska. Gdyby zleciał de­sant urzędników z Brukseli, to okazałoby się, że trzy czwarte wniosków jest źle przyzna­nych. Nie, nie widzę w tym nic złego, to spra­wiedliwe. Jeśli środowiska katolickie nie nagi­nałyby wniosków, to wspierana byłaby tylko jedna strona światopoglądowa.

Agnieszka Pałasz, właścicielka biura tłuma­czeń El Mundo. Tłumaczy między innymi dla Samsunga, Electroluxa i Ministerstwa Spra­wiedliwości:
- Nie znam zbyt wielu modlitw. Ludziom wydaje się, że jak ktoś wierzy, to co wieczór klęka przed łóżkiem i odmawia pacierz. Nie umiem tak. Czuję obecność Boga, gdy idę uli­cą, jadę samochodem, rozmawiam z ludźmi. Dawno temu, kiedy poszukiwałam, poznałam medytację Wschodu. Dzisiaj uważam, że tam, gdzie kończy się medytacja Wschodu, tam zaczyna się medytacja chrześcijańska. Wschod­nia pomaga się wyciszyć i to wyciszenie jest dobrym momentem, by pozwolić mówić Bogu.
Przez dziesięć lat nie chodziłam do spowie­dzi, do kościoła od wielkiego dzwonu. Miesz­kałam w Lizbonie, gdzie pracowałam w korpo­racjach. Nawróciłam się już po powrocie do Polski, po założeniu firmy.
Miałam problem z samoakceptacją, więc po­szłam do psychologa. Pomyślałam:, Jako przed­siębiorca płacę wysoki ZUS, pójdę na ubezpie­czenie”. Poszłam. Dobrze mi się rozmawiało z panią psycholog. Po powrocie do domu wygooglowałam ją i okazało się, że jest psychologiem chrześcijańskim. Podczas któregoś spotkania za­uważyłam, że jest jakaś promieniująca, zakocha­na. A ona powiedziała, że właśnie wróciła z re­kolekcji ignacjańskich. Też pojechałam.
Czytam Biblię, książki religijne - ostatnio z duchowości karmelitańskiej. Odsłuchuję w internecie konferencje z duchowości. To do­bry7 pomysł dla tych, którzy w kościele parafialnym muszą słuchać księży mówiących o polityce, a nie o duchowości. A propos księży. Powinni mieć spojrzenie papieża Francisz­ka. On patrzy na człowieka Jezusowymi ocza­mi - i na homoseksualistę, i na osoby żyjące w związkach niesakramentalnych. Nie widzę tych Jezusowych oczu u duchownych.
Byłam ostatnio ze znajomym jezuitą na piz­zy. Powiedział mi: .Agnieszka, jak będziesz na mnie patrzeć, to miej zawsze świadomość, że jestem takim sukinsynem, któremu Jezus umył nogi”. Jak pan myśli, ilu księży to powtó­rzy? Bo ja myślę, że niewielu. Oni zapomnieli o pokorze.
Nie podoba mi się, że Kościół w Polsce sku­pił się na walce. Sam Jezus powiedział, że chwasty trzeba zostawić, bo gdy urosną kłosy, to przytłoczą je swoim cieniem. Jezus powiedział również, że nie potępia człowieka, ale je­go grzech. A ja mam wrażenie, że Kościół w Polsce, ten instytucjonalny, potępia i grzech, i człowieka. I to mi się nie podoba.
- Wiara pomaga w prowadzeniu biznesu czy przeszkadza?
- Nie łączę wiary z biznesem, tylko wyzna­wane wartości. Staram się być uczciwa wzglę­dem innych, ale i siebie. Nie godzę się na szyb­kie pieniądze. Na przykład dzwoni firma, że potrzebuje na jutro rano przetłumaczyć sto stron, i że wiedzą, że czasu mało, ale dobrze za­
płacą. Odmawiam. Wiem, że nie wykonałabym należycie tej pracy. Więc tracę tego klienta, bo on dzwoni do konkurencji i konkurencja tłu­maczy na jutro, ale jakość tego tłumaczenia może być wątpliwa.
- Pracownicy wiedzą o pani religijności?
- Nie rozgłaszam tego. Staram się być wo­bec pracowników naturalna, normalna.
- Dobrze u pani zarabiają?
- Wypadkowa rentowności firmy. Nie wy­obrażam sobie, by nie mieli opłaconych skła­dek by nie mieli pewności, że kiedy zachorują, to będą mogli leczyć się za darmo.
- Jezus powiedział, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogaty wejdzie do Królestwa Bożego. Kupuje pani kremy za 300 zł?
- Zaraz, zaraz. Przypowieść o uchu igielnym jest wyrwana z kontekstu. Jezusowi chodziło o przywiązanie do bogactw, a nie o ich posia­danie, to jest różnica. A co do kremu, to kupi­łam raz za 250 i miałam wyrzuty sumienia. Te­raz kupuję tańsze. Do kosmetyczki nie chodzę, do solarium nie chodzę, paznokci nie robię. Je­dyne, na co sobie pozwalam, to podróże. By­łam w Japonii, Indiach, na kilku europejskich wyspach. Teraz chcę lecieć na Azory. Mogę so­bie na to pozwolić, póki nie mam rodziny.
Moja babcia była ostatnio u mnie i powie­działa, że żyję jak pustelnik Mam dwa pokoje w kamienicy na Woli, nie mam telewizora ani drogich ubrań, zdarza mi się kupować ciuchy w lumpeksie.
Jak się jest w relacji z Bogiem, to wszystko inne wydaje się mało ważne. Tak właśnie pojmuję ubóstwo. Nic nad Boga.

Marek Bemaciak, właściciel AMB Technic, jed­nej z największych w Polsce firm sprzedających systemy dozujące do rozprowadzania kle­jów.
- Pana pierwszy biznes? - pytam.
- Szyłem z żoną staniki. Zobaczyliśmy w Kutnie na dworcu ogłoszenie „Szycie stani­ków” i się zdecydowaliśmy, bo nie mieliśmy za co zapłacić rachunków. Dostaliśmy worek z wyciętymi miseczkami i paskami, trzeba było tyl­ko pozszywać na maszynie. Ale straciliśmy kon­trakt, bo staniki wyszły krzywe.
Potem dostałem pracę w firmie sprzedają­cej kleje. O sprzedaży mało wiedziałem. Teraz na ten temat w księgarniach są całe regały. Wtedy książkę przysłał mi amerykański mi­sjonarz, którego poznałem, gdy przyleciał do Polski z darami, choć nigdy nie brałem darów.

Szło mi dobrze, miałem najlepsze wyniki. Coraz częściej spotykałem się z przypadkami, kiedy kleju nie dało się nanieść patyczkiem, pędzelkiem, tylko trzeba było użyć profesjonalnego sprzętu. W tym celu nawiązałem kon­takty międzynarodowe. Ale szef powiedział, że nie chce się w to bawić i że mogę wziąć tę działkę. Wziąłem. Któregoś dnia zadzwonił do mnie dyrektor Nordson Polska i zaproponował dystrybucję podzespołów. Wtedy, po 12 latach, porzuciłem etat.
- Bóg zawsze był dla pana ważny?
- Chodziłem do kościoła, czasami do ko­munii, ale to wszystko było letnie. Nawróciłem się z katolicyzmu na katolicyzm w wieku 22 lat. Poszedłem na pielgrzymkę do Częstocho­wy w intencji mojej dziewczyny, a obecnie żo­ny, żeby zdała egzamin na studia medyczne. Prośba nigdy nie została wysłuchana. Ale na Jasnej Górze coś odkryłem. Patrzyłem na oł­tarz i myślałem sobie: „Kurczę, na tym ołtarzu musi być jakaś Obecność”.
Obecność towarzyszy mi do teraz. Ojciec Ba- deni by powiedział o Niej: „Kąpię się i Ona jest”.
Moim powołaniem jest przedsiębiorczość. Uważam, że to jedyna sprawiedliwa metoda wzbogacenia się.
- A jak ktoś pracuje na etacie?
- U przedsiębiorcy OK. Ale można praco­wać u gangstera.
- Państwo jest przedsiębiorcą czy gangste­rem?
- Państwo może być przedsiębiorcą. Cho­ciaż według definicji świętego Augustyna pań­stwo jest działalnością opartą na przemocy, a pozbawione sprawiedliwości staje się grupą zbójców. Definicję tę przytoczył w Bundestagu Benedykt XVI.
Sprawiedliwości jest mało. Moje dzieci stu­diują na uczelni za pieniądze biednych, bo biedni też płacą podatki, a ich dzieci nie stu­diują. Jeżdżę po autostradach, które zbudowa­li biedni, a wielu z nich nawet nie zobaczy au­tostrady. Czy to jest sprawiedliwe?
Państwo polskie nie jest przyjazne również bogatym. Nie tylko państwo, bo i społeczeń­stwa. Kiedy na początku lat 90. zarobiłem pierwsze pieniądze, to czułem się winny. Po­czucie winy zostało mi wdrukowane w koście­le, w szkole, w radiu, telewizji, prasie. Że boga­ci to źli ludzie. Nawet któryś z Kaczyńskich chwalił się, że jest uczciwym człowiekiem, bo niczego się nie dorobił. Kalisz słusznie sko­mentował, mówiąc, że z Kaczyńskiego nie­udacznik. Chwalenie się nieudacznictwem to polska przywara.
- Katolikowi przystoi być bogatym?
- Katolicy są przeznaczeni do materialnego bogactwa. Jeżeli przestrzega się prawa Bożego i praw przyrody (w tym również praw ekono­mii), to bogactwo jest tego konsekwencją.
Chrystus powiedział: „Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię”. Prawdziwy amerykański milioner nosi zegarek za 100 do­larów, mieszka w skromnym domu, nie jeździ ferrari, jak prawnik czy lekarz. Taki Robert Kiyosaki to cichy człowiek. Polecam jego książkę „Dlaczego piątkowi uczniowie pracu­ją dla trójkowych, a czwórkowi zostają urzęd­nikami”.
- Dlaczego?
- Piątkowi to specjaliści, którzy nauczyli się wykonywać polecenia bez zastanowienia się nad ich sensem. Idą do korporacji. Trójkowi to ci, którzy nie pasują do systemu szkolnictwa, odstają. Większość przedsiębiorców to ucznio­wie trójkowi. Czwórkowi to tacy, którzy nie byli na tyle błyskotliwi, aby pójść do korporacji albo żeby założyć własny biznes. Ale byli na ty­le systematyczni, że nadają się na urzędników. To wiedza oparta na danych statystycznych.
- Korzysta pan z dotacji unijnych?
- Nie. Pieniądze są na rynku, można je uczciwie zarobić. A Unia zabierze panu miesiąc życia, bo się okaże, że faktury nie zgadzają się na 3 grosze. Chciałby pan im dać 30 złotych, żeby tylko sobie poszli, ale oni nie chcą, bo muszą znaleźć te 3 grosze.
- Kościół powinien korzystać z funduszy unijnych?
- Nie. I księża powinni ostentacyjnie zre­zygnować z pensji w szkole. Niech uczą za dar­mo. I niech ostentacyjnie proszą z ambony o „co łaska”, urosną w oczach ludzi i na swo­ich przychodach szkody nie poniosą. Wielu duchownych stało się urzędnikami, przestali wierzyć.
- Daje pan ludziom umowy śmieciowe?
- Jeśli chcą, to daję. Uważam, że umowa śmieciowa to porządna umowa, a etat to pro­paganda państwa. Z etatu największe zyski ma państwo, a nie pracownik i pracodawca. Sys­tem emerytalny i tak padnie; ludzie, którzy li­czą na ZUS, będą żyć w biedzie.
- A jak ktoś zatrudnia na czarno, to popeł­nia grzech?
- Nie, bo daje człowiekowi chleb. Oczywi­ście mówimy o sytuacji, kiedy pracodawcy nie stać na legalne zatrudnienie.
- W pana biurze wisi krzyż?
- Wisi w hali i na ścianie przy wjeździe do firmy. Oba poświęcone.
- A gdyby pana pracownik chciał powiesić nad swoim biurkiem Buddę, to pozwoliłby mu pan?
- Nie widzę problemu. Ale na pewno wiele byśmy dyskutowali.
Kelnerzy zbierają puste filiżanki. Rozcho­dzimy się o dziewiątej.
Agnieszka Pałasz z biura tłumaczeń mówi mi: - Lubię tych moich chłopaków, mamy róż­ne poglądy polityczne i gospodarcze, ale wszy­scy jednego Ojca.

Kapcie na czarno
W Polsce jest kilka duszpasterstw dla przed­siębiorców. Ks. Grzegorz Piątek z krakowskie­go duszpasterstwa Talent prowadzonego przez księży sercanów mówi, że przedsiębiorcy ka­tolicy narzekają głównie na prawo.
- Znam historię człowieka, który chciał otworzyć sklep w galerii handlowej. Kazali mu podpisać umowę, w której był zapis zobowią­zujący go do otwierania sklepu w niedzielę. Nie podpisał.
- A gdyby podpisał, to mógłby rano sprze­dawać ciuchy, a wieczorem na mszy przyjąć komunię?
- Mógłby, bo przeszkodą do przyjęcia ko­munii jest grzech ciężki - popełniony świado­mie, dobrowolnie, w rzeczy ważnej. W tym przypadku nie było dobrowolności.
Według św. Tomasza, doktora Kościoła, prawo, aby obowiązywało moralnie, musi być przejrzyste, sprawiedliwe i korzystne dla ogó­łu.
- Ale wiele przepisów nie jest korzystnych dla ogółu, bo sprzyjają grupom interesów
- mówi ks. Piątek. - Wiele przepisów nie jest przejrzystych, bo można je interpretować na dwa sposoby, a zwykle wygrywa interpretacja korzystna dla państwa. Prawo bywa niesprawiedliwe. Przykład? Drobni przedsiębiorcy na Podhalu, którzy od pokoleń robią kapcie i kurtki, zeszli do podziemia. Nie stać ich na le­galną działalność, bo państwo zezwoliło na to, aby Podhale zalał import z Chin. Dlatego usprawiedliwiłbym tych górali, którzy przez Chińczyków stracili dochody i muszą teraz ro­bić kapcie na czarno.
O kapcie na czarno pytam księdza Jacka Stryczka, pomysłodawcę Szlachetnej Paczki, który w przedświątecznych spotach telewizyj­nych mówi, że kocha bogatych.
- Obowiązkiem katolika jest poruszanie się w granicach prawa, nawet jeśli są to górale, którzy od pokoleń robią kapcie. Chińszczyzna na Podhalu to nie celowe działanie rządu, tyl­ko globalizacja.
Nie robiłbym męczenników z wierzących przedsiębiorców. Moja znajoma prowadzi w Warszawie hotel i nie skarży się. Mój znajo­my ma ważne stanowisko w korporacji i nie ma problemu z godzeniem wiary z pracą. Nie rozumiem też tych przedsiębiorców, którzy ze względów ideologicznych nie korzystają z pie­niędzy unijnych. Do wejścia do Unii Europejskiej zachęcał nas Jan Paweł II - nie kazał nam wchodzić do jakiegoś piekła, ale do wspólnoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz