piątek, 7 lutego 2014

Byliśmy normalną rodziną



Beata musi się uświęcać, przez co nie może czytać harlekinów. Owija je w gazetę i mówi mężowi, że czyta wydawnictwa religijne. Piotrek jest wkładany do chlebowego pieca za pokazywanie języka sąsiadom. Małgośka z Jolą, jak są niegrzeczne, muszą rajtki ściągnąć, pośladki wypiąć i dostają lanie bukietem pokrzyw.
Andrzej nie pozwala, aby katolicki głos był wypychany z jego domu. Rodziców nie musi przekonywać, bo słuchają. Natomiast żona sympatyzuje z „Zetką”. Nuci w kuchni Whitney Houston


Siostra Andrzeja napisała list bez adresata: „Jest wiele dat w moim życiu ważnych. Jedne z nich są bardziej ważne, inne mniej. Ale jest wśród nich data, której nie zapomnę do końca swojej pielgrzymki po tej ziemi. Tą datą jest 4 grudnia 2011 roku. Tego dnia mój rodzony brat Andrzej zamordował swoją żonę”.

Furtka
Przy furtce stoi Chrystus z sercem odsłonię­tym, za furtką chodnik, na końcu chodnika dom murowany, w domu pastelowe pokoje mają - licząc od najstarszego - Małgośka, Jola, Piotrek i Kaśka. Rodzice zajęli największy, z widokiem na Bobową. Jest i salon, gdzie oglą­dają filmy, w dni święte jedzą w nim obiady, w robocze jedzą w kuchni, bo dzieci o różnych porach wracają ze szkoły, a Andrzej, jak gdzieś łazienkę robi, to do dwudziestej. Bywa, że ca­łymi dniami nie ma go w domu, ale jest i tak, że całymi dniami siedzi na kanapie.
Beata i Andrzej dorabiają w branży ślubnej. Reklamują się w internecie: „Proponowane elementy naszych dekoracji to: udekorowane krzesła Młodej Pary oraz świadków; udekoro­wany klęcznik; stojaki z kompozycjami z ży­wych lub sztucznych kwiatów; czerwony dy­wan; łuk kwiatowy. Do tego usługi dodatkowe: bukiety z żywych kwiatów na ołtarze; poduszeczka do podawania obrączek lub inne usta­lenia indywidualne”. Przy okazji mogą zapro­ponować łazienkę - w płytkach do sufitu lub do połowy.
Kiedy ludzie ani się nie pobierają, ani łazie­nek nie robią, Andrzej buduje przed kościołem pomnik z kamieni, z krzyżem brzozowym po­środku i zdjęciami ofiar katastrofy smoleń­skiej. Zakłada także Koło Sympatyków Radia Maryja.
Połączyła ich wiara. Ona poszła na piel­grzymkę w intencji dobrego męża, on aby zna­leźć dobrą żonę. Wysoka brunetka wpadła mu w oko na długo przed szczytem jasnogórskim. Gdyby mogli, już przed Czarną Madonną zało­żyliby sobie obrączki ślubne. Stało się to osiem miesięcy później.
Zamieszkali kątem u rodziców Andrzeja, gdzie mieszkała Krystyna z mężem i dziećmi. Dlatego Andrzej do rodzinnego domu dokleił swój, odgrodził siatką, Chrystusa przy furtce postawił. Ale pieniądze za łazienki nadal trzy­mał u mamy w pościeli.

Autobus
Olga Kuk, emerytowana nauczycielka, czyta w gablocie przed kościołem:
„W najbliższą środę po nowennie serdecz­nie zapraszam parafian na pierwsze spotkanie Koła Sympatyków Radia Maryja. Najpierw Msza św., po niej spotkanie w salce. Jeszcze raz zapraszam - Andrzej Bałoś”.
Na pierwsze spotkanie nie poszła, na drugie namówił ją właśnie Andrzej. Zależało mu na niej.
- Po mszy - mówi pani Olga - Andrzej w salce katechetycznej nawoływał do krucjaty modlitewnej za gnębioną przez rząd ojczyznę. Może byłam dwa razy.
Andrzej ma pretensje do proboszcza, że nie zgodził się na Koło Przyjaciół Radia Maryja, tylko na Koło Sympatyków. To ostatnie nie wysy­ła regularnych składek na rzecz Radia Maryja. Mówią, że proboszcz nawet sympatyków nie chciał, ale uległ Andrzejowi.
Andrzej namawia ludzi, żeby pojechali na lipcową Pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja do Częstochowy. Mimo starań autobusu nie zbie­ra, więc przysiadają się do sąsiedniej parafii. Pewnie słyszą w drodze biskupa Ignacego De­ca: „Rodzina Radia Maryja, która właśnie pielgrzymuje na Jasną Górę, to najzdrowsza część
naszego Narodu, która świadomie bierze udział w życiu społecznym. (...) Ludzie, którzy tworzą Radio Maryja, są blisko Pana Boga. To są osoby wewnętrznie uformowane, promieniuje z nich życzliwość, serdeczność”.
A na Jasnej Górze po komunii o. Tadeusz Rydzyk: „Oddajemy się Matce Bożej do dyspozycji. Niech w nas i przez nas zwycięża i ko­chajmy, błogosławmy tych, którzy nas prześladują”.
Dla pielgrzymów pokrzepieniem jest też przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, preze­sa PiS: „Nie dajcie się wypchnąć z naszego ży­cia! Nie dajcie się wypchnąć jako polscy pa­trioci, bo dziś patriotów' próbuje się z tego ży­cia wypychać. Nie dajcie się!”.
Andrzej nie pozwala, aby katolicki i patrio­tyczny głos był wypychany z jego domu. Ro­dziców nie musi przekonywać, bo słuchają i nawet sympatykami zostali. Natomiast żona sympatyzuje z „Zetką”. Nuci w kuchni Whit­ney Houston. Ale wystarczy, że Andrzej krzyknie z salonu, i schodzi na inne tony.
O 15.00 koronka z radiem. O 21.00 Apel Ja­snogórski. Za ścianą także śpiewają - rodzice Andrzeja i siostra Krystyna z całą rodziną: „Maryjo, Królowo nasza,
Maryjo, Królowo nasza,
Ciebie prosimy uświęcaj rodziny,
Uświęcaj każdego z nas”.
Beata musi się uświęcać, przez co nie może czytać harlekinów. Owija je w gazetę i mówi, że czyta o małżeństwie wydawnictwa Nasza Przy­szłość. Andrzej ma pretensje, że żona nie dąży do świętości. Gdyby dążyła, nie pisałaby SMS-ów i nie włączała internetu.

Warszawianka
Beata pochodzi z Szalowej. Jest najstarsza - ma trzech braci i cztery siostry. Nazywają ją
„Warszawianka”, bo do lasu idzie w szpilkach i w chmurze perfum. Jej matka, Stanisława Igielska, i trzy siostry nadal mieszkają w Sza­lowej, w domku kolejowym przy torach. Najmłodsze miało półtora roku, kiedy pod ku­chennym oknem pociąg relacji Stróże - Jasło przeciął ojca na pół. - Zginął - mówi Igielska - bo był pod wpływem. Dlatego Beatka chciała niepijącego z pielgrzymki.
Andrzej nie szanuje rodziny swojej żony. „Zapraszam do wigilijnego stołu ubogich z Sza­lowej” - z zaproszeniem dzwoni, do domu nie wchodzi, brzydzi się podartego linoleum. „Gdy­bym miał żyć za takie pieniądze jak ty, to wo­lałbym się powiesić” - mówi do teściowej.
Matka i siostry przyjeżdżają do Bobowej wy­łącznie wtedy, kiedy Beata nie ma z kim dzieci zostawić. Latem poprosiła, aby nie przyjeżdża­ły w bluzkach na szelkach, bo teść czuje się zgorszony. Ale w Bobowej uważać trzeba nie tylko na ubranie, ale i na to, co się mówi. Teść tak ma, że lubi przystanąć pod oknem, i jak coś nie po myśli Kościoła i Ojczyzny, to zaraz gdy Andrzej z pracy wraca, biegnie do furtki. Póź­niej stoi pod oknem i słucha, jak syn synową rozlicza z niewierności Kościołowi i Ojczyźnie.
Uważać trzeba nie tylko na ubrania, na to, co się mówi, ale także na Andrzeja, bo nieraz szwagierce Dorocie propozycje dziwne składał. Od tamtej pory Dorota prosi o klucz do poko­ju gościnnego, w którym śpi.
Beata skarży się rzadko.
- Którejś jesieni zauważyłam, że przyjechała podłamana, i zaczęłam drążyć - mówi Stanisława Igielska. - Okazało się, że teść pomagał jej wnosić węgiel do piwnicy i dokuczał, że ma kochanka. Ona nie wytrzymała i powiedziała, żeby spieprzał. Gdy wrócił Andrzej, musiała te­ścia po rękach całować. Stara też swoje dokła­dała, mówiła, że Beata pazury maluje, zamiast plewić grządki. A do niej należała opieka nad
czwórką dzieci, pranie, gotowanie, odrabianie lek­cji. Jeszcze ubierała kościoły, sprzedawała w in­ternecie świeczniki z makaronu. A i tak moja Be­atka była dla nich nierobem.

Andrzej w spiżarni upycha latarki, bo wierzy, że któregoś dnia słońce nie wzejdzie nad Bobową; konserwy, bo chleb nie urośnie w polu; wodę, bo strumienie zali uje padlina. Dzieci uzbraja w me­daliki z Matką Boską, każe im szeptać modlitwy przy figurze, przed snem czyta przepowiednie Królowej Saby: „Gdy się ludzie nawrócą, gdy wej­dą na drogę cnoty i chwały, wtedy zbliży się dzień ostateczny. Dzień ten strasznym będzie dla wszechstworzenia, wtedy powstaną istoty z ziemi, ognia i wody”.
Przepowiednie wsiąkają głęboko w rodzinę. Kiedy w sypialni tata krzyczy „Jesteś kurwą!” albo „Ździro, po co ci nowa spódnica!?”, dzieci wiedzą, że musi tak krzyczeć, bo od Królowej Saby słysza­ły, że „diabeł próżnować nie będzie, wymyśli coraz to nowe stroje i mody, niewiasty zamiast bogo­bojnie żyć, dzieci wychowywać i mężów kochać, o niczym innym myśleć nie będą”.
Tak przynajmniej sobie myślały najstarsze, gdzieś do pierwszej gimnazjum. W drugiej nie po­zwalały już tacie przezywać diabła w mamie, więc usłyszały, że też są kurwy.
Zło nie tylko w strojach czyha, ale i w kuchni, choćby w takim rosole - niczym nie zagęszczo­nym ani nie zabielonym wywarze z drobiu lub wo­łowiny. Jego smakowy sukces polega na „pyka­niu”, to znaczy im wolniej się gotuje, tym wyra­zistszy smak. Rosół można wypić z filiżanki lub zjeść z talerza z dodatkiem treści kalorycznej w postaci makaronu (nitki lub świderki). Według niejednej babci to najlepsze lekarstwa na przezię­bienie. Według Andrzeja każde tłuste oko to tru­cizna, okrągły robak, który wtapia się w płytkę krwi, wędruje do serca i mózgu. Człowiek nie mo­że racjonalnie myśleć, jego mózg jest leniwy, oble­piony tłuszczem, jak mrówka, na którą spadła flegma - ciepła, głęboko odkrztuszona.
Dlatego dzieci nie jedzą rosołu, ale żurek - zu­pę przyrządzoną na bazie zakwasu z razowej mąki żytniej. Jedzą i barszcz biały - zupę przyrządzoną na bazie zakwasu z razowej mąki pszennej. Jedną i drugą z jajkiem lub ziemniakami.
Andrzej dba nie tylko o mózg, ale i o włosy. Je­go są gęste, mocne, choć nie stosuje odżywek ani szamponów. Ma lepsze sposoby na wzmocnienie włosa u podstawy. Wchodzi do wanny i wylewa swój mocz na głowię.
Andrzej bywa na forach. Może na Kafeteria.pl przeczytał:
Ana-Katia: „Ja tym moczem (rozcieńczonym z wodą 1:1) polewam skórę głowy i włosy, i tak trzy­mam przed myciem włosów, siedzę w wannie 20- 30 minut. Nikt mi nie powiedział, że potem śmier­dzą, więc chyba nie czuć. Włosy po moczu są błyszczące, miękkie i sprężyste”.
Fua: „Może spróbuję. Ale jak to żart, to zabiję!”.
Andrzejowi pomagało. Żona i dzieci nie chciały skorzystać.

Piotrek jest wykładany do chlebowego pieca: za po­kazywanie języka sąsiadom, za jedynkę z mate­matyki, za to, że powiedział siostrze, że jest kur­wą. Za karę zamykany jest też na kilka dni w po­koju i karmiony suchym chlebem.
I jest jeszcze jedna kara. Tata kładzie rękę Piotrka na pniaku, unosi wysoko siekierę i gwał­townie opuszcza. Hamuje centymetr przed nad­garstkiem.
Dziewczyny również bywają niegrzeczne. Mu­szą iść wtedy na łąkę, wrócić z bukietem pokrzyw, rajtki ściągnąć, pośladki wypiąć. Lanie pokrzywa­mi pamiętają przez cały dzień, a jak pokrzywa młoda, to przez dwa.
Jest takie zdjęcie, na którym Małgośka z Jolą klęczą na wycieraczce i każda ściska w zębach ga­łązkę pokrzywy. Tej kary unikają jak ognia, bo każdy głupi wie, że łatwiej drapać się po poślad­kach niż po języku.

Lubi te dni, kiedy Andrzej wraca zmęczony - zje­dzą kolację, pomodlą się z radiem, idą spać. Nie lu­bi, kiedy Andrzej siedzi na kanapie - też jedzą ko­lację, też modlą się z radiem, też idą spać, ale póź­niej jest inaczej. Budzi się z mężem na brzuchu. Zapewnia ją, że jeśli pocznie, to na chwałę Pana. Owszem, kiedyś chciała mieć z nim dzieci. Wyso­ki, umięśniony, myśliciel.
Z tęsknoty za dawnym życiem zabiera dzieci i ucieka do matki. Na drugi dzień przyjeżdża Andrzej i wracają do domu. Decydują się na me­diatora rodzinnego, ma im pomóc naprawić pożycie, ale Beata przestaje współpracować, bo mediatorka godzinami rozmawia z jej mężem, by go zrozumieć. Ona nie potrafi. Jednego dnia zrywa jej kwiaty na łące, a drugiego włosy z głowy; wieczorem przytula do siebie, w nocy przypiera do łóżka.
Na początku września wkłada czarną spód­nicę, czarną bluzkę i mówi, że to żałoba po do­brym życiu.
W żałobie przychodzi na posterunek. Poli­cjant sugeruje, że najlepiej przyjść ze świad­kiem.
Krystyna jej odmawia, nie chce się wtrącać w pożycie brata. Zresztą jest zdziwiona, bo Be­ata nie ma nawet siniaka. Poza tym przytulał ją w niedzielę na obiedzie u rodziców i dał czekoladę za 11,50 po powrocie z Tarnowa, gdzie przez tydzień kładł płytki w łazience.
Wysyła Małgośkę i Jolę do pedagoga szkol­nego Anny Oratowskiej.
„Mama kazała nam przyjść do pani, bo w naszym domu źle się dzieje. Tata mamę gwał­ci, tata mamę bije, tata nie pozwala mamie pracować na stacji paliw, tata myśli, że mama ma kochanka, tata każe nam nosić medaliki, słuchać Radia Maryja, modlić się pod figurą”.
Beata również odwiedza panią pedagog.
„Muszę chronić Piotrka, bo jak Andrzej jed­nego dnia biega z nożem po domu, to na dru­gi dzień Piotrek robi to samo. Jak Andrzej roz­wali stół, to Piotrek rozwali krzesło. No i grzech popełniam, bo idę z Andrzejem do Ko­munii świętej nawet wtedy, gdy nie mogę, dla świętego spokoju. On jeszcze chce, byśmy od­nowili przyrzeczenia małżeńskie na niedzielnej mszy. Po tej mszy mam dopiero poczuć, co to małżeństwo”.
Pedagog Anna Oratowska działa. Nieprzy­chylna bratu Krystyna również obiecuje po­moc.
- Beatka mi powiedziała, że nie może się z Andrzejem dogadać i muszą od siebie odpo­cząć. Miałam jej pomóc w ucieczce. Nie wie­działam, że chciała uciec na zawsze - powie kil­ka miesięcy później Krystyna.
Oratowrska: - Najpierw musiałam przebić się przez niedowierzanie, że w tej porządnej rodzi­nie mogą się dziać takie rzeczy. Wcześniej nie podobało mi się tylko to, że w grudniu dzieci zasypiały na lekcjach, bo wstawały na roraty. Myślałam, że z pobożności. Gdy zrozumiałam, co tam się dzieje, skierowałam Beatę do odpo­wiednich instytucji. Szybko otrzymała pokój w ośrodku interwencji kryzysowej w Bieczu.
Beata wkłada czerwoną bluzkę, czerwoną spódnicę, Andrzej myśli, że szczęśliwa. Całuje żonę i wychodzi robić łazienkę. Beata wrzuca do bagażnika kilka wypchanych worków, ulubionego misia Kasi, maszynkę do mięsa. Małgośka i Jola wyglądają na drogę, czy tata po wiertarkę nie wraca, Krystyna pilnuje teściów. Napięcie maleje, gdy mijają Chrystusa i już są pod szkołą, przyjechali po Piotrka i Kaśkę.
Gdzieś około 12.00 dostawczy peugeot od­jeżdża w stronę Biecza. Za dwa miesiące poka­że go telewizja.

15 ciosów
Kiedyś była tu podstawówka - sam parter, dach płaski, bardziej sklep GS-u niż szkoła. Stowarzyszenie wyniosło ławki, zdjęło tablice, wniosło łóżka, szafy i wprowadziły się maltre­towane żony. Do klasy biologicznej Beata, do matematycznej pani Katarzyna, co po 25 la­tach odeszła od tyrana. Chemiczna i plastycz­na były wolne.
Beata od dwóch miesięcy nie słyszy: „Albo rzygosz, albo srosz, taki mam z ciebie poży­tek”. Nie wymiotuje po śniadaniu i obiedzie. Zwraca jeszcze kolację. Może dlatego, że ktoś świeci w okno latarką.
Andrzej odnajduje Beatę przez książkę z ad­resami ośrodków, które dają schronienie uciekającym żonom. Pomaga mu Krystyna, bo nie może patrzeć, jak brat płacze w kuchni rodziców, a mama jest po dwóch zawałach.
Kiedy Beata z dziećmi i panią Katarzyną wracają z niedzielnej mszy do ośrodka, An­drzej wychodzi zza stodoły Jana Wójcikiewicza - tej przy kapliczce z Ukrzyżowanym, i rzu­ca kamieniem w przednią szybę peugeota. Be­ata zatrzymuje samochód, odpina pasy, otwie­ra drzwi, Andrzej pomaga jej wysiąść, zadaje pierwsze ciosy.
Małgośka broni matki, ale słyszy, że ma się odsunąć, bo w przeciwnym razie skończy poci
nożem. Sweter Beaty staje się krwiście czer­wony, w sumie 15 ciosów, stoi nad nią, jakby chciał mieć pewność, że wystarczy. Nie słyszy krzyków dzieci, Katarzyny. Słyszy dopiero sy­reny i ucieka do lasu.
Jako pierwsza o tragedii dowiaduje się Kry­styna. Przez zawały nie wie, jak powiedzieć mamie. Najpierw dzwoni po karetkę, później mówi: „Mamo, tato, ten krzyż musimy przyjąć. Poniesiemy go razem. Andrzej zabił Beatkę". Mama osuwa się na ziemię, tacie skacze ci­śnienie, przyjeżdża karetka, oboje zabiera do szpitala. Między Bobową a Gorlicami teść mó­wi: „Bo ona miała kochanka”.
Trafiają na to samo piętro co ich syn z raną kłutą brzucha (licząc na złagodzenie wyroku, będzie utrzymywał, że to próba samobójcza). Na samym dole leży Beata - z przebitym ser­cem, wątrobą, płucami, jelitami i nerkami.
Dzieci są u babci w Szalowej. Wbrew temu, co mówią w telewizji, opieką psychologiczną nie zostały objęte. O psychologa upomina się babcia.
W kościele w Bobowej, na mszy o 14.00, proboszcz nie modli się za śp. Beatę.

Sieroty
Mieszkają teraz w Szalowej. Na rocznicę poszły na cmentarz. Kaśka zostawiła mamie swoje zdjęcie, bo nie wie, czy anioły mają pamięć.
Małgośka cieszy się, że ojciec nigdy nie wyj­dzie z więzienia, i nie chce od niego listów. Cie­szy się również, że to babci Stasi udało się zo­stać ich prawną opiekunką.
Jola: nie chce widzieć ojca, jego listów, jego rodziny. Zbuntowana nastolatka. Ma awersję do mężczyzn i modlitwy.
Piotrek: zdarza mu się rozwalić szafę albo krzesło. Grozi bliskim.
Kaśka: do prawdziwego świata dodaje fik­cyjne postacie, na przykład: „Byłam w szkol­nym sklepiku, kupiłam sok - ten sam, który przede mną kupił lew Asian. Naprawdę, nie zmyślam”.

Listy
Matka Andrzeja, Franciszka, szuka winnych.
List do pedagog Anny Oratowskiej:
„Od dłuższego czasu zbieram się, żeby do Pa­ni napisać kilka słów. Jestem babcią tych nie­szczęsnych czworga sierot. Nie jestem w stanie opisać, co dzieje się w moim sercu od czasu ode­brania dzieci mojemu synowi, a nam naszych wnuków. Jest Pani matką i babcią i może sobie Pani wyobrazić, co by było, gdyby to Pani była na moim miejscu. Na pewno nic takiego by się nie wydarzyło, gdyby syn mógł spotykać się z dziećmi. Mogła Pani postąpić inaczej, porozma­wiać z nami, rodzicami Andrzeja, bo mieszkali­śmy obok siebie i nic nie wiadomo nam było, że tam dzieje się coś złego. (...) Śp. Beata dobrze znała najczulszy punkt mojego syna i poszła ra­zem z Panią na wykończenie go psychiczne, a ja­ki skutek to miało, to Pani dobrze wie. Wie­działa Pani, co dzieje się u nas w domu po odej­ściu Beaty z dziećmi. Krystyna mówiła Pani, że może dojść do jakiegoś nieszczęścia, a Pani mia­ła kontakt z Beatą i dziećmi i ciekawe, czy Pani w jakikolwiek sposób starała się wpłynąć na Be­atę, żeby pozwoliła ojcu i nam kontaktować się z dziećmi, w co wątpię, bo wiem, że Pani bardzo nie lubiła Andrzeja.
Od tej pory życie nasze to koszmar nie do opisania. Dzieci miały dom i rodziców, a teraz muszą kątem mieszkać u babci i ciotek, które całkowicie je zawłaszczyły i nie dopuszczają ich do nas. Ja, babcia tych sierot, Pani wyba­czam, chociaż nie potrafię zapomnieć do koń­ca życia. Ale te biedne dzieci to jak się otrzą­sną, to nie wiem, czy potrafią Pani wybaczyć kiedykolwiek”.
Krystyna szuka ukojenia.
List do Boga:
„W sercach rodzi się nienawiść do brata, jak mógł dokonać tak okrutnego czynu. Na szczę­ście nienawiść nie trwa długo tylko dzięki To­bie, Boże, bo szepczesz mi, że nie tędy droga, że trzeba wybaczyć, choć serce krwawi, zadaję wiele pytań bez odpowiedzi. Przebaczam mo­jemu bratu mordercy”.
Andrzej szuka zrozumienia i pisze listy do dzieci, do kierowniczki ośrodka pomocy spo­łecznej, do pedagog szkolnej, do prezesa Sto­warzyszenia Rodzin Katolickich. A ze mną chętnie rozmawia w więzieniu na Montelupich w Krakowie.
- Byliśmy normalną rodziną. Nie powiem, zdarzały się kłótnie, ale rzadko. Spowodowane
były tym, że ciężko pracowałem, a żona nie wykonywała obowiązków domowych. Nie chciała prać, sprzątać, zasuszyła moje kwiatki na parapecie. W tym pokoju, gdzie stał kom­puter, jest dużo dziurek w podłodze. Bo żona chodziła w szpilkach, a podłoga była z mięk­kiego drewna.
Przez zdecydowaną większość małżeństwa czułem się szczęśliwy. Prowadziliśmy bogate życie seksualne, kochaliśmy się i rano, i wie­czorem. Gdy spożyłem alkohol, to nigdy nie dążyłem do stosunku, bo ewentualne dziecko mogłoby się urodzić chore. Kochaliśmy się na trzeźwo. Raz z mojej winy - z przepracowania - nie doszło do stosunku. Znalazło się to na prywatnym blogu żony.
A nóż wziąłem z tą myślą, że dam go żonie i powiem: „Albo mnie zabij, albo mi pozwól z dziećmi się widywać”.
Kiedy zobaczyłem, że nadjeżdża samochód, coś mi się stało, straciłem pamięć. Pamiętam dopiero szpital, ktoś stał nade mną i mówił: „Andrzeju, Andrzeju”. To chyba była Krystyna.
Modlę się dużo. Rano cztery części różańca, wieczorem tak samo. W środku dnia koronka do Bożego Miłosierdzia.
Staram się o pozwolenie na Radio Maryja. Dawniej z tym radiem modliłem się w pracy, słuchałem rad, które wpływają na rozwój czło­wieka. Nie pamiętam konkretnych, ale tam wszystko jest dobre.

Doradca
Kazimierz Szczepanek - emerytowany na­uczyciel matematyki, prezes Stowarzyszenia Rodzin Katolickich - autorytetem swym wspiera Andrzeja: - Sąsiedzi wywlekają An­drzejkowi jakieś bzdury, że niby ptaszki zabi­jał, jak był mały. Też byłem mały i ile kur zabiłem, ile królików.
On nie był złym chłopakiem. Załamało go, że wrypano mu alimenty. Bo jak tu zimą płacić 2 tysiące złotych?
Był oszczędny.
- Skąpy - wtrąca żona Kazimierza.
- Przyszedł do mnie, żeby kupić kwaterkę miodu. 40 lat mam pszczoły i pierwszy raz ktoś chciał kupić kwaterkę.
- Nie opowiadaj takich rzeczy, to może pójść w świat.
- Może pójść. Nie powiem, żeby nie przylał dzieciom. Słyszałem, że ją też uderzył. Na pewno wywiązała się awantura i w afekcie to zro­bił. Ona się obraziła, do mamusi wyjechała. Mało która kobieta zostałaby w Bobowej, gdy­by sprawdzić, czy dostała od męża.
- Kaziu, ale powiedz, że Beatka miała cięż­kie życie.
- Słuchaj! Usiądź sobie, porozmawiasz póź­niej.
Rozmawiałem z nim trzy razy po tym, gdy odeszła, bo przyszedł się poradzić. Z nią też rozmawiałem, mówiłem jej, że dobre jest śro­dowisko do wychowywania dzieci, jeżeli są obydwoje rodzice. U księdza też była, propo­nował separację.
Po tym wszystkim list mi napisał, że nie wie­dział, co się z nim dzieje, że wszyscy go potępiają. Odpisałem mu, że ma dużo czasu, żeby spoj­rzał na swoje życie, ale chciałbym, żeby kontakt z dziećmi utrzymywał, pisał do nich listy. Napi­sał mi w liście, że on nie widział innego wyjścia.
- Gdyby tak każdy zaczął reagować, to...
- To pozamykać chłopów do więzienia, niech zostaną kobiety z dziećmi.
- Kaziu, on był poczytalny, miał ze sobą na­rzędzie zbrodni. Pojawiła się męska ambicja. Jak to, kobieta odejdzie?
- Szkoda, że dzieci nie mają normalnych re­lacji z dziadkami, przecież oni się nimi opiekowali. Tragedia trwa, bo dwie rodziny są po­dzielone.
- Tragedia będzie trwała do końca, bo dzie­ci były świadkami strasznej zbrodni.

Matka Beaty
Dzieci mają w głowie sieczkę, zwłaszcza Pio­trek. Od rana słyszę: „Ty kurwo! Ty ździro! Odjebaj się!". Słyszę od psychologów, że jako bab­cia powinnam go przytulać, i pytam -kiedy? Po tym gdy mnie zwyzywa czy przed. Że po­winnam chwalić, i pytam - kiedy? Po tym gdy zamieni w wióra krzesło czy przed.
A jeśli chodzi o kontakty dzieci z tamtą ro­dziną, to ja nie widzę problemu - pod warun­kiem że babcia, dziadek i ciocia Krystyna nie będą im wmawiali, że tata siedzi za niewinność. Mąż Krystyny przyjeżdża i potrafi normalnie z dziećmi rozmawiać, pyta, jak w szkole, czy cze­goś im nie trzeba, tak normalnie rozmawia.
I pomyśleć, że w jednym i drugim domu za­wsze leciało Radio Maryja. Kiedy moja Beatka stygła w kostnicy, wracał do mnie obraz z dawnych lat: otwieram drzwi, przechodzę koryta­rzem do kuchni, od pierwszego progu towarzy­szy mi ojciec Rydzyk i mówi: „Radio Maryja, ka­tolicki głos w twoim domu".
Przez 17 lat małżeństwa nie była tak szczę­śliwa jak przez trzy miesiące spędzone w ośrod­ku. Mogła do mnie przyjeżdżać na kawę, a wcześniej nie mogła nawet odwiedzać rodzin­nych grobów. Tuż przed śmiercią nadrobiła za­ległości. Poszłyśmy przed Wszystkich Świętych na grób ojca i ona do mnie mówi: „Mamo, jak pięknie, chciałabym tu leżeć”. Odpowiedziałam: „Nie oddam ci tego miejsca, też chcę leżeć pod kasztanami i patrzeć na wieś z góry”.
Oddałam.

Poeta
Krystyna szuka ukojenia w ogrodzie.
- Kilka garści słonecznika sypnęłam, tam gdzie Beatka pranie wieszała, a dzieci miały huśtawkę.
Andrzej szuka pocieszenia i pisze list do pa­rafii. Ksiądz przeczyta go na głos w środę, na no­wennie do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy: „Mateczko kochana Z bobowskiej kaplicy Łask od Ciebie doznanych Chyba nikt nie zliczy (...)
Bardzo, bardzo cierpię Ma niebieska Mamo Bo kochane dzieci Siłą mi zabrano Wyszarpano serce Jest ogromna rana Krew strumieniem płynie Choć jest tamowana”.

Kapitulacja
Krystyna dzwoni do mnie: „Igielska oddała dzieci do domu dziecka".
Dzwonię do Igielskiej. Nie może rozmawiać, płacze, szuka proszków. Daje do telefonu cór­kę, Dorotę: - Mama nikła nam w oczach. Pio­trek mówił jej: „Zdychaj, stara kurwo”. Dziewczyny nie pozwalały sobie powiedzieć słowa, nie chciały, żeby je kontrolować. Tylko żądały, na przykład pieniędzy.
Zrobiłyśmy naradę rodzinną. Po tej naradzie mama zrzekła się praw do dzieci. Nie była w sta­nie poradzić sobie z tym, co zrobił z ich głowa­mi Andrzej. Wpoił im fałszywą pobożność. Do kościoła biegały i w niedzielę, i w tygodniu, ale nie miały problemu, żeby kraść nam pieniądze.
Piotrek z Kaśką są w domu dziecka, Mał­gośka z Jolą również, ale w innym - przygoto­wują się do życia - gotują, prasują, sprzątają. Dyrektor powiedział nam, że Piotrek to fajny chłopak, i dał do zrozumienia, że przesadzamy. Kilka tygodni później Piotrek podcinał sobie żyły, koledzy odsunęli się od niego, bo się go boją. Nie wiem, kto pracuje w tych wszystkich domach dziecka, ośrodkach pomocy rodzinie; nikomu nie przyszło na myśl, że dzieci trzeba uwolnić od naszych rodzin - jednej i drugiej, wysłać na koniec Polski,.

Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione.

2 komentarze:

  1. Pytanie moje jest następujące: Czy Gazeta Wyborcza kupiła ten artykuł?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wraz z Misiem w ciągu dwóch tygodni znajdziemy odpowiedź.

      Usuń