Raczkowski
o tym, jak w młodości otaczała go heroina jak teraz wygoniła go z rysowaniem
do piwnicy.
Rozmawia PIOTR NAJSZTUB
PIOTR NAJSZTUB:
Jesteś w żałobie po Seymourze Hoffmanie?
MAREK RACZKOWSKI,
RYSOWNIK:
- Niemal. Akurat ostatnio tak go pokochałem, że zacząłem
oglądać jeden po drugim filmy z jego udziałem. Odkryłem film, którego nigdy
wcześniej nie wdziałem, „Wojna Charliego Wilsona”. On tam stworzył postać obrzydliwą,
po prostu przecudowną, budzącą ogromną sympatię, a jednocześnie antypatyczną
wyjątkowo. Chyba najbrzydszy był w tej roli. Jednak miłością do niego
zapałałem po obejrzeniu dość kontrowersyjnego filmu „Magnolia”, gdzie gra
wzruszająco dobrego pielęgniarza.
Miał 46 lat.
Znaleziono go w łazience, z wbitą strzykawką z heroiną.
Odetchnąłem trochę z ulgą, jak usłyszałem o tej strzykawce
i heroinie.
Dlaczego z ulgą?
Bo ja nie zażywam heroiny... na szczęście. Doświadczenie
pośrednie z heroiną mam niestety i to jest obecnie moje największe
nieszczęście, ale to mnie osobiście nie dotycz.
Znałeś hedonistów?
- Znałem totalną liczbę
heroinistów w liceum. Moi wszyscy najbliżsi przyjaciele w szkole średniej,
czyli w drugiej połowie lat 70., po
prostu walili w żyłę, tak jak dzisiaj pali się trawkę. To było najgorsze
właściwie liceum w Warszawie, na Szczęśliwickiej, a wśród całego towarzystwa
byli tam i bandyci, i tacy najwrażliwsi, najinteligentniejsi. I jakoś na tej
heroinie powstała grupa towarzyska, która mi najbardziej odpowiadała
intelektualnie. Choć czułem się trochę obok, bo sam nie ćpałem. Ale też nikt
mnie nigdy nie namawiał. Byłem kiedyś z nimi w Kamiennym Potoku na koncertach
i kempingu, było tam dużo bardzo ładnych dziewczyn, które ćpały heroinę,
kompletnie nieprzystępne. Obojętne na wszystko i to mniej jakoś tak urzekało, a
jednocześnie przerażało, załamywało. Byłem cały czas totalnie załamany, pełen
jakiegoś bólu, a jednocześnie nie chciałem się od tego ich widoku uwolnić,
odejść. Heroina była wtedy stale wokół mnie obecna, mój najlepszy przyjaciel
umarł z jej powodu. Chociaż dzięki heroinie wyciągnęliśmy go z wojska, zawożąc
mu narkotyki.
W jaki sposób?
- To jest dość straszna historia,
ponieważ właściwie w jakiś sposób przyłożyłem rękę... Chociaż wtedy nie byłem
świadomy tego, jak się to kończy, nikt nie był świadomy. Mak rósł za płotem
naszego liceum, wystarczyło nazbierać, a potem na jakiejś świeczce sok
podgrzać, coś się z tego robiło. Miałem też wtedy kolegę, który takie wielkie
butle przynosił z jakąś wodą straszną i on taką wielką butlę wypijał duszkiem,
żeby chociaż troszeczkę przestać dygotać.
Wywarze słomy makowej, tzw.
makiwarę. I przyduszat sobie przełyk,
żeby tym nie wymiotować.
- Dokładnie. Więc tego mojego przyjaciela po maturze wzięli
do wojska, do normalnej, zasadniczej służby wojskowej, dwuletniej.
Postanowiliśmy z kolegą go stamtąd wyciągnąć. To była moja jedyna wizyta w
prawdziwej ówczesnej fabryce heroiny. Jakieś duże mieszkanie, wszedłem i
zacząłem przeżywać chore emocje erotyczne, ponieważ tam na tapczanach leżały piękne
dziewczyny, półprzytomne, w dziwnych pozach. Upiorne miejsce, ale jak się ma 18
czy 19 lat, trwa PRL i się nie wie właściwie, na co się patrzy, to... W każdym
razie zakupiliśmy heroinę dla kolegi i szybko do pociągu, żeby się nie zepsuła,
trzeba było ją bardzo szybko dowieźć. Pojechaliśmy na przysięgę gdzieś na
drugi koniec Polski. On sobie dal w żyłę w toalecie i natychmiast opuścił
wojsko.
Jako narkoman.
- To była wtedy przepustka na
wolność z wojska.
Dlaczego mówisz, że to straszna
historia i przyłożyłeś rękę?
- Ktoś mógłby powiedzieć, że może
by żył, gdyby tam został, bo wojsko jednak robi mężczyznę z chłopaka.
Mam wątpliwości.
- Też mam wątpliwości, bo to był
taki chudziutki okularnik, czytający książki.
Czemu ty wtedy nie zacząłeś
brać heroiny, skoro tak cię otaczała?
- Dlatego, że miałem cudownych,
kochających mnie rodziców, strasznie fajną rodzinę. A potem już za dużo o
niej wiedziałem, żeby próbować. A dziś widzę to u siebie w domu i jestem
przerażony. Mam już głęboką wiedzę na temat detoksu, ośrodków Monaru, ośrodków
ks. Nowaka. I nieustannie się tym zajmuję.
Pomagasz komuś?
- Próbuję, ale już jestem totalnie
załamany.
Widzisz to na co dzień, a sam
bierzesz narkotyki, kokainę, palisz marihuanę...
- No to są w ogóle różne światy! Co
ma wspólnego marihuana z heroiną? Po prostu jest zaliczana do tego samego
działu. A już alkohol nie. Tego, że ja sobie wyciągnę kreskę, tak jak wiele
znanych osobistości ze świata mediów, polityki itd., nie należy porównywać z
tragediami, z jakimi obecnie się mierzę. W tej chwili obcuję ze śmiercią
młodych ludzi i nie mogę nigdzie znaleźć pomoc, wszyscy mnie olewają. To jest
trochę tak, jakbyś idąc ulicą, zobaczył bezdomnego, zabrał go do domu i zaczął
z nim mieszkać, karmić go i dbać o niego. Wszyscy byliby przerażeni!
Odsunęliby się.
- I jakbyś jeszcze wziął dwóch
albo trzech do domu i powiedział: „jak ja mam pozwolić im leżeć na ulicy?”,
wszyscy by uznali, że jesteś świr. Ale gdy umrzesz, to wtedy będą o tym
opowiadać, już cię chwaląc. A dopóki żyjesz, dopóki to się dzieje, trzeba po
prostu to robić. Więc ja sobie tworzę przyszłą opowieść o mnie, która będzie
chwalebna, natomiast dopóki żyję i to się dzieje, to wszyscy patrzą na mnie
dziwnie...
Dlatego rozmawiamy w piwnicy?
Mieszkanie zajęte ludzkim nieszczęściem?
-Tak.
Nadal nie mogę się nadziwić, że
w młodości nawet cię nie skusiło, żeby spróbować, bo zewsząd cię otaczała.
- Nawet nie było czegoś takiego,
że ja to rozważałem. Wtedy miałem taką naiwną opowieść na ten temat, że ja się
po prostu mogę naćpać wszystkim, co widzę wokół, pięknem, miłością, mądrością,
sztuką itd. Takie rzeczy gadałem narkomanom, ćpunom, że przecież można się
naćpać samym tlenem, życiem, powietrzem, trójwymiarową rzeczywistością,
sztuką. No i oczywiście całą tą sferą erotyczno-miłosną. Zaraz, zaraz.
Mówiliśmy o śmierci Seymoura, ale jest jeszcze Charlie Sheen! To
jest dopiero ciekawa postawa! Człowiek, który otwarcie mówi o ćpaniu kokainy.
To już zupełnie co innego. No nie wyobrażam sobie, żeby ktoś wprost mówił, że
po prostu bardzo lubi kokainę, uważa, że to jest fajne, i bezczelnie mówi o
tym wszystkim prosto w oczy.
On ci imponuje?
- Nie wiem, czy jestem osobą,
którą należy pytać, czy ktoś mi imponuje. To jest pytanie, po którym czuję się
lekko...
Dotknięty...
- Może dotknięty nie, bo nie
jestem człowiekiem, którego można dotknąć. Ale pytanie, czy ktoś mi imponuje,
uważam za niestosowne.
Cofam je więc. Ty się też dosyć
„niehigienicznie" prowadzisz.
- Nie wiem, czy to jest prawda,
ale niech ci będzie.
Nie boisz się, że przyspieszasz
w ten sposób koniec.
- Palenie papierosów mnie
rzeczywiście przeraża i po prostu jestem zupełnie bezradny wobec tego nałogu.
Ale też dużo pijesz, czasem coś
wciągniesz.
- Nie piję dużo, piję
umiarkowanie, a poza tym nie piłem do 40. roku życia w ogóle.
Więc masz zapas.
- Czuję się dobrze, mam ważniejsze
rzeczy na głowie niż to, ile będę żył. To, jak będę żył, mnie bardziej
interesuje niż ile.
Narkotyki pomagają w rysowaniu? Wiesz, że jest o tobie taka opinia, że niektóre rysunki
są jak po marihuanie, że taki jest w nich odlot.
- Nie potrzebuję do tego marihuany
i nigdy nie potrzebowałem. I nie palę marihuany od dłuższego czasu, bo mi się
znudziła. Więc nikt mi nie wmówi, że to jest narkotyk, który uzależnia. Żeby
rysować, trzeba przestać myśleć stereotypami, uruchomić nowe połączenia w
mózgu, spojrzeć i zobaczyć, jakie coś naprawdę jest.
Czyli tworzenie jest dla mózgu
czymś podobnym jak zażycie narkotyków?
- Ostatnio namalowałem kilka
obrazów i przez ostatnie letnie miesiące malując je, byłem po prostu strasznie
tym naćpany... Ale mnóstwo ludzi zna ten stan, kiedy robimy coś i to nam
wychodzi, jesteśmy tym pochłonięci. Ja w ogóle nie znam takiego stanu jak
nuda, zastanawianie się - co tu robić? Więc np. sięgać po narkotyki, żeby się
nie nudzić, to jest jakieś niepojęte. Oczywiście to, że taki stan można
osiągnąć, czerpać z samej sztuki, nie znaczy, że nie można tego jeszcze bardziej
podkręcić. Jest taki cudowny narkotyk jak LSD, o którym w ogóle się nie mówi,
bo go nie ma, a to jest coś cudownego i nie uzależnia. I nie żałuję, że po
prostu sobie nurkowałem pod wpływem tego narkotyku, ponieważ to, co widziałem...
Ktoś powie: „Ale idziemy w góry, patrzymy na jakieś piękne przepaście i
szczyty, po co jeszcze do tego LSD?”. Ja na to: ale będzie jeszcze lepiej,
jeszcze fajniej, na chwilę, to jest jakieś nienasycenie nieustanne. I to nie
chodzi o wypełnienie pustki, tylko o...
O dodanie pełni.
- O jakieś przelanie
wszystkiego... Chyba mógłbym narobić szkody, mówiąc o tym w ten sposób,
właściwie wolałbym o tym nie mówić. Nie chciałbym mówić o tym wszystkim, bo to
jest bardzo indywidualna sprawa. I przyznając sobie prawo do robienia rzeczy
zabronionych, wcale nie twierdzę, że to ma być powszechne. Chociaż jestem
pewien, że karanie za posiadanie i używanie jest zupełnie pomyloną sprawą. A
na dodatek wszyscy uznają za zupełnie normalne, że Hoffman czy Amy Winehouse
ćpają, a jednocześnie zamyka się do więzienia zwykłego człowieczka za to, że
„coś” miał. Te ustawy i przepisy są niesprawiedliwe, błędne i kiedyś będziemy
się tego wstydzić. I dopóki się je stosuje tylko wobec biedaków i najłatwiejszych
do złapania, a wielcy handlarze narkotyków i celebryci sobie to robią i nikogo
to nawet nie gorszy... Nikt nawet nie jest oburzony, że Seymour Hoffman
kupował, uczestniczył w tym całym procederze, posiadał, przysparzał dochodów
przestępczym organizacjom!
Jesteś zwolennikiem legalizacji
wszystkich narkotyków?
- Jestem przede wszystkim
przeciwnikiem wsadzania, karania więzieniem ludzi uzależnionych i użytkowników
wszystkich narkotyków.
Opiekujesz się teraz młodymi,
bezdomnymi narkomanami...
- Teraz już tylko jednym.
Na czym polega ten problem, że
nikt nie chce im pomóc?
- Mnie nikt nie chce pomóc. Trudno
jest umieścić kogoś takiego w ośrodku, a następnie ten ktoś jest wyrzucany z
tego ośrodka za to, że do mnie zadzwonił itd. To jest trochę sekciarskie, dziwne. Nikt tam nie chce ze mną rozmawiać, ponieważ nie jestem
ojcem. Dzwonię do znanej mi świetnie terapeutki, prosząc o pomoc, i słyszę
rzeczy, które mogę usłyszeć w TOK FM albo w Internecie przeczytać. Wszyscy
patrzą na mnie z politowaniem: „ale sobie narobiłeś chłopie kłopotów”. Gdyby to
były moje dzieci, to jednak inaczej by ze mną rozmawiali, ale nie są.
I co się z nimi stanie? Umrą?
- Liczę, że w końcu uda mi się
doprowadzić do pozytywnego finału. Teraz to jest kwestia dostania się do
ośrodka na bardzo długą terapię.
A jak długo oni już są u
ciebie?
- W tej chwili to jest jedna
osoba, ale przez jakiś czas były dwie, miałem tutaj szpital, kroplówki,
zszywałem rany, działy się rzeczy takie, że myślałem, że zwariuję. Teraz to
znowu do mnie wróciło, chociaż już myślałem, że się skończyło. I wraca kwestia umieszczenia kogoś w ośrodku.
Marek, a jak się nie uda, to co
zrobisz?
- Właśnie nie wiem, w tej chwili
jestem na etapie całkowitej, totalnej bezradności. Chciałbym uciec od tego,
zmienić adres, numer telefonu, zniknąć i tyle, ale nie potrafię, może dlatego,
że jest mróz, śnieg i zima. To spadło na mnie znowu, a już myślałem, że
doprowadziłem rzecz do końca ogromnym kosztem. A teraz się okazało, że nic z
tego. I jestem bezradny, nie mogę kogoś wywlec z domu na ulicę i zostawić w
śniegu, na dworze. Mieszkam na parterze, wszystko pootwierane, nie potrafię
tego zrobić. Dopóki się nie stanie coś takiego ostatecznego, że będę musiał wezwać
policję i pogotowie.
A szpitale?
- Musi być najpierw próba
samobójcza, to już przechodziłem wielokrotnie, przyjeżdża pogotowie, policja,
robią w domu rewizję, ta cała upokarzająca procedura, ale pal sześć. Wtedy
jest szpital, wtedy coś, ktoś. A dopóki nic się takiego nie stanie... A
wystarczyłaby jakaś jedna pomocna dłoń. Nie sądzę, żeby to było strasznie
niemożliwe, żeby mi pomóc. Tylko wszyscy uważają, że...
Że zwariowałeś...
- Nawet nie, tylko że to jest
jakiś żart po prostu albo że nie zasługuję na pomoc, bo to są jakieś moje
sprawki. A to nie są moje żadne sprawki!
Jak rysujesz w tych warunkach?
- Po prostu. Ja już w takich
sytuacjach wymyślałem rysunki i to całkiem niezłe. Sam siebie podziwiam. Ale
jestem w takiej sytuacji, że muszę wymyślić rysunek, choćby nie wiem co.
Choćby ktoś mi umarł, choćbym dowiedział się tego dnia, że mam raka, to i tak
bym zrobił rysunek. Nie ma takiej opcji, żebym powiedział, że nie zrobię.
Zamykam się tu w piwnicy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz