niedziela, 12 stycznia 2014

Pani Sernik zaplata sieć



- Pożyczałam oskarżonej pieniądze, bo bałam się jej. Nie udzieliłabym jej pożyczki, gdyby nie podejmowała rozmów z politykami PiS - zeznała żona Marka Dochnala podczas procesu Doroty K., dziennikarki ''Gazety Polskiej''
Proces oskarżonej o korupcję Doroty K. toczy się od grudnia 2012 r. przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Pragi. W 2013 r. odbyło się dziesięć rozpraw. Jesienią sprawa zamarła, bo zachorowała sędzia. Nie ma terminu nowych posiedzeń.

Tymczasem Dorota K. bryluje w prawicowych mediach jako współautorka książki ''Resortowe dzieci''. Wyszukuje tam żydowskie korzenie innych dziennikarzy, zarzuca im, że ich rodzice należeli w PRL do partii lub pracowali w służbach specjalnych. O swojej wstydliwej, całkiem niedawnej przeszłości nie wspomina i nie życzy sobie, by pisali o niej inni. W aktach sądowych jest jej pismo, w którym zwraca się, by nie udostępniać materiałów dziennikarzom.

Dochnal oskarża

Sprawa Doroty K. jest spektakularnym, udokumentowanym przykładem zachowań korupcyjnych na styku dziennikarstwa i polityki. Wyszła na jaw pod koniec 2007 r.

Lobbysta Marek Dochnal, który po kilku latach wyszedł z aresztu, ujawnił w TVN, że w latach 2005-06, gdy siedział, dziennikarka wyciągnęła od jego żony kilkaset tysięcy złotych. W zamian obiecywała zwolnienie Dochnala z aresztu. Powoływała się na wpływy w rządzącym wówczas PiS. Kiedy jej działania nie przyniosły skutku, przez prawie rok nie chciała oddać pieniędzy. Zrobiła to wtedy, gdy rodzina Dochnala zagroziła, że nagłośni wszystko w mediach.

Wybuchł skandal. Dziennikarka zaprzeczała. Wedle jej wersji pożyczyła na kupno domu 245 tys. zł od teściowej Dochnala Barbary Pietrzyk, pośredniczki handlu nieruchomościami, u której załatwiała transakcję. Zapewniała, że nie miała pojęcia, iż są to pieniądze lobbysty. Twierdziła nawet, że została ''wciągnięta w polityczną pułapkę''.

Gdy sprawę zaczęła badać prokuratura, okazało się, że Dorota K. kłamie. Z aktu oskarżenia skierowanego do sądu latem 2010 r. wynika, że teściową lobbysty poznała już wiosną 2005 r., gdy po raz pierwszy spotkała się z jego żoną Aleksandrą Dochnal.

Ponieważ dziennikarka początkowo zaprzeczała, że teściowa była przy tym spotkaniu, śledczy zbadali zdjęcia, które robił wtedy fotoreporter. Na jednym z nich znalazła się torebka Barbary Pietrzyk - dowód, że właścicielka torebki była wcześniej w pomieszczeniu. Dowiedziono też, że dziennikarka musiała widzieć teściową Dochnala w domu Aleksandry Dochnal, gdy po raz pierwszy przyszła tam na wywiad i gdzie potem była kilkadziesiąt razy.

Dorota K. zapewniała też, że zaciągnęła tylko jedną pożyczkę, w grudniu 2005 r., i że umowa z czerwca 2006 r. została sfałszowana. Jednak ekspertyza grafologiczna zlecona przez prokuraturę wykluczyła, by podpisy oskarżonej na umowach były fałszywe.

W śledztwie ustalono też, że w maju 2006 r. dziennikarka pożyczyła jeszcze od prawniczki Dochnalów 25 tys. zł pochodzących z depozytu Aleksandry Dochnal. Zaś biuro pośrednictwa Barbary Pietrzyk nigdy nie prowadziło transakcji dotyczącej domu dziennikarki i Dorota K. nie była jego klientką. Nie pożyczało jej też pieniędzy.

Wniosek: Dorota K. dobrze wiedziała, że dostaje pieniądze Marka Dochnala. ''Pieniądze pożyczone pani K. były moją własnością, ale pani K. nie chciała, by na umowach pożyczki widniało nazwisko Dochnal'' - zeznała żona lobbysty przed prokuratorem.

Z aktu oskarżenia: ''Aleksandra Dochnal i Barbara Pietrzyk przekazanie pieniędzy potraktowały jako formę podziękowania za zachowanie Doroty K.'' i ''zdecydowane były, że w przypadku pozytywnych efektów starań Doroty K. pożyczka nie zostanie zwrócona, a one nie będą żądać jej zwrotu''.

Bałam się jej odmówić

O tym, że liczyły się z tym, iż pożyczka będzie prezentem dla dziennikarki, żona i teściowa mówiły wiele razy i w prokuraturze, i przed sądem.

''Kilka razy pożyczała ode mnie pieniądze » na słowo «. Telefonicznie bądź podczas wizyty potrafiła zmienić temat i prosiła o wsparcie finansowe, bo coś tam pilnego jej wyskoczyło i musi szybko coś opłacić. Nie ośmielałam się jej odmówić. Bałam się, że może się od nas odwrócić, dlatego też dawałam jej pieniądze, o które prosiła. Dla mnie była to sprawa jednoznaczna. Kwestię pożyczek wiązała ze swoimi osobistymi wpływami w Ministerstwie Sprawiedliwości, które obiecywała wykorzystać do zwolnienia mojego męża z aresztu'' - podkreślała Aleksandra Dochnal.

''Pani K. zaproponowała mi pewnego rodzaju transakcję. W zamian za pożyczkę miała użyć swoich wpływów w partii PiS w celu wpłynięcia na polityków decydujących o losie mojego męża przebywającego w tym czasie od 1,5 roku w areszcie i obiecała, że wpłynie na nich na tyle, że mój mąż zostanie zwolniony. Poprosiła mnie o pożyczkę na zakup domu, w zamian za co sugerowała, że będzie łącznikiem między mną a partią PiS'' - powiedziała na procesie dziennikarki.

Kierując akt oskarżenia do sądu, prokurator uznał: ''Aleksandra Dochnal i Barbara Pietrzyk miały pełną świadomość, że za zaangażowanie i działania Doroty K. będą musiały zapłacić, a jak nie spełnią jej oczekiwań, to ona zaprzestanie wykorzystywania swoich wpływów. Bez wątpienia czuły się zagrożone. Obawiały się, że w razie odmowy udzielenia pożyczki Dorota K. zaniecha działań na rzecz Marka Dochnala''. Mówiły, że traktowały dziennikarkę jako ''ostatnią szansę ratunku''.

Ludzie hieny

Z akt sprawy wyłania się obraz misternej sieci, jaką dziennikarka oplotła rodzinę aresztowanego. Od jesieni 2005 do czerwca 2006 r. była regularnym gościem w jego domu. Zapamiętała ją filipińska służąca, która nazywała Dorotę K. Panią Sernik, bo podczas wizyt bardzo lubiła jeść właśnie to ciasto.
Gdy sprawdzono billingi, okazało się, że w tym czasie między dziennikarką i Aleksandrą Dochnal były 843 kontakty telefoniczne, a z Barbarą Pietrzyk prawie 300. Dorota K. bywała u Dochnalów co najmniej raz w tygodniu.

Początkowo wszystko wskazywało na to, że dziennikarka rzeczywiście ma wpływy we władzach. Umówiła obrońców Dochnala na rozmowy z ówczesnym prokuratorem krajowym Januszem Kaczmarkiem i ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą.

W artykułach na łamach ''Życia Warszawy'' atakowała prokuraturę w Łodzi, która wtedy prowadziła sprawę Dochnala. Pisała, że śledczy z Łodzi nie chcą słuchać zeznań lobbysty na temat ''tajnych kont polityków SLD''.

U Kaczmarka i Ziobry zabiegała o zabranie śledztwa z Łodzi, a rodzinie tłumaczyła, że gdy Dochnala przejmie prokuratura w Katowicach, to wyjdzie on na wolność. Prowadziła skomplikowaną grę: Ziobrę i Kaczmarka zapewniała, że przeniesiony Dochnal zacznie ''sypać''. A obrońców lobbysty skłoniła do napisania wniosku o przeniesienie ich klienta.

W efekcie Ziobro wezwał łódzkich prokuratorów do Warszawy i odebrał im śledztwo. Dla rodziny lobbysty jego przeniesienie było dowodem na wpływy dziennikarki. Zaraz po tej decyzji przekazano jej pierwsze 100 tys. zł.

Ale w następnych miesiącach sprawy nie układały się już tak pomyślnie. Dochnal nie składał oczekiwanych zeznań i dalej siedział. Jego sytuacja pogorszyła się, bo przestał dostawać widzenia z żoną.

A Dorota K. domagała się nowych pieniędzy. Aleksandra Dochnal dawała jej kwoty 15 do 20 tys. zł, jak mówiła, ''w miarę potrzeb''.

''Pieniądze były pożyczane, mimo że nie były oddawane wcześniejsze, bo byłyśmy w przekonaniu, i tak nam sugerowali prawnicy, że pani K. jest osobą wpływową i dużo może. Byłyśmy osaczone i zdesperowane. Gdyby były rezultaty, córka nie upomniałaby się o te pieniądze. Pani K. zawsze mówiła, że zięć będzie wypuszczony z aresztu. Pytałyśmy, dlaczego nie jest na wolności, tłumaczyła, że ją zawiedziono, że obiecano jej coś, że ona dalej walczy'' - opisywała Barbara Pietrzyk.

Latem 2006 r. dziennikarka przestała przychodzić do Aleksandry Dochnal i odbierać od niej telefony. ''Byłyśmy osaczone przez masę ludzi hien, którzy widzieli w tym interes dla siebie. Jedną z takich osób była pani K., która wykorzystała bezwzględnie ufność i położenie mojej córki'' - mówiła w sądzie teściowa lobbysty. A jej córka stwierdziła: ''Czuję się przez Dorotę K. oszukana i cynicznie wykorzystana''.

Dziennikarka na razie odmówiła składania zeznań przed sądem.



Lobbysta po przejściach

Marek Dochnal, prawnik po UJ, od początku lat 90. uprawiał działalność doradczą i lobbystyczną, reprezentując m.in. konsorcjum oferujące polskiej armii samoloty Gripen, oraz przy wielkich prywatyzacjach (m.in. cementownia Ożarów). Największe interesy robił za rządów AWS i SLD; angażował się wtedy w prywatyzację Polskich Hut Stali po stronie koncernu Lakshmi Mittal.

Na początku lat 2000. był jednym z bardziej znanych polskich celebrytów, miał własną drużynę polo i popularyzował ten sport w Polsce. Dbał o dobre kontakty z politykami i mediami. U szczytu powodzenia miał na kontach kilkadziesiąt milionów dolarów; sama drużyna polo kosztowała 3 mln dol. rocznie.

Jego kariera załamała się we wrześniu 2004 r. ABW zatrzymała go na lotnisku w Krakowie pod zarzutem prania pieniędzy i korumpowania funkcjonariuszy publicznych. Z podsłuchanych rozmów wynikało, że wręczył łapówkę, luksusowego mercedesa, posłowi SLD Andrzejowi Pęczakowi, przewodniczącemu komisji kontroli państwowej. Płacił mu też ''diety''. Poseł miał pomagać Dochnalowi przy prywatyzacjach.

Lobbysta siedział w areszcie, gdy w 2005 r. Sejm powołał komisję śledczą ds. Orlenu. Posłowie prawicy, którzy mieli w niej większość, uważali, że Dochnal dużo wie o interesach naftowych Jana Kulczyka i jego związkach z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Przesłuchali Dochnala, ale on nie podał żadnych konkretów, sugerując, że może to zrobi, gdy zostanie wypuszczony na wolność.

Próby wydostania od Dochnala kompromitujących informacji kontynuowano, gdy władzę objął PiS. Chodziło o jego domniemaną wiedzę na temat ''tajnych kont'' polityków SLD w Szwajcarii. Ale żadna z informacji od Dochnala nie satysfakcjonowała prokuratury.

Z ''aresztu wydobywczego'' lobbysta wyszedł po wyborach w 2007 r. Przed sądem odpowiadał już z wolnej stopy, a wydany w 2012 r. wyrok 3,5 roku więzienia dostał tylko za korumpowanie Pęczaka. Okres aresztu zaliczono mu na poczet kary. Wcześniej prokuratura wycofała zarzuty prania pieniędzy i stworzenia tzw. funduszu łapówkowego. Trybunał w Strasburgu przyznał Dochnalowi odszkodowanie 12 tys. euro za zbyt długi (prawie cztery lata) areszt. ''Sprawa może budzić wątpliwości, czy rzeczywistym celem pozbawienia wolności nie było uzyskanie zeznań w sprawach wrażliwych politycznie'' - stwierdzono w orzeczeniu.

W grudniu 2013 r. zaczął się inny proces, w którym Dochnal oskarżony jest o niezapłacenie 5 mln zł podatku i przywłaszczenie na szkodę własnej firmy 21 mln dol. z prywatyzacji Polskich Hut Stali.

2 komentarze: