wtorek, 21 stycznia 2014

Traktat o troglodytach



Pożerają i wydalają, pozostawiając nienawistny fetor. Jest 5ch cała armia. Policzą się dokładniej, gdy poznamy ostateczne wyniki sprzedaży „Resortowych dzieci". Oto prawicowi troglodyci.


Troglodyta to osobnik: pełnoletni, rasy białej, płci dowolnej, zamieszkujący Polskę po 1989 roku. Jest czymś pomiędzy prawicą a pospolitą chuliganerią. Nie jest jednak ani jednym, ani drugim.
Od świadomego prawicowca różni troglodytę podejście do wartości. Troglodyta ma gębę pełną frazesów o wartościach, które są mu tak naprawdę obce. Umiłowanie polskości wy­raża językiem koślawym, pełnym karkołomnych konstrukcji gramatycznych, o składni swobodnej, słownictwie ubogim.
Deklaruje miłość do ojczystej kultury i historii, choć znają wy­biórczo i nadzwyczaj powierzchownie. Domaga się prymatu wartości chrześcijańskich w życiu publicznym, choć w prywat­nym bynajmniej nie kieruje się przykazaniem bezwarunkowej miłości bliźniego. Troglodyta bliźniego bezwarunkowo niena­widzi, z całego serca swego i ułomnej duszy swej.
Od pospolitego chuligana różni troglodytę poczucie misji.
Troglodyta nie dewastuje przestrzeni wokół siebie ot, tak so­bie - dla własnej korzyści bądź bezinteresownej uciechy'-. On to czyni pod wpływem ideologicznego zaczadzenia, reagując na bodźce dostarczane mu przez innych troglodytów, znajdują­cych się na wyższych szczeblach troglodyckiej hierarchii - pro­wadzących poczytne błogi internetowe, pisujących do gazet dla troglodytów, publikujących troglodyckie książki. Troglody­ta potrzebuje nieustannej stymulacji przysadki mózgowej ko­lejnymi obrazami panoszącego się „lewactwa”, na które może zrzucić odpowiedzialność za życiowe niepowodzenia.

Genealogia troglodyty
Troglodyta jest odpadem przemian społecznych dokonujących się w PRL i zamętu transformacji ustrojowej w III RP. Jego mentalny przodek za Bieruta przeżył komunistyczne pranie mózgu, za Gomułki cieszył się małą stabilizacją, w 1968 roku uwierzył, że za wszystko, co złe, odpowiadają Żydzi i dzie­ci prominentów, za Gierka się dorabiał. Ośmielony w 1980 roku wpinał w klapę znaczek Solidarności, ale w stanie wojen­nym znów chował się w prywatnej niszy, kwękając na Jaruzela u cioci na imieninach.
Choć zmielony komuną, pozbawiony kulturowych korze­ni, przez cały PRL mniej lub bardziej świadomie pielęgnował plebejskie nawyki ocalone z dawnego świata. Jeśli katolicyzm - to dewocyjny. na ludowo. Jeśli patriotyzm - to sienkiewi­czowski, krzepiący ducha. Wobec opozycyjnej inteligencji był mentalny przodek troglodyty z zasady zdystansowany. Bo po­chodzenie nie takie, jak należy. I w ogóle nie wiadomo, na czy­im pasku chodzą i od kogo biorą pieniądze. Ki diabeł, może prowokatorzy? Nie ufać ani jednym, ani drugim, robić swoje i czekać na lepsze czasy - oto jego credo.

Narodziny współczesnego troglodyty
Umysł troglodyty reaguje w sposób schematyczny: skoro coś w życiu nie wyszło, to trzeba znaleźć winnego.
Bez dwóch zdań - w nowej Polsce nie było lekko. W 1989 roku troglodyta kupił pierwszy numer „Gazety Wyborczej” i nawet sobie poczytał bez obrzydzenia. W czerwcu poszedł za­głosować na naszych z Solidarności. Ucieszył się, gdy Mazo­wiecki został premierem. Ale, cóż począć, dalej już cudów nie było. Przyszedł Balcerowicz i pozamykał polskie fabryki. No­menklaturowy dyrektor zamiast wylecieć na zbity pysk, nagle stał się kapitalistą. Żydzi z opozycji wypinali piersi do orderów i mówili narodowi, o ile dziurek mają zaciskać pasa.
W 1990 roku troglodyta już nabiera znanych nam współ­cześnie kształtów. Poklaszcze Wałęsie obiecującemu, że aferzy­stów pogoni siekierką. Zaduma się nad słowami Tymińskiego o zdrajcach z Solidarności. Dorysuje gwiazdę Dawida na pla­kacie Mazowieckiego. Jeszcze nie wie dokładnie, co mu w du­szy gra, ale już instynktownie wyczuwa, że za niespełnionymi obietnicami stoją „oni”. Ci na górze.

Troglodyta staje się prawicowcem
Nie od razu, choć w sposób nieunikniony. Nowa elita wywodzi się przecież z głównego nurtu dawnej opozycji. Tyle że głów­ny nurt dawnej opozycji wywodził się ze zbuntowanej przeciw­ko PRL lewicy.
W 1989 roku następuje cudowne przemienienie. Dawna opozycyjna lewica bierze władzę i przestaje być lewicą. Przecież sławi teraz uroki kapitalizmu. Choć zarazem lewicą pozostaje
- chce świeckiego państwa, liberalnych swobód obywatelskich, postępu kulturowego, rozbicia zakonserwowanych narodo­wych mitów. To wynika z jej kodów. Zaś z logiki sytuacji wynika odmowa rozliczenia komunistów - bo były sprawy pilniejsze, bo nie rozlicza się partnerów zawartej umowy, bo skoro same­mu abdykowało się z pozycji lewicowych, to ktoś musiał wy­pełnić próżnię, aby zachować polityczną równowagę. Bo grunt pierwszych lat transformacji był grząski i nie było warto wywo­ływać konfliktów o trudnych do przewidzenia skutkach.
Ale troglodyta za nic ma historyczne niuanse i socjologiczne analizy, nie obchodzą go tożsamościowe parardoksy. Troglodyta widzi schematycznie. Żyje się nadal ciężko. Kiedyś trudno było cokolwiek kupić, dziś półki pełne, ale na mało co starcza. W su­mie niewielka różnica. Na niedzielnej mszy ksiądz jak narze­kał na ateistyczne państwo, tak narzeka nadal. W PRL rządzili „oni”, w III RP - tak samo. Przefarbowani na różowo, ale z tej samej rodziny. Ciągle ta „żydokomuna” choć teraz z akcentem na „żydo”. Im większą nieśli nadzieję, tym boleśniej zawiedli .
A skoro za cały zamęt odpowiada zrodzona z ducha dzie­jów dziwaczna kapitalistyczna lewica, nieuchronną odpowie­dzią stanie się równie dziwaczna socjalistyczna prawica. Choć
ten moment dopiero nadejdzie w kolejnej dekadzie. Na razie troglodyta jest samotny. Dyktatorzy prawicowego smaku w rodza­ju Wiesława Chrzanowskiego, Aleksandra Halla bądź Wiesława Walendziaka są na­zbyt inteligenccy. Wałęsa zdradził i stał się „Bolkiem”. Kaczyńscy miotają się od ściany do ściany. Olszewski z Macierewiczem po­trafią tylko honorowo upadać.
Wabią więc troglodytę różni, przeważ­nie niepoważni dyktatorzy mikrosko­pijnych postendeckich partyjek; kuszą jeszcze bardziej niepoważne gazetki dru­kujące listy utajonych Żydów. Bawi z tele­wizora Cejrowski. Ale to ciągle wstydliwa nisza. Tak naprawdę nie majak wyrzucić z siebie tego, co się nosi w sercu. Nie ma gdzie spotkać się z innymi troglodytami i wykrzyczeć, jak jest.

Troglodyta dojrzewa
W okolicach 2001 r. zrazu niepostrzeżenie zaczyna się jednak rewolucja. Gospodar­ka kuleje, bezrobocie bije rekordy euro­pejskie. Klęska rządów AWS-UW pogrąża obie formacje i otwiera przestrzeń dla par­tii nowego typu, w których inteligenckie poczucie misji ustępuje przed cynicznym dopasowywaniem się do nastrojów spo­łecznych. Populizm triumfuje: Miller obie­cuje gruszki na wierzbie, Kaczyńscy gonią przestępców, Tusk gromi „klasę próżniaczą” Lepper chce szafotu dla Balcerowicza, Giertych z Rydzykiem wskrzeszają ende­ckie upiorki. Do wyboru, do koloru.
Zaraz jednak afera Rywina wykańcza ledwie co triumfujących postkomunistów i wyzwala w Polakach moralne wzmożenie. Troglodyta upewnia się, że coś z dawniej­szych intuicji jest jednak na rzeczy, fak­tycznie komunistyczne sitwy rozdają karty, a pomiędzy nimi kursuje Michnik. Mając już takiego „cosia”, śmiało można dokony­wać pierwszych uogólnień. Ze nie ma cze­goś takiego jak wolna i suwerenna III RP. Jest PRL bis ulepiona przez nomenklatu­rę, agentów i fałszywych bohaterów daw­nej opozycji. Tak orzekli najinteligentniejsi z liderów sceny politycznej, a w głowie tro­glodyty połączył) się odpowiednie styki.
A przy okazji IPN otwiera dawne esbeckie archiwa i zaczyna się niekontrolowane polowanie na agentów. Powstają krwiożer­cze tabloidy, dające - w nowoczesnej for­mie - upust starym plebejskim emocjom. Pod strzechy trafia najważniejsze z nowych mediów - internet.
Troglodyta spotyka w sieci podobnych do siebie i nagle widzi, że nie jest sam. Te­raz już nie musi hamować swych popę­dów w obawie, że ktoś napiętnuje go jako antysemitę i ksenofoba. Na odwrót - aby wyróżnić się w gęstniejącym tłumie troglo­dytów, nasz bohater musi ich przelicyto­wać. Wciska więc pedał gazu i nakręca się spirala, którą nie sposób zatrzymać.

Umysłowość troglodyty
Współautorka „Resortowych dzieci” Do­rota Kania wyrażają niemal idealnie, gdy ogłasza Robertowi Mazurkowi, że o tym, czy ktoś jest „resortowym dzieckiem”, de­cyduje stosunek do „najważniejszych spraw”: lustracji, dekomunizacji, likwida­cji WSI i katastrofy smoleńskiej.
Oto czworokąt troglodyty. Jego priory­tety. Nie porządek ustrojowy państwa ani jego instytucje, ani ład gospodarczy, ani infrastruktura, ani zdolności obronne, ani międzynarodowe sojusze. To wszystko nieistotne didaskalia, samo się zaprojekto­wało i zbudowało, wynegocjowało i sfinan­sowało. Daleko ważniejsze jest przecież złapanie wroga; widowiskowa egzekucja, wytropienie piątej kolumny, ujawnienie tajemnych powiązań. Chuligańska natura troglodyty nie zna większej rozkoszy.
Troglodyta łączy fakty wedle osobliwej troglodyckiej logiki. Jeśli twierdzi, że Gere­mek był agentem, a dowodów na to nie ma, to widać Geremek je usunął. Każdego, kto odważy się stanąć w jego obronie, troglo­dyta również uzna za agenta. Tę intelektu­alną konstrukcję można zresztą stosować w obu kierunkach. Bo jeśli ktoś wykaże, że pod bokiem politycznego faworyta troglo­dytów dziwnym trafem również znalazł się agent, ani chybi sam jest agentem.
Ze Smoleńskiem jest identycznie. Je­śli wiara w zamach przebija żarliwością dawnych mistyków, to fakty tej hipotezie przeczące troglodyta uznaje za ostatecz­ny dowód. Byłoby przecież dziwne, gdyby winni tej strasznej zbrodni pozostawili po sobie ślady, nieprawdaż? Ulubionym po­rzekadłem troglodyty jest „uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Idealne na okolicz­ność, gdyby oplutemu wrogowi troglodyty zachciało się bronić dobrego imienia.

Jest świetlana. Triumfujący troglodyta łap­czywie zawłaszcza kolejne obszary. Kie­dyś czekał na swego politycznego mesjasza, a gdy już go znalazł i mu się podporządko­wał, niepostrzeżenie zaczął go rzeźbić na swą modlę. Teraz to mesjasz schlebia troglodycie.
Triumfujący troglodyta zagarnął prawi­cowy opinię publiczną i poukładał ją we­dług nowych troglodyckich reguł. Dyktuje swym przewodnikom, co i jak mają pisać. Owszem, z aplauzem troglodyta przejął niegdyś od publicysty Zaremby jego frazę
- „przemyśle pogardy?”. Ale gdy tylko Za­remba okaże się inteligenckim mięczakiem
- zakwestionuje nadprzyrodzony rodowód „Resortowych dzieci”, zaraz usłyszy od tro­glodyty, że jest sługusem lewackiego salonu bez dorobku, a wzorcem z Sevres prawico­wego dziennikarstwa jest redaktor Kania. Już internetowe manufakturki pogardy przywrócą Zarembę do pionu.
A co się stanie, gdy nie mniej zasłużony od Zaremby publicysta Mazurek w przy­pływie intelektualnej uczciwości postawi Kani kilka oczywistych pytań, czyniąc ją pośmiewiskiem całej nietroglodyckiej Pol­ski? Nietrudno zgadnąć - troglodyta bez mrugnięcia okiem oświadczy, że Kania ośmieszyła Mazurka, który okazał się salo­nowym wycieruchem, szmatą itd., itp.
Niestety, triumfującemu troglodycie ciasno już na prawicowym poletku. Trium­fując troglodyta coraz śmielej wydziera się na wspólny obszar polskiej kultury. Czy­ni tam swą troglodycką powinność. Czyli pożera ją i przetrawioną wydala. Łapczy­wie zawłaszcza bohaterów z narodowego panteonu, odziera ich z bogactwa kon­tekstów' i redukuje do swego troglodyckiego rozmiaru. Twórców Konstytucji 3 maja i marszałka Piłsudskiego czyni patronami swej prymitywnej rusofobii. Na mogiłach pomordowanych w Katyniu i poległych w Powstaniu Warszawskim organizuje odrażające seanse nienawiści. Herbertem i Kisielem leczy swoje inteligenckie kom­pleksy. Wszystko pod hasłem obrony? pol­skości przed panoszącymi się wrogami.
W rzeczy samej troglodyta jest polskości największym wrogiem.
Tekst powstał z inspiracji „Traktatem o gnidach” Piotra Wierzbickiego, najwy­bitniejszego publicysty polskiej prawicy ostatnich kilku dekad, założyciela „Gazety Polskiej”. Wierzbicki jako pierwszy odczuł na swej skórze destrukcyjną moc troglody­ty i w efekcie porzucił pisanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz