Bolszewicy studiowali życiorysy
ludzi, aby rozpoznać wroga. Dzisiejsza prawica robi to samo. Nawet gdy z jej własnej
szafy co rusz wypada kolejny bolszewicki szkielecik.
RAFAŁ
KALUKIN
Z patriotycznych
łamów spływa ściek pomówień, insynuacji i pseudosocjologicznych dysertacji.
Książka „Resortowe dzieci” autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i
Macieja Marosza o rodzinnych koneksjach przedstawicieli medialnej elity,
chaotyczna kompilacja powyrywanych z kontekstu prawd, półprawd i kłamstw, stała
się kolejną próbą odkrycia prawicowego kamienia filozoficznego, służącego
niezmiennie tej samej obsesji: ujawnieniu wielkiego układu oplatającego III RP.
Wcześniejsze próby można było
jeszcze opisywać kategoriami obłędu, ideologicznego zaczadzenia, wiary w
spiskową wersję dziejów. Stężenie absurdu nagromadzone w „Resortowych
dzieciach” nakazuje jednak powątpiewać w prawdziwość opisu. Reakcja
prawicowej opinii publicznej podsuwa zresztą inne tropy. Tutaj czai się coś
innego.
To coś to hipokryzja. Przez
monstrualne H.
O współautorze książki Jerzym
Targalskim czytamy na okładce, że był uczestnikiem opozycji
antykomunistycznej. To prawda, choć niepełna. Zanim Targalski zbuntował się
przeciwko PRL, a nawet później - w czasach gdy już kolportował wydawnictwa KOR
- ciągle pozostawał członkiem PZPR. Niezbyt co prawda aktywnym, niemniej dość
lojalnym, aby wytrwać aż do 1979 roku.
Jak trafił do partii? On sam
wspominał niegdyś z dumą, że „Kapitał” Marksa przeczytał już w wieku 14 lat.
Lekturę podsunął mu ojciec, Jerzy Targalski senior. Partyjny historyk, autor
m.in. „Szkiców z historii Komsomołu” biografii Ludwika Waryńskiego oraz
wydanego przez MON opracowania o zastosowaniu marksizmu-leninizmu w Ludowym
Wojsku Polskim.
Mamy więc ideowego komunistę, który
w Marcu ’68 potrafił zachować się przyzwoicie i zapłacił za to osobistą cenę,
oraz jego syna, ponoć ideowego anty komunistę, który blisko pół wieku później
powraca do marcowego wzorca demaskowania przeciwników politycznych. Jeśli
senior Targalski uważał, że Romana Toruńczyk nie może odpowiadać za wybory
polityczne córki, to junior stara się dowieść, że poczynania ojców obciążają
kartę dzieci. Co jest poglądem z natury bolszewickim, wywiedzionym wprost z
komunistycznej obsesji ankietą personalną.
Swym bolszewickim skłonnościom Targalski
daje zresztą wyraz nie pierwszy raz. Gdy za rządów PiS trafił do władz Polskiego
Radia, też zorganizował czystkę personalną bez precedensu w wolnej Polsce.
Twierdził wtedy, że „czyści złogi gomuł- kowsko-gierkowskie”. Kiedyś podobni mu
z równą pasją czyścili „złogi burżuazyjne”.
Dla medialnej prawicy fetującej
dziś Targalskiego życiorys tego swoistego resortowego dziecka nie stanowi
jednak najmniejszego problemu. Chodzi jej rzecz jasna wyłącznie o życiorysy
przeciwników. Życiorysy sojuszników szczelnie spowijają opary Hipokryzji.
2
Hipokryzja jest wszechobecna i
niczym nieskrywana. Inaczej nie sposób uzasadnić chociażby apologii
„Resortowych dzieci”, której dokonał na łamach „Gazety Polskiej” Marcin Wolski.
Pisał: „Wydawać by się mogło, że odzyskanie niepodległości położy kres
niejednej czerwonej dynastii. Niestety. I dlatego przez wszystkie lata III RP
najbardziej brakowało mi czegoś, co można by nazw ać »almanachem
non-gotajskim«, pomocą naukową pozwalającą zrozumieć mechanikę świata przez
wyjaśnienie kontaktów i zależności rodzinnych. »Resortowe dzieci« są właśnie
taką pomocą”.
O jakiej „mechanice świata” pisze
Wolski? Co takiego mu się wyjaśniło, gdy przeczytał, że ojciec Owsiaka był
milicjantem? Czy doznał iluminacji, gdy dowieidział się o powiązaniach rodzinnych dawnej koleżanki z radiowej
Trójki Moniki Olejnik? I o czym w ogóle myślał, gdy czytał rozdział książki
zatytułowany „Trójka - wentyl bezpieczeństwa” poświęcony stacji, w której
przez lata robił karierę? Czy zdziwiło go, że w kalejdoskopie nurzanych w
błocie nazwisk dawnych kolegów dziwnym trafem nie znalazło się jego własne? A
przecież powinno, skoro w Trójce Wolski kierował w latach 70. Podstawową Organizacją
Partyjną. Powinno, bo sam był również resortowym dzieckiem, o koneksjach rodzinnych niekoniecznie chwalebnych.
Tyle że koneksje rodzinne Marcina
Wolskiego nie są potrzebne do zrozumienia „mechaniki świata”. Lepiej już
wgłębić się w twórczość samego Wolskiego, który zanim został autorem
poczytnych powieści, wziętym prawicowym publicystą i klasykiem telewizyjnych
szopek noworocznych, zdobywał pierwsze szlify w zawodzie na cuchnącym marcowym
gruncie.
W ostatnich latach szopki Wolskiego
atakowały wrogów prawicy. Jednak pierwszą szopkę, opublikowaną w roku 1969
w noworocznym numerze „Żołnierza Wolności”, Wolski poświęcił izraelskim
syjonistom, amerykańskim imperialistom i zachodnioniemieckim
odwetowcom. Wczytajmy się we fragmenty, gdyż jest to perła specyficznego
marcowego humoru.
Oto Mosze Dajan (minister obrony
Izraela w wojnie sześciodniowej i szwarccharakter ówczesnej propagandy
komunistycznej) według Wolskiego: „Pierwszy jestem w szopce, bo to jest mój
teren / Moje wojska przecież zajęły Betlejem / A poza tym - wielka to by była
szkoda / Żeby w miejscu takim - zabrakło Heroda (...)/ Bo moje oko gniewne i
srogie / Bo w moim oku - napalm się tli / Myślę, że piaski pustynne mogę /
Zwilżyć potokiem arabskiej krwi”.
Miał też młody Wolski ugruntowany pogląd na konflikt w Wietnamie, co
znalazło swój wyraz w wierszyku włożonym w usta prezydentów USA Lyndona
Johnsona i Richarda Nixona:
„Ludzi żywcem pal / Miasta w gruzy wal! /
Jeszcze, jeszcze choć rok! / Chociaż biją nas / Jeszcze mamy czas / Mamy czas
na ten krok! / Rosną straty, fakt / Ale rosną wszak / Także sumy bankowych
kont / Więc choć biją nas/ Jeszcze mamy czas / Niechaj płonie wietnamski
front! / Niechaj płynie krew! / Chociaż wzbiera gniew / Chociaż cały świat
przeciw nam! / Nie wycofuj się / Niech wojuje wujo Sam!”
Jest jeszcze o tym, że „Zachód się tuczy
wojną, zbrodnią, krzywdą, zdradą (...), głód i obskurantyzm, krachy, klaki, kliki,
klauzule, parasole, pucze, encykliki”. Nie to co spokojna i dostatnia, dopiero
co oczyszczona z „syjonistów” Polska Ludowa, w której Marcin Wolski zaczynał
karierę i wykuwał zręby dzisiejszej patriotycznej tożsamości.
Grzech młodości można puścić w niepamięć.
Sam Wolski zresztą to uczynnił. W swoich wspomnieniach z tamtych czasów
pominął ową pierwszą szopkę. Być może na tyle zakłócała mu rozumienie
„mechaniki świata”, że faktycznie wyparł ją z pamięci. Gdy jednak we własnym życiorysie
tkwią takie plamy, wskazana byłaby wstrzemięźliwość w ocenie życiorysów
bliźnich.
Inaczej rządzi Hipokryzja.
3
PRL był niejednoznaczny. PRL
zmuszał do kompromisów. Mieszała się w nim odwaga z uległością, akty
bohaterstwa były przeplatane małością i konformizmem. Dziś powinni świadczyć o
tym właśnie tacy ludzie jak Jerzy Targalski, który łączył przynależność do
PZPR z działalnością opozycyjną. Jak Marcin Wolski, który z rozśmieszacza
resortowych trepów przeobrazi się w autora radiowej satyry, uwielbianej przez
milionową widownię. Jak
- zwłaszcza on! - kolejny
dzisiejszy ulubieniec prawicy, Jan Pietrzak, którego kariera jest modelowym
wzorcem peerelowskiego poplątania.
Syn zamęczonego na Pawiaku komunisty i posłanki na pierwszy Sejm PRL. W
szkole kadetów przeżył komunistyczne pranie mózgu. Ideowy zetcmpowicc,
absolwent szkoły przy KC PZPR, członek partii. Rozdarty między robotniczym
pochodzeniem a podmywającymi wiarę w ustrój
aspiracjami inteligenta. Wyrażający rozczarowanie PRL z perspektywy awansowanego
proletariusza.
Jego kabaret Pod Egidą startował w lutym 1968 roku, tuż przed
Marcem. Zgodę na działalność Pietrzak zapewne zawdzięczał związkom z obozem
generała Moczara. To właśnie tutaj debiutował na scenie młody Wolski, który
czytał felietony Jana Zbigniewa Słojewskiego, na co dzień drukowane pod
pseudonimem Hamilton w sprzyjającej moczarowcom „Kulturze”. Gwiazdą
pierwszego programu Egidy był aktor Wojciech Siemion, bliski elicie ówczesnej
władzy. W programie, pośród delikatnej drwiny z PRL-owskiej rzeczywistości,
zdarzały się też wstydliwe serwituty. Śpiewał wtedy Pietrzak o młodocianym
kosmopolicie, który marzy o paszporcie, aby wyjechać na Zachód („Tam się zgina
w układnym pokłonie, kiedy burżuj go klepie po plecach”), natomiast o „ulepszaniu
socjalizmu” myśli wyłącznie w drodze powrotnej do domu. I w ogóle nie ma
pojęcia, „co SPRAWA i WALKA znaczy”.
Bywali na widowni kabaretu Pietrzaka dygnitarze - jak gen. Moczar i
Józef Cyrankiewicz. Bywalcem był Mieczysław' Rakowski, naczelny „Polityki”,
która sprawowała w latach 70. nad Egidą nieoficjalny patronat. Partyjni
spotykali zresztą u Pietrzaka elitę opozycji. Jedni i drudzy zgodnie
rechotali z coraz bardziej jadowitej satyry na gierkowską Polskę.
A sam Pietrzak, jak wspomina doradca Gierka Paweł Bożyk, składał
regularne wizyty sekretarzowi KC PZPR ds. propagandy Jerzemu Łukaszewiczowi.
„Miały ściśle określony cel - uzyskanie pozwolenia sekretarza na krytykę kogoś
z establishmentu, co miesiąc była to inna osobistość (...). Kandydatów do
prześmiewek kabaretowych proponował Łukaszewicz zapewne po konsultacji z
wysoko postawionymi członkami establishmentu. Żarty nie zawsze były bolesne
dla bohaterów, niekiedy tylko lekko ich smagały. Były swego rodzaju
ostrzeżeniem przed dalszymi, o wiele boleśniejszymi konsekwencjami” - wspominał Bożyk.
Był więc Pietrzak narzędziem partii w jej wewnętrznych rozgrywkach?
Jeśli nawet, to cóż z tego - skoro jego kabaret, przyciągający najlepszych
autorów oraz czołówkę aktorską, stał się fenomenem inteligenckiej Warszawy.
Niestety, sam Pietrzak woli dziś stroić się w fałszywe szaty ofiary bezpieki,
a jego młodzi słuchacze bez zastrzeżeń przyjmują bujdy o zaludniających PRL genetycznych
bohaterach oraz kolaborantach reprodukujących się w III RP.
Wszystko dlatego, że za prawicowym
praniem mózgu czai się nieskończona Hipokryzja.
4
Pokłady tupetu są niewyczerpane. Jerzy
Jachowicz, kolejny z orłów patriotycznej
felietonistyki, właśnie raczył
przypisać Agnieszce Holland „charakterystyczną dla bolszewickiej mentalności
postawę”. Poszło o słowa reżyserki o konformizmie Polaków. Tymczasem, zdaniem
Jachowicza, sama jest „wzorową niemal konformistką”. Dowiadujemy się, że
Holland „początki kariery zawdzięcza pełnemu posłuszeństwu ideologii komunistycznej”.
Że „tragiczna śmierć ojca komunisty torowała jej drogę do kariery”.
Ze nieprzypadkowo skończyła
szkołę filmową w Pradze akurat w okresie Praskiej Wiosny.
„Władze partyjne i SB nie pozwoliłyby
sobie na niefrasobliwość, żeby niepewny element wysyłać do niebezpiecznego
gniazda antysocjalistycznej rewolty” - insynuuje Jachowicz.
Cóż, fakty wyglądały zupełnie inaczej. Po samobójczej śmierci
zatrzymanego przez SB Henryka Hollanda jego córka Agnieszka nie miała szans na
studia w PRL.
W Czechosłowacji trwała akurat
odwilż, dzięki czemu udało jej się dostać do szkoły w Pradze. Gdy w roku 1968
sowieckie czołgi rozjeżdżały Praską Wiosnę, Agnieszka Holland brała udział w
ulicznych zamieszkach. Skończyło się to dla niej pobytem w czechosłowackim
więzieniu. A to, że mogła w PRL kręcić filmy, zawdzięczała protekcji Andrzeja
Wajdy, który dostrzegł w niepokornej dziewczynie wielki talent.
Tylko co może o tym wiedzieć Jerzy Jachowicz, który kompetencje w
dziedzinie filmu prezentował jeszcze w latach 60. i 70. na łamach tygodnika
„Ekran” wydawanego przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i bliskiego
kręgom gen. Moczara? Gdy Agnieszka Holland siedziała w wiezieniu, Jachowicz
pisywał peany o radzieckiej rewolucyjnej agitce
„Pociąg pancerny”, ewentualnie doceniał ideowo słuszną twórczość filmową
Demokratycznej Republiki Wietnamu („podporządkowaną najważniejszemu celowi -
walce o wolność swego narodu. Nam Polakom tłumaczyć tego nie trzeba”). Gdy
Agnieszka Holland kręciła „Aktorów prowincjonalnych” i pisała Wajdzie scenariusz
do „Bez znieczulenia” (oby jak najwięcej takiego „posłuszeństwa ideologii
komunistycznej”!), Jachowicz wykładał studentom
architektury Politechniki Warszawskiej podstawy marksizmu, a nawet zdarzało mu
się ich agitować, aby wstępowali do Studenckich Grup Partyjnych (chodziło o
to, aby z inspiracji Komitetu Uczelnianego PZPR odciągać młodzież od
opozycyjnych pokus).
Zaiste, jest „niepokorny” dziś Jachowicz ekspertem w dziedzinie
konformizmu. Bolszewicką rzekomo postawę Holland definiuje następująco:
„Obarczyć innych własnymi grzechami, oskarżyć ich, iż to oni się ich
dopuszczają”. Jurku, dawny kolego redakcyjny z „Gazety Wyborczej”, o kim właściwie
napisałeś?
„Czego to dzisiaj ścierpieć nie
mogą, co odsądzają od czci i wiary ci, co przed wiekiem śmieszny parowóz mieli
za głupi pomysł szatana?
Kogo mieszają z błotem i śliną
ci, co w salonach i po kawiarniach o Szymanowskim mówili - dziwak, Norwid - grafoman, Witkacy - szalbierz...
(...)
No, a na przykład ów patriota,
ciekawe, jak też sobie poczyna, co to Rejtana miał za idiotę - kogo uznaje dziś
za kretyna ?”.
(Jan Pietrzak, „Co z nimi teraz”,
początek lat 70.).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz