Pożerają i wydalają, pozostawiając nienawistny
fetor. Jest 5ch cała armia. Policzą się dokładniej, gdy poznamy ostateczne
wyniki sprzedaży „Resortowych dzieci". Oto prawicowi troglodyci.
Troglodyta to osobnik: pełnoletni,
rasy białej, płci dowolnej, zamieszkujący Polskę po 1989 roku. Jest czymś
pomiędzy prawicą a pospolitą chuliganerią. Nie
jest jednak ani jednym, ani drugim.
Od świadomego prawicowca różni
troglodytę podejście do wartości. Troglodyta ma gębę pełną frazesów o
wartościach, które są mu tak naprawdę obce. Umiłowanie polskości wyraża
językiem koślawym, pełnym karkołomnych konstrukcji gramatycznych, o składni
swobodnej, słownictwie ubogim.
Deklaruje miłość do ojczystej
kultury i historii, choć znają wybiórczo i nadzwyczaj powierzchownie. Domaga
się prymatu wartości chrześcijańskich w życiu publicznym, choć w prywatnym
bynajmniej nie kieruje się przykazaniem bezwarunkowej miłości bliźniego.
Troglodyta bliźniego bezwarunkowo nienawidzi, z całego serca swego i ułomnej
duszy swej.
Od pospolitego chuligana różni
troglodytę poczucie misji.
Troglodyta nie dewastuje
przestrzeni wokół siebie ot, tak sobie - dla własnej korzyści bądź
bezinteresownej uciechy'-. On to czyni pod wpływem ideologicznego zaczadzenia,
reagując na bodźce dostarczane mu przez innych troglodytów, znajdujących się
na wyższych szczeblach troglodyckiej hierarchii - prowadzących poczytne błogi
internetowe, pisujących do gazet dla troglodytów, publikujących troglodyckie
książki. Troglodyta potrzebuje nieustannej stymulacji przysadki mózgowej kolejnymi
obrazami panoszącego się „lewactwa”, na które może zrzucić odpowiedzialność za
życiowe niepowodzenia.
Troglodyta jest odpadem przemian
społecznych dokonujących się w PRL i zamętu transformacji ustrojowej w III RP.
Jego mentalny przodek za Bieruta przeżył komunistyczne pranie mózgu, za Gomułki
cieszył się małą stabilizacją, w 1968 roku uwierzył, że za wszystko, co złe,
odpowiadają Żydzi i dzieci prominentów, za Gierka się dorabiał. Ośmielony w
1980 roku wpinał w klapę znaczek Solidarności, ale w stanie wojennym znów
chował się w prywatnej niszy, kwękając na Jaruzela u cioci na imieninach.
Choć zmielony komuną, pozbawiony
kulturowych korzeni, przez cały PRL mniej lub bardziej świadomie pielęgnował
plebejskie nawyki ocalone z dawnego świata. Jeśli katolicyzm - to dewocyjny. na
ludowo. Jeśli patriotyzm - to sienkiewiczowski, krzepiący ducha. Wobec
opozycyjnej inteligencji był mentalny przodek troglodyty z zasady
zdystansowany. Bo pochodzenie nie takie, jak należy. I w ogóle nie wiadomo, na
czyim pasku chodzą i od kogo biorą pieniądze. Ki diabeł, może prowokatorzy?
Nie ufać ani jednym, ani drugim, robić swoje i czekać na lepsze czasy - oto
jego credo.
Narodziny współczesnego
troglodyty
Umysł troglodyty reaguje w sposób
schematyczny: skoro coś w życiu nie wyszło, to trzeba znaleźć winnego.
Bez dwóch zdań - w nowej Polsce
nie było lekko. W 1989 roku troglodyta kupił pierwszy numer „Gazety Wyborczej”
i nawet sobie poczytał bez obrzydzenia. W czerwcu poszedł zagłosować na
naszych z Solidarności. Ucieszył się, gdy Mazowiecki został premierem. Ale,
cóż począć, dalej już cudów nie było. Przyszedł Balcerowicz i pozamykał polskie
fabryki. Nomenklaturowy dyrektor zamiast wylecieć na zbity pysk, nagle stał
się kapitalistą. Żydzi z opozycji wypinali piersi do orderów i mówili narodowi,
o ile dziurek mają zaciskać pasa.
W 1990 roku troglodyta już nabiera
znanych nam współcześnie kształtów. Poklaszcze Wałęsie obiecującemu, że aferzystów
pogoni siekierką. Zaduma się nad słowami Tymińskiego o zdrajcach z Solidarności.
Dorysuje gwiazdę Dawida na plakacie Mazowieckiego. Jeszcze nie wie dokładnie,
co mu w duszy gra, ale już instynktownie wyczuwa, że za niespełnionymi
obietnicami stoją „oni”. Ci na górze.
Troglodyta staje się
prawicowcem
Nie od razu, choć w sposób nieunikniony.
Nowa elita wywodzi się przecież z głównego nurtu dawnej opozycji. Tyle że główny
nurt dawnej opozycji wywodził się ze zbuntowanej przeciwko PRL lewicy.
W 1989 roku następuje cudowne
przemienienie. Dawna opozycyjna lewica bierze władzę i przestaje być lewicą.
Przecież sławi teraz uroki kapitalizmu. Choć zarazem lewicą pozostaje
- chce świeckiego państwa,
liberalnych swobód obywatelskich, postępu kulturowego, rozbicia
zakonserwowanych narodowych mitów. To wynika z jej kodów. Zaś z logiki sytuacji
wynika odmowa rozliczenia komunistów - bo były sprawy pilniejsze,
bo nie rozlicza się partnerów zawartej umowy, bo skoro samemu abdykowało się z
pozycji lewicowych, to ktoś musiał wypełnić próżnię, aby zachować polityczną
równowagę. Bo grunt pierwszych lat transformacji był grząski i nie było warto
wywoływać konfliktów o trudnych do przewidzenia skutkach.
Ale troglodyta za nic ma
historyczne niuanse i socjologiczne analizy, nie obchodzą go tożsamościowe
parardoksy. Troglodyta widzi schematycznie. Żyje się nadal ciężko. Kiedyś
trudno było cokolwiek kupić, dziś półki pełne, ale na mało co starcza. W sumie
niewielka różnica. Na niedzielnej mszy ksiądz jak narzekał na ateistyczne
państwo, tak narzeka nadal. W PRL rządzili „oni”, w III RP - tak samo. Przefarbowani
na różowo, ale z tej samej rodziny. Ciągle ta „żydokomuna” choć teraz z
akcentem na „żydo”. Im większą nieśli nadzieję, tym boleśniej zawiedli .
A skoro za cały zamęt odpowiada
zrodzona z ducha dziejów dziwaczna kapitalistyczna lewica, nieuchronną odpowiedzią
stanie się równie dziwaczna socjalistyczna prawica. Choć
ten moment dopiero nadejdzie w
kolejnej dekadzie. Na razie troglodyta jest samotny. Dyktatorzy prawicowego
smaku w rodzaju Wiesława Chrzanowskiego, Aleksandra Halla bądź Wiesława
Walendziaka są nazbyt inteligenccy. Wałęsa zdradził i stał się „Bolkiem”.
Kaczyńscy miotają się od ściany do ściany. Olszewski z Macierewiczem potrafią
tylko honorowo upadać.
Wabią więc troglodytę różni,
przeważnie niepoważni dyktatorzy mikroskopijnych postendeckich partyjek;
kuszą jeszcze bardziej niepoważne gazetki drukujące listy utajonych Żydów.
Bawi z telewizora Cejrowski. Ale to ciągle wstydliwa nisza. Tak naprawdę nie
majak wyrzucić z siebie tego, co się nosi w sercu. Nie ma gdzie spotkać się z
innymi troglodytami i wykrzyczeć, jak jest.
Troglodyta dojrzewa
W okolicach 2001 r. zrazu
niepostrzeżenie zaczyna się jednak rewolucja. Gospodarka kuleje, bezrobocie
bije rekordy europejskie. Klęska rządów AWS-UW pogrąża obie formacje i otwiera
przestrzeń dla partii nowego typu, w których inteligenckie poczucie misji
ustępuje przed cynicznym dopasowywaniem się do nastrojów społecznych. Populizm
triumfuje: Miller obiecuje gruszki na wierzbie, Kaczyńscy gonią przestępców,
Tusk gromi „klasę próżniaczą” Lepper chce szafotu dla Balcerowicza, Giertych z
Rydzykiem wskrzeszają endeckie upiorki. Do wyboru, do koloru.
Zaraz jednak afera Rywina wykańcza
ledwie co triumfujących postkomunistów i wyzwala w Polakach moralne wzmożenie.
Troglodyta upewnia się, że coś z dawniejszych intuicji jest jednak na rzeczy,
faktycznie komunistyczne sitwy rozdają karty, a pomiędzy nimi kursuje Michnik.
Mając już takiego „cosia”, śmiało można dokonywać pierwszych uogólnień. Ze nie
ma czegoś takiego jak wolna i suwerenna III RP. Jest PRL bis ulepiona przez
nomenklaturę, agentów i fałszywych bohaterów dawnej opozycji. Tak orzekli
najinteligentniejsi z liderów sceny politycznej, a w głowie troglodyty
połączył) się odpowiednie styki.
A przy okazji IPN otwiera dawne
esbeckie archiwa i zaczyna się niekontrolowane polowanie na agentów. Powstają
krwiożercze tabloidy, dające - w nowoczesnej formie - upust starym plebejskim
emocjom. Pod strzechy trafia najważniejsze z nowych mediów - internet.
Troglodyta spotyka w sieci podobnych
do siebie i nagle widzi, że nie jest sam. Teraz już nie musi hamować swych
popędów w obawie, że ktoś napiętnuje go jako antysemitę i ksenofoba. Na odwrót
- aby wyróżnić się w gęstniejącym tłumie troglodytów, nasz bohater musi ich
przelicytować. Wciska więc pedał gazu i nakręca się spirala, którą nie sposób
zatrzymać.
Umysłowość troglodyty
Współautorka „Resortowych dzieci”
Dorota Kania wyrażają niemal idealnie, gdy ogłasza Robertowi Mazurkowi, że o
tym, czy ktoś jest „resortowym dzieckiem”, decyduje stosunek do
„najważniejszych spraw”: lustracji, dekomunizacji, likwidacji WSI i katastrofy
smoleńskiej.
Oto czworokąt troglodyty. Jego
priorytety. Nie porządek ustrojowy państwa ani jego instytucje, ani ład
gospodarczy, ani infrastruktura, ani zdolności obronne, ani międzynarodowe
sojusze. To wszystko nieistotne didaskalia, samo się zaprojektowało i
zbudowało, wynegocjowało i sfinansowało. Daleko ważniejsze jest przecież
złapanie wroga; widowiskowa egzekucja, wytropienie piątej kolumny, ujawnienie tajemnych powiązań. Chuligańska natura troglodyty nie zna
większej rozkoszy.
Troglodyta łączy fakty wedle
osobliwej troglodyckiej logiki. Jeśli twierdzi, że Geremek był agentem, a
dowodów na to nie ma, to widać Geremek je usunął. Każdego, kto odważy się
stanąć w jego obronie, troglodyta również uzna za agenta. Tę intelektualną
konstrukcję można zresztą stosować w obu kierunkach. Bo jeśli ktoś wykaże, że
pod bokiem politycznego faworyta troglodytów dziwnym trafem również znalazł
się agent, ani chybi sam jest agentem.
Ze Smoleńskiem jest identycznie.
Jeśli wiara w zamach przebija żarliwością dawnych mistyków, to fakty tej
hipotezie przeczące troglodyta uznaje za ostateczny dowód. Byłoby przecież
dziwne, gdyby winni tej strasznej zbrodni pozostawili po sobie ślady,
nieprawdaż? Ulubionym porzekadłem troglodyty jest „uderz w stół, a nożyce się
odezwą”. Idealne na okoliczność, gdyby oplutemu wrogowi troglodyty zachciało
się bronić dobrego imienia.
Jest świetlana. Triumfujący
troglodyta łapczywie zawłaszcza kolejne obszary. Kiedyś czekał na swego
politycznego mesjasza, a gdy już go znalazł i
mu się podporządkował, niepostrzeżenie zaczął go rzeźbić na swą modlę. Teraz
to mesjasz schlebia troglodycie.
Triumfujący troglodyta zagarnął
prawicowy opinię publiczną i poukładał ją według nowych troglodyckich reguł.
Dyktuje swym przewodnikom, co i jak mają pisać. Owszem, z aplauzem troglodyta
przejął niegdyś od publicysty Zaremby jego frazę
- „przemyśle pogardy?”. Ale gdy
tylko Zaremba okaże się inteligenckim mięczakiem
- zakwestionuje nadprzyrodzony
rodowód „Resortowych dzieci”, zaraz usłyszy od troglodyty, że jest sługusem
lewackiego salonu bez dorobku, a wzorcem z Sevres prawicowego
dziennikarstwa jest redaktor Kania. Już internetowe manufakturki pogardy
przywrócą Zarembę do pionu.
A co się stanie, gdy nie mniej
zasłużony od Zaremby publicysta Mazurek w przypływie intelektualnej uczciwości
postawi Kani kilka oczywistych pytań, czyniąc ją pośmiewiskiem całej
nietroglodyckiej Polski? Nietrudno zgadnąć - troglodyta bez mrugnięcia okiem
oświadczy, że Kania ośmieszyła Mazurka, który okazał się salonowym
wycieruchem, szmatą itd., itp.
Niestety, triumfującemu
troglodycie ciasno już na prawicowym poletku. Triumfując troglodyta coraz
śmielej wydziera się na wspólny obszar polskiej kultury. Czyni tam swą
troglodycką powinność. Czyli pożera ją i przetrawioną wydala. Łapczywie
zawłaszcza bohaterów z narodowego panteonu, odziera ich z bogactwa kontekstów'
i redukuje do swego troglodyckiego rozmiaru. Twórców Konstytucji 3 maja i
marszałka Piłsudskiego czyni patronami swej prymitywnej rusofobii. Na mogiłach
pomordowanych w Katyniu i poległych w Powstaniu Warszawskim organizuje odrażające
seanse nienawiści. Herbertem i Kisielem leczy swoje inteligenckie kompleksy.
Wszystko pod hasłem obrony? polskości przed panoszącymi się wrogami.
W rzeczy samej troglodyta jest
polskości największym wrogiem.
Tekst powstał z inspiracji
„Traktatem o gnidach” Piotra Wierzbickiego, najwybitniejszego publicysty
polskiej prawicy ostatnich kilku dekad, założyciela „Gazety Polskiej”.
Wierzbicki jako pierwszy odczuł na swej skórze destrukcyjną moc troglodyty i w
efekcie porzucił pisanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz