wtorek, 14 stycznia 2014

Klub Hipokrytów



Bolszewicy studiowali życiorysy ludzi, aby rozpoznać wroga. Dzisiejsza prawica robi to samo. Nawet gdy z jej własnej szafy co rusz wypada kolejny bolszewicki szkielecik.

RAFAŁ KALUKIN

Z patriotycznych łamów spły­wa ściek pomówień, insynu­acji i pseudosocjologicznych dysertacji. Książka „Resortowe dzieci” autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza o rodzinnych koneksjach przedstawicieli medialnej eli­ty, chaotyczna kompilacja powyrywanych z kontekstu prawd, półprawd i kłamstw, stała się kolejną próbą odkrycia prawico­wego kamienia filozoficznego, służącego niezmiennie tej samej obsesji: ujawnieniu wielkiego układu oplatającego III RP.
Wcześniejsze próby można było jeszcze opisywać kategoriami obłędu, ideologicz­nego zaczadzenia, wiary w spiskową wersję dziejów. Stężenie absurdu nagromadzone w „Resortowych dzieciach” nakazu­je jednak powątpiewać w prawdzi­wość opisu. Reakcja prawicowej opinii publicznej podsuwa zresz­tą inne tropy. Tutaj czai się coś innego.
To coś to hipokryzja. Przez monstrualne H.
O współautorze książki Jerzym Targalskim czytamy na okład­ce, że był uczestnikiem opozy­cji antykomunistycznej. To prawda, choć niepełna. Za­nim Targalski zbuntował się przeciwko PRL, a na­wet później - w czasach gdy już kolportował wydawnictwa KOR - ciągle pozostawał członkiem PZPR. Niezbyt co prawda ak­tywnym, niemniej dość lojalnym, aby wytrwać aż do 1979 roku.
Jak trafił do partii? On sam wspominał niegdyś z dumą, że „Kapitał” Marksa prze­czytał już w wieku 14 lat. Lekturę pod­sunął mu ojciec, Jerzy Targalski senior. Partyjny historyk, autor m.in. „Szkiców z historii Komsomołu” biografii Ludwika Waryńskiego oraz wydanego przez MON opracowania o zastosowaniu marksizmu-leninizmu w Ludowym Wojsku Polskim.
Był więc Targalski junior resortowym dzieckiem? Owszem. Problem jednak w tym, że jego resortowy ojciec, które­go naukowe dokonania wzbudzą potępie­nie rasowego antykomunisty, był przede wszystkim przyzwoitym człowiekiem. Dał temu dowód w 1968 roku. Rodzina Targalskich mieszkała wtedy w So­fii, a Jerzy Targalski senior kierował tamtejszym Ośrodkiem Kultury Polskiej. Gdy zaczęły się marcowe czystki, na zebraniu partyjnym w ambasadzie odważnie zaprotestował przeciwko wyrzuceniu z pracy w zakła­dzie historii partii przy KC PZPR Roma­ny Toruńczyk. Zwolniona została dlatego, że jej córka Barbara brała udział w studen­ckich protestach przeciwko zdjęciu z afisza Mickiewiczowskich „Dziadów”. Marcowa propaganda „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” podobnie jak dziś polska prawica, lubowała się w opisywaniu koneksji rodzinnych zbuntowanych studentów - co przeważnie było wstępem do czystek. Jedy­nym skutkiem interwencji Targalskiego se­niora było to, że natychmiast odwołano go do kraju, a następnie wyrzucono z partii.
Mamy więc ideowego komunistę, któ­ry w Marcu ’68 potrafił zachować się przy­zwoicie i zapłacił za to osobistą cenę, oraz jego syna, ponoć ideowego anty komuni­stę, który blisko pół wie­ku później powraca do marcowego wzor­ca demaskowania przeciwników politycznych. Jeśli senior Targalski uważał, że Romana Toruńczyk nie może odpo­wiadać za wy­bory polityczne córki, to junior stara się do­wieść, że poczynania ojców obciążają kartę dzieci. Co jest poglądem z natury bolsze­wickim, wywiedzionym wprost z komuni­stycznej obsesji ankietą personalną.
Swym bolszewickim skłonnościom Tar­galski daje zresztą wyraz nie pierwszy raz. Gdy za rządów PiS trafił do władz Polskie­go Radia, też zorganizował czystkę per­sonalną bez precedensu w wolnej Polsce. Twierdził wtedy, że „czyści złogi gomuł- kowsko-gierkowskie”. Kiedyś podobni mu z równą pasją czyścili „złogi burżuazyjne”.
Dla medialnej prawicy fetującej dziś Targalskiego życiorys tego swoistego re­sortowego dziecka nie stanowi jednak naj­mniejszego problemu. Chodzi jej rzecz jasna wyłącznie o życiorysy przeciwników. Życiorysy sojuszników szczelnie spowijają opary Hipokryzji.

2
Hipokryzja jest wszechobecna i niczym nieskrywana. Inaczej nie sposób uza­sadnić chociażby apologii „Resortowych dzieci”, której dokonał na łamach „Gazety Polskiej” Marcin Wolski. Pisał: „Wydawać by się mogło, że odzyskanie niepodległo­ści położy kres niejednej czerwonej dy­nastii. Niestety. I dlatego przez wszystkie lata III RP najbardziej brakowało mi cze­goś, co można by nazw ać »almanachem non-gotajskim«, pomocą naukową po­zwalającą zrozumieć mechanikę świata przez wyjaśnienie kontaktów i zależno­ści rodzinnych. »Resortowe dzieci« są właśnie taką pomocą”.
O jakiej „mechanice świata” pisze Wol­ski? Co takiego mu się wyjaśniło, gdy przeczytał, że ojciec Owsiaka był milicjan­tem? Czy doznał iluminacji, gdy dowieidział się o powiązaniach rodzinnych dawnej koleżanki z radiowej Trójki Moniki Olejnik? I o czym w ogóle myślał, gdy czytał rozdział książki zatytułowany „Trójka - wentyl bez­pieczeństwa” poświęcony stacji, w której przez lata robił karie­rę? Czy zdziwiło go, że w kalej­doskopie nurzanych w błocie nazwisk dawnych kolegów dziwnym trafem nie znalazło się jego własne? A przecież powinno, skoro w Trójce Wolski kierował w latach 70. Podstawową Or­ganizacją Partyj­ną. Powinno, bo sam był również resortowym dzieckiem, o koneksjach rodzinnych niekoniecznie chwalebnych.
Tyle że koneksje rodzinne Marcina Wol­skiego nie są potrzebne do zrozumienia „mechaniki świata”. Lepiej już wgłębić się w twórczość samego Wolskiego, który za­nim został autorem poczytnych powieści, wziętym prawicowym publicystą i klasy­kiem telewizyjnych szopek noworocznych, zdobywał pierwsze szlify w zawodzie na cuchnącym marcowym gruncie.
W ostatnich latach szopki Wolskie­go atakowały wrogów prawicy. Jednak pierwszą szopkę, opublikowaną w roku 1969 w noworocznym numerze „Żołnie­rza Wolności”, Wolski poświęcił izraelskim syjonistom, amerykańskim imperialistom i zachodnioniemieckim odwetowcom. Wczytajmy się we fragmenty, gdyż jest to perła specyficznego marcowego humoru.
   Oto Mosze Dajan (minister obro­ny Izraela w wojnie sześciodniowej i szwarccharakter ówczesnej propagan­dy komunistycznej) według Wolskiego: „Pierwszy jestem w szopce, bo to jest mój teren / Moje wojska przecież zajęły Betle­jem / A poza tym - wielka to by była szkoda / Żeby w miejscu takim - zabrakło Hero­da (...)/ Bo moje oko gniewne i srogie / Bo w moim oku - napalm się tli / Myślę, że piaski pustynne mogę / Zwilżyć potokiem arabskiej krwi”.
    Miał też młody Wolski ugruntowany po­gląd na konflikt w Wietnamie, co znalazło swój wyraz w wierszyku włożonym w usta prezydentów USA Lyndona Johnsona i Ri­charda Nixona: „Ludzi żywcem pal / Mia­sta w gruzy wal! / Jeszcze, jeszcze choć rok! / Chociaż biją nas / Jeszcze mamy czas / Mamy czas na ten krok! / Rosną straty, fakt / Ale rosną wszak / Także sumy ban­kowych kont / Więc choć biją nas/ Jeszcze mamy czas / Niechaj płonie wietnam­ski front! / Niechaj płynie krew! / Cho­ciaż wzbiera gniew / Chociaż cały świat przeciw nam! / Nie wycofuj się / Niech wojuje wujo Sam!”
     Jest jeszcze o tym, że „Zachód się tuczy wojną, zbrodnią, krzywdą, zdradą (...), głód i obskurantyzm, krachy, klaki, kli­ki, klauzule, parasole, pucze, encykliki”. Nie to co spokojna i dostatnia, dopiero co oczyszczona z „syjonistów” Polska Ludo­wa, w której Marcin Wolski zaczynał karie­rę i wykuwał zręby dzisiejszej patriotycznej tożsamości.
Grzech młodości można puścić w nie­pamięć. Sam Wolski zresztą to uczynnił. W swoich wspomnieniach z tamtych cza­sów pominął ową pierwszą szopkę. Być może na tyle zakłócała mu rozumienie „mechaniki świata”, że faktycznie wyparł ją z pamięci. Gdy jednak we własnym ży­ciorysie tkwią takie plamy, wskazana była­by wstrzemięźliwość w ocenie życiorysów bliźnich.
Inaczej rządzi Hipokryzja.

3
PRL był niejednoznaczny. PRL zmuszał do kompromisów. Mieszała się w nim od­waga z uległością, akty bohaterstwa były przeplatane małością i konformizmem. Dziś powinni świadczyć o tym właśnie tacy ludzie jak Jerzy Targalski, który łą­czył przynależność do PZPR z działalnoś­cią opozycyjną. Jak Marcin Wolski, który z rozśmieszacza resortowych trepów prze­obrazi się w autora radiowej satyry, uwiel­bianej przez milionową widownię. Jak
- zwłaszcza on! - kolejny dzisiejszy ulubie­niec prawicy, Jan Pietrzak, którego kariera jest modelowym wzorcem peerelowskiego poplątania.
    Syn zamęczonego na Pawiaku komu­nisty i posłanki na pierwszy Sejm PRL. W szkole kadetów przeżył komunistycz­ne pranie mózgu. Ideowy zetcmpowicc, absolwent szkoły przy KC PZPR, czło­nek partii. Rozdarty między robotniczym pochodzeniem a podmywającymi wia­rę w ustrój aspiracjami inteligenta. Wyra­żający rozczarowanie PRL z perspektywy awansowanego proletariusza.
   Jego kabaret Pod Egidą startował w lu­tym 1968 roku, tuż przed Marcem. Zgodę na działalność Pietrzak zapewne zawdzię­czał związkom z obozem generała Moczara. To właśnie tutaj debiutował na scenie młody Wolski, który czytał felietony Jana Zbigniewa Słojewskiego, na co dzień drukowane pod pseudonimem Hamil­ton w sprzyjającej moczarowcom „Kultu­rze”. Gwiazdą pierwszego programu Egidy był aktor Wojciech Siemion, bliski elicie ówczesnej władzy. W programie, pośród delikatnej drwiny z PRL-owskiej rzeczywi­stości, zdarzały się też wstydliwe serwitu­ty. Śpiewał wtedy Pietrzak o młodocianym kosmopolicie, który marzy o paszporcie, aby wyjechać na Zachód („Tam się zgina w układnym pokłonie, kiedy burżuj go kle­pie po plecach”), natomiast o „ulepszaniu socjalizmu” myśli wyłącznie w drodze powrotnej do domu. I w ogóle nie ma pojęcia, „co SPRAWA i WALKA znaczy”.
   Bywali na widowni kabaretu Pietrzaka dygnitarze - jak gen. Moczar i Józef Cy­rankiewicz. Bywalcem był Mieczysław' Rakowski, naczelny „Polityki”, która spra­wowała w latach 70. nad Egidą nieoficjalny patronat. Partyjni spotykali zresztą u Pie­trzaka elitę opozycji. Jedni i drudzy zgod­nie rechotali z coraz bardziej jadowitej satyry na gierkowską Polskę.
   A sam Pietrzak, jak wspomina doradca Gierka Paweł Bożyk, składał regularne wi­zyty sekretarzowi KC PZPR ds. propagan­dy Jerzemu Łukaszewiczowi. „Miały ściśle określony cel - uzyskanie pozwolenia se­kretarza na krytykę kogoś z establishmen­tu, co miesiąc była to inna osobistość (...). Kandydatów do prześmiewek kabareto­wych proponował Łukaszewicz zapew­ne po konsultacji z wysoko postawionymi członkami establishmentu. Żarty nie za­wsze były bolesne dla bohaterów, niekie­dy tylko lekko ich smagały. Były swego rodzaju ostrzeżeniem przed dalszymi, o wiele boleśniejszymi konsekwencjami” - wspominał Bożyk.
   Był więc Pietrzak narzędziem partii w jej wewnętrznych rozgrywkach? Jeśli nawet, to cóż z tego - skoro jego kabaret, przycią­gający najlepszych autorów oraz czołówkę aktorską, stał się fenomenem inteligenckiej Warszawy. Niestety, sam Pietrzak woli dziś stroić się w fałszywe szaty ofiary bezpie­ki, a jego młodzi słuchacze bez zastrzeżeń przyjmują bujdy o zaludniających PRL ge­netycznych bohaterach oraz kolaborantach reprodukujących się w III RP.
Wszystko dlatego, że za prawicowym praniem mózgu czai się nieskończona Hipokryzja.

4
Pokłady tupetu są niewyczerpane. Jerzy Jachowicz, kolejny z orłów patriotycznej
felietonistyki, właśnie raczył przypisać Agnieszce Holland „charakterystyczną dla bolszewickiej mentalności postawę”. Po­szło o słowa reżyserki o konformizmie Po­laków. Tymczasem, zdaniem Jachowicza, sama jest „wzorową niemal konformistką”. Dowiadujemy się, że Holland „początki kariery zawdzię­cza pełnemu posłuszeństwu ideologii komunistycznej”. Że „tragiczna śmierć ojca komunisty torowała jej dro­gę do kariery”.
Ze nieprzypad­kowo skończy­ła szkołę filmową w Pradze akurat w okresie Pra­skiej Wiosny.
„Władze partyjne i SB nie pozwo­liłyby sobie na niefrasobliwość, żeby niepewny element wysyłać do niebezpiecz­nego gniazda antysocjalistycznej rewolty” - insy­nuuje Jachowicz.
   Cóż, fakty wy­glądały zupełnie inaczej. Po sa­mobójczej śmier­ci zatrzymanego przez SB Henry­ka Hollanda jego córka Agnieszka nie miała szans na studia w PRL.
W Czechosłowa­cji trwała aku­rat odwilż, dzięki czemu udało jej się dostać do szkoły w Pra­dze. Gdy w roku 1968 sowieckie czołgi rozjeżdżały Praską Wiosnę, Agnieszka Holland brała udział w ulicznych zamiesz­kach. Skończyło się to dla niej pobytem w czechosłowackim więzieniu. A to, że mogła w PRL kręcić filmy, zawdzięczała protekcji Andrzeja Wajdy, który dostrzegł w niepokornej dziewczynie wielki talent.
   Tylko co może o tym wiedzieć Jerzy Jachowicz, który kompetencje w dziedzi­nie filmu prezentował jeszcze w latach 60. i 70. na łamach tygodnika „Ekran” wy­dawanego przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i bliskiego kręgom gen. Moczara? Gdy Agnieszka Holland siedziała w wiezieniu, Jachowicz pisy­wał peany o radzieckiej rewolucyjnej agitce „Pociąg pancerny”, ewentualnie doceniał ideowo słuszną twórczość filmo­wą Demokratycznej Republiki Wietnamu („podporządkowaną najważniejszemu celowi - walce o wolność swego narodu. Nam Polakom tłumaczyć tego nie trzeba”). Gdy Agnieszka Holland kręciła „Aktorów prowincjonalnych” i pisała Wajdzie scena­riusz do „Bez znieczulenia” (oby jak naj­więcej takiego „posłuszeństwa ideologii komunistycznej”!), Jachowicz wykładał studentom architektury Politechniki War­szawskiej podstawy marksizmu, a nawet zdarzało mu się ich agitować, aby wstę­powali do Studenckich Grup Partyjnych (chodziło o to, aby z inspiracji Komitetu Uczelnianego PZPR odciągać młodzież od opozycyjnych pokus).
   Zaiste, jest „niepokorny” dziś Jachowicz eks­pertem w dziedzi­nie konformizmu. Bolszewicką rze­komo postawę Holland definiu­je następująco: „Obarczyć innych własnymi grze­chami, oskarżyć ich, iż to oni się ich dopuszczają”. Jurku, dawny ko­lego redakcyjny z „Gazety Wybor­czej”, o kim właś­ciwie napisałeś?

5
„Czego to dzisiaj ścierpieć nie mogą, co odsądzają od czci i wiary ci, co przed wiekiem śmieszny parowóz mieli za głupi pomysł szatana?
Kogo mieszają z błotem i śliną ci, co w salonach i po kawiarniach o Szymanowskim mówili - dziwak, Norwid - grafoman, Witkacy - szalbierz... (...)
No, a na przykład ów patriota, ciekawe, jak też sobie poczyna, co to Rejtana miał za idiotę - kogo uznaje dziś za kretyna ?”.
(Jan Pietrzak, „Co z nimi teraz”, początek lat 70.).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz