Jego
ojciec w PRL kręcił polsko-radzieckie filmy, a teść byt członkiem WRON. Ryszard
Czarnecki może
mieć z nimi kłopot przy wyborach do europarlamentu.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Jest ich trzech. Syn Ryszard
należy do PiS i działa prężnie. Zasiada we władzach partii i jest jednym z
najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Do tego kieruje radą
nadzorczą spółki wydającej „Gazetę Polską Codziennie”.
Ojciec Henryk to peerelowski
filmowiec. W partii był od zawsze, miał swoje zasługi. Na 30. rocznicę utworzenia
Układu Warszawskiego dostał wyróżnienie od ministra obrony Floriana Siwickiego:
za patriotyczny spektakl teatralny „Chrobre pieśni”. Transformację przeszedł
gładko. Przed 1989 r. należał do PZPR, a potem wstąpił do SLD. Wiemy tym barwom
jest do dziś. Płaci składki i regularnie uczestniczy w zebraniach. Swoją
wartość zna. Mówi, że to Sojusz potrzebuje jego, a nie on Sojuszu.
Teść to Mirosław Hermaszewski,
jedyny Polak w kosmosie. Udzielał się w partii i Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.
W schyłkowym okresie zdążył jeszcze odebrać generalską gwiazdkę z wężykiem.
Kilka tygodni temu otrzymał od SLD propozycję startu w wyborach do
europarlamentu.
Znajomy syna: - Ryszard chce
kandydować z Podlasia, ale czeka go tam niemiła niespodzianka. Prezes zamierza
wstawić na listę Jana Szafrańca, który jako członek KRRiT przyznawał Radiu
Maryja koncesję. Toruń takich zasług nie zapomina i na pewno będzie go
wspierać. To, że rozgłośnia zaatakuje rodzinę Ryśka, jest pewne. Pytanie tylko,
jak mocno.
Znalezienie się na jednej liście z
ulubieńcem ojca Tadeusza to jeszcze pól bied. Gorzej, gdyby prezes nakazał mu
start z Mazowsza. Tam propozycję startu dostał jego teść. Nie wiadomo, jak
zniosłaby to rodzina.
Relacje u Czarneckich są
skomplikowane. Teść z zięciem są rodziną od czterech lat i lubią się bardzo,
choć nie o wszystkim mogą ze sobą porozmawiać. Spraw7 politycznych
na przykład unikają, tak na wszelki
wypadek. Przy rodzinnym stole
najpewniejszym punktem programu zawsze jest czteroletni wnuk, w7
którym generał Hermaszewski, jak sam przyznaje, zakochał się bez pamięci. To
temat wdzięczny i bezpieczny. Gdy kilka tygodni temu Hermaszewski dostał od
SLD propozycję startu w wyborach do europarlamentu, rodzina została poddana
ciężkiej próbie. Generał początkowo ofertę przyjął, zapewne nie zdając sobie
sprawy, co taki start może oznaczać dla zięcia i jego karier. Nieświadomy
niczego przyszedł na posiedzenie zarządu Sojuszu i zadeklarował, że skoro
partia prosi, to chętnie pomoże.
Kiedy rozmawialiśmy po raz
pierwszy przed kilkunastoma dniami, Hermaszewski przyznał, że w kwestii jego
startu brakuje już tylko kropki nad i. Snuł nawet polityczne plany, mówił, że
w Brukseli trzeba by się zająć relacjami Polski ze wschodem i rozwojem badań
kosmicznych. Sprawa wydawała się przesądzona.
Minęło jednak półtora tygodnia i
wszystko wywróciło się do góry nogami. Generał zadzwonił i zmieszany
oświadczył: - Jednak nie wystartuję z tego Mazowsza. W ogóle nie wystartuję.
Pokomplikowały mi się sprawy rodzinne, choroba... Miło było poznać, do
widzenia.
Między teściem a ojcem zięcia
wielkiej chemii nie ma, ale też trudno, by było inaczej. Teść to oficer, a więc
człowiek zasadniczy. Sprawy takie jak mundur, służba czy kosmos traktuje
poważnie i żartów na ich temat nie uznaje. Ojciec zięcia o tym wie, ale jest
człowiekiem filmu i zna masę świńskich kawałów, niestety także o astronautach.
A że ma naturę gawędziarza, nie zawsze umie się powstrzymać. Kiedyś w
rodzinnym gronie opowiedział na przykład dowcip: „Chruszczów przyjeżdża nocą
na Kreml. Tam cały sztab postawiony na nogi, bo radziecka kosmonautka
Walentina Tierieszkowa zaszła w ciążę. Uczeni sprawdzają długość macicy i
obliczają prędkość plemnika. Wychodzi, że nasienie zostało wprowadzone już na
orbicie. Cisza. Wreszcie odzywa się Chruszczów: - Towarzysze, przed nami
trudny wybór. Albo uznajemy prymat Amerykanów w lotach kosmicznych, albo dogmat
niepokalanego poczęcia”. Nie wszyscy się śmiali. Ojciec nie zraził się jednak.
Kilka dni temu na zebraniu kola SLD zaczepił go kolega. Spytał, po co tak właściwie
teść syna chciał iść do europarlamentu. - Żeby walczyć o polskie interesy. -
Gdzie? - Jak to gdzie?
W kosmosie.
Ojciec dobiega osiemdziesiątki i
pewnie już się nie zmieni. Z przymrużeniem oka traktuje wszystko i wszystkich,
nie wyłączając syna. Raz, w 2000 roku, dał nawet temu wyraz publicznie. Tak się
złożyło, że akurat był prezesem spółki wydającej magazyn dla panów „Hunter” i
postanowił zamieścić w
nim satyryczny felieton. Napisał o pewnej partii sedesowej, która „robi g...,
a nie politykę”. Żadnej nazwy nie wymienił, ale, jak twierdzi, obraziło się na
niego całe ZChN, w którym wówczas udzielał się syn. Dziś też z niego podkpiwa,
choć już tylko w SLD-owskim towarzystwie. Chociażby tak: „Włączcie telewizor,
Rysiek podobno chce przerwać milczenie”. „W domu nawet lodówki nie otwieram.
Boję się, że i tam go zobaczę”.
Z kolei syn traktuje ojca
poważnie. Szanuje go, ma z nim stały kontakt, dzwoni, odwiedza i wspiera
finansowo, ale na pewno się z nim nie afiszuje. Kiedy kilka lat temu wypełniał
oświadczenie lustracyjne, w kwestionariuszu osobowym, który do dziś wisi na stronie internetowej Instytutu Pamięci
Narodowej, imię ojca wpisał z angielska „Henry”.
Pytam Czarneckiego seniora dlaczego.
Czyżby miał brytyjskie obywatelstwo? - Uchowaj, Boże. Rysiek urodził się w
Londynie, aleja całe życie mieszkałem w Polsce i w dowodzie zawsze miałem
Henryk.
Znajomy rodziny: - Pierwsze
słyszę. Heniek to Heniek, nie żaden Henry. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek
zwracał się do niego w ten sposób. Nie mam pojęcia, skąd się ten Henry wziął.
Może przez snobizm Ryszarda?
A może to taka zmyłka? Henry brzmi
światowo. Kto by się domyślił, że człowiek o takim imieniu może mieć
peerelowskie korzenie? Jak było naprawdę, niestety nie wiadomo, bo Ryszard
Czarnecki nie zdobył się na wyjaśnienie tej kwestii. Mimo licznych obietnic
nie znalazł czasu ani na spotkanie, ani na rozmowę.
Ułani z Rakowieckiej
Według dokumentacji sporządzonej
przez brytyjskiego notariusza Ryszard Czarnecki przyszedł na świat w 1963 r.
jako Richard Henry Francis. Henry to oczywiście
po ojcu Henryku, a Francis po
zacnym przodku ze strony matki: marszałku wielkim koronnym Franciszku
Bielińskim.
- Żona, wówczas doktor biologii,
wyjechała do Londynu prowadzić badania związane z habilitacją. Między jednymi
zajęciami na University
of London a drugimi urodziła Ryśka. Mnie w
tym czasie nie chcieli wypuścić z Polski. Tak to już wtedy było, ktoś musiał zostać
na miejscu w zastaw - wspomina Henryk Czarnecki, który niedługo po narodzinach
syna rozwiódł się z żoną. Ryszard po raz pierwszy zobaczył go w wieku czterech
lat, gdy przyleciał do Polski. W jego młodzieńczych relacjach z ojcem to
spotkanie zmieniło niewiele. Henryk był już wtedy po łódzkiej filmówce, na
koncie miał prestiżową asystenturę u Aleksandra Forda w „Krzyżakach” i kilka
mniejszych produkcji. Kiedy Ryszard dorastał, on jeździł po Polsce i Związku
Radzieckim, kręcąc kolejne film. Z synem widywał się sporadycznie.
Przyjaciel Czarneckiego juniora:
- Rysiek był blisko z matką. Nawet po jej śmierci
mówił mi, że nie może pogodzić się z jej odejściem, że ona cały czas mu się
śni. Z ojcem nigdy nie miał takiej więzi.
Senior potwierdza: - Nie wychowywałem
Ryśka. Nasze kontakty na dobre zaczęły się dopiero po jego ślubie w 1983 r.
Czarnecki przyjechał na tę
uroczystość prosto ze zdjęć na Syberii. W tym czasie był już w łódzkim
środowisku filmowym postacią znaną. Specjalizował się w produkcjach historycznych
i wojennych. Był na przykład autorem scenariusza do biografii Jana
Promińskiego, łódzkiego działacza robotniczego, który po zesłaniu na Syberię
zaprzyjaźnił się z młodym Włodzimierzem Leninem. Współpracował też przy kilku
fabułach. No i najważniejsze: był drugim reżyserem w „Hubahi” najgłośniejszym
filmie Bohdana Poręby, późniejszego założyciela Zjednoczenia Patriotycznego
Grunwald, PZPR-owskiej
przybudówki, której największą
ambicją było tropienie KOR-owskich syjonistów w szeregach Solidarności.
Kooperacja była na tyle owocna, że
Czarnecki na krótko związał się nawet z kierowanym przez Porębę Zespołem
Filmowym Profil, który ze względu na bliskie kontakty z MSW nazywano ułanami
rakowieckimi. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że zrobił tam tylko jeden film,
zresztą politycznie obojętny. Z kolei w czasie zdjęć do „Hubala” Poręba był
jeszcze przez środowisko tolerowany. Jego kompromitacja nastąpiła dopiero
później, wraz z założeniem Grunwaldu i nakręceniem kilku agitacyjnych knotów?,
które Kazimierz Kutz porównał kiedyś do „striptizu starej kurwy”.
- Był pan w Grunwaldzie? - pytam
Czarneckiego seniora.
- Absolutnie nie, nie miałem z tym
nic wspólnego. W tamtych czasach nie udzielałem się politycznie. Porębę poznałem
na studiach i była to znajomość czysto towarzyska. Współpracowałem z nim przy
„Hubalu”, potem dał mi zrobić własny film i tyle.
No, może trochę więcej. Mimo
późniejszych perypetii z Grunwaldem Czarnecki nigdy nie zerwał stosunków z
Porębą, który do dziś przyjaźni się z jedną z jego późniejszych żon
(Czarnecki senior miał ich cztery). Co ciekawe jednak, Poręba dobrze zna się
też z juniorem.
- Poznaliśmy się, gdy pan Ryszard
był w ZChN - wspomina Poręba. - Szybko okazało się, że znam jego ojca. Poza tym
łączył nas światopogląd.
- Dziś ma pan z nim jeszcze jakieś
kontakty? - pytam.
- Całkiem niedawno rozmawialiśmy o
filmie, który szykuję na przyszły rok. Pan Ryszard jest eurodeputowanym i ma
potężne możliwości, a ja będę potrzebował finansowego wsparcia, bo przecież od
rządu nic nie dostanę. Zaprosiłem go do komitetu honorowego filmu. Wyraził
zainteresowanie i mieliśmy się spotkać.
- A można wiedzieć, co pan
szykuje?
- Jestem w trakcie pisania
scenariusza, ale zdradzę panu. To będzie obraz o losach Podlasia. Nie ukrywam,
że z uwzględnieniem wątku Jedwabnego...
Polityczne biografie Ryszarda
Czarneckiego oraz jego teścia i ojca dzieli przepaść. Ryszard już podczas
studiów związał się z antykomunistyczną opozycją. W tym czasie Hermaszewski
piął się po szczeblach wojskowej kariery, jeździł do Moskwy i odbierał
kolejne odznaczenia, w tym Złotą Gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego. A
Czarnecki senior kręcił polsko-radzieckie filmy (z przerwą w stanie wojennym,
gdy wyrzucono go z pracy w Wytwórni Filmów Oświatowych) i stawiał pierwsze
kroki w PRL-owskim biznesie, do którego trafił dzięki swoim łódzkim koneksjom.
Na początek został syndykiem masy upadłościowej warszawskiego Domu Handlowego
Diana. Kiedy w połowie lat 80. esbecy zaczepili go, czym zajmuje się jego syn,
odpowiedział im: - Gdybyście pozwolili mi wyjechać do Londynu i go wychować,
może byłoby inaczej.
Po 1989 roku nic się nie zmieniło.
Henryk Czarnecki szybko zapisał się do warszawskiego SLD i dalej próbował
swoich sił w biznesie. Był wiceprezesem spółki córki Banku Handlowego i
prowadził wydawnictwo z magazynami dla mężczyzn: „Hustlerem” i „Hunterem”.
Wkrótce potem z lewicą związał się też Hermaszewski, który w 2002 roku został
nawet mazowieckim radnym Sojuszu. Ryszard w tym czasie kończył swoją przygodę z
ZChN i zaczynał smalić cholewki do Andrzeja Leppera. Dziś jest w PiS. I teść,
i ojciec niezmiennie trwają przy Sojuszu. Kiedy pytam ich o politykę, ważą
słowa.
Hermaszewski mówi ostrożnie: - Rysiek
jest absolutnie fantastycznym człowiekiem. O polityce rozmawiamy rzadko,
zresztą najczęściej widuję go w telewizji. Dobrze, że ostatnio zaczął się
koncentrować na kilkunastu zagadnieniach, przecież nie można się znać na
wszystkim.
Czarnecki senior jest bardziej
frywolny. Twierdzi, że w sprawy syna się nie miesza, ale przyznaje, że
polityką się interesuje. Nawet pisuje tu i ówdzie pod różnymi pseudonimami. W
jakich pismach można go poczytać?
- Umówiłem się z synem, że w
żadnych.
-Jak to?
- Nie chcę mu narobić kłopotów.
Jeszcze Hofman czy Błaszczak mieliby pretensje.
O nic nie pytam, ale Czarnecki
senior po chwili sam zaczyna mnie naprowadzać.
- „Trybuna” to oczywiście już
przeszłość zaczyna wymieniać. - W „Krytyce Politycznej” publikują czasem
poważni ludzie, ale nie dajmy się zwariować. To pismo pogrążone w atmosferze
nerwicy, również seksualnej.
- Jest jeszcze tygodnik „Nie”.
- „Nie” to osobna sprawa. Jerzy
Urban jest wybitnie inteligentnym człowiekiem
- Czarnecki chyba wyczuwa, że
zapuścił się w niebezpieczne rejony. Próbuje jakoś wy
brnąć, ale średnio mu to wychodzi:
- A wie pan, że za komuny on też był szykanowany? Mało kto o tym słyszał...
Zostawmy to. Syn i tak będzie miał
nieprzyjemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz